poniedziałek, 12 września 2022

Theo & Philo Milk Chocolate Adobo mleczna 50 % z Filipin z toffi i pieprzem

Ta filipińska marka mnie nie ciekawiła, bo ewidentnie skupiają się na dodatkach i różnościach. Dostałam jednak jako gratis tabliczkę, której od razu muszę pochwalić opakowanie. Ten kogut jest przepiękny! Jednak to nie on jest tu gwiazdą. Marka Theo & Philo chce zamknąć smaki Filipin w tabliczkach wysokiej jakości. Do tego korzystają z najlepszych ziaren, jakie w Filipinach można dostać, z plantacji z Davao w Mindanao. To podobne położenie geograficzne, co ma Ekwador, więc idealne dla kakaowców. Nazwa marki ma rozwinięcie, warte uwagi (choć wg mnie wcale nie takie oryginalne). "Theo" to skrót od Theobroma Cacao, czyli nazwy kakaowca, a "Philo" wzięło się od greckiego "philos", czyli miłość. Założyciel Philo Chua chce dać szanse rozwoju lokalnym producentom, a światu pokazać właśnie serce Filipin. Stąd pewnie jedną czekoladę uczynił stylizacją na popularne tam danie Filipino Adobo, robione z kurczaka lub wieprzowiny, które marynuje się w occie, sosie sojowym, czosnku i czarnym pieprzu, by następnie w tej marynacie to dusić. Każdy region kraju ma ponoć swój sposób na to danie. Theo & Philo w wydaniu czekoladowym postanowiło zrobić coś i dla kobiet, i dla mężczyzn, podpierając się hasłem "do serca mężczyzny trafisz przez żołądek, to kobiety poprzez czekoladę". Uznali, że "upieką dwie pieczenie na jednym ogniu" i postarali się, by ich czekolada "smakowała toffi i zawarła w sobie dobre adobo". Przyznam, że jak to czytałam po raz pierwszy, skrzywiłam się. Poza tym, uważam, że jak robi się coś "dla wszystkich", przeważnie wychodzi efekt "dla nikogo". Prześledziwszy to wszystko, zrobiłam się sceptyczna. Sos sojowy w czekoladzie? Budził wątpliwości. Kiedyś jego odrobinę tolerowałam w wytrawnym jedzeniu, ale od lat go po prostu nie lubię. Kocham sushi i np. przeraża mnie myśl o zbezczeszczeniu kawałka tym sosem. 

Theo & Philo Milk Chocolate Adobo to mleczna czekolada o zawartości 50 % kakao z Filipin stylizowana na danie Filipino Adobo, czyli z kawałkami toffi (?) z masła z sosem sojowym i czarnym pieprzem.

Po otwarciu poczułam zapach mleczno-orzechowy, jakbym nachyliła się nad smakowym, brązowawym toffi i karmelem... Ten był dość palony, ale i słodki. Albo raczej nad jakimś orzechowo-toffi mleku smakowym. W tle odnotowałam maślany akcent i słoność z aż kwaskawo-cytrynowymi zapędami. Z czasem kwasek wydał mi się bardziej pochodzenia kakaowego, natomiast ogólna maślaność i słoność, a także toffi nasiliły się po przełamaniu. Wydało mi się to aż cukrowo słodkie, a jednak też specyficznie, osobliwie "nie czysto słodziusie".

Tabliczka w dotyku wydała mi się suchawo-proszkowa. Była nawet twarda, a przy łamaniu trzaskała / pykała. Słychać chrzęst i skrzypienie dodatków, którymi to mnie zaskoczyła. Proszkowy przekrój wzbogacony był bowiem mnóstwem sporych kawałków, kostek o twardawo-skrzypiącej strukturze. Nieco lśniły, acz kolorem zbliżyły się do czekolady. Dodano ich tak dużo, że trudno o kęs bez nich lub o niezahaczenie o nie.
W ustach rozpływała się powoli, trochę opornie. Była tłusto-kremowa, średnio gęsta i jakby chropowata. Nakręcała się w niej proszkowość. Z czasem dziwnie mieszała się z dodatkiem, że aż trudno powiedzieć, co było czekoladą, a co gładkawymi, powoli rozpuszczającymi się kawałkami. Twardawe były jedynie w pierwszej chwili, potem z ochotą miękły. Gięły się i kleiły do zębów (nawet niepodgryzane). Znikały minimalnie wolniej od czekolady. Szybciej gryzione trzeszczały / skrzypiały i obklejały zęby. Czekolada spomiędzy nich znikała dość rzadkawo i tłusto. Z czasem okazało się, iż na tych kostkach dodatku ulokowały się chrupiące drobinki i średniej wielkości kawałki mielonego pieprzu. Zostawał po wszystkim jako spore coś do chrupania.
Forma zlepka-ulepka, zostawiającego pieprz zupełnie do mnie nie przemówiła.

W smaku pierwsze pojawiło się masło ze słodkim tłem. Spłynęła mleczność, przywodząca na myśl mleko skondensowane / zagęszczone. Skojarzenie z nim szybko osłabiło echo soli, zgłaszającej swoją obecność (acz jeszcze nie mocno). Słodycz w tym czasie drastycznie wzrosła w karmelowo-cukrowym kontekście.  Na starciu wydała mi się przesadzona, choć nie była czysta. Wyraźnie poczułam też paloność karmelu, a także lekką gorzkość jakby skórek orzechów.

Po chwili wszystko to ułożyło się w maślany i palony karmel, a także toffi. Bardzo, bardzo maślane. Wraz z rozpływaniem się kęsa i wyłanianiem dodatków, masło nasilało się. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa obok słodziutkiego, maślanego i palonego toffi-karmelu, odnotowałam nieco bardziej wytrawną maślaność...  masła posolonego.

Pomyślałam o chłodnym maśle w kostce, bo w tle odezwała się lekka soczystość, rześkość. Wyłapałam cytrusową nutę, po czym i ona zmieszała się ze słonawym masłem. Toffi wciąż to opływało, acz też zrobiło się już bardzo słone. Słone toffi drapało w gardle cukrem i... pieprzem.

Epizodycznie pojawiała się ostrość i ciężki motyw czarnego pieprzu. Pewien gryzący, słono-wytrawniejszy element też promieniował od kawałków.

Pod koniec czekolada wydała mi się cukrowo-karmelowa, męcząco maślana i słodka w plastikowym sensie. Wtedy dodatki zupełnie ją zdominowały, pomagając sobie solą. Dodały do niej lekki, niemal nieuchwytny motyw sosu sojowego. To tu uplasowała się goryczka (wcześniej wydawała się bardziej kakaowa) - chyba bardziej palona? Masło i sos ten zaczął się mieszać z cukrem. Pomyślałam o daniach teriyaki, a więc w słodko-sojowej glazurze. Tu wyraźnie ze sporą ilością pieprzu, którego na koniec było tyle, że dominował - w końcu zostawał jako spore kawałki do pogryzienia

Po zjedzeniu czułam się przecukrzona, mimo że kompozycja nie była bardzo za słodka... Ona była po prostu irytująco słodka. Na poziomie gardła przesłodzenie też jakby się zaznaczyło, ale w gardle i na języku panoszył się głównie pieprz - to pewne. On jednak podparł się dziwnie cukrowością. Do tego masło umożliwiło temu wszystkiemu wyjść aż tak klarownie. Wtórowała temu słoność - może nie aż tak oczywista już po zjedzeniu, ale nie do przeoczenia.

Prędko odechciało mi się jedzenia tego. Po kostce siedziałam nad tabliczką skrzywiona i za nic nie mogłam znaleźć w niej zalet. Irytująco kontrastowa w każdym aspekcie. Twardo-tłusta i proszkowa baza, a także duży, gładko-miękki dodatek z chrupiącym pieprzem. Nuty soli, masła wyszły odpychająco. Słone toffi z wytrawniejszymi, pieprznymi plecami zadbały o to, że w kompozycji ciągle czułam zgrzyty. Sama czekolada raczej cukrowo-maślana, choć nawet z goryczką, nie wyszła zbyt dobrze, a plastikowo... o tyle bardziej, że o choćby kęs bez dodatku trudno.
Nie dość, że zebrała w sobie to, czego nie lubię, to jeszcze ani to dobra mleczna, ani nie kojarzyła się z żadnym daniem, a była po prostu jak toffi z solą i pieprzem, co w moim odczuciu już z zasady do siebie nie pasuje. Po mikroskopijnej ilości oddałam Mamie. Ona też szybko odpadła: "sama czekolada ot, nienajlepsza, ale na koniec coś chrupnęłam i straszny pieprz mnie uderzył, że po tej jednej kostce nie miałam zamiaru jeść ani trochę więcej. Nie mam co robić, a pieprz chrupać...". Reszta powędrowała dla ojca.


ocena: 4/10
kupiłam: dostałam od Sekrety Czekolady
cena: -
kaloryczność: 546 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier trzcinowy, miazga kakaowa (25%), tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, masło, sos sojowy, pieprz czarny 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.