Odkąd dostrzegłam, że zmieniła się Bolivia Beniano Wild Beni 84% bardzo specyficznej i - gdy chodzi o czyste ciemne - lubianej przeze mnie marki Georgia Ramon, targały mną różne uczucia. Z jednej strony obiecałam sobie, że do niej wrócę, ale... wątpiłam, że zmieniło się tylko opakowanie. Jaki to więc powrót? A skoro zmienili czekoladę, która w moim odczuciu była idealna, to... na lepsze? Jak to możliwe? Na gorsze? Niby dlaczego? Inny ideał? Zaintrygowała mnie. Potem czułam złość, że nie zdobyłam dawnej do porównania, ale w końcu się uspokoiłam... Jeśli miałaby być gorsza, może nie ma po co zestawiać? Wartości w tabeli się nie zmieniły, ale wiadomo, że w czekoladzie jest wiele innych czynników wpływających na smak, niż sam skład. Jedno wiedziałam na pewno: nie podobało mi się nowe, krzykliwe, wściekle pomarańczowe opakowanie. Niby widziałam, że dawna była jakąś "edycją specjalną", lecz pomyślałam, że może chodzi o coś innego, niż "limitowaność". Poza tym... także na nowej jest wzmianka o edycji specjalnej. I cóż... gdy doszukałam się lamy na opakowaniu, trochę mnie to ugłaskało.
Georgia Ramon Special Edition Heirloom Cacao Bolivia Beniano Wild Beni 84% to ciemna czekolada o zawartości 84 % kakao Beniano z Boliwii, regionu Itenez.
W chwili otwierania czmychnęły mi sprzed nosa czerwone owoce, kryjąc się za pierwszoplanowymi orzechami. Rozszedł się zapach laskowych, włoskich - w zasadzie całego miksu, ale pod ich przewodnictwem. Wydawały się młode, świeże, prosto z drzew. Właśnie i ta nuta, taka roślinno-krzewowa, drzewna, liściasta miała się nieźle. Wprowadziła kwiatową słodycz i goryczkę herbaty. Orzechy podłapawszy więcej słodyczy skojarzyły mi się z wyidealizowanym kremem-smarowidłem (np. do pieczywa) czekoladowo-orzechowym. Przejawiały niemal pewną soczystość, która w tle, w trakcie degustacji zahaczała nieśmiało o mango i brzoskwinię - dojrzałe do miękkości, a podkreślone odrobinką czerwonych. Kryły się wśród kwiatów: jakby róż, wrzosów... krzewów aż ciężkich od nich.
Przy łamaniu tabliczka trzaskała bardzo głośno, sprawiając trochę kłopotu. Była bowiem twarda jak kamień. Jej przekrój wydał mi się nieco skaliście-proszkowy.
W ustach podtrzymała twardość, nawet pewien opór. Gęstą, zwartą odebrałam jako dość ciężką. Długo zachowywała kształt, jakby... była grudką z zastygłego, zgęstniałego kremu z lekko pylistym efektem. Z czasem nieco miękła i stawała się gibka. Jej tłustość mimo wszystko wydała mi się minimalna. Na podniebieniu zostawiała smugi przypominające smar i tak trwało to, jakby miało się nigdy nie skończyć. Co nie oznacza, że się nie rozpływała! Tylko że powoli i skąpo.
Jako pierwszą poczułam goryczkę kawy. Kawy czarnej, porządnie zaparzonej. Zupełnie, jakbym znalazła się w dobrej kawiarni pełnej jakiś czajniczków, chemexów i innych profesjonalnych zaparzaczy.
Wyrazistość czarnego napoju podsyciła ziemia. Zapowiedziała, że gdzieś może i kwasek się wtrąci. Prędko doskoczyła do niej i stała się znaczącą towarzyszką. Wydała mi się aż leciutko ostrawa. Oczami wyobraźni patrzyłam na ziemię wilgotną, czarną.
Trochę było w tym mchu, drzewnej, sugestywnie ostrawej wilgoci. Chłodnej i... kojarzącej się trochę z lukrecją / anyżem? Już one wprowadziły nienachalną słodycz.
W okolicach pierwszego planu po paru chwilach zawitała też słodycz kremu czekoladowo-orzechowego. Kawa podkreśliła jego słodycz na zasadzie kontrastu, a ten nagle uderzył orzechami. Przede wszystkim laskowymi, ale także arachidowymi i włoskimi. Te wydały mi się świeżutko-roślinne, naturalnie słodkawe. Zahaczyły o nugat, lekką maślaność, by pod wpływem gorzkiej ziemi i kawy zmienić się w wilgotne, maziście-lepkie brownie. Brownie mocno orzechowe, może migdałowe, prawdopodobnie właśnie z orzechami włoskimi. Goryczka zasugerowała przypalone brzegi. Odnotowałam odrobinkę dymu.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa roślinność i ziemia mignęły herbatą - czarną, fusiastą... trochę bardziej ziołową? Zieloną? Z czasem czułam mnóstwo właśnie "zieloności". W wyobraźni patrzyłam na krzewy i drzewa orzechowe z mnóstwem zielonych liści. Liście, listeczki... dołożyły rześkość słodyczy. Pojawiać się zaczęły kwiaty-krzewy. Najpierw wrzosy, jasne róże... a potem już całe mnóstwo różnych kwiatów. Herbaciane elementy zostały zupełnie wciągnięte w ten "ogród". Pomyślałam o drobnych fiołkach itp., kwiatach leśnych... Może też o leśnym miodzie kwiatowym - bo to nim zostało posłodzone brownie i opisywane smarowidło?
Roślinnie-kwiatowa rześkość, słodycz bliżej końca zdecydowały się na bardziej kwaskawo-soczyste zagranie. Przełamała je leciutka nuta czegoś czerwonego, kwaskawego... Za sprawą herbat najpierw pomyślałam o hibiskusie, ale to jednak też odrobinkę kwaskawe owoce. Coś czerwonego, niejednoznacznego... Jakby wiśnie? Czerwone porzeczki i... jakieś zupełnie inne... Wyłapałam melona (miodowego?), który to od kwiatów poprzez pewną wodnistość wprowadził egzotyczną słodycz (mango i brzoskwini dojrzałych do miękkości?), powiązaną z zasładzającą kropelką miodu? Miodu kwiatowego? Z herbaciano-roślinną bazą umiejętnie związał je czerwony hibiskus. I... podkręciła to cytryna? Jakby tak... nasączała brownie i ziemię.
Brownie i ziemia pod koniec zrobiły się mocniej palone. Wyłapałam jakby nieco kakaowo-ciastkową, a po znów chwili bardziej brownie-maślaną nutkę, w której to jednak zaraz wzrosło cierpkawe kakao. Do głowy podrzuciło mi nibsy i ziarna kawy. Wróciła goryczkowato-cierpka, ziemista kawa. Taka... w materiałowych workach, prosto z plantacji i kawa w dobrej kawiarni, nasiąknięta nutami regionów. Końcówka była mocna. Przede wszystkim kawowa.
Po zjedzeniu został posmak cierpkawo-gorzkawy jak po kawie, trochę ziemiście-roślinnie-kwiatowej rześkości (i przypominającej o anyżu / lukrecji?), las wilgotny i tropikalny, ale też trochę owoców czerwonych, czerwony napar. Jakby jedynie nasączające wszystko. Orzechy / migdały były... jakby zawilgocone, ziemiste, trochę ciastowe. Albo niezbyt dojrzałe i jeszcze "roślinne"?
Całość znów bardzo mi smakowała. Zakochałam się (na nowo?), jednak... z jednej strony dawna wydaje mi się bardziej zgrana (bo jednak nawet minimalnie więcej i tak małej ilości owoców średnio pasuje do reszty), ale dzisiaj prezentowana kupiła mnie tym "zakręceniem koła".
Bardzo przypominała dawną (recenzja z 2019) tylko, że dawna jakby zaczęła od słodyczy, idąc przez kwiaty, miody do maślanych herbatników / kremu z nich, dołączając obok kolejno: orzechy, herbatę, ziemię i kawę z czerwono owocowym momentem. Dzisiaj opisywana kawą się przywitała, dopuściła słodycz kwiatów, miodu i kremu (ale orzechowego!), zasunęła orzechy, herbatę i ziemię, a także jak dawna czerwone owoce, wzbogacając je o odrobinkę egzotycznych, a pożegnała się... kawą.
Wydają się bardzo, bardzo podobne... dzisiaj opisywana jednak jakby minimalnie... surowsza? W sensie jakby nieco mniej prażyli ziarna czy coś. W dzisiejszej np. wszystko było jakby wilgotniejsze, bez karmelowych akcentów, co jednak i tak było marginalne.
ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 30 zł (za 50 g; cena półkowa)
kaloryczność: 581 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak
Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.