sobota, 17 września 2022

Luisa Abram Rio Tocantins / Tocantins River 70% ciemna z Brazylii

To miała być moja pierwsza tabliczka marki Luisa Abram. Słyszałam o niej, ale nigdy jakoś bardziej się nie zainteresowałam. Na jej nieszczęście traf chciał, że jedyna tabliczka, jaką miałam możliwość kupić, otrzymała paskudne według mnie opakowanie. Ten neonowy róż zupełnie nie kojarzył się ze szlachetnym produktem. Godził w moje poczucie smaku. Wiadomo jednak, że liczy się wnętrze. A to w sumie mogło wyjść ciekawie.... Niewielki, rodzinny interes prosto z Brazylii, São Paulo. Luisa, Andre, Mirian i Andrea osobiście doglądają każdego detalu produkcji. Ponoć Luisa sama często nacina ziarna podczas fermentacji w celu sprawdzenia, jak się mają. Przyświeca jej wizja odrestaurowania hodowli kakao w Brazylii. A trzeba nadmienić, że z tym swego czasu zrobiło się krucho, bo ziarna zaczęły być atakowane przez różne choroby (dlatego teraz rosną tam najwytrzymalsze forastero). Co ciekawe, do zrobienia tej tabliczki użyto dziko rosnącego kakao.
Tak sobie pomyślałam, że ciekawie się złożyło, iż w krótkim czasie po Cuna de Piedra 85% Mexican Cacao from Soconusco, Chiapas. zabrałam się za inną właśnie małego, lokalnego producenta z rzadko spotykanego kraju (wcześniej Meksyk, teraz Brazylia).

Luisa Abram Rio Tocantins / Tocantins River 70% to ciemna czekolada o zawartości 70 % dziko rosnącego kakao z Brazylii, z regionu rzeki Tocantins (dolnego dorzecza Amazonki).

Bardzo zaskoczyła mnie forma: w kartoniku znalazły się dwie oddzielnie pakowane tabliczki. O ile przywykłam do tego w przypadku Zottera, tu jakoś niezbyt mi to pasowało. Acz rozwiązanie to chyba dobre.
Po otwarciu uderzył wyrazisty zapach cytryny z miodem... To była wręcz słodka "cytrynka", acz nie mniej soczysta i jakby aż buzująca. Ogrom rześkości, orzeźwienia wiązał się z tym wrażeniem, a jednak nie wysoką kwaśnością. Ta była, ale nie na pierwszym planie. Pomyślałam o herbacie z miodem i cytryną. I w niej znalazła się pewna rześkość. Z czasem doszukałam się też innych rześkich owoców - może słodkich, świeżych fig? Na pewno sporo słodyczy należało do mocno czekoladowego ciasta z orzechami (albo wręcz na ich bazie). Czułam orzechy włoskie i arachidowe... właśnie wtopione w wilgotne, lepkie od miodu ciasto? Herbaciany wątek i lekka gorzkawość odlegle skojarzyła mi się też trochę z drzewami.

Konkretna tabliczka w dłoniach wydała mi się kremowa, potencjalnie średnio tłusta. Przy łamaniu popisała się twardością i głośnymi chrupnięcio-trzaskami. Zaskoczyła mnie jednak twardą kruchością, trochę właśnie się krusząc. Jej przekrój skojarzył mi się ze zbitą, suchą, ziarnistą ziemią.
W ustach rozpływała się rzeczywiście kremowo i dość szybko. W takim... umiarkowanie szybkawym tempie, zmieniała się na gibko-miękką, budyniowatą grudkę. Powoli rozchodzącą się i rzednącą na bardzo, bardzo soczystą i "rozlazłą" masę. Trochę obklejała usta, była nieco tłustawa, ale przede wszystkim soczysta jak... owocowy, rzadkawy budyń? Znikała bez echa, jak ulotne wspomnienie, trochę ściągając.

W smaku pierwsza ruszyła słodycz, będąc jakby czerwonym dywanem dla poszczególnych gwiazd degustacji. Oto wkroczyła cytryna... w zasadzie cytrynka, bo także ją cechowała wysoka słodycz. Nie zabrakło kwasku, ale w dłuższej perspektywie wydawał się podporządkowany słodyczy. Cytryna jednak przez moment wydała mi się aż musująca, niesamowicie orzeźwiająca.

Po czym szybko osiadła w słodszych realiach ciastek cytrynowych. Herbatników cytrynowo-maślanych? W wyobraźni nagle zobaczyłam ogrom cytrynowych kruchych ciastek. Ciastek z cytrynowym, cukrowo-słodkim, lepkawym dżemem? Udało mu się jednak zachować też trochę kwaśności.

Soczystość cytryny zeszła na dalszy plan, gdzie związała się z innymi owocami. Były tam jakieś egzotyczne, fioletowe, może też świeże figi... Słodkie, acz rześkie. Nieco cierpkawe?

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przybyła gorzkość orzechów. Nie była mocna; wygłaskała owocowość, kierując uwagę na maślane ciasto. Maślaność wyraźnie umocniła swój udział w kompozycji. Wyobraziłam sobie wilgotne, tłusto-maślane ciasto czekoladowe zrobione na bazie / z orzechami włoskimi i arachidowymi. Może z migdałami przemykającymi wśród nich? Było wilgotne, niemocno przypieczone oraz dosadnie słodkie. Miodowe? Trochę nugatowe na pewno.

Ogólna słodycz rosła bez kompromisów, aż nieco drapiąc, przez co myślałam o miodzie, acz to raczej mieszanka miodu i cukru pudru. Za sprawą tego, figi jakby się ususzyły i dołożyły do zasładzania. Ciasto... i cytrynę utrzymywało w ciastkowo-ciastusiowych realiach. Wyobraziłam sobie ciasto na spodzie z herbatników... rzecz jasna też słodkich... A potem coś jak amerykańskie ciasto typu lemon bar (maślano-cytrynowa masa na kruchym spodzie; odkryte w nieistniejącym już krakowskim Sweet Life), w wariancie posypanym cukrem pudrem. To już przełożyło się na umocnienie kwaśności (acz też nie tak bardzo-bardzo). Przypomniało mi się, jak w dzieciństwie babcia raz czy dwa zaserwowała mi "przekąskę" składającą się z plastra cytryny grubo posypanego cukrem, który od niej wilgotniał, nasiąkał - wrażenie było podobne (ekstremalnie i kwaśno, i słodko jednocześnie; swoją drogą nie wiem, dlaczego uznała, że coś takiego mi do gustu przypadnie). 

W tle nugatowo-maślane orzechy zostały podkreślone drzewami. Drzewa wiązały się też z lekko żywicznym motywem... nie tyle jednak samych żywic, a czegoś słodko-żywicznego. Może ciemnych rodzynek? W głowie "turlała" mi się mieszanina scukrzonych, miodowo słodkich suszonych owoców, z drobną cierpkością. Myślałam o drzewach rozgrzewanych słońcem i... liściowo-suszonych. Herbacianych? W wyobraźni zobaczyłam herbatę z cytryną, zasłodzoną niemal do gęstości... Miodem, cukrem? Aż trudno stwierdzić. Znalazły się przy niej kruche ciastka cytrynowe, być może z dżemem cytrynowym. Echo kakao podkreśliło w nim cierpkawość cytrusową.

Pod koniec pomyślałam o cierpkawej bergamotce, cytrynie... dżemowo-skórkowej? Wróciły też egzotyczne owoce z pewną rześkością, może fioletowe... a więc świeże figi i jasnofioletowe winogrona? Rześkość zmieszała się z łagodniejszym wątkiem ciastkowo-maślanym.

Wszystko to, a więc kwaskawo-cierpkawe owoce, cytryna i egzotyczne, fioletowawe zostały w posmaku z przesadzoną, aż nijaką słodyczą. Drzewa i ich cierpkość, skórki orzechów włoskich i fistaszków nieco ratowały sytuację, dbając o cierpkawość, ale niewiele tu tego. Odnotowałam też wytrawniejszą, "czystszą" maślaność.

Całość miała interesujące i smakowite nuty, niestety bardzo przesłodzone. Słodycz irytowała mnie charakterem miodu i cukru (raczej pudru). Cytryna i cytrynowe kruche ciastka, trochę nieoczywistych owoców świeżych (figi?), żywiczno-herbaciane akcenty, orzechy włoskie i ziemne - mogło być tak pięknie. Kwaśność wprawdzie okazała się całkiem przyjemna i znacząca, ale gorzkości bardzo mi brak. Słodycz za to aż mnie przytłaczała.
W dodatku nie podobała mi się ta łatwo rzednąca konsystencja. Niby pasowała do smaku, ale to nie mój typ. Za nią kolejny punkt obniżyłam.

Drzewa, migdały, orzechy, cytrusy, coś egzotycznego i drapanie miodu, figi czułam również w Michel Cluizel Plantation Riachuelo 70 % Bresil. Podlinkowana kojarzyła się trochę z waflami oraz śmietanką, dziś opisywana to raczej ciastka i maślaność, acz charakter to w pewien sposób podobny. Obie za słodkie i przyzwoicie kwaśne jednocześnie. Cluizel jednak mimo wszystko był też bardziej gorzki.
Orzechowo-cytrusowa była także Zotter Labooko Brazil 72 %, jednak w zupełnie innym stylu. W niej o wiele więcej różnych owoców, a pieprzność i gorzkość, ogólnie niższa słodycz przełożyły się na o wiele lepszy efekt.
Wszystkie jedzone dotąd czekolady z Brazylii były wytrawniejsze.


ocena: 7/10
cena: 44,25 zł (za 80 g - cena półkowa)
kaloryczność: 540 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.