poniedziałek, 10 stycznia 2022

Soder Garden Liquorice Flavour Milk Chocolate mleczna z soloną lukrecją / kawałkami słonych cukierków o smaku lukrecjowym / salmiakki

Śmiesznie się stało, bo przypadło, że w jednym tygodniu jakoś zaplanowałam dwie tabliczki reprezentujące skandynawskie przysmaki - zupełnie przypadkiem! Oba w dodatku słodko-słone.
Obecnie kupując czekolady o wiele więcej zastanawiam się, czy dana ma szansę posmakować mi na tyle, bym miała zjeść całą z ochotą. Czy to starość, czy co... przestały mnie kręcić warianty po prostu dziwne. Wolę smaczne, jednoznacznie smaczne. Przy Swedish Cacao Company Licorice Dark Milk 55% rozpisałam się trochę o tym, co myślę o lukrecji. Wspomniałam też, że nie lubię soli. Faktycznie, nie lubię - u mnie jej nie znajdziecie (ciekawostka: gdy kupię np. wędlinę, która dla mnie wydaje się za słona, potrafię ją opłukać), jednak... dopuszczam, że w czekoladach czasem może wyjść ok (w ogóle dopuszczam, że wiele rzeczy dobrze zrobionych może dobrze wyjść). Dzisiaj opisywana wyszła jako limitka z wariantami nie dla mnie, więc ograniczyłam się tylko do tej. Przerażała perspektywa zaczukrzenia się totalnego, a i gramatura niezbyt mi odpowiadała. Swoją drogą... co kłębi się w głowie producenta przy robieniu ryzykownych wariantów właśnie jako 200gramowe giganty? Wydaje mi się, że wiele osób byłaby bardziej skłonna zaryzykować i kupić, gdyby to były klasyczne 100 g.

Soder Garden Scandinavian Style Liquorice Flavour Milk Chocolate to mleczna czekolada śmietankowa o zawartości 33 % kakao z kawałkami słonych cukierków o smaku lukrecjowym (czyli salmiakki; "z salmiakami"?); dostępna w Lidlu w ramach tygodnia skandynawskiego.

Po otwarciu trafiłam na cukrowo słodki zapach czekolady o nieco śmietankowo-orzechowym, nieco ambitniejszym podszyciu oraz - również słodki - motyw lukrecjowo-ziołowych cukierków / tabletek do ssania. Połączenie tego, wraz leciutkim waniliowym aromatem w tle, dało aż miodowy efekt. Wydało mi się to kręcące w nosie. Po przełamaniu i w trakcie jedzenia wydawało mi się, że wyłapałam też nutkę soli, przez którą czekolada jakby jeszcze nabrała słodkiego uroku... miodowo-orzechowego toffi?

Już w dotyku czekolada wydała mi się tłusto-proszkowa; przy łamaniu pykała lekko. I tak pewnie z racji grubości. W przekroju widać średniej i drobnej (na żadne giganty nie trafiłam) wielkości kawałki cukierków lukrecjowych (w zasadzie widoczne już jako kropki). Dodano ich dużo, ale nie przesadnie. Nie najeżyły niemiło czekolady. Wystąpiły i w wierzchach, i spodzie kostek - chyba bez żadnej reguły.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanym, gęsto i kremowo. Była tłusta w śmietankowo-maślany sposób, co neutralizowała lekka chropowatość.
Czarne cukierki zaczynały się rozpuszczać wraz z nią i kończyły jakiś czas po niej (ciekawostka: zmieniały kolor z czarnego na szklisto-biały). Gryzione chrupały jak chrupiąco-szkiełkowy (oczami wyobraźni patrzyłam na samochodowe szyby rozbite na drobne kryształki), trochę twardawy cukro-karmel rozchodzący się na cukrowe grudko-kryształki. Znikały, nie sprawiając problemów, nie obklejając zębów czy coś. To one (cukierki, nie zęby) były solone - sól osobno nie wystąpiła.
Mój sposób na nią to - jak zwykle - pozwolić wszystkiemu swobodnie się rozpuszczać. Nawet cukierkom już po czekoladzie, acz nie ukrywam, że już gdy ona zniknęła, podsysałam je, a parę razy rzeczywiście nadgryzłam.

W smaku czekolada najpierw rozlała po ustach morze, wręcz ocean pełnego mleka i śmietanki. Zdziwiłam się, jak zachowawczo słodka była. Wydała mi się błoga-urocza, sielska i aż dziecięca jak jakieś lody śmietankowe (lub czekoladki z nadzieniem mlecznym - choć lody bardziej pasują do efektu lukrecji). Było w tym coś... rześkiego.

Cukrowość zaczęła rosnąć dopiero po chwili. Wtedy to już nie miała oporów przed błyskawicznym osiągnięciem poziomu przesady. Goniła ją... jeszcze większa ilość cukru i... lukrecjowo-ziołowa nutka. Mieszając się, zaobfitowały w jasny miód. Zaraz jednak pomyślałam o cukrowych cukierkach lukrecjowych (salmiakki) i tabletkach do ssania (może lukrecjowo-miodowych?). Ich motyw pojawiał się prędko, gdy tylko pierwsze zaczęły się trochę wyłaniać spod czekolady.

Ta jakoś w połowie rozpływania się kęsa wydała mi się bardziej maślana. Słodycz przeszła w sferę toffi, pod którym wychwyciłam nutkę orzechów. Kompozycja wciąż była bardzo, bardzo śmietankowa, przez co pomyślałam o jakimś skondensowanym mleku toffi. Albo o lodach w tym wariancie, biorąc pod uwagę lekki, chłodząco-gryzący efekt, jaki lukrecjowe cukierki wywoływały na języku. Cukier się w to wpisał, acz przejawiał nieco ambitniejsze skłonności. Oprócz miodu, mignął waniliową nutką. Wszystko to prędko drapało w gardle i jakby nieco szczypało - pewnie pomogła w tym lukrecja.

Kumulującą się słodycz zaczęłam postrzegać jako cierpko-ziołowo miodową; "skondensowanie mleczna" i maślana baza bliżej końca zrobiła więcej miejsca cukierkom lukrecjowym. Okazały się... przede wszystkim słodkie, przy czym... dość przystępnie. Cukrowe, ale jakby nieco przygłuszone. Jeszcze dorzucały słodyczy do ogółu (jakby jej było mało!). Warto zauważyć, że to niepodważalnie salmiakki, a więc lukrecja z chlorkiem amonu - skandynawskie cukierki; smakowało to więc właśnie salmiakkowo, a nie samą, zwykłą lukrecją (np. sproszkowanym korzeniem).

Cukierki lukrecjowe wyszły lukrecjowo słodziutko. Im czekolady mniej, tym one bardziej odrętwiały język i wychodziły na przód. Drobna, jakby chłodząca ostrość lukrecji-korzenia też była wyraźna. Upuściła kwasek... który chwilami mieszał się ze słonawą nutką. Ta zaś jakby się wtapiała w  otoczenie. Słonawość cukierków pobrzmiewała, ale nie wychylała się jakoś szczególnie. Odebrałam je za to jako dziwnie... smakowo kwaskawo-musujące?

Lukrecjowe cukierki sprawiły, że potem resztka czekolady smakowała jeszcze bardziej słodziusio i śmietankowo-maślanie, a także kojarzyła się z takowymi lodami. Podsyciły w niej te aspekty, acz na koniec (salmiakki) to one dominowały. Wciąż jako zaskakująco zachowawcze, słodkie w sposób trochę udający słodzik. 
Same, bez czekoladowego otoczenia jeszcze tupnęły kwaśnością, odrobinką soli, ale zasnuły się koniec końców słodyczą. Zaś rozgryzając je, miałam wrażenie, że rozgryzam "cukierkowe grudki słodziko-cukru". Wprawdzie smakujące lukrecją i z nutką soli, która... w zasadzie rzadko trafiała się już na koniec-koniec, ale... nie napastliwe. 

Po zjedzeniu został posmak głównie słodkiej lukrecji mieszającej się z salmiakkami, z ich chłodząco-pikantnym efektem odrętwiającym język, trochę kwaskawo-"musująca" nuta. Czułam też kwasek jako nutkę soli... czekolada natomiast wydawała się aż wyzerowana... prawie. Bo jej słodycz i lekka mleczność ostały się ale w tle.

Całość wyszła w zasadzie całkiem nieźle, tylko że strasznie słodko. Chyba sól i lukrecja to uwypukliły. Żadna z nich nie była jednak nachalna. Lukrecji sporo, ale w punkt, a soli - w punkt, czyli mniej, ale tak, że dobrze czuć. Jednocześnie mleczno-śmietankowy, maślano-skondensowany splot wyszedł dość głęboko. Czekoladowość nie została zabita, ale ogólnie wystawiona na próbę. Ciekawe, że sól była tak... subtelna.
Do cukierków lukrecjowych nie mam wielkich zarzutów - wyszły zaskakująco przystępnie, ale właśnie cukrowo-salmiakkowo. Nie obraziłabym się, by była to naturalniejsza, czystsza lukrecja. Nazwa czekolady raczej ją sugeruje (acz nie łudziłam się; w zasadzie nie rozmyślałam, jak wyjdzie).
Słodycz doskwierała mi już przy jakiś 25 gramach, a dwie ostatnie kostki z nałożonej sobie porcji (50g, czyli 8 kostek) dosłownie zmęczyłam (by już nie odwijać i sreberkować kilka razy). To był błąd, bo zacukrzyło mnie to zupełnie i aż jakby mi serce przyspieszyło. Niemniej, uznałam, ze czekoladę w paru podejściach na jakieś wykładowo-gorsze dni sobie zostawię, by skończyć. Były trzy podejścia i utwierdziłam się, że to porządnie wykonane czekoladzisko, ale jednak niezbyt moje i w końcu zaczęła mnie nudzić i irytować (bo został miesiąc do końca ważności) i ostatnie 4 paski chciałam wepchnąć Mamie. Zgodziła się, mimo że nie cierpki lukrecji; a także soli w większości słodyczy. Uznała, że jej za słona, a "tak to nawet ta lukrecja nie przeszkadzała". Stąd i końcówka wylądowała u ojca. On na nic nie narzekał.

Z podobnych jadłam Marabou Black Saltlakrits, która wydała mi się bardziej o wiele bardziej cukrowa ("w tym cukry" Marabou to 62g, w dzisiejszej 45,7g) i może czekoladowa w tym, ale bardziej tania. Dzisiaj prezentowana to mleczno-śmietankowe, zacukrzone uderzenie, acz wyższej jakości. Kawałki cukierków były drobniejsze, przystępniejsze, ale z kolei bardziej po prostu cukierkowo-cukrowe. Muszę przyznać, że takie złagodzenie kontrowersyjnych salmiakków wyszło im na dobre. Czuć wyraźnie, a jednak zostały tak obudowane, że wyszły smacznie i przystępnie; nie zabiły dobrej czekolady. Marabou była intensywniejsza, ale tak po chamsku, niepozytywnie.

PS Podkreślałam tak czy "z lukrecją", czy "salmiakkami", bo lukrecja to przyprawa-korzeń, a salmiakki to cukierki z dodatkiem chlorku amonu, który nadaje jej bardziej cierpko-słonego smaku i wywołuje odrętwienie, czy jak to nawet piszą "częściowe / miejscowe chwilowe stracenie czucia na języku".


ocena: 8/10
kupiłam: Lidl
cena: 6,99 zł (za 200g)
kaloryczność: 544 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, śmietanka w proszku 14%, kawałki słonych cukierków o smaku lukrecjowym 12% (cukier, chlorek amonu, syrop glukozowy, aromat, olej słonecznikowy, substancja glazurująca: wosk pszczeli biały i żółty, barwnik: węgiel roślinny), miazga kakaowa, mleko w proszku pełne 4%, słodka serwatka w proszku, lecytyna słonecznikowa, naturalny aromat waniliowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.