Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wafle / wafelki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wafle / wafelki. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 15 stycznia 2024

Wafle Familijne Gofrowe o smaku Czekolada & Mięta

Wafle już dawno wypadły z kręgu moich słodyczowych zainteresowań, choć gdybym miała wskazać jakieś godne uwagi, na pewno byłyby to Familijne Wafle o smaku chałwowym, do których choć sama już nie wracam, żywię ciepłe uczucia. Nie oznacza to jednak, że takimi ogólnie darzę Familijne, bo inne np. pięknie wyglądające Jutrzenka Familijne Gofrowe Black Coco były krótko mówiąc złe. 
Jak zobaczyłam dziś prezentowane wafle w internecie pomyślałam tylko, że w sumie fajne połączenie smakowe. Potem jednak zadzwonił ojciec z pytaniem, czy je chcę. Odpowiedziałam twierdząco, wychodząc z założenia, że w sumie mogę spróbować, co mi tam? Tym bardziej, że - jak się dowiedziałam później - wafle te producent poleca schłodzić w lodówce i jeść na zimno. Nie wyobrażalam sobie tego. Nie cierpię jedzenia prosto z lodówki, więc zawsze wyjmuję wszystko, by doszło do temperatury pokojowej. A tu....? Odpychała mnie myśl o trzymaniu wafelków w lodówce, ale jednego z ciekawości włożyłam do niej i postanowiłam schrupać na zimno.


Wafle Familijne Gofrowe o smaku Czekolada & Mięta to "wafle przekładane kremem o smaku czekoladowo-miętowym", który stanowi 72% produktu; paczka zawiera 140 g (18 szt.).

Po otwarciu poczułam zapach mięty pochodzenia olejkowego, która dominowała zupełnie nad leciutkim akcentem słodkiej czekolady. Ta była nijaka, trochę tania. Mimo to, zapach wyszedł przeciętnie, w miarę w porządku. Całość była bardzo słodka, tylko trochę stonowana delikatnie wypieczonymi pszennymi walkami.
W przypadku wafla wyjętego z lodówki, zapach był o wiele słabszy, prawie żaden.

Wafelki wydały mi się bardzo delikatne, bo nie dość, że same wafle bardzo się sypały, to jeszcze przełożono je sowitą ilością jakby spulchnionego, miękkiego i delikatnego kremu. 
Wafle okazały się spodziewanie kruche i chrupiące, a do tego suche. Strasznie suche i kruszące się. Były lekkie. W ustach nieco wilgotnialy, zmieniając się w papkę. 
Opcja z lodówki też była chrupiąca i świeża, a do tego niewiarygodnie twarda - jak zupełnie inny wafel. Ten nie kruszył się wcale.
Wafelki łatwo "otworzyć", mimo że krem uparcie je obklejał. Z kolei gdy ścisnęło się je nieco mocniej, wypływał bokami. W przypadku wafla z lodówki nic takiego nie miało miejsca - stwardniały krem zostawał na jednej warstwie waflowej.
Normalnie sam krem był miękki i rzadkawy. Cechowała go plastyczność, przy czym wydał mi się gibki. Czuć w nim jakby spulchnienie. Był nieprzyjemnie oleiście tłusty. Do tego cechowała go proszkowość, wręcz ziarnistość. To spulchnienie nie przełożyło się na skojarzenie z mousse'em. 
Krem w wersji z lodówki był bardziej zwarty i jakby masywnie twardszy, lekko mazisty. Kojarzył się z chłodnym masłem.
Jedno z drugim w zasadzie się zgrało, acz wafle przytłaczały trochę krem (w przypadku obu opcji). W trakcie jedzenia kontrasty jakoś się wyrównały. Tłusty krem i suche wafle przełamywały się wzajemnie, choć za silne i suchość, i tłustość i tak trochę przeszkadzały. Były zjadliwe, ale nie przyjemne w odbiorze (oddzielnie za to w ogóle odpychały).
Jak dla mnie, choć oleista miękkość kremu była nieprzyjemna, opcja normalna "nielodówkowana" wygrywa zdecydowanie. Twardość i "zimne masło" opcji z lodówki odpychała i nie pasowała mi w ogóle do konwencji tych wafli.

W smaku same wafelki przywitały mnie neutralnym, pszennym smakiem. Były delikatnie wypieczone, niesłodkie, a takie... bazowe. 

Nieźle pasowały do wyrazistego kremu. Ten uderzał słodyczą białego cukru, kojarząc się przy okazji z lukrem, i słodyczą mięty, robiącej aluzję do pasty do zębów. Po chwili słodycz cukru się z nią przemieszała tak spójnie, że mięta wyszła już bardziej spożywczo-olejkowo jak miętowy lukier.
Poprzez cukrową słodycz dopuściła do siebie odrobinę czekolady... Ta wyszła bardzo słodko, raczej nijako i plastikowo. Zza mięty jedynie trochę się wychylała. Mięta dominowała cały czas, z czasem umacniając myśl o miętowym lukrze. Dodała całości, zwłaszcza słodyczy, nieco sztucznie-chłodnego motywu. To chyba jeszcze spłyciło czekoladowość, jednak z czasem trochę wyłonił się jej ciemny, nieco kakaowy charakter. Spłycił ją też olej, margaryna - tanie tłuszcze nie miały oporów przed przewijaniem się w kompozycji, acz nie równie delikatnie, co czekolada.
A była to bardzo delikatna, nijaka czekolada, w kontekście wszystkiego nawet trudno sprecyzować, czy ciemna, czy jaka.

Wafle lekko pobrzmiewały, trochę tonując słodycz i przystając na dominację mięty. Wydaje mi się jednak, że chwilami próbowały krem zagłuszyć - na pewno ulegała im czekoladowość. 

Po zjedzeniu zostawało poczucie przesłodzenia i posmak sztucznej mięty o chłodnym charakterze, a do tego lekki motyw "kakałkowej czekolady". Było to słodkie i trochę tandetne. Wyłonił się też olej. 

W wersji z lodówki wafel wyszedł w smaku bardziej nijako, a krem... może nie kojarzył się już tak z pastą do zębów, ale czekoladowość też prawie zupełnie uciekła. Wyszedł bardziej chłodno i orzeźwiająco, ale wcale nie wyraziściej. Był słodki, może trochę mniej, ale ogólnie bardziej nijaki. Jak mdłe, miętowe lody, w których z czasem odrobina "ciemnawej" (bo nawet nie ciemnej) czekoladowości tylko zaleciała.
Chłód zabił wady, ale... w zasadzie większość smaku też. Nie odpowiadała mi ta opcja.

Wafel z lodówki był gorszy od i tak średnio-kiepskich wafli jedzonych normalnie. Nie podobała mi się struktura, z przegięciem w obie strony - i w kwestii tłustości zimnego masła, i suchej twardości. Schłodzony nijaki smak też mnie nie przekonał. Wafel w normalnej, pokojowej temperaturze był przeciętny do bólu, trochę tani, ale zjadliwy od niechcenia, bez emocji. Kruche, suche warstwy waflowe i oleisty krem, ot...  Smak też nie zachwycił. Był tani i sztucznawy. Krem przesłodzono okropnie. Miętę czuć bardzo wyraźnie i w zasadzie summa summarum nie była taka zła, ale czekoladowości i kakao czułam niedosyt. Były wyczuwalne, ale miały zbyt delikatny charakter, tylko pobrzmiewały. Wafelki bardzo bazowe, więc ok.
Sztuczność, oleistość to wady spodziewane, ale szkoda, że się bez nich nie obyło. Wafelki mają potencjał, ale wyszły przeciętnie, mimo że to bardzo ciekawy wariant. Zupełnie jednak nie rozumiem pomysłu, by wkładać je do lodówki. Obstawiam, że każdy wafel włożony do lodówki będzie się tak zachowywał - będzie po prostu twardy i zimny oraz nijaki w smaku.
Miałam dość po 1,5 wafla. Tego "lodówkowanego" nawet całego nie zjadłam, bo po prostu nie widzę sensu. Ewidentnie nie jestem grupą docelową, bo nie lubię wafli, ale oceniam, myśląc o tym w miarę obiektywnie. Jako wafle to produkt średni, przeciętny i tyle.

Wafle oddałam Mamie, ale ona już po jednym też stwierdziła, że ich nie chce i wróciły do ojca. Opinia Mamy: "Czułam w nich głównie miętę. Słodką, silną i trochę jak pasta do zębów, którą mi zasugerowałaś chyba. Nie mogłam się pozbyć sprzed oczu wizji tubki z pastą, a gdyby nie to, to może one i fajne by były. Oprócz mięty i pasty czułam tego zwykłego wafelka, ale czekolady nie. Mimo że miętę lubię, nie moja bajka i z lodówki na pewno nawet nie chcę próbować. Takie chyba mocno przeciętne, jak ktoś lubi i wafelki, i miętę".


ocena: 5/10
kupiłam: dostałam
cena: nie znam
kaloryczność: 547 kcal / 100 g; 1 wafelek - ok. 43 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: mąka pszenna, olej palmowy, cukier, belgijska czekolada w proszku 7,3 % (cukier, miazga kakaowa, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, aromat), serwatka w proszku , skrobia, mleko w proszku odtłuszczone, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, olej rzepakowy, lecytyna sojowa, sól, aromaty, substancja spulchniająca: E 500

poniedziałek, 8 maja 2023

wafel FAME o smaku czekoladowym Fame MMA Federation Official Chocolate Wafer

Czasem zdarzają mi się dziwne zachowania. Czasem na zakupach dla zabicia czasu, gdy ja już włożę swoje do koszyka i czekam, aż Mama skończy, snuję się jak "powiedzonkowa" dusza potępiona i szukam dla niej czegoś ciekawego. Mam z tym coraz większy problem, bo zazwyczaj jak patrzę po słodyczach, zlewa mi się to wszystko. W moim odczuciu nic nie jest ciekawe, nie wyróżnia się. Pewnego dnia jednak jakoś zapragnęłam jej coś znaleźć, co by spełniło jej wymagania. Znalazłam jakiegoś podobnego do Bounty'ego batona - niby zdrowszego, a przynajmniej bez cukru. Jako że i Mamie tolerancja na słodycz i badziewie spada, ucieszyłam się. Obok jednak zobaczyłam jakieś tajemnicze dziwo. Pojęcia nie mam, co to Fame MMA, obrazka podglądowego nie było, więc wzięłam do rąk. Szybko okazało się, że niezbyt to dla Mamy (nie lubi wafli czekoladowych), ale... obietnica potrójnej czekoladowości wydała mi się miła. Skusiłam się, acz nie ukrywam, że przeważyła ciekawość czy raczej niezdrowa ciekawskość. Otóż po prostu zaciekawiła mnie forma, bo nie wiedziałam, co też może się kryć we wnętrzu, a brzmiało to... ciekawie, na coś złożonego, a co w zasadzie jest niby zwykłym waflem. To zwykłe to czy nie? Uznałam, że sprawdzę, nie umrę, choć dawno odleciałam od świata zwykłych słodyczy.


FAME o smaku czekoladowym Fame MMA Federation Official Chocolate Wafer to "wafel z kremem kakaowym (31%) oraz nadzieniem (17%) o smaku czekoladowym w czekoladzie mlecznej o zawartości 31% kakao (52%)", wyprodukowany dla BF Group.

Po otwarciu poczułam wyraźnie czekoladowy zapach, na który złożyła się czekolada cukrowo-mleczna, i kakaowo "ciemnawy" motyw bloku i/lub masy czekoladowej. Wszystko przesłodzone, a w dodatku z bardzo dusznym motywem mleka w proszku. Wafelka samego w sobie specjalnie nie czuć - wąchając dałabym się nabrać, że to baton czy cukierek czekoladowy. W trakcie jedzenia wyłapałam nawet nieco truflową nutkę. Wszystko osnuwała lekka taniość, margarynowość i plastikowość.

Bardzo gruba, polewowo lśniąca i jasna warstwa czekolady na wierzchu była ulepkowato-tłusta. Nie topiła się, ale wydawała się mocno lepka. W ustach rozpływała się dość powoli, gładko i kremowo, bardzo tłusto, zadowalająco gęsto. Całościowo wyszła przeciętnie, a niestety przez swoją ilość przytłoczyła resztę.
Ciemnego nadzienia czekoladowego nie pożałowano, bo znalazło się nie tylko na wierzchu, ale też po bokach wafla. Było gęste i maziste, tłuste, ale nie jakoś szczególnie. Rozpuszczało się, maziając się. Dzięki temu, jak było konkretne, zapewniło spójność. 
Wafel przełożony został znacznie jaśniejszym, okropnie proszkowo-kryształkowym, konkretnym kremem. Wydawał się najmniej tłusty z tego wszystkiego; nieznacznie. Ilość uważam za godną pochwały. Sporo grubych warstw. 
Warstwy waflowe okazały się krucho-chrupkie i przyjemnie leciutkie. Hamowały tłustość, bo było ich kilka, ale w całości odegrały niewielką rolę (nie narzucały się).
Całość i gryźć można, i pozwolić, by rozpuściło się to na tłusto-gęste, bardzo zalepiające i aż przytykające papu. Uniwersalny twór.
Przy jedzeniu miałam wrażenie, że mnie to konkretnie zatłuszcza.

W smaku czekolada porażała cukrem, do którego dość szybko dołączyło wyraziste mleko. Niestety było to mleko w proszku o dusznym charakterze. Pobrzmiewała mi w niej tandetna plastikowość.

Nadzienie czekoladowe okazało się również cukrowo słodkie, ale już nieco bardziej "ciemne". Znalazła się w nim drobna cierpkość kakao oraz lekka gorzkość. Próbowało udawać tanie trufle i do pewnego stopnia mu to wyszło. Takie... nawet ze sztucznie alkoholowym echem? To jakby... czekoladopodobna masa lub blok czekoladowy w formie kremu? Tu też pojawiła się mleczna nuta, łącząca go z czekoladą. Niestety, gdy jadłam całościowo i skupiałam się mniej, słabo mu szło przebicie się przez resztę.

Krem z wafelka był głównie słodki i smakowo mdło-tłusty, dopiero w następnej kolejności kakaowy. Czy raczej "kakałkowy", delikatny. Powiedziałabym, że zrobiono go z rozpuszczalnego kakao zrobionego na bazie cukru dla dzieci.

Sam wafel okazał się średnio wypieczony i pasujący do reszty. Nie narzucał się, miał przyjemnie delikatny, wyraźnie zbożowy smak. Nieznacznie tonował to i owo, acz nikł pod natłokiem cukrowej czekolady.

Po zjedzeniu zostało straszliwe zacukrzenie, nieprzyjemny posmak tanio-sztuczny, mleka w proszku i cierpkie kakao. Czekoladowość... raczej masy czekoladowej i figurek czekoladopodobnych.

Całościowo dominowała czekolada mleczna, mleczne kakałko - to twór niewątpliwie właśnie mleczno-słodki (mimo że z opisu można oczekiwać czegoś poważniejszego).

Całość uważam za średnią obiektywnie, a kiepską bardziej subiektywnie. Mocno czekoladową, ale budżetowoczekoladową. Proszkowy wydźwięk mleka, plastik, blok i masa czekoladowe, kakałkowość czy nawet truflowość wyszły tandetnie. Ostatnia była najlepszym elementem batona, ale i tak to o wiele za mało, by uratować sytuację. Ogromne brawa należą się za to proporcjom i grubościom warstw (choć właśnie akurat grubość czekolady nie wyszła na plus). Gdyby tylko dopracować jakość, to mógłby być dobry wafel. A tak nie sądzę, by na rynku wafli i batonów bardzo się wyróżniał. Wolałabym, by był bardziej "ciemny" jak np. Eti Dare to Enjoy - Mama nalegała, że skoro jemu wystawiłam, ile wystawiłam, temu powinnam jako ja Kinga wystawić 7, ale ja czuję, że to byłoby wbrew mnie. Tyle obietnic kakaowości i czekoladowości, a dominowała mleczna czekolada - no nie...

Zjadłam prawie pół i to maksimum mojej wytrzymałości. Ta piekielna słodycz i mlecznoczekoladowy wydźwięk, właśnie przytłaczająca mleczna czekolada mnie wykończyły. Nie uważam jednak, by to był zły słodycz; nawet potencjału można się w nim doszukać, ale kompletnie nie dla mnie.
Resztę oddałam Mamie. Także ona uznała go za przesłodzonego, a i nie podobało jej się, że czekolada zagłuszyła ciekawsze wnętrze. Jej z kolei mleczny charakter odpowiadał, ale i ona nie chwaliła go specjalnie. Stwierdziła, że ok, nie w jej typie (nie lubi wafli czekoladowych) i podsumowała: "a jest coś na rynku wafli i batonów lepszego? Ten to chyba taki na 8, no... 7-8, jak ty taka krytyczna".


ocena: 6/10
kupiłam: Biedronka
cena: 2,99 zł (za 37g; Mama płaciła)
kaloryczność: 541 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

 Skład: wafel z kremem kakaowym (mąka pszenna, tłuszcz palmowy, cukier, serwatka w proszku, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu 4,3% w waflu z kremem kakaowym, mleko w proszku odtłuszczone, olej rzepakowy, sól, emulgator: lecytyny; substancja spulchniająca: węglany sodu), cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne, tłuszcze roślinne w zmiennych proporcjach (palmowy, shea), miazga kakaowa, serwatka w proszku, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, pasta z orzechów laskowych, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, naturalne aromaty, pasta z orzeszków arachidowych

środa, 1 marca 2023

wafle: Princessa Black & White Dark Almond / Caffe Latte

W życiu bym nie zgadła, że u mnie na blogu to coś się pojawi. A jednak, gdy raz z Mamą wyśmiewałyśmy się, że wszelkie "edycje limitowane" słodyczy robią się już coraz nudniejsze niż podstawowe, pojawiły się te wafle. Pokazałam jej w internecie tylko jako coś, co wydaje mi się pomysłowe i bardzo eleganckie. Ona jednak stwierdziła, że kawową mogłaby zjeść, spojrzała na mnie znacząco i zaproponowała, że choć pewnie nie najwyższych lotów, to jednak wygląda na tyle fajnie, że chyba możemy spróbować. Uśmiechnęłam się z powątpiewaniem, ale zgodziłam się, że jak któraś znajdzie, to można kupić - a do mojej blogowej kolekcji przynajmniej kolejna ładna, czarno-biała rzecz dołączy. Oczywiście nie miałam zamiaru zbliżać się do biało-kawowej w innym celu niż do zdjęć, więc zamieszczam ją z opinią Mamy. Moja była "czarna". Może według producenta powinnam napisać "migdałowa", ale biorąc pod uwagę, że ani śladu migdałów nie znalazłam w składzie, byłoby to wbrew mnie i prawdzie. Ech.


Nestle Princessa Black & White smak Dark Almond to wafel przekładany kremem o smaku migdałowym oblany ciemną czekoladą ("deserową" w opisie producenta); edycja limitowana na lato 2022.

Po otwarciu poczułam mocno marcepanowy zapach, zestawiony z neutralnym waflem, delikatną słodyczą i dogorywającym echem kakao, może czekolady. Po przełamaniu i w trakcie jedzenia marcepanowość zmieszała się ze słodką kremowością, mlecznością. Rozmyła się.

Mały udział czekolady w zapachu nie dziwi, biorąc pod uwagę, jak skąpo oblano wafla. On sam prześwituje spod niej, co kiepsko wygląda.
Czekolada stanowiła lichą, a i tak wyczuwalnie tłustawo-ulepkowatą warstwę.
Lekkie i napowietrzone wafle skrywały sporą ilość tłustego, delikatnego kremu. Już na oko był plastyczny i rzadkawy.
W trakcie jedzenia wafelek okazał się chrupko-lekki. Krem wpisał się w to, gdyż wykazał się niemal rzadkością. Przypominał oleistą chmurkę. Mimo tłustości, był też lekko proszkowy. Czekolada rozpływała się tłusto i kremowo, ale w miarę w porządku. Całość błyskawicznie otłuszczała nieprzyjemnie usta.
Wafel wyszedł więc spójnie, chrupko-trzeszcząco. Gdy się temu pozwoliło, zmieniało się to w kremową papkę, nieco zalepiającą usta. 
Jakościowo w porządku, dla mnie za tłusto.
Warstwy da się jakoś tam pooddzielać, ale same się nie rozwalają.

W smaku o samej czekoladzie trudno wiele powiedzieć, ale niewątpliwie od początku wnosiła słodycz cukru, na który zaraz nałożyła obraz likieru kakaowo-czekoladowego. Leciusieńko gorzkawego, nie najwyższych lotów. Czekolada jednak całościowo za dużej roli nie odegrała.

Delikatny wafelek w tym wszystkim był wyczuwalny, ale też nie szczególnie istotnie. Był lekko wypieczony, raczej niesłodki i bardzo bazowo-zachowawczy. Stanowił po prostu bazę, acz przez jego ilość, oczywiście go czuć. Dodał po prostu wafelkowo-pszenną nutkę.

Krem nie wykazał się intensywnością inną niż cukru. Już po paru chwilach podwyższał słodycz czekolady i mieszał się z nią. Dodał mleczną nutę, a w połowie rozprawiania się kęsa skupiał na sobie uwagę. Smakował przede wszystkim słodko-mlecznie. Nieśmiało zasugerował likier marcepanowy. Cały czas emanował cukrowością. Czuć oleistą margarynowość, ale nie jakoś szczególnie. Na pewien czas marcepan wyszedł zaskakująco wyraźnie, acz nie ustabilizował się, a opadł z sił. Mleczna nuta narastała, rozmywając migdałową. Ta walczyła o siebie, ale coś jej nie szło. Z czasem pojawiła się sztuczność, cierpka olejkowość... wszystko to nijakie, ale właśnie mogące próbować być migdałowym echem.

Tonęło to jednak w mleczno-oleistym, słodkim smaku. Cierpkość wpisała się w kakao, trochę podkreślając czekoladę.

Pod i na koniec czułam właśnie słodycz i mleczność, posmak cukrowej, kakaowo-margarynowej czekolady, przesyconej likierowym wątkiem. Migdałowo-marcepanowego czegoś... ale nie migdałów. Do tego czułam tłustość na ustach.

Całość zaskoczyła mnie, bo spodziewałam się koszmaru, a... dostałam w zasadzie zjadliwego wafelka z mlecznym kremem i leciutką nutą marcepanu. Mało kiepskiej czekolady, słodko - do bólu przeciętnie. Wszelkie gorsze nutki nie były nawet jakoś szczególnie mocne. Problem w tym, że nie dość, że poskąpiono migdałów, przez co smakował nimi bardzo słabo (całkiem przyjemnie marcepanowo za to pachniał), to jeszcze ciemnej czekolady tam tyle, co kot napłakał, a więc... Wafelek nie dostarczył niczego z obiecanych elementów. Ani to dark, ani to almond.
Jego problemem jest to, że był nijaki. Słodko-oleisty, trochę mleczny... Migdały jedynie sztucznawe, nieco marcepanowe i tyle. O dziwo nie tak cukrowy, jak można by się spodziewać, acz i tak głównie słodki.
Produkt, który można pominąć, ale jak się kupi, większość osób pewnie uzna, że można zjeść. Ja... spróbowałam dla opakowania i nie umarłam. Choć to kompletnie nie moja bajka, twór w miarę bezpieczny.
Co innego, że po dosłownie dwóch-trzech kęsach zaczął nudzić i męczyć (bo nie lubię wafli), więc po 1/3 oddałam Mamie. 
Jej opinia: "Przy tym Cafe Latte to kiepski, ale tak? Ot, przeciętny wafelek. Słodki, mleczny, jak wiedziałam, że mam migdały czuć, się wczuwałam, to czułam marcepanową nutę, ale słabo. Fajnie lekki, chrupki i delikatny, jak Cafe Latte".

Gdyby to był "wafelek z mlecznym kremem", może i wyciągnął by na 6/7 (tu zastanawiałabym się, czy obniżać za małą ilość czekolady), ale w tym wypadku - niby przeciętniak, ale zupełnie nie spełnia kryteriów tego, czym miał być.


ocena: 5/10
kupiłam: Auchan
cena: 1,59 zł (chyba)
kaloryczność: 545 kcal / 100 g; wafel 40g - 218 kcal 
czy kupię znów: nie

Skład: 33,7% czekolada ciemna (cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, oleje roślinne: palmowy, shea; tłuszcz mleczny, emulgatory: lecytyny, E476), mąka pszenna, olej palmowy, cukier, serwatka w proszku, skrobia kukurydziana, pełne mleko w proszku, maltodekstryna, substancje spulchniające (węglany amonu, węglany sodu), emulgatory (lecytyny, E476), sól, aromat naturalny

-----------


Nestle Princessa Black & White smak Caffe Latte to "kakaowy wafel przekładany kremem o smaku caffé latte oblany białą czekoladą"; edycja limitowana na lato 2022.

Jak obiecałam, tym razem oddaję głos Mamie:
"Nie wygląda apetycznie, czekolady mało, ale i tak więcej niż na tym drugim (Dark Almond). A smak? Jaki dobry! Może trochę za słodki, ale jak dobrze kawę czuć! Tylko że nie żadne latte, a tą naszą (Jacobs Creme), czarną z pianką. Mleko tak od czekolady delikatnie, tylko w tle, obok kawy. Biała czekolada nie przeszkadza zupełnie. Kremu dużo, a całość cudownie lekka i chrupka."
A na koniec dodała, że z chęcią wafelka powtórzy. Po powrocie stwierdziła, że te "trochę za słodki" to dla niej już jednak za słodki na tyle, by nie powtarzać, więc na jednym powrocie się skończy.

Od siebie dodam, że według mnie zapach to wyrazista kawa mleczna (w tej kolejności), a dokładniej kawa i mleko. Nie powiedziałabym, że latte. I zapach uważam za naturalny, acz mnie odpychający, bo ani słodyczy kawowych, ani mlecznych kaw nie cierpię.


ocena: Mama nie lubi oceniać liczbowo
kupiłam: Auchan
cena: 1,59 zł (chyba)
kaloryczność: 551 kcal / 100 g; wafel 40g - 220 kcal 
czy kupię znów: Mama uznała, że to wafel do jednej, góra dwóch powtórek

Skład: 33,7% biała czekolada (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, oleje roślinne: palmowy, shea; serwatka w proszku, emulgator: lecytyny), olej palmowy, mąka pszenna, cukier, serwatka w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, 1,8% kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu, maltodekstryna, substancje spulchniające (węglany amonu, węglany sodu), emulgatory (lecytyny, E476), aromat, sól

czwartek, 22 grudnia 2022

wafle Jutrzenka Familijne Gofrowe Black Coco

Poniekąd sama się dziwię, że odważyłam się sięgnąć po te wafle. Trafiły do mnie co prawda jeszcze za nim na dobre przekonałam się przy Prince Polo Black, że nawet dobre wafelki już mnie nie potrafią ucieszyć, a i w sumie wpisały się do tej samej kategorii "czarnych produktów", które jeszcze czasem głupio mnie kręcą. Te w dodatku przyciągnęły mnie, bo od jakiegoś czasu miewam ciągoty do wyrazistego duetu kokosa i kakao, jednak jakoś nic w tym wariancie mojego znaleźć nie mogłam. Wafelki kokosowe kiedyś lubiłam jako Princessę, ale już w 2017 uznałam ją za paskudę, teraz nie ma mowy, bym się do niej zbliżyła, więc i po Prince Polo kokosowe, które w 2016 lubiłam, teraz mnie przeraża (od tamtego roku go nie jadłam). Familijne chałwowe choć też już niekupowane przeze mnie ("bo to wafle") uważam jednak za wafle doskonałe, tak obiektywnie. Stąd i dopuszczanie, że one akurat jakoś mogą wyjść. Na konkretnie tę paczkę namówiła mnie Mama, zakochana w Familijnych gofrowych waniliowych. Bardzo jej zależało, bym poznała specyficzny mus z wafelków, a wiedziała, że nie ma szans, by mi podeszły te jej. Kokosowe z kolei jakby co była gotowa przygarnąć, więc wszystko składało się pomyślnie. A te wafelki na słodyczowym rynku faktycznie wydawały się niespotykane. Niestety dopiero podczas degustacji odkryłam smutny fakt - to nie wafelki kakaowe.


Jutrzenka Familijne Gofrowe Black Coco to "czarne wafelki z węglem roślinnym przekładane musem / kremem kokosowym"; edycja limitowana, dostępne są w paczkach o wadze 140 g; ich producentem jest Colian.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach kokosa z odrobinkę węglowym, trochę kartonowym echem wafla raczej słabo wypieczonego. Słodycz wydała mi się przyjemnie niska, a całość całkiem w porządku.

Wafelki sypały się, jak to tylko możliwe. Wydały mi się bardzo delikatne ogółem. Wysokie, ale leciuteńkie warstwy waflowe przedzielała gruba warstwa delikatnego, już na oko miękkiego kremu.
Warstwy waflowe okazały się bardzo kruche i chrupiące. Istotnie lekkiego typu, bo pustawe, ale w pewien sposób też... z twardawym potencjałem. Były świeże i suche. W ustach szybko nasiąkały, zmieniając się w waflową papkę.
Całość dało się rozwarstwić, ale krem mocno obklejał wafle. Stanowił bardzo grubą warstwę, lecz podczas jedzenia jakoś się to rozchodziło i ilość określiłabym raczej jako przeciętną. Okazał się miękki, jakby nieco spulchniono-nabąbelkowany i rzadkawy. Był przy tym plastyczny i gibki, raczej zwarty.
W ustach krem okazał się przede wszystkim pyliście-proszkowo-ziarnisty, zrobiony ze zmielonych wiórków i proszku, połączonych olejem. Po chwili na jaw wyszła bowiem wysoka oleistość, margarynowość. Odpowiadały za miękkość i nawet pewną chmurkowość, jednak krem z mousse'em mi się nie kojarzył. Wiórki nie memłały się, bo były zmielone niemal na proszek. Wpisywały się jednak w chrupkość, co zgrało się z wafelkiem.
Ogólnie całość wydała mi się w miarę konsekwentna, bo i całościowo krucho-chrupiąca, jak i papkowato-nasiąkająca. Tłusty krem i suche wafle uzupełniały się, jednak zamiast przyjemnie harmonijnie, wyszło to i sucho, i tłusto... dużo kontrastowych cech, których nie lubię. I wyszło to dziwnie, bo problem nie leżał na linii krem-wafel, a suchość-tłustość w każdej części.

Wafle same w sobie smakowały... po prostu pszennymi, słabo wypieczonymi wafelkami. Wydały mi się trochę kartonowe. Daleko w tle może i doszukałam się węglowego, bardziej roślinnawego echa, ale było marginalne. W ciemno powiedziałabym, że to jasne, bardzo bazowe, mało słodkie wafelki.

Krem za to zasładzał od pierwszych chwil, szarżując cukrem. Nałożył na niego wprawdzie sporo mleka, ale zajechało mi mlekiem w proszku. Potem dopuściło do głosu kokosa. Ten zmieszał się ze słodyczą, po czym nieco ją osłabił. Mleczno-kokosowy krem już po paru chwilach ujawnił swoją oleistą naturę. W połowie czy to rozpływania się kęsa, czy to gryzienia, margaryna wtargnęła na pierwszy plan. 

Tam już szalał cukier... mieszający się w dodatku ze sztuczną nutą... aż cukierkową, dziwną. Krem był słodko-mdły. Słodka sztuczność z olejo-margaryną, cukrem i mlekiem w proszku aż przygłuszyły kokosa. Ten nieco jeszcze wzrósł, gdy przy gryzieniu wiórków. Właśnie wiórkowy kokos na chwilę się wyłonił, wafel próbował go swoją bazową delikatnością ratować, ale sam też niczego dobrego nie wniósł.

Przy tym kiepskim kremie cukrowo-tłuszczowo-mlecznym, wafel wydał mi się bardziej kartonowy. Ogół był właśnie kartonowo-mdły, a jednocześnie nijako słodki.

Po zjedzeniu posmak był raczej delikatny, jakby kartonowo-pszenny, bazowy a z nutką węgla. Jakby wafel starał się wyzerować, co paskudne. Olej, margarynowo-sztuczne nuty i tak się przebijały, a zacukrzenie na poziomie gardła mocno dawało się we znaki.

Wafle bardzo, bardzo mnie rozczarowały. Nie oczekiwałam, że zachwycą, ale liczyłam, że będą "trochę można zjeść". Mimo tak wysokiej zawartości wiórków kokosowych, krem i tak wyszedł niskojakościowo. Oleje, margaryny, sztuczność... a ja tu miałam nadzieję na jakość chałwowych. Akurat z cukrowością kremu to się liczyłam... Dalej jednak - myślałam, że przełamie ją charakterny wafel. Trafiłam za to na mdławy, pszenny karton (a dobry jasny wafelek nie ma z kartonem nic wspólnego). To, że żyłam w błędnym wyobrażeniu, iż jest kakaowy to trochę moja wina, ale czuję, że właśnie kakaowy bardziej by pasował. Wafle uważam za mocno kiepskie. Do tego stopnia, że jedzenia nie chce się kontynuować już po pierwszym gryzie i... ja nawet sztuki całej nie zjadłam i oddałam Mamie.
Mama zgodziła się, że wafle są okropne (trafiły do ojca).


ocena: 2/10
kupiłam: nie wiem, bo to Mama kupiła
cena: około 3,50 zł (za 140 g; Mama płaciła)
kaloryczność: 580 kcal / 100 g; sztuka ok. 8g - 46,5kcal.
czy kupię znów: nie

Skład: mąka pszenna, wiórki kokosowe 23,6% (zawierają siarczyny), tłuszcz palmowy, cukier, serwatka w proszku, skrobia, olej rzepakowy, barwnik: węgiel roślinny 0,08%; lecytyny sojowe; sól, substancja spulchniająca: E 500; aromaty

wtorek, 15 listopada 2022

wafel Prince Polo Black

Doprawdy nie wiem, jakim prawem ten produkt się tu pojawia. Ja, łypiąca obecnie na wszystkie słodycze inne niż czekolady i kremy orzechowe (nie wiem, czy wszystkie aby na pewno można zaliczyć do słodyczy, ale niech będzie) z pogardą i taki wafel? Czort z niskiej półki? Cóż, mam słabość do czarnych jak me wnętrze wariantów (przykłady takich dla oka: rożki Leone, Omnom Chocolate Black n' Burnt Barley Black Chocolate). Mało tego, o tej słabości wie ojciec i nawet skojarzył, że w dzieciństwie zajadałam się Prince Polo (w momencie gdy on preferował Grześki). Tak samo np. choć z przyjaciółką z dzieciństwa zawsze jak coś razem jadałyśmy, to robiła wszystko, byśmy miały to samo / ten sam wariant, przy waflach postawiłam na swoim. Ja musiałam mieć Prince Polo, ona Grześki. Po latach lubienie ich zniknęło (czego przykładem jest recenzja z 2017), jednak pewien teoretyczny sentyment pozostał. Gdy ojciec w jedną z sobót w samochodzie podał mi wafla, pytając, czy chcę, pomyślałam o tym wszystkim i niepolskiego księcia (przypominam, że Prince Polo obecnie nie jest polskim waflem) przygarnęłam. Wiedziałam, że dobrze nie będzie, ale co tam. Raz na parę miesięcy nachodzi mnie myśl bez chęci realizacji "a może by tak przypomnieć sobie...". Co mi w sumie szkodziło tu akurat tę zrealizować?


Prince Polo Black XXL to "kruchy kakaowy wafelek z kremem kakaowym (48%) oblany czekoladą (30%)"; wafel XXL waży 50g.

Po otwarciu poczułam wyraźnie czekoladowy zapach, w którym odważnie zaznaczyło się cierpkie kakao. Istotnym elementem był też pszenny, niezbyt mocno wypieczony (nieco kartonowy?) wafel. Czekoladowość i kakao nasiliły się po podziale / przy jedzeniu, idąc w kierunku trochę ciasta czekoladowo-kakaowego, także z polewą kakaową i może nawet złudnie alkoholowym motywem. Niewątpliwie jednak dość wytrawnym.

Krucho-chrupkiego i bardzo suchego wafla oblano średnio-cienkawą warstwą czekolady, której zdarzyło się odskakiwać. Całość wyszła chrupko i krucho, kruszyło się to-to co niemiara. Wafel odebrałam jako aż sypki*. Zaskoczył też swoją lekkością, mimo że ogół wydawał się dość masywny. Jakość raczej "przeciętna plus". Kremu nie pożałowano, acz nie było go też jakoś specjalnie dużo. Już na oko widać, że jest inny niż w klasyku, bo niemal czarny. Cechowała go tłustość i miękkość. Był trochę jakby proszek wymieszać z olejem.
Sama czekolada zaskoczyła zalepiającą gęstością. Do tego doszła przesadna tłustość i nawet kremowość. Rzednący krem jakoś więc nieźle przy niej wyszedł. Całość potrafiła całkiem przyjemnie rozpływać się w ustach na gęstawo-tłustą papkę, ale i chrupanie się sprawdzało, jeśli przymknąć oko na okruchy. Zaskoczył mnie pozytywnie - wyszedł nieco lepiej od klasyka. Niestety jednak z czasem, gdy po dwóch gryzach na ustach ostała się warstwa tłuszczu, zaczęło mnie to męczyć.
*A to z kolei aż zabawne. Jeden, odłamany do zdjęcia, kawałek dosłownie rozpadł się na warstwy, że aż nie mogłam jeszcze się trochę nad nim nie poznęcać i dokładnie, do ostatniego zdjęcia rozłożyć na czynniki pierwsze ("nie baw się jedzeniem"... ekhem). Z tym że... odbierało mi to jakąkolwiek potencjalną przyjemność z jedzenia, m.in. bo nie cierpię okruchów.

W smaku sama czekolada uderzyła cukrem, ale i cierpkością kakao. Do tego doszła palona, cierpka gorzkość. Wprawdzie łagodziła ją maślaność, przez którą wyszła delikatnie, choć wyrazistości odmówić nie mogę. Efekt znalazł się na granicy ciemnej czekolady ze średniej półki a polewy kakaowej.

Kakaowość, jak i cukrowość, kontynuował wyrazisty krem. Ewidentnie czuć w nim kakao w proszku, próbujące ukryć margarynowo-oleisty wątek. Ten trochę spłycał smak, ale ogół cukru i kakao i tak dość skutecznie odwracały uwagę. Krem kojarzył mi się z docukrzonym co niemiara gorącym kakao. Było w nim też coś ciastowego.
Kakaowe warstwy waflowe na szczęście podkreślały w kremie kakao.

Właśnie wafle nieco tonowały słodycz. Choć spróbowane osobno wyszły raczej lekko kakaowo, a i ogólnie czuć, że wypieczono je słabo, nie wyzbyły się pszennego smaku, w całości sprawdziły się. Otoczenie czekolady i kremu podkreśliły w nich właśnie kakao i jego cierpkawy akcent. Kakao w proszku bezsprzecznie miało tu udział. Czuć je, co wyszło na plus całości, podkreślając wytrawniejszy aspekt.
Warstwy kremu i wafli napędzały się nawzajem w swej kakaowości - bardzo ciekawe i miłe uczucie.

Po zjedzeniu został posmak cierpko-sucho kakaowy, pyliste wrażenie, ale też tłuszczowość - zarówno jako margarynowo-sztucznawe echo, jak i warstewka na ustach. Do tego zasłodzenie pojawiające się po zjedzeniu połowy wafla (25g) - acz tonowane jakby wątkiem likieru ciemnoczekoladowego.

Całość zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Nie spodziewałam się, że dla dzisiejszej mnie taki wafel będzie jeszcze zjadliwy. Choć nie zachwycił, bo jednak był i za słodki, i za tłusty na moje standardy, to jednak wydaje się dobrze zrobionym, ciemnoczekoladowo-kakaowym waflem. Uważam, że wśród takich powinien to być standard - nie uważam go jednak za jakiś nadzwyczajny, a po prostu dobry. Na pewno lepszy od klasyka, w tym jakościowo. Bardziej kakaowy, ciemnoczekoladowy - wyrazistszy w tym sensie. Taki, że można zjeść... choć ja skończyłam na połowie - tyle ze smakiem, więcej jadłabym na siłę, a tego nie chciałam, więc oddałam Mamie. Jak na takiego wafla, spoko. Myślę, że w swej kategorii jest gdzieś tam zaraz za Eti Dare to Enjoy (mam na myśli wersję pogorszoną). Bardzo przykładny, co obecnie chyba zdarza się coraz rzadziej.

Mama nigdy nie lubiła wafli ciemno czekoladowych i kakaowych, ciemnej czekolady etc., jednak ostatnio i dla niej coraz więcej słodyczy zaczęło wydawać się za słodkich. Swoją połowę... zjadła z przyjemnością. Uznała, że na jej dzisiejszy próg dopuszczalnej słodyczy, był słodki w punkt, a ogółem po prostu smaczny: "nie taki, żeby kupić, ale te pół zjadłam z przyjemnością".


ocena: 7/10
kupiłam: dostałam od ojca
cena: nie wiem
kaloryczność: 523 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, mąka pszenna, olej palmowy, miazga kakaowa, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu (5 %), skrobia pszenna, tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, skrobia ziemniaczana, emulgatory (lecytyny sojowe, E476), olej rzepakowy, substancje spulchniające (E503, E500), regulator kwasowości (E524), sól, aromat, odtłuszczone mleko w proszku

piątek, 25 marca 2022

wafelki Loacker Double Choc

Czasem nachodzi mnie dziwne wrażenie, że tylko mi nie smakują jakieś rzeczy albo z kolei, że zwykłe mnie nagle potrafią się wydać w pewien sposób niezwykłe, interesujące i... jak przychodzi do zjedzenia, jest jedno wielkie rozczarowanie. Ostatnio doszłam do wniosku, że nawet ciekawe teoretycznie warianty wafli po prostu są nie dla mnie, o czym pisałam przy Loacker Matcha Green Tea. Niestety, podlinkowane kupiłam razem z dzisiaj prezentowanymi. Większość ludzi pewnie pomyślało by o nich "ot, kakaowe wafle". Ja jednak... od razu wyobraziłam sobie do granic możliwości kakaowe, tortowo-kremowe jak Eti Dare to Enjoy bez polewy. Te w dodatku wydawały się "poprawioną dla mnie" wersją Loacker Sandwich, w których dziwnie odbieram proporcje wafla do kremu, jakby kremu było mało. A Loackery z kilkoma warstwami kremu? To jakoś bardziej do mnie w dniu kupowania przemawiało. Niestety, po podlinkowanych przeszła mi na nie ochota. Szansę postanowiłam dać im tylko dlatego, że Mama nie lubi kakaowych słodyczy (o ojcu jakoś nie pomyślałam), a jednak twór to mały, taki... "do zjedzenia" na np. oglądanie serialu (dokładniej na Patologa - ekhem, czy to jakaś sugestia?).


Loacker Double Choc to chrupiące wafle kakaowe z (75%) kremem kakaowo-czekoladowym; paczka zawiera 12 wafelków; wyprodukowane we Włoszech.

Po otwarciu poczułam wyraźnie kakaowy, cierpkawo-gorzkawy zapach, podkreślony mocnym wypieczeniem, który jednoznacznie skojarzył mi się z kakaowymi lodami w waflu. Spokojnie mógłby to być zapach czarnych rożków Leone. Czuć waflowość pszenną i aż przypaloną. Słodycz była wyważona, przyjemnie niska.

Wafle już przy wyjmowaniu z paczki okropnie się kruszyły. Wydały mi się delikatne i krucho-suche. Na oko powiedziałabym, że są lekkie i sowicie wypełnione kremem.
W trakcie jedzenia okazało się, iż warstwy waflowe w istocie były bardzo kruche i suche, ale w świeży i chrupki, raczej pozytywny sposób. Kruszyły się irytująco, a w trakcie jedzenia całości aż trochę swoją suchością przytłaczały krem. Mimo pewnej lekkawości, były dominujące.
Krem okazał się bowiem rzadki i miękko-tłusty, gibko-mazisty. Chwilami przywodził na myśl drożdże rozrobione w wodzie i oleju. Kojarzył się z topiącą się, półpłynną czekoladą albo... czekoladowym sosem z loda?
Całość i wysuszała, i zatłuszczała, ale na szczęście nie przytykała. 
Wafle łatwo rozwarstwiać, ale mija się to z celem, bo to jakoś tak... wbrew pozorom już bardziej się zgrywa całościowo. Razem wady stają się składową, tylko denerwując; osobno denerwują, męczą i sprawiają, że jedzenie nie ma sensu. Krem bowiem otłuszcza usta oleistą warstwą, a wafle aż drapią podniebienie (choć mojego nie pokaleczyły - zjadłam jednak niecałe pół paczki, więc nie wiem, jak byłoby dalej).

W smaku same wafle cechowała raczej niska słodycz i mocny smak pieczenia. Czuć pszenne, konkretne wafle, a kakao nie pozostało w tyle. Zaprezentowało się bardzo wyraźnie, jako delikatnie gorzkawy smak. Z czasem na znaczeniu przybierał aspekt zbożowy, pszeniczny. W trakcie jedzenia nagle mnie olśniło - łącząc się z kremem, smakowały niczym kulki płatki / chrupki do mleka typu Nesquik.

Krem bowiem uderzał słodyczą (co dawało się we znaki zwłaszcza, gdy spróbowałam osobno lub gdy po prostu się na nim skupiłam) i stonowaną gorzkością kakao, które chwilami wydawało się nieco orzechowo-czekoladowe. Wyraźnie i tu czuć palono-pieczoną nutkę. Podyktował całości nesquikowy wydźwięk, zwłaszcza, że zdarzyło mu się nawet zrobić aluzję do pewnej śmietankowości / mleczności. Z czasem jednak wydało mi się to raczej lekko tłuszczowe, trochę jak... nesquikowo-czekoladowe lody w kakaowym waflu i... tanim, likierowo-czekoladowym sosem?

Chwilami cierpkawo-goryczkowate kakao wraz z rosnącą, napastliwą słodyczą (była męcząca, dziwna... nie nazwałabym jej po prostu cukrowością) przytaczało coś sztucznie likierowo-czekoladowego, ale bez procentów. Coś mi tam nie grało. Jakaś taniość, sztuczność, która zaczęła aż gryźć w język.

W dużej mierze jednak smak kremu przygłuszał sucho-kakaowy wafel, z pszeniczną zbożowością podkreśloną orzechowo-czekoladową nutą.

Po zjedzeniu już małej ilości (i w sumie już nawet w trakcie jedzenia) zostawał posmak sztucznie słodki, sztucznie... likierowy? Słodycz likierowo-czekoladowa wydawała się napastliwa w tym sensie. Oprócz tego czułam jednak też najzwyklejsze na świecie, cierpkawe kakao w proszku, co w tym wypadku nie było złe. 

Wafelkom całościowo daleko do ideału, jednak mocnej kakaowości i czekoladowości nie sposób im odmówić. Samym warstwom waflowym nie mam nic do zarzucenia - po prostu przydałby im się konkretny, dobry krem. Ten miał w zasadzie dość ciekawy wydźwięk, ale niestety też kiepskie, tanio-sztuczne nuty o ogromnym znaczeniu. Krem przypominał mi ten z Loacker Sandwich Chocolate, ale jakby dosypali do niego więcej kakao w proszku.
Ogół z potencjałem, ale niestety niewykorzystanym. W sumie nawet cieszę się z ich spróbowania, bo dzięki nim wiem już na pewno, że nigdy nic więcej Loackera nie kupię. To marka za bardzo przeciętnie-słodyczowa, by znalazła się w obszarze moich zainteresowań. Gdyby nie napastliwy wydźwięk słodyczy, mogłoby być smacznie bez żadnych "ale". W moim przypadku zostałaby jeszcze kwestia struktury, bo nie podobała mi się miękko-rzadka tłustość kremu, widziałabym masywny i gęsto czekoladowy, ale cóż...
Zjadłam jakieś pół praczki, bo ta irytująca nuta w połączeniu ze strukturą nie w moim typie, mnie po prostu nużyła (reszta powędrowała do ojca), ale muszę przyznać, że z kakaowo-czekoladowych wafli, gdy tak pomyślę o zdecydowanie delikatniejszym i słodszym My Motto Cocoa & Cocoa, kiepskiej Princessie Brownie czy Góralkach extra kakaowych, Loacker są jednymi z lepszych. Na pewno wolę wersję z dwiema warstwami kremu niż pojedynczą w Sandwich. Ach, gdyby tak dopracowali krem... Wówczas spokojnie mogłyby powalczyć o 9. A tak... przy tych nutach i strukturze za nic nawet nie chcę myśleć o wystawieniu 8. A jednak wyróżnić nad My Motto trzeba. Oczywiście w skali wafelkowej - coraz trudniej jest mi takie rzeczy oceniać (bo przecież... to po prostu wafel; nie ma być czekoladą). 
Bardzo boli mnie fakt oszustwa (dystrybutora?) i cen w polskich sklepach. Gdyby nie to, nie wrąbałabym się w zakup wafli. Syrop glukozowy i olej wyczuwam na kilometr, a one są w składzie i wyraźnie je czuć. Naklejka z opakowania uśpiła moją czujność, jak i naklejka z tłumaczeniem. Dopiero po degustacji zaczęłam szukać przyczyn dokładniej, co tam dokładnie mi tak nie pasowało. Skład wszystko wyjaśnił.


ocena: 7,5/10
kupiłam: Auchan (ojciec płacił)
cena: 2,15 zł (jakaś promocja; za 45g)
kaloryczność: 510 kcal / 100 g; paczka 230 kcal; 1 sztuka - ok. 19 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: mąka pszenna, olej kokosowy, syrop glukozowy, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu 9%, cukier, dekstroza, serwatka w proszku, mąka sojowa, czekolada (cukier, miazga kakaowa) 4%, odtłuszczone mleko w proszku, ekstrakt słodu jęczmiennego, środki spulchniające (wodorowęglan sodu, pirofosforan disodowy), orzechy laskowe, lecytyna sojowa, sól, ziarna wanilii Burbon, przyprawy

piątek, 11 marca 2022

wafelek Lindt Wafer Barquillo mleczna z waflem / rurką nadziewana kremem orzechowym

Produkty Lindta inne niż czekolady mnie nie ciekawią. Z tabliczek też jest wiele, których za nic nie kupię (obecnie-obecnie, nie zaś w trakcie pisania wstępu, powiedziałabym, że nawet bardzo dużo). A jednak obiekt dzisiejszej recenzji - jest! Wafelek u, jak ostatnio się mocno utwierdziłam, niewafelkowej mnie. Dziwne. Z tym że... dziwny wafelek. Na wygląd skojarzył mi się z połączeniem feuletine (nigdy nie jadłam, tylko np. w czekoladach Lindt Creation Knusper Praline czy Carrefour Selection Noir Saveur Mangue & Poivre Sichuan) i rurki waflowej. Oba twory wydają mi się bardzo nie moje, ale to coś tak dziwne, że aż postanowiłam sprawdzić, co to właściwie jest. Nie nastawiając się na nic pysznego, ale na tyle małego i ciekawostkowego, że nawet gdyby miało być złe, to bezproblemowego.


Lindt Wafer Barquillo to "czekolada mleczna o zawartości 31 % kakao z waflem (10%) i nadzieniem orzechowym" (z orzechów laskowych), a według mnie dokładniej: nadziewana kremem orzechowym i rurką waflową feuletine nadzianą kremem orzechowo-czekoladowym. 

Po otwarciu poczułam bardzo intensywny, uroczo-słodziutki zapach mleka - mleczusia dosłownie! - i czekolady o wysokiej słodyczy. Zalatywała waniliną, kryjącą się w pralinkowej toni. Złożyły się na nią wyraziste orzechy laskowe oraz przypalono-karmelowy wafelek. Od razu wyobraziłam sobie nadzienia orzechowe z pokruszonymi wafelkami i pralinowo/nugatowo-kakaowe lody w cukrowo-palonym waflu duńskim. Całość była urokliwie przesłodzona i trochę tania.

W dotyku batonik wydał mi się i konkretny, i delikatny. Sprawiał wrażenie lepkawego, był tłusty, choć za sprawą czekolady w pewien sposób konkretny. A jednak bałam się, że rozleci się przy próbie łamania. Przełamanie czy przekrojenie przychodziło z łatwością, wafelek zaś leciutko chrupał i trzeszczał (skrzypiał?).
Gruba warstwa czekolady skrywała całkiem sporo gęstawo-mazistego kremu i - pod nim - dziwnie wygięte i zawinięte warstwy waflowe, wyglądające jak ciasto francuskie. Były to jednak bardzo, bardzo cienkie, ale krucho-chrupkie płaty waflowe. Mimo że niepozorne, wyszły dość świeżo twardo. Dało się je porozwarstwiać - akurat by odkryć, że także w ich środku był krem gęsty i zwarty. To trochę... rozpłaszczona rurka waflowa z kremem, otoczona kremem i oblana czekoladą. Dziwne.
Podczas jedzenia czekolada okazała się gęsta i kremowa, tłusta i ciężkawa. Rozpływała się raczej powoli, miękko zalepiając i odsłaniając środek.
Krem również był tłusty. On jednak jedynie gęstawy; a oprócz tego zalepiający i z lekką oleistością. Wydał mi się gładko-śliskawy. Odznaczał się mazistą miękkością.
Wafelek nie nasiąkał, nie miękł, a pozostawał chrupiąco-trzeszczący od początku do końca. W udany sposób przełamywał tłustość, ale nie zaburzał gęsto-miękkiej kremowości otoczenia. Był trzeszcząco-skrzypiący, taki... pochrupujący i cukrowy.
W wafelku znalazł się gęsto-zbity krem o konsystencji czekolady gianduja, a więc w sumie miękkiej kremo-tabliczki.

W smaku sama czekolada uderzyła cukrem i ogromem mleka. Już ona miała wanilinowe skłonności. Sama w sobie zdawała się też pobrzmiewać orzechami - możliwe, że przesiąkła nadzieniem.

Krem spod czekolady odzywał się szybko. Znacząco podwyższał słodycz, sprawiając, że w odbiorze całość była cukrowa i drapiąca w gardle. Kontynuował mleczność, dokładając do niej smażono-prażony smak, a dopiero potem orzechy laskowe. Miały nugatowy charakter. Szybko wyłoniła się silna i męcząca, ciężka wanilina, napędzająca się z nieprzyjemnym posmakiem. Z czasem zalatywało mi to kiepskim tłuszczem, przeprażeniem. 
(Chwilami zastanawiałam się, czy krem nie przesiąkł trochę waflem, ale wafel smażeniem nie smakował, więc raczej tego nie obstawiam - ewentualnie może połączenie pewnych nut dało taki efekt?)

Wafelek zaserwował mi smak przypalonego, cukrowo-karmelowego wafla i przesłodzonych, cukrowych gofrów. Był cukrowo-słodki, a jednocześnie lekko gorzkawy w sposób spaleniznowaty (subtelnie i przyjemnie). Kojarzył się z waflami duńskimi; odlegle z płatami waflowymi z rurek z kremem. Był karmelowy i zaskakująco gofrowy... jak takie chrupkie, przypalone po bokach, a mięciutkie wewnątrz. Miał ogromny potencjał, acz cukrowość była zbyt wysoka, jako że ogólnie się kumulowała.

Orzechowość chwilami zanikała pod wątkami: palonym, cukrowo-karmelowym i tanim (waniliny i... tłuszczy?). Dopiero z czasem orzechy laskowe, tym razem bardziej jako posmak prażonych, umocniły się. Pomogła im odrobinka kakao - to właśnie krem ze środka. W całości odegrał mało ważną rolę; tonął w słodyczy waniliny i cukru, podsmażenio-przypaleniu. Czuć go jednak na tyle, by stwierdzić, że przypominał czekoladę orzechową (gianduję) kryjącą się w tym wszystkim.

Wszystko to otulała mleczna czekolada z wierzchu. Pod koniec znów przybierała na znaczeniu, ale mocno podrasowana waniliną, co podyktowało jej plastikowy wydźwięk. Mleczność przemieszała się z orzechami laskowymi oraz cukrowym waflo-gofrem. To było jak... czekoladowo-nugatowe lody mleczne w waflu lub gofry z kremem orzechowo-czekoladowym; z rurką z kremem! Przesłodzone, co niemiara. 

Smakowo choć to cukier dominował, dziwny wafel odegrał zaskakująco istotną rolę - stanął niemal na pierwszym planie, dopuszczając do siebie pralinkowo-nugatowe, potem zaś bardziej kremowo-czekoladowe laskowce.

Właśnie przesłodzenie, ale też karmelowo-gofrowy wafelek i orzechy laskowe zostały w posmaku lekko podkreślone pieczenio-prażeniem. W gardle słodycz drapała, a w ustach męczyła sztuczność waniliny, plastikowość i... pewna tandeta. Z nią właśnie wiązały się też orzechy laskowe, które w posmaku wyszły odważniej.

Całość wyszła ciekawie, ale nie dla mnie i na pewno (to nawet obiektywna wada) za cukrowo. A do tego tanio. Kojarzył się trochę z lodami w cukrowym waflu i z rurką z kremem. Ogrom czekolady i sporo orzechowo-kakaowego nadzienia wyszły słodko-tłusto, ale czuć ich smaki, a cienki wafel nieźle to przełamał, nie narzucając się jednocześnie i nie burząc kremowego klimatu. To dziwny twór... rzeczywiście chyba bardziej batono-czekolada nadziana kremem i waflem niż "wafelek z kremem w czekoladzie".
Skojarzyło mi się to trochę z Lindtem Knusper Praline i taką... "praliną z pralinek". Tylko że... to była cukrowa i tanio zalatująca (natomiast drogo kosztująca!) wersja tego. Ocena i tak jest łaskawa, bo... to po prostu ciekawe dziwo, które obiektywnie najgorsze nie jest. Dwóch kosteczek od słodyczy i taniości jednak już nie zmogłam; oddałam Mamie. Jej smakowało to bardziej niż mnie. "Bardzo słodki, ale tam w tej słodyczy tak jakby też coś goryczkowatego było, ten palony, pieczony wafelek może właśnie? To tak fajnie przełamało. Ale i w tym jednym kremie (wierzchnim) taka dziwna nuta była. Sam wafelek z ciemnym środkiem mi o dziwo chyba najbardziej smakował, czekolada w porządku, a orzechy laskowe... no, trochę czułam. Niezły, przeciętny twór, który udaje, że jest ponad przeciętność, ale ja taniości nie czułam". Ciekawostka: brzegowa kostka Mamy była pozbawiona wafla.


ocena: 5/10
kupiłam: Sklep Lindt
cena: 5,30 zł
kaloryczność: 540 kcal / 100 g; sztuka 30g - 162 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne, orzechy laskowe (7%), miazga kakaowa, mleko w proszku odtłuszczone, mąka pszenna, laktoza, bezwodny tłuszcz mleczny, emulgator: lecytyna sojowa; ekstrakt słodu jęczmiennego, fruktoza, skrobia kukurydziana, substancja utrzymująca wilgoć: sorbitol; żółtko jaja w proszku, olej palmowy, aromaty, sól. 

niedziela, 30 stycznia 2022

wafelki Loacker Matcha Green Tea

W swoim życiu miałam epizody długookresowego niejedzenia słodyczy, bo po prostu nie miałam na nie ochoty. Obecnie inne niż czekolady mogłyby dla mnie nie istnieć. I utwierdziłam się w tym trochę ze smutkiem, gdy wróciłam do wafelków chałwowych Familijnych - taak, dalej uważam, że to wafelki doskonałe, ale właśnie - że wafelki to jakoś nie sprawiają mi już takiej przyjemności. Dobrze jednak, że słodycze ogółem są, jak i wiele innych nie moich rzeczy, które czasem z bliżej nieznanych nawet mi powodów, próbuję. Ot, czasem fajnie coś nowego spróbować. Wspomniałam wafelki chałwowe nie bez powodu. Otóż pospolite warianty to dla mnie nuda do kwadratu. Jedyne, co może mnie zaciekawić obecnie to "prawdziwe dziwa". I tak wafelki z kremem o smaku zielonej herbaty wydały mi się bardzo dziwne. A że w jakość Loacker nie wątpiłam (bo choć czekoladowe mnie nudziły, jej właśnie odmówić im nie mogę), zaryzykowałam - w końcu są takie małe... Co do samej herbaty zielonej - kocham ją, ale za słodyczami z nią nie latam - nawet nie wiem, czy dlatego, że ogólnie za słodyczami nie latam czy co (bo czekolady robią z nią przeważnie białe, a to połączenie wyjątkowo mi nie leży).
Ciekawe, że choć wafelki wyglądają jak wszystkie inne z serii Sandwich, to słowo na opakowaniu nigdzie nie pada.


Loacker Matcha Green Tea to chrupiące wafle z (71%) mlecznym kremem z zieloną herbatą Matcha; paczka zawiera 12 wafelków; wyprodukowane we Włoszech.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach zielonej herbaty. Oczami wyobraźni zobaczyłam zarówno suszone liście, jak i suchy proszek matchy. Dopiero za nią znalazły się dobrze wypieczone, świeże wafelki (podkreślające suchość). Nie było to zbyt słodkie, co przywitałam z entuzjazmem.

Na pewno nie podoba mi się to, jak do paczki upchano te drobne, delikatne wafelki. Bardzo się kruszyły, więc już przy wyjmowaniu, wszędzie było pełno okruchów, a w dodatku... już w tym momencie krem z nich zaczął się dosłownie wyciskać. Na oko osądziłam, że go nie pożałowano.
Wafelki były lekkie. Mimo że w sumie nierozwalające się, to... trochę rozjeżdżały się, łatwo je rozwarstwić. Wypełniał je bowiem miękki i rzadkawy krem. Same warstwy zaś okropnie się kruszyły. Były suche, ale na szczęście świeże i krucho-chrupiące. Bardzo chrupkie, a jednocześnie delikatne, lekko napowietrzone. Ta ich suchość, kruchość trochę kontrastowała z kremem, przez co wafle wydawały się swoją suchością chwilami nieprzyjemnie dominować - krem spychając na dalszy plan.
Wydawało się, że dodano go mało, które to poczucie nasilała mazista, rzadka struktura. Bardzo tłusty i miękki, a do tego plastycznie-zwarty. Odebrałam go jako wręcz gumiasty. Łatwo i szybko się rozpuszczał, wykazując przy tym proszkowość. Gdy pozwalałam temu rozpuszczać się nieco w ustach, wydał mi się rzadko-gibki jak rozpuszczone drożdże (?). Wtedy trochę zawilgacał wafle (które i tak potrafiły przyjemnie chrupnąć-pyknąć!) i jakoś to pracowało... Jednak było i miękko-tłusto, i sucho jednocześnie. Po każdym kęsie - mimo suchości - całość aż otłuszczała usta. Dosłownie pokrywały się oleistą warstwą. Coś mi w tym bardzo nie grało (jednak nie mogę, by było po prostu beznadziejnie zrobione - uwierzę, że komuś innemu będzie to odpowiadało).

Same warstwy waflowe cechował mocno pieczony, ale delikatny, ewidentnie "jasny" smak. Były delikatnie słodkie; wręcz neutralne, wyraźnie pszeniczne. Skojarzyły mi się z wyobrażeniem o waflach tortowych, może z andrutową nutką. W sumie pasowało to do kremu, trochę go neutralizując. Stanowiły bowiem istotny filar smakowy.

Krem zrównywał się z waflami z łatwością, ale nie wyprzedzał ich. 
Ten okazał się... bardzo intensywny. Uderzał jednocześnie przesadzoną słodyczą jak i "rybią herbatą zieloną". Ryba błysnęła, a po chwili przechodziła w smak bardziej algowy, zachowawczy i wreszcie zielonoherbaciany po prostu. Rybia nutka w trakcie jedzenia jednak przepływała raz po raz.
Słodycz rozchodziła się szybko, przyjmując irytująco sztucznawy charakter. Taki dręcząco-słodziaśny, dziwnie wgryzający się w język i niepasujący do reszty. Z czasem nieco słabła, pozostawiając poczucie wgryzienia się w język "sztucznej słodyczy".

Wtedy natomiast odnotowałam margarynę i mleko, jakby nieco łagodzące słodycz. Gdy krem prawie znikał z ust,  margarynowo-oleista nutka i mleczność dopowiedziały algowości i słodyczy obraz matcha latte (ze spienionym mlekiem). Cierpkawy motyw zielonej herbaty (bardziej liściastej?), trochę to tonował i sprawiał, że wbrew pozorom nie było źle. 

Wafle jakie otaczały za słodki krem, ten aspekt sprowadzały do znośnego poziomu, więc ogółem nie było to bardzo przesłodzone. Podkreślały herbacianość; pewną... herbacianą suchość tak, że myśli krążyły wokół proszku herbaty matcha i suszonych liści.

Niestety jednak jak na początku krem rąbnął rybą i margaryną, tak te i tak przebiły się w posmaku, mimo że należał w dużej części też do samych pszenicznie-tortowych wafli. Co więcej czułam silną słodycz. Może nie strasznie, ale jednak. Najgorszy był jej sztuczny, gryzący wydźwięk.

Herbata, którą jedną sztukę przepiłam trochę poprawiła ogólny odbiór - wyważyła, spychając na dalszy plan sztuczność i margarynowo-mleczny wątek, ale ogółem niezbyt mi do tych wafli pasowała (mogłam zrobić zieloną, nie czarną - może byłoby lepiej?).

Całość była zarówno interesująca, jak i "niegrająca". Algowy smak wyraźnie zielonej herbaty (nawet zalatującej rybą - zdarzają się zielone, które same w sobie tak mają) był w porządku, choć problem mam z jego słodyczą. Nawet nie to, że jej poziom uważam za karygodny... Może nieco za silna, ale nie w tym rzecz. Większe problemy sprawiała wydźwiękiem. Ten był odpychający. Podobnie odpychająca była tłustość i rzadkość kremu sparowana z waflami z kompletnie innego świata (suchymi, krucho-chrupkimi jak mało które). Myślę, że ten krem lepiej by wyszedł z delikatniejszymi, napowietrzonymi waflami, a tym dobrym waflom przydałby się krem zupełnie inny (bardziej jak jakiś nugat?).

Dopiero jedząc wczytałam się w skład (wstęp przygotowałam o wiele wcześniej, skład wklejając ze strony, więc nie kojarzyłam go). Kupując zerknęłam na cudowną nalepkę na opakowaniu o tym, że bez oleju, chemii i nie mogłam zrozumieć, dlaczego to tak sztucznie i tłusto wyszło. Czekała mnie niespodzianka. Skład wyjaśnia więc wszystkie wady smaku i konsystencji, ale z kolei sprawia, że za nic nie rozumiem, skąd cena tego (widuję po 5 zł nawet). To karygodne.
Z jednej strony ciekawsze od czekoladowych Sandwich, ale to subiektywne. Na pewno bardziej przy Matcha czuć kiepską jakość; krem wydawał się rzadszy, a wafle miały delikatniejszy, "jaśniejszy" smak.

Zjadłam raptem 5 i przeszkadzał mi za bardzo profil słodyczy i tłustość na ustach. Reszta powędrowała do Mamy, której przyszło je skończyć w dniu, "w którym i tak miała zbieraninę różności". Zjadła je, jak powiedziała: "bo zjadłam, bo i mało ich było. Niefajna drobnica. Dużo solidnego wafla, tego kremu jakoś mało, ale wyraźnie czuć w nim posmak zielonej herbaty. Zadziwiająco niezłe, nie za słodkie, ale tylko tak aby dojeść, sama bym nie kupiła, bo zdecydowanie za mało ten krem się przebijał, za mały miał udział". Fakt, że Mama nie przepada za gołymi wafelkami (czasami robi wyjątek dla np. wspominanych chałwowych) i za zieloną herbatą, a właśnie już jak jakieś je, to musi w nich być bardzo dużo kremu, ale... obie uznałyśmy, że jak na taki skład, jak na takie coś to wyszły zaskakująco nieźle (mogło być duuużo gorzej).


ocena: 5/10
kupiłam: Auchan (ojciec płacił)
cena: 2,15 zł (jakaś promocja; za 37,5g)
kaloryczność: 503 kcal / 100 g; paczka 189 kcal; 1 sztuka - ok 16 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: mąka pszenna, olej kokosowy, syrop glukozowy, cukier, serwatka z mleka w proszku, mąka sojowa, odtłuszczone mleko w proszku, zielona herbata w proszku (Matcha) 1,4%, ekstrakt ze słodu jęczmiennego, dekstroza, substancje spulchniające (wodorowęglan spodu, difosforan disodowy), lecytyna sojowa, sól, mleko pełne w proszku, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, orzechy laskowe, przyprawy, sproszkowane ziarna wanilii Bourbon