niedziela, 30 stycznia 2022

wafelki Loacker Matcha Green Tea

W swoim życiu miałam epizody długookresowego niejedzenia słodyczy, bo po prostu nie miałam na nie ochoty. Obecnie inne niż czekolady mogłyby dla mnie nie istnieć. I utwierdziłam się w tym trochę ze smutkiem, gdy wróciłam do wafelków chałwowych Familijnych - taak, dalej uważam, że to wafelki doskonałe, ale właśnie - że wafelki to jakoś nie sprawiają mi już takiej przyjemności. Dobrze jednak, że słodycze ogółem są, jak i wiele innych nie moich rzeczy, które czasem z bliżej nieznanych nawet mi powodów, próbuję. Ot, czasem fajnie coś nowego spróbować. Wspomniałam wafelki chałwowe nie bez powodu. Otóż pospolite warianty to dla mnie nuda do kwadratu. Jedyne, co może mnie zaciekawić obecnie to "prawdziwe dziwa". I tak wafelki z kremem o smaku zielonej herbaty wydały mi się bardzo dziwne. A że w jakość Loacker nie wątpiłam (bo choć czekoladowe mnie nudziły, jej właśnie odmówić im nie mogę), zaryzykowałam - w końcu są takie małe... Co do samej herbaty zielonej - kocham ją, ale za słodyczami z nią nie latam - nawet nie wiem, czy dlatego, że ogólnie za słodyczami nie latam czy co (bo czekolady robią z nią przeważnie białe, a to połączenie wyjątkowo mi nie leży).
Ciekawe, że choć wafelki wyglądają jak wszystkie inne z serii Sandwich, to słowo na opakowaniu nigdzie nie pada.


Loacker Matcha Green Tea to chrupiące wafle z (71%) mlecznym kremem z zieloną herbatą Matcha; paczka zawiera 12 wafelków; wyprodukowane we Włoszech.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach zielonej herbaty. Oczami wyobraźni zobaczyłam zarówno suszone liście, jak i suchy proszek matchy. Dopiero za nią znalazły się dobrze wypieczone, świeże wafelki (podkreślające suchość). Nie było to zbyt słodkie, co przywitałam z entuzjazmem.

Na pewno nie podoba mi się to, jak do paczki upchano te drobne, delikatne wafelki. Bardzo się kruszyły, więc już przy wyjmowaniu, wszędzie było pełno okruchów, a w dodatku... już w tym momencie krem z nich zaczął się dosłownie wyciskać. Na oko osądziłam, że go nie pożałowano.
Wafelki były lekkie. Mimo że w sumie nierozwalające się, to... trochę rozjeżdżały się, łatwo je rozwarstwić. Wypełniał je bowiem miękki i rzadkawy krem. Same warstwy zaś okropnie się kruszyły. Były suche, ale na szczęście świeże i krucho-chrupiące. Bardzo chrupkie, a jednocześnie delikatne, lekko napowietrzone. Ta ich suchość, kruchość trochę kontrastowała z kremem, przez co wafle wydawały się swoją suchością chwilami nieprzyjemnie dominować - krem spychając na dalszy plan.
Wydawało się, że dodano go mało, które to poczucie nasilała mazista, rzadka struktura. Bardzo tłusty i miękki, a do tego plastycznie-zwarty. Odebrałam go jako wręcz gumiasty. Łatwo i szybko się rozpuszczał, wykazując przy tym proszkowość. Gdy pozwalałam temu rozpuszczać się nieco w ustach, wydał mi się rzadko-gibki jak rozpuszczone drożdże (?). Wtedy trochę zawilgacał wafle (które i tak potrafiły przyjemnie chrupnąć-pyknąć!) i jakoś to pracowało... Jednak było i miękko-tłusto, i sucho jednocześnie. Po każdym kęsie - mimo suchości - całość aż otłuszczała usta. Dosłownie pokrywały się oleistą warstwą. Coś mi w tym bardzo nie grało (jednak nie mogę, by było po prostu beznadziejnie zrobione - uwierzę, że komuś innemu będzie to odpowiadało).

Same warstwy waflowe cechował mocno pieczony, ale delikatny, ewidentnie "jasny" smak. Były delikatnie słodkie; wręcz neutralne, wyraźnie pszeniczne. Skojarzyły mi się z wyobrażeniem o waflach tortowych, może z andrutową nutką. W sumie pasowało to do kremu, trochę go neutralizując. Stanowiły bowiem istotny filar smakowy.

Krem zrównywał się z waflami z łatwością, ale nie wyprzedzał ich. 
Ten okazał się... bardzo intensywny. Uderzał jednocześnie przesadzoną słodyczą jak i "rybią herbatą zieloną". Ryba błysnęła, a po chwili przechodziła w smak bardziej algowy, zachowawczy i wreszcie zielonoherbaciany po prostu. Rybia nutka w trakcie jedzenia jednak przepływała raz po raz.
Słodycz rozchodziła się szybko, przyjmując irytująco sztucznawy charakter. Taki dręcząco-słodziaśny, dziwnie wgryzający się w język i niepasujący do reszty. Z czasem nieco słabła, pozostawiając poczucie wgryzienia się w język "sztucznej słodyczy".

Wtedy natomiast odnotowałam margarynę i mleko, jakby nieco łagodzące słodycz. Gdy krem prawie znikał z ust,  margarynowo-oleista nutka i mleczność dopowiedziały algowości i słodyczy obraz matcha latte (ze spienionym mlekiem). Cierpkawy motyw zielonej herbaty (bardziej liściastej?), trochę to tonował i sprawiał, że wbrew pozorom nie było źle. 

Wafle jakie otaczały za słodki krem, ten aspekt sprowadzały do znośnego poziomu, więc ogółem nie było to bardzo przesłodzone. Podkreślały herbacianość; pewną... herbacianą suchość tak, że myśli krążyły wokół proszku herbaty matcha i suszonych liści.

Niestety jednak jak na początku krem rąbnął rybą i margaryną, tak te i tak przebiły się w posmaku, mimo że należał w dużej części też do samych pszenicznie-tortowych wafli. Co więcej czułam silną słodycz. Może nie strasznie, ale jednak. Najgorszy był jej sztuczny, gryzący wydźwięk.

Herbata, którą jedną sztukę przepiłam trochę poprawiła ogólny odbiór - wyważyła, spychając na dalszy plan sztuczność i margarynowo-mleczny wątek, ale ogółem niezbyt mi do tych wafli pasowała (mogłam zrobić zieloną, nie czarną - może byłoby lepiej?).

Całość była zarówno interesująca, jak i "niegrająca". Algowy smak wyraźnie zielonej herbaty (nawet zalatującej rybą - zdarzają się zielone, które same w sobie tak mają) był w porządku, choć problem mam z jego słodyczą. Nawet nie to, że jej poziom uważam za karygodny... Może nieco za silna, ale nie w tym rzecz. Większe problemy sprawiała wydźwiękiem. Ten był odpychający. Podobnie odpychająca była tłustość i rzadkość kremu sparowana z waflami z kompletnie innego świata (suchymi, krucho-chrupkimi jak mało które). Myślę, że ten krem lepiej by wyszedł z delikatniejszymi, napowietrzonymi waflami, a tym dobrym waflom przydałby się krem zupełnie inny (bardziej jak jakiś nugat?).

Dopiero jedząc wczytałam się w skład (wstęp przygotowałam o wiele wcześniej, skład wklejając ze strony, więc nie kojarzyłam go). Kupując zerknęłam na cudowną nalepkę na opakowaniu o tym, że bez oleju, chemii i nie mogłam zrozumieć, dlaczego to tak sztucznie i tłusto wyszło. Czekała mnie niespodzianka. Skład wyjaśnia więc wszystkie wady smaku i konsystencji, ale z kolei sprawia, że za nic nie rozumiem, skąd cena tego (widuję po 5 zł nawet). To karygodne.
Z jednej strony ciekawsze od czekoladowych Sandwich, ale to subiektywne. Na pewno bardziej przy Matcha czuć kiepską jakość; krem wydawał się rzadszy, a wafle miały delikatniejszy, "jaśniejszy" smak.

Zjadłam raptem 5 i przeszkadzał mi za bardzo profil słodyczy i tłustość na ustach. Reszta powędrowała do Mamy, której przyszło je skończyć w dniu, "w którym i tak miała zbieraninę różności". Zjadła je, jak powiedziała: "bo zjadłam, bo i mało ich było. Niefajna drobnica. Dużo solidnego wafla, tego kremu jakoś mało, ale wyraźnie czuć w nim posmak zielonej herbaty. Zadziwiająco niezłe, nie za słodkie, ale tylko tak aby dojeść, sama bym nie kupiła, bo zdecydowanie za mało ten krem się przebijał, za mały miał udział". Fakt, że Mama nie przepada za gołymi wafelkami (czasami robi wyjątek dla np. wspominanych chałwowych) i za zieloną herbatą, a właśnie już jak jakieś je, to musi w nich być bardzo dużo kremu, ale... obie uznałyśmy, że jak na taki skład, jak na takie coś to wyszły zaskakująco nieźle (mogło być duuużo gorzej).


ocena: 5/10
kupiłam: Auchan (ojciec płacił)
cena: 2,15 zł (jakaś promocja; za 37,5g)
kaloryczność: 503 kcal / 100 g; paczka 189 kcal; 1 sztuka - ok 16 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: mąka pszenna, olej kokosowy, syrop glukozowy, cukier, serwatka z mleka w proszku, mąka sojowa, odtłuszczone mleko w proszku, zielona herbata w proszku (Matcha) 1,4%, ekstrakt ze słodu jęczmiennego, dekstroza, substancje spulchniające (wodorowęglan spodu, difosforan disodowy), lecytyna sojowa, sól, mleko pełne w proszku, kakao o obniżonej zawartości tłuszczu, orzechy laskowe, przyprawy, sproszkowane ziarna wanilii Bourbon

1 komentarz:

  1. Ja poległam po gryzie

    ... pozostałe sztuki trafiły do mamy a ta oddała dalej ojcu ... no nie nasze klimaty smakowe niestety zupełnie :( fakt wcisneli jr na potęgę dokładnie w papierek tak że i mi krem wypływał po bokach jak z maści krajowej w tubce
    ... zapach też do niej podobny ... smak podejrzewam że też :P

    OdpowiedzUsuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.