wtorek, 27 września 2022

Fruition Chocolate Dominican Los Bejucos 77 % ciemna z Republiki Dominikany

O tym, jak cudowna jest marka Fruition (precyzując: ich czekolady), nabrałam już najpewniejszej jak to możliwe pewności. Gdy więc trafiła się możliwość zdobycia nowości, kupiłam natychmiast (i przy okazji - to chyba jedna z najdroższych czekolad, jakie w życiu kupiłam - gdy jednak chodzi o degustacje, cena nie gra roli, bo są moim życiem). Wcześniej (przed cynkiem od Piotra z Sekretów Czekolady) nawet o nich nic nie wiedziałam! Dominikana kojarzy mi się raczej z niższymi zawartościami, rzadko trafiałam na czekolady z kakao stamtąd, które by zawierały go bardzo dużo. Ciekawiła mnie więc jeszcze bardziej. Ta tabliczka została zrobiona z ziaren Los Bejucos z plantacji KahKow’s, blisko miasta San Francisco de Macoris, w regionie Los Bejucos (oczywiście od niego wzięła się nazwa ziaren). Mają chronioną nazwę pochodzenia ze względu na ich wysoką jakość - a myślałam, że ciekawiej już być nie może.

Fruition Chocolate Works Dominican Los Bejucos 77 % Dark Chocolate Limited Edition / First Release to ciemna czekolada o zawartości 77% kakao z Republiki Dominikany, z regionu Los Bejucos. Edycja limitowana; wydanie pierwsze.

Po rozcięciu folii uderzył zapach słodko-kwaskawych mandarynek, grejpfrutów i odrobiny nieoczywistej cytryno-limonki w tle. Zestawione były z ciepłem i dość znaczącą słodyczą, które przywodziły na myśl tylko co wyjęte z piekarnika ciasto toffi / "krówka". Może (bo nie było to aż tak przytłaczająco-muląco słodkie) sernik w takim wariancie? Pieczone i słodko-maślane nuty wiązały się też z poważniejszymi kadzidlano-żywicznymi, nieco orzechowymi wątkami... niby bardziej gorzkawymi, acz nie wyraźnie gorzkimi. Z pełnymi życia cytrusami łączyły je nieśmiałe rodzynki. Ten cały splot zwłaszcza w trakcie degustacji układał się w herbatę liściastą - delikatną, może yunnan, albo też jakąś zieloną...?

Twarda tabliczka trzaskała średnio głośno, jak suche gałązki. Wydawała się przy tym twarda, zwarta i dość tłusta.
W ustach rozpływała się dość szybko jak na ciemną czekoladę. Była kremowa, dość tłusta, a także gładka niczym mleczny, kremowy sernik z pełnego, zupełnie gładkiego twarogu (o ile serniki wolę mało przemielone, tak w przypadku czekolady konsystencja była cudna). Z czasem rozkręcała się w swojej mleczności, dając się poznać jako jedynie gęstawa (w ciemno nie powiedziałabym, że to ciemna czekolada).

W ustach najpierw rozszedł się maślano-śmietankowy, delikatny smak. Ustanowił bazę, na której pojawiło się tylko co upieczone, ciepłe jeszcze ciasto. Kontynuowało maślaność, dodając jej sporo słodyczy. Do głowy przyszły mi ciasta "toffi" czy "krówka", a więc masywne i bardzo słodkie. Niemal widziałam słodkie masy-warstwy pomiędzy częściami biszkoptowymi. Także właśnie biszkopt, mocno wypieczony, wyraźnie się zaznaczył.

Zaraz przybyła gorzkawość o kadzidlanym, żywicznym charakterze. Pomyślałam o złocistej, lepkiej jak miód, żywicy płynącej z drewna. Była też podobnie do miodu słodkawa, ale właśnie drzewna. Dzięki niej gorzkość rosła odważnie. Zaczął się też przebijać orzechowy miks, wzbogacając słodkie ciasto.

Najpierw jednak jeszcze odnotowałam... ciastową mleczność? Jakby wyjątkowo mlecznego sernika na grubym, biszkoptowym spodzie, a potem... Im więcej zbierało się orzechów, tym mniej ciastowo było. Mimo że sernik jakoś tam pobrzmiewał jeszcze długo.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pewna mleczność utrzymała się, a mi do głowy zaczęły przychodzić jakieś owsianki i inne -anki... z nutą biszkoptów (ja jadam tylko czystą owsiankę mleko&płatki, więc to wyobrażenia; czytałam jednak o takich). Orzechy nagle uderzyły z pełną mocą. Jakby dodać je do takiej miski, niemal zasypując zawartość zupełnie. Początkowo czułam przede wszystkim laskowe, potem zaczęły mieszać się z włoskimi. Pomyślałam o młodziutkich, niemal słodziutkich sztukach.

Po bardziej gorzkim momencie, czekolada znów zaczęła nieco łagodnieć. Jej maślaność jednak nie wróciła już do ciasta. Przybrała postać słodkawych nerkowców. Do orzechów dołączyła za to herbata. Myślę o łagodnej liściastej (może yunnan?), ewentualnie jakiejś zielonej... Z dodatkiem prażonego ryżu? Czułam się, jakbym trzymała ciepły kubek z herbatą - ciepło czuć bowiem wyraźnie. To też trochę przypraw, które jakby miały trafić do poprzednio opisywanych smakowitości? Były ciepłe i słodkie, nieostre, ale... z odrobiną gorzkawości. Może cynamon? Jak taki dodany do ugotowanego ryżu, podanego z jogurtem. Wróciła kadzidlaność.

Od herbaty odeszła nutka soczystsza. Rodzynki czy... cytrusy? Jakby to w tej herbacie siedział plaster jakiegoś. Cytryny...? Ale wyjątkowo nieśmiałej. 

Bliżej końca zrobiło się bardziej soczyście. Ze względu na wysoką słodycz pomyślałam o słodkich mandarynkach, acz może z zagubioną pośród nich kwaśniejszą klementynką... Cytryna czy limonka niosły lekką goryczkę, budząc tym samym... grejpfruta? Te jednak nie były zbyt wyraziste. W tle mignął lekko kwaskawy sernik ze skórką pomarańczy, może też rodzynkami. Mandarynko-rodzynka na końcówce zmieszała się z herbatą, którą ratowała po słodkich ciastach.

W posmaku zostały właśnie wyraziste, herbaciano-ciepłe nuty i lekka, cytrusowa soczystość. Do tego wciąż czułam sernikowo-toffi-krówkową ciastowość jako słodycz, która mogłaby zasłodzić, gdyby nie to, że była jakby zeskalowana, obniżona. Albo po prostu już przełamana herbatą.

Całość była przepyszna. Choć na wydźwięk dla mnie nieco za słodka, to jednak interesująca i złożona. Bardzo podobało mi się, że nuty nie pchały się jedna na drugą - wszystko miało swój czas. Słodkie krówkowo-biszkoptowe ciasta, opamiętujące się w swej słodyczy dzięki sernikowi, orzechom i płatkom, trafiły w końcu na gorzkawe nuty. Te były też ciepłe. Dużo włoskich, nerkowców zachwyciło słodyczą, by następnie ustąpić miejsca herbacie. Ta ciekawie upuściła cytrusową, acz nie kwaśną, nutę.
Bardzo obrazowa czekolada.
Szybko przypomniała mi się ukochana Amano Dos Rios Dominican Republic 70 %, która właśnie też była mocno herbaciana, sporo w niej cytrusów. Amano jednak to dużo kwiatów i borówek amerykańskich, więc miały inne charaktery (acz właśnie podobne niektóre nuty). Fruition choć przepyszna, nie dorównała Amano.
Też coś zaparzonego (acz raczej rumianek) i suszone owoce (bardziej morele niż jak w dziś opisywanej rodzynki), a zawilgocone drzewa czułam w Definite 80%. Była w niej jogurtowa nuta... acz Definite ogólnie wyszła gorzej.


ocena: 9/10
cena: 72,41 zł (za 60 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: nie podana
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.