Czasem miewam tak, że mam ochotę na jasno określoną, konkretną czekoladę. Od jakiegoś czasu po powrocie do Domori jako do neapolitanek, zaczęła za mną chodzić pełnowymiarowa propozycja marki z Ekwadoru. Arriba Hacienda Victoria Ecuador 70 % (2016) zachwyciła mnie, jednak nie udało mi się do niej wrócić, bo tabliczkę zmieniono. Na pewno opakowanie, a czy sposób robienia? Kto wie. Ja uznałam, że i tak z chęcią ją zjem. Nie obstawiałam kolosalnych zmian, ale wiadomo, że na takiej klasy kakao i jego nuty ma wpływ nawet to, z jakiego jest zbioru. Czułam natomiast, że kwestia smaczności zmianie nie uległa.
Przy jej okazji poczytałam, przypomniałam sobie co nieco. Domori tę wyprodukowało z czystego Nacional Arriba niemieszanego z CCN51, co jest typem kakao niemal wymarłym. Plantacja Victoria jest bardzo nowoczesna, choć mieści się w obszarze, gdzie kult kakao trwa od ponad dwóch tysięcy lat. Łączą rozwój i poszanowanie do naturalnego środowiska.
Domori Nacional 70 % Ecuador Arriba Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Nacional Arriba z Ekwadoru, z okolic miasta Guayaquil, z plantacji Victoria; wersja 2021.
Już przy otwieraniu zapach kawy uderzył jak grom w trakcie burzy. Grzmot, błysk... kawa była wszędzie, prezentując kakaowo-nibsowe i ziemiste zapędy. Było w niej coś niemal soczystego... Odszedł od tego wątek cierpko-kwaskawy niczym cytrusy (skórki i sok) oraz wyraziste, soczyste jeżyny o charakterze czerwonego wina. Tutaj pojawiała się też słodycz niczym... różanego nadzienia do jakiś wyidealizowanych pączków. Z impetem uderzała także ogólna słodycz, w której dominowały banany. Zarówno twarde, średnio dojrzałe, zapraszające do kompozycji pewną roślinność, dużo kwiatów - właśnie róże, ale nie tylko. Jaśmin, jakieś jasne kwiaty nocy, wilgotne... jak z chłodnej kwiaciarni? Czułam jednak też miękkie i słodkie banany... Za sprawą ich słodyczy pomyślałam o miodzie i znów właśnie nadzieniach... Wszystko to słodzone miodem? Wielopłaszczyznowość kompozycji cały czas odsłaniała coś nowego. Te, gdy zetknęły się z winem / ziemią wyszły aż truflowo-alkoholowo... Trochę likierowo? Pomyślałam o alkoholowym syropie orzechowym, karmelowym... Palony motyw łączył wszystko.
Przy łamaniu tabliczka ładnie trzaskała jak masywne gałęzie. Cechowała ją twarda chrupkość.
W ustach roztaczała po podniebieniu i paszczy gładkie i gęste, maziste smugi, na które nakładała się też pewna soczystość (jakby nektarów, sosów). Odznaczała się niesamowitą, aksamitną kremowością. Tłusta w punkt, wydawała się masywna i pełna.
Na sam koniec leciutko ściągała.
W smaku uderzała wiśniami i jeżynami. Były dojrzałe, miękkie, a więc słodkie, choć oczywiście wciąż kwaśno-cierpkie. W cierpkości tej szybko rozgościło się czerwone wytrawne wino. Motyw czerwonych owoców był wszechobecny i wyczuwalny w zasadzie cały czas (tylko że raz oddalał się, raz pojawiał na przodzie).
Niemal równocześnie po ustach rozszedł się smak "mulistej, ciemnej gęstwiny" jakby... truflowo-nasączonego ciasta, lekko podkreślonego kawą. Czekoladowość wspięła się na swe wyżyny, przejawiając alkoholowe i drzewne sugestie.
Poprzez cierpkość weszła słodycz niezbyt dojrzałych bananów. Najpierw pomyślałam o alkoholu bananowym, likierowo-syropowym motywie, jednak te jeszcze dość twarde banany otworzyły drogę roślinnym nutom, same zaś błyskawicznie dojrzały. Drzewa dopomogły.
Na pierwszym planie rozbrzmiała słodycz dojrzałych, niemal czarnych bananów. Były miękką papką; gęstą, soczystą w specyficzny sposób. Zaraz ich słodycz rosła, przyciągając do siebie minimalnie paloną nutkę (karmelu?) i aż lekko cierpko-drapiącą miodu (miodu leśnego? malinowego?). Wyobraziłam sobie naturalny, zdrowy, soczysty jak się tylko da, bananowo-miodowy karmel. Miód... mieszał się z alkoholowymi nutami. On również wydawał się dosładzać jakieś... nadzienia?
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa na tyłach, za słodyczą zagubił się jakiś jeden twardszy banan. Zagubił się w roślinności... wśród kwiatów. Były to kwiaty białe, kwiaty nocy. Jaśmin, hortensje, róże... raczej jasne i wonne, wilgotne, żywe, świeże. Niczym przez ogród różany... "wpadłam" do kwiaciarni. Ta również była taka, że aż można się w niej zgubić: ciemna, pełna kwiatów w wazonach, w czym było sporo...zawilgocenia, chłodu wręcz. Kwiatów pojawiało się coraz więcej.
Palone motywy oraz słodycz sugerujące nadzienia zapożyczyły trochę kwiatów. Wyobraziłam sobie gęste, powidlane nadzienia różane, ale też z owocami. Mało słodkie, zrobione na ich bazie, a z płatkami róż. Jak z idealizowanych pączków (myślę bardziej o wnętrzu, a więc nadzieniu i zawilgoconym od niego miękkim cieście)? Je sugerowała paloność i wysoka słodycz. Były w nich maliny, wiśnie, chyba jeżyny i śliwki. Ich soczystość podkreślała kwaśna nuta cytryn, kumulująca się z kwaskiem wymienionych już. Zakrawało to o alkoholowo-syropowe, rozgrzewające i pikantniejsze nuty. Pomyślałam o powidłach, nieco doprawionych korzennie? Korzennych śliwkowych nasączonych alkoholem? Przejawiających lekką ostrawość?
Owoce zaczęły wydawać mi się aż podfermentowane. Dosłownie aż prawie mięknące na owocowe papki. Słodko-cierpkie jeżyny i wiśnie wyłoniły się na przód. Nadzienia i alkohole wydały mi się stawać gęsto-gumkowymi, czekoladowymi truflami. Z miodem? Ciemne motywy wróciły, zapewniając powagę. Wróciła kawa w pełni sił. Podkreśliła ziemistość. Ta podkradła od kwiaciarni trochę wilgoci. Pomyślałam o ciemnej roślinności, nieprzystępnym lesie, w którym jest mnóstwo drzew o grubych korzeniach wystających z czarnej, mulistej ziemi. Ta ziemistość miała w sobie coś z nibsów, jeżyn... znów aż gnilne owoce zaprosiły ostrość, korzenność wręcz. Wyraźnie poczułam mocniejsze przyprawy korzenne. Kardamon? Cynamon? Gałka muszkatołowa? Rozgrzewały razem z alkoholem.
Ten na koniec wyszedł jak nieco melasowy likier albo wino korzenne i z nutą jeżyn, wiśni... Bananów? Bananowy krem? Bananowy ajerkoniak? Coś cierpkawego. Poszczególne nuty jeszcze próbowały zaserwować mi jak najwięcej, ale nagle wszystko jak ruchome piaski wciągnęło muliste, ziemiście-kawowe bagno. Trochę przypominające wyidealizowany mulisty krem z cukierków typu "śliwka w czekoladzie".
W posmaku zostały jeżyny i wiśnie na wyrazistym, kawowym tle. Było to takie... definicyjnie czekoladowe, trochę winne. Czułam kwiaciarnię, mnóstwo kwiatów, roślin i banany. A jednocześnie miód, syropowa słodycz osładzały to, ale... w pozytywny, poważny sposób.
Całość ponownie mnie zachwyciła. Była podobna do dawnej (kwiaty, czerwone owoce, ziemia, kawa i korzenna ostrość), ale jednak odebrałam ją jako jeszcze bardziej kremową, słodszo-owocową i kwiatową w żywszy sposób. Agresywniejsze kwaski jakby wygłaskano. Na szczęście nie zrezygnowano z gorzkości i cudownej roślinności. Wydawała się żywsza, wilgotniejsza. A przy tym jakby jeszcze "ciemniejsza" i wielowymiarowa. Kwiaty i morwa dawnej tu zmieniły się w kwiaty i banany, cytrusowo-smoliste elementy jednoznacznie weszły w motyw wina.
Gdyby nowa była winem, byłaby pewnie starszym rocznikiem dla prawdziwych smakoszy. Obstawiam, że mogła np. dłużej konszować. Chyba kocham je obie na tym samym poziomie (żadnej nie uważam za lepszą).
Korzenność i kawę czułam też w 100% Czekolady Ekwador 72 %, jednak inne nuty i poziom głębi, konsystencja to ziemia a nawet nie nie niebo, a daleka galaktyka!
ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 39 zł (za 50 g - cena półkowa)
kaloryczność: 551,5 kcal / 100 g
czy znów kupię: możliwe
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy
-----------
Domori Cacao Trinitario 70 % Morogoro Napolitain to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Tanzanii, z regionu Morogoro w formie neapolitanki (miniaturki ważącej 4,7g).
Jak i przy Trinitario 70 % Tanzania pozwolę sobie dodać mały bonus, dosłownie mały.
Neapolitanka uderzyła mnie intensywnym zapachem róż, kwiatów ciężkich i jakby zawilgoconych. Były słodkie, przywiodły na myśl pączki z różanym nadzieniem, ale też coś miodowo-syropowego... jak kakaowo-orzechowy syrop? Zdecydowanie czułam też orzechy i przyprawy: ciepłe i goryczkowate.
W smaku podobnie jak i pełnowymiarowa (bardziej dawna niż nowa) była głęboko gorzka i kojarząca się z syropem. Kakaowym? Orzechowym? Orzechy wyszły trochę jak jakiś krem, na którego płaszczyźnie nagle rozbłysły przyprawy korzenne. Nie mogłam ich połapać, tak intensywne były. Chyba odnotowałam melasę, a za chwilę już czułam słodkie jagody, maliny... może w wydaniu powidlanym? Albo jako syrop? Jego słodycz wydała mi się aż lekko drapiąca. Zwaliły się na nią kwiaty (mniej więcej od połowy rozpływania się kęsa, m.in. dzięki kwiatom bardziej przypominała nową niż starą). Ciężkie, wonne i przytłaczające, ale w pozytywnym sensie. W tle nieśmiało zaznaczył się miód, a kwiaty już i do goryczki doszły.
Zmieszały się z kawą i rozgrzewającymi przyprawami, co zostało w posmaku razem z różami.
Przyspieszona wersja pełnowymiarowych, z naciskiem położonym na ogrom konkretnie róż (bo są najłatwiejsze do określenia?).
Neapolitanka wyszła jak streszczenie i nowej, i starej o mniejszej głębi i charakterku, nie zaś charakterze. Preludium do obłędu.
ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady (dostałam)
cena: -
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: mogłabym dostać
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.