Jako że dwa alkoholowe amerykańskie klasyki już na blogu były, czas na whisky do kwadratu (amerykanie stosują często pisownię "whiskey"), czyli szkocką. No, może szkocko-siedmiokrólestwową. Lubię bourbony, choć za wiele nie pijam; ale... szkockie whisky w teorii mają "to coś", są bardziej zróżnicowane, i ciekawsze. Nie oznacza to, że piję ich więcej czy się na nich znam, ale jak robiłam research pod recenzje, to takie odniosłam wrażenie. Niższe temperatury, które przekładają się na dłuższe leżakowanie, nie mówiąc już o zbożu jako źródle cukru (szkockie to jęczmień, amerykańskie słodsza kukurydza). Ta recenzja jednak nie powstała ani z miłości do szkockiej, ani dlatego że uważam się za jej znawczynię... Chciałam wprawdzie i Walkera na blogu mieć, ale nie był moim "must buy"... Do czasu. Do czasu pojawienia się limitek. Tę flachę po prostu musiałam mieć, bo kocham Grę o Tron. Obawiając się jednak, że to głównie etykietki są ważne (a nie smak), kupiłam jeden wariant, rezygnując z inspirowanego lodem.
A niepełnoletni niestety muszą zrezygnować z dzisiejszego wpisu, ja zaś muszę właśnie wszystkich poniżej lat 18 wyprosić, ponieważ wpis ten przeznaczony jest wyłącznie dla osób dorosłych (18+).
Johnnie Walker Game Of Thrones Limited Edition A Song of Fire Blended Scotch Whisky to szkocka whisky (blend) z torfowanych (suszonych) słodów destylarni Caol Ila w Islay; butelkowana na poziomie 40,8% ABV; inspirowana smokami Targaryenów z Gry o Tron.
Po otwarciu poczułam dość wysoką słodycz niemal drapiącego w nosie miodu czy bardziej "drzewnego" syropu klonowego, ewidentnie podszytego alkoholem mocnym i drapiącym, ale nie ordynarnym. Wyłapałam lekko soczystą nutę owoców, którą jednak przykrył miód nieco zmieszany z przyprawami korzennymi. W trakcie picia soczysta nutka owoców nasiliła się. Wskazałabym pomarańcze i jabłka.
Whisky przelana do szklanki wydała mi się pozytywnie gęstawa, konkretna, minimalnie lepka.
W smaku od początku czułam wysoką, jakby lekko odymioną drzewną nutą, słodycz. Pomyślałam o aż goryczkowatym karmelu... Karmelizowany miodzie? Może korzennym? Ciepłym, rozgrzewającym i pikantnym. Pojawiły się ciastka korzenne z melasą, może... "drzewno-karmelowym" syropem klonowym... Wciąż z nutą drewna / drzew... Na tyle jednak łagodnych, że z czasem po głowie chodziło mi raczej zboże.
Wtedy także bukiet przypraw się rozwinął. Poczułam pikanterię cynamonu, gałki muszkatołowej, trochę pieprzu... może też chili. Słodycz z ciastek przekierowała moje myśli na masę makową z bakaliami, suszonymi owocami, lepką od miodu, przyprawioną na ostro (przyprawiana masa to moje wyobrażenie) i aż rozgrzewającą... Bo chyba podrasowaną alkoholem?
Mimo to, w trakcie picia nie mogłam pozbyć się wrażenia soczystości... soczystości skrywanej w cieple przypraw. Wyobraziłam sobie pomarańcze ponabijane główkami goździków, sok z pomarańczy wyciskany do słodkiej, korzennej masy. A mowa tu o pomarańczach dojrzałych w gorącym słońcu. W tle chyba mignęło mi raz po raz jabłko (?).
Alkoholowość sama w sobie ujawniała się z czasem oczywiście dość mocno jako właśnie pomieszanie z tym rozgrzewaniem przypraw i jakby słońca. Razem paliły w gardle, dając iście smoczy efekt. Pomyślałam o drewnie leżącym na pikantnej, nieco pleśniowej ziemi, torfie. Z wierzchu jednak też muśniętej słońcem i słodkiej.
Po wypiciu czułam alkoholowo-korzenne rozgrzanie, rzeczywiście ogrom przypraw ciepłych i drzewno-słodkich, niemal karmelowo-korzennych akcentów. W tle zaś tańczyła nieuchwytna soczystość. Po przełknięciu myślałam o niej jako o dość lekkiej, trochę wodnistej.
Całość wydała mi się w porządku, smaczna, acz bardzo i głównie słodka. Ciepła, korzenna, ale... ciepła jak słońce, nie zaś ostra. Doszukałam się owoców, które mnie trochę zaskoczyły. Nastawiłam się na dym, którego z kolei... było zdecydowanie za mało. Delikatne drewno mieszało się ze zbożem i tańczyły w słońcu. Miła, cieplusia kompozycja, ale nie wiem, czy oddająca ziejące ogniem smoki i charakter, na jaki liczyłam. Bardzo poprawna. Myślę, że miała wyjść przystępnie (uniwersalnie?), bo i tak ludzie o bardzo różnych gustach kupią "raz dla etykietki", a nie żeby wracać. Trochę szkoda.
ocena: 8/10
kupiłam: Lidl
kaloryczność: 227 kcal / 100 ml; porcja (30ml / 10g alkoholu) 68 - kcal
cena: 124,99 zł (za 500ml)
czy kupię znów: nie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.