Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lody: migdały. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą lody: migdały. Pokaż wszystkie posty

sobota, 8 października 2022

lody Ben & Jerry's Netflix & Chill'd Non-Dairy Ice Cream

Swego czasu, dawno, dawno temu gdy jeszcze lubiłam od czasu do czasu zjeść dobre lody, zauważyłam, że dzieje się coś dziwnego z tym smakiem B&J's (Netflix & Chill'd). Pomyślałam, że zmienili netfliksową szatę graficzną, która bardzo mi się podobała. Nieco markotna, gdy trafiłam na promocję, kupiłam, chcąc sprawdzić, czy przypadkiem zacnych lodów nie zepsuli, bo i tak kiedyś planowałam do nich wrócić (składu więc nie sprawdzałam; zwykłe Netflix & Chill'd jadłam w 2020). A mam teorię (popartą wiedzą z wykładów dot. rynku i reklamy), że producenci zawsze jak zmieniają opakowania, to i w składach gmerają. Zanim się za nie zabrałam, znów zaczęłam widywać wersję w opakowaniu ciemniejszym, z wyraźnym logo Netfliksa. Dziwne mi się to wydało. Potem przyjrzałam się moim - na jasnozielonych opakowaniach logo Netfliksa też było, tylko że mniej widoczne. Zaczęłam zachodzić w głowę, co jest, aż w końcu mnie tknęło. Przecież marka wiele smaków ma w dwóch wersjach: zwykłych i wegańskich. Ogarnęło mnie przerażenie. Władowałam się w wersję wegańską, której nigdy nie miałam zamiaru kupować. Lody więc czekały i czekały, aż przeszły mi jako typ jedzenia. Też do wszelkich słonych dodatków nastawiłam się bardzo "na nie". Lody postanowiłam w końcu otworzyć, by mi zamrażarki nie zawalały. Potrafię docenić, mimo że już rzecz nie moja? Pocieszałam się też myślą, że czeka mnie ciekawe doświadczenie, a mianowicie na przykładzie tego samego wariantu sprawdzić, jak się mają jakościowo zwykłe B&J's do wege wersji.

Ben & Jerry's Netflix & Chill'd™ Non-Dairy Ice Cream to wegańskie lody na bazie mleka migdałowego o smaku masła orzechowego (krem z fistaszków to 5%*) z masą ze słodko-słonych precli (9%) oraz kawałkami ciasta brownie (10%). Opakowanie zawiera 465ml / 384g.
*Wmieszany w masę raczej, acz ja trafiłam na jedną grudkę, udającą masę z precelków - szkoda, że nie dodali masła orzechowego też jako "zawijas".

Po otwarciu lody prawie nie pachniały, potrzebowały czasu, by zapachnieć łaskawie... masłem orzechowym. W trakcie degustacji czułam delikatne, margarynowo-maślane masło orzechowe fistaszkowe, wyraźnie trochę słodkie, subtelnie słone - w amerykańskim stylu. To było trochę złudnie mlecznawo-mdłe. Po zruszeniu, w trakcie jedzenia dołączył do nich zapach słonych precelków i cierpko-goryczkowaty wątek kakao. Wszystko byłoby smakowite, gdyby nie trzymała się tego słodka sztuczność, plastikowość.

Masa przedstawiła się jako twarda, ale topiła się chętnie (acz z czasem, nie od razu). Zawartość pudła miękła w rzadko-mlecznym, trochę wodnistym kontekście. Wydała mi się dziwnie zagęszczono-zgumowiona, bo wcale się nie spieszyła tak, jak można by się spodziewać. Lody okazały się zagęszczone trochę gumiasto, ale też kremowe i tłuste. Jednocześnie nie bardzo ciężkie. W ustach rozpływały się trochę oleiście, trochę kojarząc się ze śmietanką kokosową. Czuć w nich rozwodnienie, acz nie jakieś straszliwie.
W całym pudle sporo nie tyle zawijasów, co skupisk kremu / masy ze zmielonych precelków. Gdy lody bardziej się już topiły (takie właśnie jem), te miejscami mieszały się z masą. Wyszły jak sosowato-ciasteczkowe masło orzechowe, z małymi kawałeczkami precli. W ustach rozpływało się to nieco krakersowo-ciastowo-mącznie. Raz po raz coś odznaczyło się twardością, ale chrupkości nie uświadczyłam. Miejscami bardzo wymieszało się to z masą lodową - tam jej podyktowało mączność i proszkowość. Skupiska te kojarzyły się z zawilgoconymi, mokrymi preclami i bułkami, które pierwotnie były wypieczone na chrupko.
Kawałki brownie to gigantyczne kwadraty (że ledwo mieściły się na łyżeczce; kilka o bokach ok. 4cm, a wysokości 1cm), ale też kawałki wielkości średniej i trochę kawałeczków mniejszych. Nie pożałowano ich. To tłusto-mokre, miękkie i kapciowate ciasto, które w ustach rozpływało się maziście na gęstą, tłustą i kleistą papkę. W zasadzie trochę rozpływać się miejscami zaczynało już w pudle (jem lody bardzo topiące się). Zaklejała konkretnie. Ciężkie i masywne, acz w pozytywnym rozumieniu.
Trafiłam też na gumiastą grudkę kremu fistaszkowego, ale obstawiam, że to po prostu "niedomieszanie". Na oko do złudzenia przypominała te preclowe, a tylko w ustach zachowywała się inaczej (było bardziej tłusto-kremowe, gumiaste i gęste). Żałuję, że zamiast precli nie dali masła orzechowego w takiej formie.
Wszystko to współgrało. Dodatki odciągały uwagę od negatywnych aspektów bazy, a "zawilgocone bułki" w towarzystwie brownie jakoś tam przeszły.

W smaku masa lodowa uderzyła wysoką słodyczą. Cukrowość zaraz przywołała do siebie słodko-fistaszkowy wątek. Podkreśliły go migdały, a dokładniej mleko migdałowe, którego nutę czuć wyraźnie. Zarejestrowałam też pewną oleistość, "dziwnie orzechowawą" (olej kokosowy?). Chwilami to bardziej "fistaszkowa duszność", sugerująca słodkie masło orzechowe, chwilami raczej nieco sztucznawo-plastikowo-cukierkowa. Do tego doszedł mdławo-tłuszczowy wątek. Smak okazał się trochę znijaczony, rozwodniony. Migdały swoją mlecznością usilnie kierowały skojarzenia ku nugatowi. To raczej fistaszkowo-migdałowy, słodko-sztucznawy nugat niż masło orzechowe, ale i ono chwilami do głowy przychodziło (acz w ciemno, za bardzo skupiając się na dodatkach można zapomnieć, jaki smak baza reprezentuje wg producenta).

Preclowe zawijasy czasem troszeczkę podbijały sól, mimo że nie były słone po całości. W zasadzie były słone minimalnie. Na pewno za to preclowato-bułkowate. Pszeniczne, może trochę krakersowe, trochę paluszkowe - niejednoznaczne, mdłe. Kojarzyły się z mokrymi okruchami chleba / bułki, skórkami... Raz czy dwa wyraźnie słonawymi (nigdy jednak "słonymi"), ale ogólnie wkomponowanymi w resztę.

Brownie uderzały swym smakiem bez kompromisów. Niczym bardzo - w tym trochę sztucznie - słodkie, mocno czekoladowe gotowce ze złudnie alkoholowym, truflowo-likierowym charakterem. Były najintensywniejsze, wybijały się ponad mdławą bazę i "bułko-precle". Choć aż przesadnie słodkie, ciasto zaserwowało też gorzkawość kakao i ciemnej czekolady.

Baza lodowa po dodatkach wydawała się jeszcze bardziej mdła i cukrowo-słodziaśna, jeszcze bardziej fistaszkowo-nugatowa. Oleista nuta, próbująca ukryć się za coraz słabszym mlekiem migdałowym, jeszcze bardziej dawała się we znaki. Było w tym aż coś gryzącego.

Po brownie i zagarnianiu masy lodowej, preclowe zawijasy sporadycznie też bardziej preclo-bułkowo się jawiły, aniżeli bułkowo. 

Po zjedzeniu już małej ilości czułam się zacukrzona, a usta miałam otłuszczone. Pszenny, nijako-bułkowaty wątek mi przeszkadzał. Brownie w tak kiepskim otoczeniu też nie zachwycało. Niby dobre, a jednak i ono miało nieprzyjemne, sztuczne nuty, które odznaczyły się w posmaku. Czułam wówczas lekką goryczkowatą sztuczność związaną ze słodyczą i jakby olej kokosowy, ale z czymś wymieszany.

Całość mi nie odpowiadała. Beznadziejnie słodka, mdła i tłusto-wodnista baza uboga w fistaszki kojarzyła się bardziej nugatowo. Niby plus, że czuć migdały, ale to nie chwyciło. Muszę jednak przyznać, że jak na taki skład, efekt zaskakująco ok. Brownie niby przyjemne, "likierowo-czekoladowo" intensywne, ale z kolei sztucznawo słodkie; za słodkie. Mam też wątpliwości, czy jest sens dodawania do lodów aż tak wielkich kawałków. W dodatku precelkowa miazga-sos w wegańskiej wersji to porażka. Pszenno-bułkowo-mdła i w zasadzie zbędna, bo nawzajem nakręcająca się z nijakością bazy. Jej mokro-twardawa forma odpychała, acz nie jakoś tam bardzo (dzięki temu, że jakoś się tam całościowo to-to mieszało).

Konwencjonalna wersja wyszła o wiele lepiej. Bardziej słonawe precle w podlinkowanych lodach wyszły lepiej, bo te mdłe krakerso-bułki w wegańskiej wersji zahaczały o obleśność (soli w podlinkowanych było 0,66g/100g, w dzisiaj przedstawianych 0,31g). Podkreśliły też masło orzechowość bazy, a całość wydawała się mniej słodka.
Muszę jednak przyznać, że w porównaniu do znanych mi wege lodów, te nie były takie złe. Podobnie do innych wegańskich B&J's, czyli bez ochów i achów, a zjadliwie. Alternatywa wykonana spoko, acz zawalona czymś bezsensownym (ilością soli, masła orzechowego - toż to łatwo zmienić). Na pewno niewarte ceny, jaką sobie sklepy w Polsce bez promocji życzą.


ocena: 7/10
kupiłam: Kaufland
cena: w promocji za około 10 zł (za 465 ml / 384 g)
kaloryczność: 276 kcal / 100 g; 226 kcal / 100 ml (83g)
czy kupię znów: nie

Skład: woda, cukier, syrop glukozowy, tłuszcz kokosowy, mąka (pszenna, słodowana jęczmienna), oleje roślinne (sojowy, rzepakowy), orzechy ziemne 4%, pasta z migdałów 3%, skrobia, białka grochu, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, emulgatory (lecytyna słonecznikowa, sojowa), sól, stabilizatory (guma guar, mączka chleba świętojańskiego), ekstrakt wanilii, drożdże, naturalny aromat, regulator kwasowości (wodorotlenek sodu), substancja spulchniająca (węglany sodu)

niedziela, 12 czerwca 2022

lody Gelatelli Vegan Brownie Love

Mama latem ze zwykłych słodyczy przestawia się na lody i zawsze ma mi trochę za złe, że zawalam jej zamrażarkę swoimi (latem dotąd robiłam zapasy na jesień, bo to właśnie jesienią / wiosną była moja pora na lody; obecnie, czyli na dzień publikacji lody przeszły mi zupełnie i ich liczba w zamrażarce wynosi równo 0). W końcu zrobiło mi się jej szkoda i aby zrobić trochę miejsca, gdy wpadło kilka chłodniejszych dni, postanowiłam się za kolejne zabrać (i tak, działo się to latem 2021 - taak, ładna kolejna wpisów). Na cel wybrałam dosłownie "zawalacz miejsca", bo lody z serii, która zdążyła mi bardzo podpaść. Niby pocieszałam się, że ten smak trudno zepsuć tak, jak poprzednie, ale dobrze wiem, że w dzisiejszych czasach producenci nie takie rzeczy psują.

Gelatelli Vegan Brownie Love to "wegańskie lody o smaku czekoladowym na bazie napoju migdałowego z 14% kawałkami ciasta typu brownie i 10% sosem o smaku czekoladowym".
Pudło zawiera 400g / 500 ml.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach kakao, jeszcze przybierający na wyrazistości w trakcie jedzenia. Miało wydźwięk słodkiego kakao zrobionego na wodzie lub napoju kakaowego. Chwilami, zwłaszcza przy podziale, kiedy ujawniły się dodatki, nabrał trochę likierowo-sosowatego zabarwienia. Kojarzył się z przeciętnych lotów lodami z budki.

Podczas nakładania lody były bardzo twarde jak kamień. Dzięki rozmieszczeniu sporej ilości dodatków (np. sos od razu był miękkawy, brownie łatwo podważyć)  całościowo w zasadzie wyszło to w miarę przystępnie. 
Topiąc się, lody dały się poznać jako dość gęste, ale w sposób ciągnąco-"zagęszczony". Były kremowo-tłuste i bardzo oleiste, acz można było doszukać się w nich czegoś śmietankowego. Zmieniały się w ustach w oleistą chmurkę. Kojarzyły się trochę ze śmietanką kokosową jakby w formie bitej. Otłuszczały oleiście usta. Nie podobało mi się to wszystko.
W pudle znalazło się sporo kawałków ciasta o różnej wielkości. W większości były to kostki o wielkości centymetra kwadratowego, ale trafiłam też na takie wmieszane w masę, kawałeczki i drobinki.
Choć przy nabieraniu na łyżeczkę wyglądały na twarde, w miarę prędko dochodziły do siebie. W ustach dały się poznać jako konkretne, zbito-gęste i kleiste ciasto. Było w nich coś zakalcowo-mokrego, trochę mącznego. Rozpływały się muliście i tłusto. Ciężkie w raczej pozytywnym sensie, rzeczywiście były to kawałki papkowatego brownie. Odsłoniły przede mną także pylistość. To raczej udany dodatek, uprzyjemniający strukturę lodów i nadający całości sytego konkretu.
Sos był średnio gęstym, ciągnącym i rozpuszczającym się w oleiście-wodnisty sposób, trochę glutowatym żelo-sosem, którego zawijasy przeplotły pudło. Kojarzył się ze ślisko-tłustą wodą, mimo że i on krył lekką pylistość.
Jeśli chodzi o ilość, proporcje i rozlokowanie dodatków uważam za bardzo trafione. Niczego nie pożałowano, nie przesadzono. Przynajmniej w części, z którą miałam do czynienia.

W smaku sama masa lodowa od początku dała się poznać jako bardzo słodka i kakaowa, ale w delikatny sposób. Pomyślałam o słodkim kakao zrobionym na wodzie, bo i wodnisty motyw cały czas mocno pobrzmiewał. Mniej więcej tak sobie wyobrażam słodkie napoje kakaowe (z torebek tylko do zalania). Kakao przybrało orzechowy wydźwięk, który z czasem pokusił się nawet o pewną migdałowość. Wyraźnie z czasem, wraz z jedzeniem, wypłynęła na wierzch oleistość, smakowa tłustość. To było mdłe i odpychające.

Sos tę mdłość podbijał. Oddawał plastikową, słodko-kakaową podróbkę czekolado-polewy z założenia ciemnej. Miał mocno sztuczny, likierowy - acz bez procentów - charakter. Choć czuć w nim kakao i lekką cierpkość, szarżował cukrem... Albo nawet nie tyle cukrem, co dziwnie sztuczną słodyczą. Podnosił słodycz całości (zwłaszcza, gdy miejscami przemieszał się z bazą), a także wnosił motyw tanich, polewowych bombonierek. Niby wytrawny, a uderzająco tani.

Kawałki brownie okazały się najlepszą częścią, bo rzeczywiście muliście-kakaowym, bardzo słodkim ciastem. Wydawały się nasączone trochę alkohlowo, a cierpkawe kakao z lekko mącznym tłem ułożyło się w wydźwięk kapciowatych brownie gotowców (co wyszło neutralnie, nie zaś pozytywnie / negatywnie). O dziwo tłumiły sztuczność sosu, a w całości pobudzały kakao i czekoladowość. Choć również były bardzo słodkie, znalazł się w nich wyrazistszy, lekko gorzkawy czekoladowy smak. Same jednak też zahaczały o motyw tłusto-ciastowy.

Brownie z sosem stworzyły truflowo-ciastowy klimat. Niestety jednak tanio-sztuczny, cukrowy i tłusto-mdły. Baza po nich wydawała się jeszcze bardziej tłusto-wodnista, mdła i słodka w kiepski, sztuczny sposób. 

Po zjedzeniu został posmak chemii, w tym dziwne napastowanie języka jakby cukierkowo-sztucznym likierem, cukru i taniego kakao, splątany nieprzyjemną oleistością. Usta miałam otłuszczone.

To było trochę jak tanie, gotowcowe brownie, lody z dawnej, ale niskich lotów budki i polewowa bombonierka czekoladowa w jednym pudle. W zasadzie, biorąc pod uwagę konkurencję i jej ceny, składy, może nic dziwnego, że tak to wyszło. A jednak szczerze liczyłam, że ten smak z wegańskiej lidlowej serii wyjdzie najlepiej. Może nie było tu wad tak drastycznych, bym uznała te lody za dużo gorsze od marnych przeciętnych, ale były po prostu odpychające, niesmaczne i tłuste; niewarte jedzenia w moim odczuciu. 
Nie dałam rady więcej niż 1/3, mimo że miałam silną motywację (Mama nie je czekoladowych lodów, więc nie miał kto skończyć). Gdy jednak męczyłam, męczyłam i wczytałam się w skład... no nie, nie polecam, chyba że masochistom. 


ocena: 5/10
kupiłam: Lidl
cena: 9,99 zł (za 400g / 500ml)
kaloryczność: 231 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: woda, cukier, syrop glukozowy, tłuszcz kokosowy, 6% kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, 3% przecier z migdałów, mąka pszenna, syrop glukozowo-fruktozowy, skrobia modyfikowana, emulgator: mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych, stabilizatory: mączka chleba świętojańskiego, guma guar, karagen; sól, naturalny aromat waniliowy

czwartek, 3 marca 2022

lody Gelatelli Vegan Peanut & Cookies

Sceptyczna do wegańskich zamienników, ale niezdrowo ciekawska niektórych smaków lodów B&J's, kupiłam ich Peanut Butter & Cookies Non-Dairy. Wyszły spoko, ale uważam je za o wiele za drogie i niewarte przez to powrotu. Jako jednak że lidlowy zamiennik cieszył oczy ceną niższą, nie mogłam mu darować. Może w ogóle miał wyjść lepiej? Połączenie niemal czarnych ciastek i masła orzechowego wydaje mi się bardzo smakowite, a do tego, ten wariant wyszedł mi jako fajne przejście w teście lidlowych lodów. Ostatnio testowane były bowiem zwykłe masłoorzechowe z "babeczkami" (Pretty Peanut Butter 2021), a przede mną Gelatelli Duo Dough & Brownie, a więc "coś ciastkowego z ciemnym ciachem" oraz dwa brownie warianty (z linii Vegan i stare Choco Brownie, do których wracam dla siebie). Dzisiejsze lody były więc takie "łączące" to.

Gelatelli Vegan Peanut & Cookies to "wegańskie lody o smaku waniliowym na bazie migdałów z 12 % kawałkami ciastek (markiz) kakaowych z nadzieniem o smaku waniliowym, 12 % sosem z orzeszków ziemnych i 3 % kawałkami orzeszków ziemnych"; produkt wegański, a więc bez nabiału, zrobiony na mleku migdałowym. Masa lodów to 500ml / 400g.

Otworzywszy, poczułam słodko-orzechowy zapach, który z czasem tylko umacniał się w swojej niejednoznaczności. To mieszanina migdałów, fistaszków i "ogólnie orzechów". Wyraźnie czułam też gorzkawą ciasteczkowość. Ogół wciąż był jednak przede wszystkim słodki. Doszukałam się w tym nutki... "słodko-zalodowionego" patyczka do lodów. W trakcie jedzenia wyłapałam też sztuczność, a o samych lodach zaczęłam myśleć jako o zahaczających o "migdałowe cappuccino".

Przy nakładaniu masa lodowa była średnio twarda, właściwie... twardawo-miękkawa, bo wypełniona dodatkami, nadającymi jej twardości, ale w zasadzie bazowo nie było z nią tak źle. A i rzadszy sos sprzyjał nakładaniu. Zaskakująco przystępne to było. Topiąc się wykazywała gęstość, z leciutką wodnistością. Robiła to powoli, wykazując przy tym dziwne, bardzo ciągnące "zagęszczenie". W trakcie jedzenia, gdy już mocniej się podtopiła, wydała mi się bardziej kremowo-tłusta w sposób oleiście-śmietankowy. Trochę wodnista, aspirująca do ciężko-oleistej chmurki, co mnie odpychało (jak Bakusie Puszyste?).
Baza była dwukolorowa: biała i beżowa. Beżowa chyba od tego, że przemieszała się z sosem masłoorzechowym. Obie były gładkie.
W całości znalazło się sporo bez ładu i składu rozmieszczonych kawałków fistaszków. To głównie połówki i spore kawałki. Okazały się miękkie, ale przyzwoite, bo jakby świeże (nie zaś nijako-rozmiękłe).
Sos to takie... zakrętasy częściowo wmieszane w masę, chwilami będące żelowym, gęstym i śliskawym sosem, który ciągnął się i rozpuszczał w wodnisty sposób. Także on był gładki i łatwo mieszał się z bazą lodową. W trakcie początkowo był zbitym sosowatym żelem, ale w ustach z ochotą rozpływał się na śliską wodę (jak jakiś tandetny sos pseudokarmelowy?).
Duża część ciastek również wmieszała się w masę jako drobinki-okruszki, jednak sporo było też kawałków markiz z ogromną ilością kremu. Właściwie powiedziałabym, że to krem z dodatkiem herbatników. O ile herbatnikowe części w pierwszej chwili pochrupywały i rzęziły od cukru, po czym z ochotą miękły, rozpływały się, o tyle krem jawił się jako maziście-śliska gruda tłuszczu i wody z pylistym elementem jakby cukru pudru. Przypominał tłusty lukier (?). Dominował nad herbatnikami. Nie dało się oddzielić od niego herbatników, bo one były zbyt miękkie i rozpływające się. Mocno wlepiały się w niego.
Co ciekawe, były tak porozgniatane i pokruszone, zawilgocone masą lodową, że bardziej niż ciastka, przypominały kawałki "ciastkowego ciasta" z kryształkami cukru.
Wszystko to rozlokowano dobrze, bo równomiernie i porządnie przemieszane. 
W trakcie jedzenia sama masa lodowa wyszła gęstawo i dość kremowo jak śmietanka kokosowa (jakiś jej migdałowy zamiennik?), choć... czuć w niej tłustość oleju. Poczucie to nasilała śliska gładkość całości. Lody były tłuste co prawda w nieciężkim, ale i tak męczącym i otłuszczającym usta sensie.

W smaku lody przywitały się wysoką cukrowością z leciutko orzechowo-migdałowym echem. Nie były waniliowe. Białe części zalatywały trochę śmietanką, która chwilami wydawała się zaskakująco mleczna, chwilami bardziej migdałowa. Oprócz straszliwej cukrowości, czułam w tym "słodycz sztuczną". Biała część z łatwością mieszała się beżowej, która dominowała. A robiła to, roztaczając smak bardzo słodkiego cappuccino. Słodkiego i sztucznego, z lekką gorzkawością, którą przejęła prawdopodobnie od mieszających się z nią drobinek ciastek. Im więcej jadłam, tym bardziej utwierdzałam się, że lody smakują migdałowym, obrzydliwie słodko-sztucznym cappuccino.
Ogółem, gdy zagarniałam raz jeden kolor, raz drugi, do głowy przyszedł mi Big Milk: jako cukrowo mleczny, kiepskawy lód z posmakiem drewnianego patyczka (moje wspomnienie sprzed lat; nigdy tych lodów nie lubiłam i za wiele nie jadłam - to jednak bardzo luźne, mało istotne biorąc pod uwagę całą zawartość pudła skojarzenie). 

"Sos masło orzechowe" podkreślał smak słodko-sztuczny. Miał w sobie echo fistaszków, ale przede wszystkim czułam w nim cukierkową słodycz taniego karmelu. Pseudokarmelu o nieokreślonym wydźwięku, co w dziwny sposób też podkreślało efekt "o smaku cappuccino". Masa mieszając się z tym sosem zaobfitowała w skojarzenie z margarynowym kremem z tanich słodyczy, które mają być jakieś tam, a smakują cappuccinowo.

Orzeszki przełamały i słodycz, i sztuczność, choć same nie były wybitnie wyraziste. Wydały mi się nieco znijaczone, a tak to surowe i w sumie całkiem w porządku, choć masłoorzechowości nie obudziły. Jej nie czuć. 

Ciastka trochę powstrzymywały sztuczność, ale smakowały mało ambitnie. Mączne i trochę gorzkawe, herbatnikowe części fundowały lekką spaleniznę, a dopiero potem kakao. Co więcej, czuć w nich cukier, jednak same w sobie mogłyby być. Niestety, herbatniki ulegały smakowi kremu. Ten dominował bez jakichkolwiek zahamowań. Uderzał lukrem i cukrem pudrem, na które to prędko naskakiwała sztuczność. Wgryzała się w ohydną lukrowość, dodając tłuszczowy posmak i... nutę tic taków. To było duszno-ciężko słodkie, a także aż gryząco-miętowe (?). Ten krem był gorszy od tego z Oreo.

Po dodatkach słodycz bazy nie wydawała się aż tak straszliwa, ale na smak ona sama była jeszcze bardziej sztuczna i migdałowo-cappuccinowa. Odlegle wege śmietankowa (to akurat ok). Co ciekawe, jej słodko-cappuccinowy smak nakręcał się ze smakiem lukrowych tic taków z kremu markiz. Baza aż zagłuszała herbatniki i fistaszki. Sos mieszał się z nią, dodając jej sztucznej słodyczy.

Po zjedzeniu już małej ilości czułam odpychającą sztuczność budżetowego karmelu i cappuccino, lukrowo-obleśnych białych kremów z tanich ciastek. Czułam lekkie przesłodzenie, ale nie ono było najgorsze. Sztuczność słodyczy - wydźwięk był parszywy. Fistaszki też czułam, ale nie pomogły.

Całość wyszła beznadziejnie. Sztucznie i nijako. Słodko-sztuczne cappuccino, niedookreślenie wszystkiego. Obleśnie śliski sos o smaku sztucznego, taniego karmelu, nijakie czarne ciastka z mnóstwem ohydnego, cukrowo-tictakowego kremu i średnie fistaszki przełożyły się na okropne dodatki dalekie od tego, co obiecywał tytuł. A baza? Tragedia. Jakościowo... śmiech. Zjadłam 1/3, próbując się przekopywać przez poszczególne części, próbując się wciągnąć czy przekonać, ale w końcu po którejś tam kolejce zagarniania tego wszystkiego uznałam, że chyba masła orzechowego to ja tam nigdy nie znajdę. Obleśność, ale... jednocześnie nie taka fatalna w każdym aspekcie. Obiektywnie sama baza to nieźle udająca lody śmietankowe wege alternatywa, fistaszki ok, herbatniki całkiem niezłe (gdyby tak były tylko one, bez kremu!). Nie każdemu też cappuccinowy smak może wydać się tak zły. Jak na taki skład, efekt jest zaskakująco nie najgorszy. Ja jednak uznałam, że jeść tego nie mam zamiaru; mnie obrzydzały. Porwała się Mama, ale i ona ich nie zjadła - wywaliłyśmy. Mama nawet tak na dobrą sprawę nie umiała powiedzieć, co jej w nich nie smakowało, ale w końcu stwierdziła: "ten ich smak taki ogólnie niedookreślony, niby wiedziałam, że ma być fistaszkowo, a bardziej jakoś wafelkowo mi się kojarzyło... ciastka przynajmniej gorzkie nie były, taak, tam w nich jakiś krem, ot; fistaszki takie miękkie to mnie obrzydzały". Zgodziłyśmy się, że coś po prostu odpychającego w nich było; Mama w dodatku chyba nie lubi migdałowych rzeczy. Obie nie lubimy też właśnie niedookreślonych.


ocena: 3/10
kupiłam: Lidl
cena: 9,99 zł (za 400g / 500ml)
kaloryczność: 258 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: woda, cukier, syrop glukozowy, tłuszcze roślinne (palmowy, kokosowy), syrop glukozowo-fruktozowy, kawałki orzechów ziemnych 3,7%, przecier z migdałów 3,5%, mąka kukurydziana, miazga z orzechów ziemnych 2,2%, skrobia, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 0,9%, inulina, glukoza, emulgatory: mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych; mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych estryfikowane kwasem mlekowym; lecytyny; stabilizatory: mączka chleba świętojańskiego, guma guar; naturalny aromat wanilii Bourbon, naturalny aromat, ekstrakt wanilii Bourbon 0,02%, sól, skrobia modyfikowana, syrop cukru skarmelizowanego, substancje spulchniające: węglany amonu, węglany sodu

piątek, 7 stycznia 2022

lody Gelatelli Vegan Banana Chunk

Choć unikam wege produktów, to jednak niektórym smakom z takiej linii B&J's dałam szansę. Były spoko na jednorazowe podejście. B&J's Non-Dairy Chunky Monkey wyszły tak, że mogłabym do nich wrócić, ale na pewno nie w cenie 25 zł. Zatem gdy tylko w Lidlu pojawił się zamiennik to wiedziałam, że muszę go mieć. Z lidlowych lodów w zasadzie interesuje mnie tylko linia Premium - tylko albo aż. Odbiega od innych wyższą jakością. Nawet pogarszane warianty na rynku wciąż jawią mi się jako stosunkowo lepsze od innych, porównywalne do np. Haagen-Dazs. A jak z tymi? Nie mogłam się doczekać, aż sprawdzę.

Gelatelli Vegan Banana Chunk Vegan Ice Dessert with Banana, Chocolate Chunks & Walnut Pieces to "wegańskie lody z bananem na bazie migdałów z 8 % kawałkami czekolady ciemnej i 5 % kawałkami orzecha włoskiego" (powiedziałabym: wegańskie lody o smaku bananowym na bazie "mleka" migdałowego). Masa lodów to 500ml / 400g.

Od razu po otwarciu poczułam strasznie silną słodycz, ale z wyraźnym (choć lekkim) bananowym wątkiem. Poniekąd dokładał się do niej. Trąciła cukrem (acz nie tylko), ale... jak jakieś zacukrzone ciasto bananowo-... migdałowe / orzechowe? Orzechowy akcent również czuć, co zwłaszcza w trakcie jedzenia dodatkowo wzmocniła gorzkawa nutka czekolady i kakao. Wtedy zapach orzechów włoskich i migdałów aż mnie zaskoczył. Bardzo daleko w tle pobrzmiewała "sztucznawa waniliowatość" - słodka i taka, bez której by się obyło, bo przeszkadzała.

Nakładając, odebrałam masę lodową jako jedynie trochę twardawą, co było miłym zaskoczeniem. Jednocześnie jako konkretną i zwartą, sytą. Prędko miękła. Dodano dużo małych i średnich kawałków, parę połówek orzechów i chyba jeszcze więcej kawałków czekoladowych, które okazały się cienkimi kwadratami (ok 1 cm kwadratowy).
Lody mimo że szybko miękły, dochodząc do przyjaźniejszej temperatury, nie topiły się szybko. W zasadzie zmieniały się w gęstawy, jakby dodatkowo zagęszczony, lekko gumiasto-ciągnący krem, co w sumie było w miarę w porządku. Okazały się tłuste, ale nie ciężkie. Tłuste dość... oleiście i śmietankowo migdałowo. Zawarły w sobie wodnisty element. Całościowo wyszły przystępnie, nieźle udając śmietankowe lody.
Orzechy to godne pochwały pod względem świeżości kawałeczki, wielkie połówki i średnie kawałki. Lekko chrupały, by potem pochwalić się soczystą miękkością. Większość miała skórki. Wielkość lwiej części nie satysfakcjonowała, ale na ilość narzekać nie mogę. Lody były nimi bogato wypełnione tylko że... cóż, masa była pełna dosłownie mikroskopijnych drobinek i drobinek samych skórek, że czasem trudno o łyżeczkę bez nich.
Kawałki czekoladowe to istotnie czekolada. Blaszki w zasadzie - grube na milimetr / dwa w większości około 1 cm kwadratowy + klika połamanych. Były kamienne i rozpływały się... prawie wcale. Wykładałam je na talerzyk, by doszły do temp. pokojowej, potem dłuuugo trzymałam pod policzkiem i dopiero brałam na język. Gdy zaczynałam je obracać i ssać, wreszcie ulegały. Miękły ulepkowato i rozpływały się powoli. Przedstawiły się jako tłusta i mazista czekolada z plastiku. Chwilami kojarzyły się z zamszem przez chropowatość / pylistość. Były potworne i męczące.
Ogół więc do zmiany (na pewno takiej czekolady bym nie zostawiła!), ale znośny.

Już od pierwszych sekund po spróbowaniu czułam, że słodycz jest za wysoka. Uderzała cukrem, na który naskakiwały do granic możliwości słodkie, dojrzałe i naturalne banany. Miały wydźwięk mleka bananowego (zrobionego samemu) i przecieru. Nie były mocnym smakiem, ale czuć je wyraźnie. Jak masa lodowa się rozchodziła w ustach, im więcej ogólnie jadłam, tym miałam wrażenie, że intensywność każdorazowo nieco spada. Smak bananowy czułam cały czas, ale tylko epizodycznie wyskakiwał. Chwilami mieszał się z owocową soczystością, nawet lekkim cytrusowym kwaskiem. Ten podsuwał na myśl jogurt bananowy... jogurtowo-bananowy shake lub... bananowe ciasto? Odnotowałam specyficzną nutę oleju kokosowego (mnie kojarzy się trochę z zimnymi ogniami), co wraz z cukrem wywołało skojarzenie z bananowym zakalcem.
Motyw migdało-orzechów obecny w masie dodatkowo to podkręcał. Go z kolei nakręcały drobinki i skórki orzechów włoskich (ale może też migdałów?), od których masa także nimi przesiąkła.
Chwilami niestety pod naporem słodyczy smaki aż się rozmywały, a ja doszukałam się lekkiej wodnistości i dosłownie echa (ale jednak) sztuczności (syropu glukozowego?).

Wyraziste dodatki na szczęście odciągały uwagę od wad.

Orzechy włoskie zachowały w pełni swój intensywny smak. Były świeże, niektóre łagodniejsze, ale sporo wyszło dość gorzko, co podbijała skórka. W masie lodowej podkreśliły migdałową nutkę, a same bardzo zacnie przełamywały słodycz.

Smak czekolady przeznaczono jedynie dla cierpliwych. Jak już jednak kawałki łaskawie go upuściły... Świetnie wpasowały się tu mocnym, zadowalająco gorzkim kakao. Goryczka i cierpkość przełamywała słodycz, podkreślała orzechy i dodawała czekoladowo-kakaowy wątek. Kawałki te wprawdzie były też trochę cukrowe, ale ogółem wcale nie tak mocno słodkie... Nieco margarynowe, a jednak wyraźnie palono kakaowe. W starciu zdarzało im się zagłuszać bananowość bazy, a uwypuklić jej cytrusową nutę i orzechowy aspekt.

Po dodatkach jednak baza najpierw przedstawiała się jako kontrastowo jeszcze słodsza, niewiarygodnie cukrowa, acz... wciąż dość soczysta. Bananowa nutka a to słabła, a to nieco po chwili znów odzyskiwała impet. I choć był to impet przesłodzonego ciasta bananowego lub shake'a / mleka  / jogurtu takowego, towarzyszyło jej coś... Kryło się w słodyczy: coś cukierkowego. Sztucznie-słodki akcent zaburzał całość i do soczystości dopuszczał wodnistość. To jednak zakrywały wyraziste dodatki (rozmieszczone w końcu w całym pudle na gęsto).

Po zjedzeniu został posmak cukru i dziwnej, słodkiej sztuczności, ale też bananowo-migdałowo zakalcowy? Trochę oleisty... Wyraźnie czułam gorzkość orzechów włoski i kakao - tego zwykłego, proszkowego, ale też... jakby goryczkę oleju kokosowego? Lekką cierpkość (ani pozytywną, ani negatywną) i owocowy kwasek (a raczej tylko jego sugestię). Czułam się też przytłoczona tłuszczem, jakbym na ustach miała olej, a zacukrzenie fizyczne bardzo, bardzo mi doskwierało w gardle, i w ślinie - na smak bowiem gorzkie dodatki nieźle to zwalczyły.

Lody na pewno wyszły bardziej słodko i sztucznawo od BJ. Na szczęście wcale nie była to sztuczność bananowa, a jakby... słodyczy (chyba syropu glukozowego). Ogólnie za słodkie, ale wciąż przyzwoicie bananowe z dobrymi dodatkami: zacnymi orzechami włoskimi. Wyraźnie czułam kwasek cytryny, co kompletnie mi tu nie pasowało i za beznadziejne uważam kawałki czekolady. Kamienio-plastik wymagający pracy. Jak na wegańskie lody sama baza wyszła za to bardzo zacnie, miękko i śmietankowo, niby trochę wodniście, ale wciąż gęstawo-kremowo. 


ocena: 6/10
kupiłam: Lidl
cena: 9,99 zł (za 400g / 500ml)
kaloryczność: 249 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: woda, cukier, tłuszcz kokosowy, syrop glukozowy, kawałki orzechów włoskich, przecier bananowy 5%, miazga kakaowa, przecier z migdałów 2,5%, inulina, emulgatory: mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych, stabilizatory: mączka chleba świętojańskiego, guma guar; naturalny aromat z soku bananowego, zagęszczony sok cytrynowy, tłuszcz kakaowy, przeciwutleniacz: kwas askorbinowy; syrop cukru skarmelizowanego

środa, 8 grudnia 2021

lody Ben & Jerry's Cookies on Cookie Dough Non-Dairy

Ostatnimi czasy prawie wszystko jest mi za słodkie, a jedzenie z lodówki, by doszło do temp. pokojowej wystawiam na coraz dłuższe okresy czasu (czasem jakieś 1,5 godziny), przez co jem obecnie mniej jogurtów (desery lodówkowe słodkie przeszły mi już dawno zupełnie), więc jakoś i lody zaczęły kręcić mnie coraz mniej. Czasem coś by się połyżeczkowało, ale już ich tak w sklepach nie szukam. Zwłaszcza, gdy chodzi o B&J's, które są drogie, a często wcale nie wychodzą tak zachwycająco. Może smacznie, lecz często z "ale". Linia wegańska niczym mi nie podpadła, choć całej nie poznałam (niektóre smaki wydają mi się nudne). Nie zachwyciła jednak także. W Polsce jest krytykowana za skład - jakoby na bazie wody. Producent argumentuje, że po prostu tzw. "mleko migdałowe" jest rozbite w składnikach na wodę i pastę z migdałów - zauważcie, że także te w kartonach składa się kolejno z wody, etc. Tu kłócić się nie będę, bo po Chunky Monkey czy Peanut Butter & Cookies uznałam, że efekt nie jest zły i jak się fajny smak pojawi, próbować będę, ale bez amoku. Ten kupiłam, bo na niego trafiłam i uznałam, że cookie dough (które bardzo lubię, ale które na przestrzeni lat w wielu lodach wychodzi coraz gorzej) w ciekawym (ciastowym?) otoczeniu może być fajne (bo właśnie warianty podstawowe zazwyczaj bazy mają nudne). Dopiero jednak w domu uzmysłowiłam sobie, że cała ciekawość tych opiera się w sumie na karmelowej bazie... a od takich stronię, bo karmelowa baza w takich lodach dosłownie aż krzyczała ostrzegawczo, że będzie czysto słodka. Wprawdzie masa ciasteczkowa była obiecująca, ale... koniec końców nie wiedziałam, czego się spodziewać, wiec zamiast rozmyślać, postanowiłam sprawdzić.

Ben & Jerry's Cookies on Cookie Dough Non-Dairy to wegańskie lody karmelowe (na bazie mleka migdałowego) z 6% wmieszaną masą ciasteczkową (po niemiecku "Keksstrudeln", czyli "ciastka biszkoptowe"?), 9 % kawałkami ciastek-zakalców z czekoladą (cookie dough; "Cookieteig", czyli chodzi o kruche ciastka) i 5% kawałkami czekoladowymi (fudge). Masa lodów to 465ml / 406g.

Po otwarciu poczułam bardzo, bardzo słodki zapach masy na ciasto. Był iście zakalcowy jak biszkopt z surowym wnętrzem, ale odważnie sugerował także wersję jeszcze mieszaną w misce - dosłownie jasne, maślane i przesłodzone ciasto. Oprócz ciasteczkowości, zwłaszcza przy nakładaniu i już jedzeniu czuć nutkę kakao. Przy jedzeniu zarejestrowałam też leciuteńką nutkę migdało-orzechów (aż trudną do sprecyzowania). Karmelu specjalnie nie czułam.

Masa lodowa sama w sobie wydała mi się początkowo bardzo twarda jak skamieniała woda. Była zupełnie niepodzielna do nakładania nie tylko z tego względu. Dodano do niej sporo wielkich zbitek masy ciastowej z ciastkami / kawałkami ciastek, cookie dough i sporo początkowo twardych kawałków fudge. Najlepiej to nakładać poważając je, ale i tak... niektóre były znacznie większe od łyżki (którą nakładam, a nie łyżeczki, którą jem!). Dodatki zbijały się ze sobą. Na łyżeczce rozbiłam grudę - jest tam przekrojone "ciastko cookie dough" oraz nieprzekrojone, które opływa "masą cookie dough", kawałek czekolady i odrobinka spływającego biszkoptu (kolor bursztynowy). Na nią wybrałam te mniejsze, by się zmieściły, ale kawałki czekolady fudge trafiały się też np. 2 cm. Nakładanie tego to mordęga. I początkowo jak zasiadłam do jedzenia, myślałam, że to się nie zmieni, ale zdziwiłam się. 
Masa lodowa, po wyjęciu z zamrażarki już dochodząc, okazała się współpracująca. Całkiem udanie oddawała mleczne, gęstawe, choć odrobinkę ciągnące się lody. Pozytywnie konkretna, wykazywała pewną kremowość, ale i pylistość. W ciemno powiedziałabym, że to przeciętne mleczne lody, nawet dość tłustawe, ale jeszcze bez tragedii (co jest plusem biorąc pod uwagę skład / wegańskość). Lody topiły się w umiarkowanym tempie, raczej gęstawo, acz wodnisty efekt też czułam.

Po całości masę lodową przeplotła smuga ciasteczkowego... soso-kremo-masy. Kojarzyło mi się to z kremem-smarowidłem ciasteczkowym (nigdy go nie jadłam; to wyobrażenie), zawilgoconym / rozrzedzonym lodami. W niektórych miejscach były tego spore kawałko-skupiska, które to kojarzyły się raczej z zawilgoconym i mieszającym się z lodami biszkoptem. Jako że lubię te bardzo topiące się, u mnie miejscami przemieszało się to z bazą zupełnie. Na zdjęciu z miseczki to dobrze widać. Takie aż przemielone drobinki bez ładu i składu w masie. Nie było to gęste, ale do pewnego stopnia zwarte. Wraz z jedzeniem znacząco, z łatwością mieszało się to z lodami i coraz łatwiej, coraz bardziej ciasteczkowo rozpływało się w ustach. Miało to też w sobie coś z biszkoptu, a właściwie jego mocno przypieczonymi brzegami / wierzchem - takiego z natury suchego, ale rozmoczonego lodami.

Kawałki czekoladowe fudge nieźle udawały czekoladę. Nie były zbyt tłuste, a mimo że początkowo twardo-kruche, to w ustach miękły i rozpuszczały się jak średniej jakości czekolada. W miarę kremowa, chwilami wykazująca szorstkość, minimalnie plastikowa. Robiła to w tempie umiarkowanym, pozostawiając smugi i znikając. Dodano ich całkiem sporo, rozlokowano w całym pudle. Wielkość (średnie i kilka większych) wydaje się w punkt.

Najbardziej złożony / skomplikowany / dziwny dodatek to cookie dough. Otóż w pudle było sporo wielkich "zlepków-zbitek", składających się jakby z surowej masy na ciasto pokrywającej małe, okrągłe ciasteczko (wielkości grosza) z mikroskopijnymi kawałkami czekolady. 
Czekolada z nich wydawała się twardym plastikiem, prawie się nie rozpuszczała i była zbędna. 
Same małe ciasteczka zaś... nie były typowymi cookie dough. Obstawiam, że to te klasyczne z B&J's Cookie Dough (ewentualnie leciutko zmienione). Wyszły jak miękkawo-gumowe ciastka - rozmokłe i stwardniałe od tego. Wystąpiły w nich chrupiąco-rzężące kryształki cukru w ilości nie za dużej oraz mączny element.
Jak wspomniałam, małe ciasteczka otaczała masa na ciasto. Przypominała gładką, miękką masę, pokrywającą podniebienie śliskawo-tłustymi smugami. Czuć w niej cukier puder. Rozpływała się z łatwością, uwalniając ciasteczka, którym rozpływanie szło nieco oporniej, ale też w miarę ok (najlepiej było je w końcu rozgryźć i dopiero takie lepiej nasiąkały i robiły się bardziej ciastowe).
Miałam wrażenie, że to po prostu niedopieczone ciastka w surowej masie na ciasto, a nie typowe "cookie dough" jak w większości produktów. Niektóre skupiska były rozwalone, a to trochę przemieszane z masą, a to z dolepionym kawałkiem czekolady "fudge".

W lodach było więc sporo wszystkiego, ale i na "brak lodów w lodach" nie można narzekać. Mam jednak mieszane uczucia co do napchania tak pudła "czym się da".

W smaku sama masa lodowa serwowała przesadzoną słodycz, która mieszała się zwłaszcza w pierwszej chwili z wodą. Na szczęście jednak w trakcie jedzenia całości, a nawet gdy już masa bardziej się topiła, smakowa wodnistość kryła się.
Nuty za to kotłowały się między cukrem, cukrem pudrem i ciastem, a... "ogólnie orzechowym migdałem". Początkowo to ostatnie odbierałam jako dziwnie orzechowy, trochę jak śmietanka / mleczko migdałowe lub kokosowe zalatujące kartonem (zapomniałam, że to lody wege), przy czym niczego z tego nie piszę negatywnie. Po łyżeczce-dwóch odnotowałam obok nutę ciastowo-biszkoptową. Baza chwilami łagodniała zahaczając o maślaność-tłuszczowość, a cały ten splot układał się w smak jasnego biszkoptu (trochę zbyt tłuszczowego jak dla mnie). Nasilał się w miejscach, gdzie lody bardzo przemieszały się z masą ciasteczkową - może nią nasiąkły? Całościowo bowiem, zwłaszcza gdy doszły do temperatury przystępnej, a więc topiły się, smakowały właśnie dość biszkoptowo... jak ciasto-biszkopt migdałowy. Niestety przesłodzony (szkoda, bo efekt był ciekawy; mimo że za nic nie nazwałabym go karmelowym).

Masa ciasteczkowa znacząco przemieszała się z bazą lodową i nadała jej jeszcze swojego smaczku, a ona także była słodka. Może nie jeszcze najbardziej z tego tu wszystkiego, bo cechowała ją także mączność, ale jednak. Wydała mi się lekko palono-pieczona, trochę jak jasne "waniliowate" ciastka karmelowe (wyobrażam sobie, że ciasteczkowy krem Lotus może smakować trochę podobnie)... A może melasowe? Z brązowym cukrem? Chwilami bardziej jak jasny, mączny biszkopt (te większe "skupiska"). Biszkopt karmelowy? Nazbyt to mączne, acz autentycznie ciasteczkowe.

Częściowym przerywnikiem od słodyczy okazały się kawałki fudge. Wprawdzie i w nich cukier pozwolił sobie wyleźć na pierwszy plan, ale... Smakowały całkiem niezłą, gorzkawą czekoladą o niemal miodowej słodyczy. Do pary z cukrem wprawdzie drapała w gardle, ale jeszcze nie było najgorzej. Całkiem sporo w nich maślaności, ale cierpkie kakao upodobniło je do czekolady ciemnej. To chyba podkręciła słodycz otoczenia. Nie wyszły specjalnie wytrawnie, a łagodnie, wyważenie.

Czekolady w "ciasteczkach cookie dough" prawie nie czuć, acz gdy skumulowało się ich więcej, nieco przełamywały wysoce za mocną słodycz tego tworu, dodając nutkę plastikowego, gorzkiego kakao. I... więcej cukru. Same ciastka uderzały smakiem... słodkim. Jakby mieszanką białego cukru (co nakręcały kryształki, gdy się z nimi rozprawiałam) i mąki. Może z domieszką cukru pudru i jakby... słodziku? Wydały mi się ciasteczkowe jak... właśnie nieudane, niedopieczone jasne herbatniki (a nie cookie dough). Chwilami kojarzyły mi się z jasnymi ciastkami kruchymi z cukrem (tego typu, np. Cukry Nyskie, Krakuski). Najbliżej im chyba jednak do... zawilgoconego ciastem spodu z herbatników.

"Masa cookie dough" otaczająca te "ciastko-kulki" serwowała z kolei smak cukru pudru, mąki i tłuszczowość, nawet pewną maślaność (może bardziej oleistość?) i odległą waniliowatość. Czułam się, jakbym wylizywała łyżkę / miskę z surowej masy na ciasto / ciastka. Nigdy nie spotkałam się z takim czymś w lodach. To było dość osobliwe, gdy masa rozpłynęła się, a potem wkraczała "ciasteczko-kulka" - tak odmienne w smaku! Raz czy drugi, tak jakby na styku, w zestawieniu tych tworów mignęła mi sól.

Po wszystkich dodatkach zagarnięta sama masa lodowa z kolei wydawała mi się jeszcze słodsza, ale i jeszcze bardziej ciastowa jak biszkopt, masa ciastowa - wszystko w jednym. Przede wszystkim bardzo słodka (i może rzeczywiście w porywach... nie tyle karmelowa, co trochę... kajmakowa?).

Po zjedzeniu zostało przesłodzenie i dosłownie przyspieszone bicie serca (nieprzyjemne), ciasteczkowo-pszeniczny, bardzo słodki posmak z nutką kakao. Wszystko to było całkiem w porządku, gdyby nie cukier.

Całość postrzegam jako niezłą gdy chodzi o smak i konsystencję, ogólny efekt, ale daleką od ideału. Przede wszystkim, zawartość pudła uważam za niezwykle intrygującą. Ciekawie wyszła ta ciastowo-biszkoptowa*, migdałowa baza (aż nie mam względem niej większych zarzutów!), czekoladowe fudge to dobre rozwiązanie. Sos-masa ciasteczkowa fajnie zgrała się z bazą i sama w sobie wyszła... w zasadzie spoko, jak karmelowo-biszkoptowe "coś". 
Dziwaczne było natomiast cookie dough. Pierwszy raz spotkałam się z takim. I nawet nie umiem jednoznacznie, z całą pewnością stwierdzić, czy to pozytywna dziwność. Trochę nie bardzo... To jakby połączenie zupełnie surowej masy na ciasto i niedopieczonych herbatników z plastikowo-czekoladowymi drobinkami. Te drobinki na pewno były zbędne (nie wnosiły nic dobrego, a przeszkadzały). Surowa masa na ciasto jest spoko, by zlizać ją z czegoś, ale... że z niedopieczonego herbatnika? W lodach? To już dość osobliwa kumulacja. Te jakby niedopieczone ciasteczka niezbyt mi w B&J's odpowiadają (nie odbieram ich jako typowe cookie dough), a tu dodatkowo wystąpił kontrast między masą jakby kompletnie surową, a ciastkiem raptem niedopieczonym. Natomiast czy to zakalcowość...? Może to taki odwrócony zakalec? Dziwne to było. Jako jednorazowa ciekawostka - świetne, ale tak ogółem nie przekonuje mnie... chyba. 
A na pewno nie sprawdzę, bo - teraz bardzo ważne - były tak piekielnie słodkie, przesłodzone, przecukrzone (jak się tylko da!), że aż w trakcie jedzenia parę razy musiałam łyknąć odrobinę wody. Po prostu mordowały cukrem. Wszystko nim smakowało i dopiero sobą. To nie pomogło w orzecznictwie, czy dziwność wyszła na plus czy minus. 

Bardzo zabawna sprawa z cukrem - cukrowością poszczególnych części. Powiedzieć, że lody były cukrowe to jak nic nie powiedzieć. Otóż można było wyróżnić, że sama masa smakuje cukrowo-cukrowopudrowo, "masa ciasteczkowa" cukrem brązowym, surowa "masa cookie dough" (?) cukrem pudrem, a "ciastka cookie dough" białym cukrem w kryształkach. Do tego cukrowo-miodowe "czekoladowe fudge" oraz "plastikowo-cukrowo kakaowe" kawałki czekolady. Trochę... śmiech przez łzy. Nawet nie wyobrażacie sobie pewnie mojej reakcji, gdy skonfrontowałam notatki z degustacji ze składem (potwierdziło się!).
*I znów pewna dziwność. Jadłam B&J's Birthday Cake z "masą biszkoptową" oraz Netflix & Chill'd "z masą ze słodko-słonych precli", a nie "masą-sosem ciasteczkowym" i... było to dość podobne, połączenie ich... tylko bardziej herbatnikowe niż preclowe (niesłone oczywiście), a tym samym najdziwniejsze.

Ogólnie wyszły jak całkiem w porządku jakościowo lody w interesującym wariancie, ale strasznie przecukrzone. Drogie, fakt, ale to cena sprowadzania i amerykańskości, więc o to producenta nie obwiniam (w USA to lody za około 3-4 dolary, więc biorąc pod uwagę tamtejsze "ceny życia i zarobki, nie są z wysokiej półki). Jak na wegańskie lody... fajnie udają normalne. W trakcie jedzenia wszystko się spisało... no, tylko cukier.
Ocenę nieco naciągam za dziwność... Bo i ze względu na nią je zjadłam do końca (ledwo!). Chciałam być pewna, że nie zaskoczą niczym jeszcze. Nawet nie umiem powiedzieć, czy je polecam, a jeśli tak, to komu. Ciekawskim na pewno.
Trochę jak z Birthday Cake: dziwne, w sumie smaczne, ale nie chciałabym ich więcej.


ocena: 7/10
kupiłam: Auchan
cena: 24,99 zł (za 465 ml)
kaloryczność: 264 kcal / 100 g; 230 kcal / 100 ml
czy kupię znów: nie

Skład: woda, cukier, tłuszcze i oleje roślinne (kokosowy, sojowy, rzepakowy), syrop glukozowy, mąka pszenna, pasta z migdałów 3%, brązowy cukier, skrobia kukurydziana, cukier puder, odtłuszczone kakao, białka grochu, pełnoziarnista mąka pszenna, emulgatory (lecytyny: słonecznikowe, sojowe), tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, sól, mąka z tapioki, stabilizatory (guma guar, mączka chleba świętojańskiego), ekstrakt wanilii, melasa, naturalny aromat, substancja spulchniająca (węglany sodu)

niedziela, 6 czerwca 2021

lody Magnum Almond Tub

Orzechy laskowe z Magnum Praline Chocolate & Hazelnut Tub i migdały z dzisiaj opisywanych miały mi posłużyć jako takie... sprawne, gładkie przejście do posiadanych już "jaśniejszych" smaków. Sporo jednak się wahałam, czy się na nie w ogóle porywać. Otóż gdy jeszcze lubiłam lody na patykach, Magnum z migdałami przegrywało u mnie z klasycznym. Po Kaufland Bio Bourbon-Vanilleeiscreme z kolei jakoś zachciało mi się dobrych lodów waniliowych, ale zaś Magnum Double Chocolate Deluxe Tub, a właściwie mleczna czekolada z nich, sugerowały mi, że waniliowe lody z mleczną czekoladą mogą mnie po prostu nudzić. A nie chciałam męczyć całego pudła nudy (Mama nie lubi migdałów / orzechów w lodach). Uznałam więc, że migdały powinny mi ucztę nieco urozmaicić i mogły przełamać słodycz. Niestety dopiero znacznie później wróciłam do swojej recenzji Magnum Almond na patyku, gdzie przeczytałam, dlaczego smakowała mi mniej niż klasyczna. Waniliowość samego loda była niższa... i już zaczęłam się bać pudła.

Magnum Almond Tub to lody waniliowe z 28 % mleczną czekoladą (w formie polewy z wtopionymi migdałami, skorupki, dna i kawałków w masie) i 5% migdałami (jako słupki w polewie z czekolady na wierzchu oraz jako kawałki w masie lodowej).
Pudło zawiera 440 ml / 297 g.

Po otwarciu poczułam intensywny, zasładzający zapach mocno mlecznej czekolady z zaznaczoną paloną goryczką kakao. Mieszał się z migdałami, a po zruszeniu wierzchu i w trakcie jedzenia także z wanilią, co po dłuższym czasie wydało mi się aż trochę mdlące. Na szczęście nieustannie w trakcie jedzenia czułam też uroczą i intensywną mleczność bazy oraz migdały, co ratowało przesłodzenie.

Forma ta sama, co w innych pudełkowych Magnum. Tu jednak już w warstwę mlecznej czekolady na wierzchu grubości około centymetra wtopiono duże (niektóre aż podejrzanie wielkie) słupki migdałów.
Ścianki pudła pokrywała cienka warstwa czekolady mlecznej. Po naciskaniu pudełka miejscami łamała się i odstawała, a miejscami zostawała przylepiona (i wraz z topieniem się lodów miękła). Dało się ją zeskrobać - wtedy rolowała się i wydawała się ulepkowata.
Tylko początkowo była bardzo twarda, potem łamała się miło z trzaskiem, a w ustach rozpływała powoli i kremowo-tłusto. Zalepiała jak porządnie mleczna, gęsta tabliczkowa. W masę lodową wtopiono ogrom gigantycznych kawałów czekolady. Trzaskała, by następnie rozpłynąć się na tłusty budyń. Znów jak czekolada z lodami, nie odwrotnie. Pośród kawałków czekolady plątało się mnóstwo  kawałków i drobinek (może nawet drobineczek) migdałów. Były delikatne i miękkawo-pochrupujące, wydawały się świeże; jedynie niektóre ewentualnie minimalnie podprażone. Trochę zawilgocone, ale jeszcze nie na poziomie, na który bym narzekała. Narzekać mogę jednak na to, jak bardzo je posiekano - przez to wydaje się, że jest ich strasznie mnóstwo i zaburzały mi to, jak kremowo rozpływała się reszta.
Przekopawszy się przez wszystko trafiłam na warstwę-"denko" czekolady.
Masę lodową tradycyjnie cechowała gęsta kremowość i tłustość mleka. Skojarzyła mi się ze spienionym, łącząc to z kremowością, co dało błogo-puszysty efekt. Lody były pozytywnie miękkie, choć topiły się raczej powoli (ale szybciej od czekoladowych z np. Intense 70 %) i chętnie.
Mimo to, całość odebrałam jako dość tłustą i ciężkawą. Stała za tym głównie czekolada, ale i trochę lody.

W smaku czekolada każdorazowo witała się cierpkością kakao, po czym szybko zasładzała. Ogrom cukru krył odrobinkę wanilii, co mieszało się z pełną, intensywną mlecznością. O kakao zawalczyła migdałowo-orzechowa mgiełka.
Nie wiem, czy to od dodatków nasiąkła - kawałki czekolady z masy wydawały się bardziej słodko-mleczne po prostu.
Migdały z wierzchniej warstwy wydały mi się wyrazistsze, jakby bardziej podprażone, co je podkreśliło.

Baza sama w sobie odznaczała się wysoką słodyczą o wyraźnie i naturalnie waniliowym smaku. Mimo to wraz z jedzeniem wydała mi się za słodka. Nie pomogła zacna, głęboka mleczność.
Miałam wrażenie, że zalatywała trochę spienionym mlekiem, co świetnie łączyło się z mlecznością czekolady. Mleko, chwilami udające śmietankę, zapewniło harmonię, jednak... Czekolada niestety także drastycznie to zasładzała.

Po tym, jak jej kawałki dorzucały goryczkę kakao, mleczna czekolada zaczynała drapać w gardle cukrem i wanilią. Chwilami wyszła męcząco-mdląco, zwłaszcza gdy do ust wzięłam wyjątkowo wielki kawałek. W takich sytuacjach raz i drugi doszukałam się trochę plastikowej naleciałości.  Potem baza lodowa też wydawała się już bardzo słodka, ale na szczęście nie mdła. Wciąż trzymała się waniliowej drogi, jednak i w niej zarejestrowałam słodko-sztucznawe echo.

Migdały przełamywały przesłodzenie, łagodząc to wszystko. Odciągały trochę uwagę od wanilii, ale nie od czekolady czy mleka. Je czuć wyraźnie jako świeżawe, naturalnie delikatne sztuki, które w sumie zachowały swój smak. Czuć go zwłaszcza, gdy zebrało się w ustach kilka kawałków, bo niektóre były tak małe, że szło je przeoczyć. Im mniejsze kawałki, tym oczywiście ich smak był słabszy. Za sprawą migdałów baza wydawała się głównie uroczo-słodko przesłodzona, a dopiero na drugim miejscu waniliowa.

Żałuję, że to czekolada była na zakończenie jako te denko, bo przez nią po zjedzeniu zostałam z silnym przecukrzeniem, a dopiero potem posmakiem migdałów i samej czekoladowości mlekiem zmieszanej z bazą lodową.

Lody uważam za smaczne, ale przesłodzone do bólu. Waniliowa baza nadała trochę szlachetności temu przesłodzeniu, ale i tak było za dużo cukru. Tym bardziej, że jednak znalazły się elementy wanilię spychające (baza wyszła mlecznie-waniliowo). Czekolada mleczna nabrała charakteru dzięki migdałom, a one jak na migdały w lodach wyszły bardzo dobrze. Mimo że osobiście uważam Almond Tub za nudniejsze od np. Magnum Chocolate & Cookies Tub czy Praline Chocolate & Hazelnut Tub, to wcale nie za gorzej zrobione. Wręcz przeciwnie. Tak obiektywnie patrząc, mleczna czekolada, waniliowa i mocno mleczna baza reprezentowały świetną harmonię, a takie właśnie delikatne migdały to również dobre posunięcie. Przesłodzenie i tłustość również są bardziej uzasadnione, pasujące w mlecznych, jasnych (nie np. kakaowych) wariantach. Po prostu... wariant trochę nie mój, nudził mnie (a za to nie mogę odjąć punktów).


ocena: 8/10
kupiłam: Kaufland
cena: 11,49 zł (promocja; za 440 ml)
kaloryczność: 349 kcal / 100 g; 234 kcal / 100 ml
czy kupię znów: nie

Skład: odtworzone odtłuszczone mleko, cukier, śmietanka 15%, tłuszcz kakaowy, syrop glukozowo-fruktozowy, koncentrat odtłuszczonego mleka (proszek lub płyn), migdały, odtłuszczone mleko w proszku, tłuszcz mleczny,  miazga kakaowa, syrop glukozowy, emulgatory (E471, E442, E476), stabilizatory (E410, E412, E407), kawałki wanilii, aromaty (w tym mleko), syrop cukru karmelizowanego, barwnik (E106a)

PS Mama jadła pudełkowe Classic i zakochała się w samej "pysznej, rzeczywiście puszystej bazie waniliowej", a choć czekolada jej smakowała, to miała problem tego typu: "przy jej (bazy) słodyczy czekolada wydawała się za gorzka, z kolei gdy jadłam dłuższy czas samą czekoladę, i to takie duże kawałki, to nie była taka gorzka, a bardzo słodka.". Mamie z początku za dużo było czekolady - ona woli, by to lody w lodach były podstawą, ale gdy skończyła pudełko uznała, że ilość jednak była "na granicy" (w drugiej połowie pudła trafiło się jej już mniej kawałków). Z kolei ja... nie mam nic przeciwko, że to bardziej czekolada z lodami niż odwrotnie - wciągnęłam się w konwencję, mimo wad czekolad.

wtorek, 30 czerwca 2020

lody Syrenka smak Marcepan

Z otrzymanych w ramach współpracy lodów Syrenka został mi już tylko jeden smak w małym opakowaniu. Był on jednak na tyle dziwny i niespotykany, że chciałam zostawić go na koniec. Przodem postanowiłam puścić lody, które zakupiłam sama, już kiedy na dobre markę pokochałam. To w końcu też ciekawy smak... i w dodatku idealny dla mej osoby. Doszłam ostatnio do wniosku, że nie przepadam za marcepanem jako za formą - strasznie mnie nudzi, jak słodycze inne niż czekolada (nawet gdy jest jej nadzieniem). To jednak nie zmienia faktu, iż zachwycają mnie nuty marcepanowe w czystych ciemnych (czy w czymkolwiek). Podobała mi się więc perspektywa prawdziwie marcepanowych lodów.

Lody Syrenka smak Marcepan to "lody wegańskie na bazie nerkowców 8,28%, kokosa i migdałów 7%" o smaku marcepanowym.
U mnie w pudle 500 ml / 430 g.

Gdy tylko otworzyłam pudło, właściwie nie musiałam czekać, by lody odtajały, ażebym poczuła zapach bardzo, bardzo słodkiej w sposób karmelowy fuzji kokosa, orzechów nerkowca i migdałów. Dokładnie w przytoczonej kolejności. Później, a więc w trakcie zdjęć i jedzenia, ogólna słodka orzchowość przemieszała się.

Masa lodowa cały czas była bardzo twarda i gęsta w pozytywnym sensie. Nieodłącznie kojarzyła mi się ze zwartym, nieco plastycznym kremem. Lody bowiem topiły się niewiarygodnie powoli - właściwie nie tyle topiły się, co miękły, coraz bardziej przypominając masło orzechowe, krem czy łychostajny budyń. Z czasem może lekko rozrzedzały się, ale trochę. Wodniste na pewno nie były. Przy jedzeniu zaś ujawniła się ich "miazgowość", która natychmiast kojarzyła się z marcepanem. Ze specyficznym, mięciutkim z cicho skrzypiących migdałów, które niewątpliwie kryły między sobą zmielony miąższ kokosowy. Miałam jednak silne poczucie marcepanowości właśnie. Mimo to generalnie były raczej gładkie.
Wydały mi się przemieszane nie do końca dokładnie - były w nich jakby bardziej marcepanowe zawijasy (przy których zagarnięciu smak marcepana się nasilał).

W smaku od samego początku słodycz pokazała, co potrafi. Wystartowała z wysokiego poziomu, ale przynajmniej potem już drastycznie nie wzrosła. Była bardzo silna, acz dzięki palono-karmelowemu wydźwiękowi wyszła raczej pozytywnie (choć przy kończeniu dużej porcji trochę już przeszkadzała - to jednak wybaczalne w przypadku marcepanu).

Niemal natychmiast dołączył do niej wyrazisty, ale delikatny gdy chodzi o charakter, naturalny kokos. Odebrałam go jako miąższowo-"orzechowawy", na pewno nie wiórkowy. Z czasem kojarzył mi się z naturalnie mdławą śmietanką kokosową. Wśród poszczególnych smaków kokos objął miejsce na czele.

Nerkowcom udało się z nim prawie zrównać. Zrobiły to poprzez słodkawo-delikatny wydźwięk, wmieszały się w "orzechowawość" - z czasem coraz bardziej wyraźnie orzechową. Gdy zagarnięta masa rozpływała się w ustach, po chwili miałam wrażenie, że jem słodziutkie, nerkowcowo-kokosowe lody. Orzechy te bowiem przez moment dominowały, podkreślone delikatną maślano-śmietankową nutką.

Właśnie tej maślano-śmietankowej sfery uczepiły się migdały. Wreszcie wyraźniej zabrzmiały i one, choć aż tak na przód nie wyszły. Wyraźnie czułam ich smak, który świetnie zgrał się z orzechami, aczkolwiek wcale nie dominowały. Z marcepanem jedynie skojarzenia podrzucały, czemu niewątpliwie pomogła bardzo silna, karmelowa słodycz i struktura. Smakowo jednak, gdy tak wszystko się przemieszało, sprawiały wrażenie bardziej nugatowych. Owszem, epizodycznie parę razy marcepanowy dobił się do głosu, ale jak na lody marcepanowe to zdecydowanie za mało.

Orzechy i kokos sowicie dosłodzone na karmelową nutę, pod koniec tę słodycz nieco odsunęły. Kokos upuścił motyw oleju kokosowego, dodając odwagi marcepanowi, a całości powagi. Neutralizując słodycz i idąc w lekki "rzygowinowy kwasek" pod koniec każdej łyżeczki zachęcał do zagarnięcia kolejnej porcji.

Po zjedzeniu pozostał posmak słodkiego, subtelnego karmelu i ogólnie orzechowy, na co złożyły się kokos, nerkowce i migdały, co widziało mi się bardziej nugatowo z nutką marcepana. Była też  sugestia kwasku oleju kokosowego.

Całość cechowała wysoka słodycz i łagodność. Mimo iż delikatne, okazały się bardzo przyjemne, bo przejrzyste i czyste smakowo. Niepospolita, karmelowa słodycz i orzechowa mieszanka to kompozycja bardzo smaczna. Z marcepanem miała jednak bardzo mało wspólnego... Oczami wyobraźni zobaczyłam raczej jakiś nugatowo-marcepanowy baton z karmelem (wymyślam, nie wiem, czy takie są). Smaczne, aczkolwiek personalnie dla mnie (mam niską tolerancję na słodycz) za słodkie. I jednak punkt poleciał za słabo wyczuwalny tytułowy smak.
Struktura natomiast bardzo przypadła mi do gustu - miazgowo-marcepanowa, mało lodowa, a niczym cudowny, mięciutki i gęsty krem.


ocena: 8/10
kupiłam: Auchan
cena: 23,99 zł (za 430 g ml)
kaloryczność: 324 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: rozdrobniony miąższ kokosowy, cukier trzcinowy nierafinowany, woda, orzechy nerkowca, migdały, nierafinowany olej kokosowy, tłuszcz kakaowy, sól

sobota, 29 lipca 2017

Sol & Mar Helado de Turrón lody z nugatem migdałowo-miodowym

Do dziś opisywanych lodów jakoś wyjątkowo długo nie mogłam się zabrać. Kupiłam je trochę pod wpływem chwili dawno temu, a potem jakoś... popatrzyłam na ilość dosładzaczy w składzie, doszłam do wniosku, że przecież nie lubię rzeczy ze "sklepowym" miodem, bo zazwyczaj jest strasznie słodki i sztucznawy, więc zaprosiłam na te lody Mamę. Ona jednak uznała, że powinny mi smakować, bo "są bardzo migdałowe (dla niej aż za bardzo, a za mało miodowe) i mało słodkie", więc... jednak się skusiłam.

Sol & Mar Helado de Turrón to "lody z Turrón - nugatem migdałowo-miodowym i migdałami.
Kupiłam je w Lidlu podczas tygodnia hiszpańsko-portugalskiego w 500-mililitrowym opakowaniu, co przekłada się na 415 g.

Po otwarciu poczułam migdały, mleko i silną słodycz kojarzącą się z toffi-karmelem.

Lody okazały się dość gęste, ale niestety na taki za bardzo zagęszczony sposób, topiły się powoli, ale były zdecydowanie bardziej miękko-gumiaste niż np. Haagen-Dazs.

W smaku były mleczno-migdałowe, i myślę tu o prażonych migdałach, co w pierwszej chwili wydało mi się bardzo smakowite, ciekawe, jednak z kolejnymi łyżeczkami odbierałam to jako coraz bardziej mdłe. W dodatku czuć w nich było "bliżej nieokreślone coś" (jeszcze nie sztuczność, ale już jej zalążek).
Nic dziwnego, w końcu robiło się coraz bardziej słodko. W pewnym momencie, gdy trafiłam na kropelkę czegoś złotego (miodu?),  poczułam, że mam dość. Może nie było tu cukrowości, ale z nasileniem słodyczy w stosunku do łagodnego bazowego smaku przesadzili. Nie czułam tu wyraźnego smaku miodu, tylko wszechmocną słodycz.

Posiekane migdały okazały się nijakie. Drobinki były tak małe, że cały ich smak gdzieś uciekł i tylko  dodatkowo nakręcały słodycz. Wzmocniły ją do stopnia, który przy pierwszych łyżeczkach wydawał się niemożliwy... A jednak.

Nie zjadłam do końca tego, co dostałam od mamy - wyrzuciłam resztę bez specjalnych wyrzutów sumienia. Według niej lody "wcale nie były takie słodkie" (ale Ona uwielbia waniliowe lody Grycan, których słodyczy ja bym pewnie nie podołała), ale według mnie były zdecydowanie za słodkie i jakieś takie... Nijakie. Rzeczywiście nawet nie cukrowe, ale słodko nijakie. Niby czuć migdały, ale w okropnie słodko-mdłym otoczeniu. Dodatek kawałków migdałów był beznadziejny. Po co je słodzić? Ja bym tu raczej widziała duże kawałki solonych migdałów - to mogło by wyjść smakowicie, albo przynajmniej przełamało by słodycz, której nawet prażona nuta migdałów nie dała rady.
Nie były tragiczne. Aspirowały do bycia ciekawymi, ale wyszły okrutnie przeciętnie.

Nie mogłam uwierzyć, że zrobił je ten sam producent, co pyszne Sol & Mar Helado Dulce de Leche. Ostatnio znowu do nich wróciłam, i co prawda znowu sobie soliłam (by mieć smak "solony karmel"), ale one były po prostu o niebo lepsze jakościowo, z porządną śmietankową bazą, a nie głupio zagęszczone, więc to nie kwestia zmiany mojego gustu. Turron po prostu nie wyszły.


ocena: 5/10
kupiłam: Lidl, tydzień hiszpańsko-portugalski
cena: 7,77 zł
kaloryczność: 256 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: mleko odtłuszczone, 17 % nugat (prażone migdały, cukier, miód, syrop glukozowy, emulgator: mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych, białko jaja w proszku), śmietanka, syrop glukozowo-fruktozowy, 8 % posiekane słodzone migdały (migdały, cukier), miód, cukier, mleko w proszku odtłuszczone, barwnik: karmel amoniakalno siarczanowy, emulgator: mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych, stabilizatory: guma guar, guma celulozowa, karagen; sól, aromat