sobota, 15 stycznia 2022

Erithaj Cho Lach Mono-Plantation Chocolat Noir Vietnam 70 % ciemna z Wietnamu

Miłosć nie jest łatwa. Zwłaszcza moja do Erithaj, obecnie platoniczna. Jadłam w życiu dosłownie parę ich tabliczek, a tak mnie zachwyciły, że jako żywo pamiętam je nadzwyczaj dobrze. Są nie do zdobycia w Polsce, a i na zagranicznych stronach nie ma z nimi tak łatwo. Gdy więc na Cocoa Runners pojawiła się edycja bardzo limitowana, od razu uznałam, że jakieś większe zamówienie złożę. Resztę w zasadzie dobrałam pod tą właśnie. W sumie... zależało mi po prostu na ciemnej Erithaj, a że akurat takie cudo się trafiło... Dobra, to może wreszcie warto wyjaśnić, co w niej takiego niezwykłego. Wszak Ben Tre jest regionem spotykanym; jadłam nawet Erithaj Ben Tre Noir Vietnam 70 %... Taak, tylko że dzisiaj prezentowana to pierwsza tabliczka tej marki "single plantation", a więc z jednej plantacji, a nie tylko "single origin" (jeden region). Konkretnie z dystryktu Cho Lach, w którym to plantacje pamiętają czasy francuskich misjonarzy, którzy w przeszłości przybywali do Wietnamu.

Erithaj Chocolat Cho Lach Mono-Plantation Limited Edition Noir Vietnam 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao trinitario z Wietnamu, z regionu Ben Tre, z dystryktu Cho Lach.

Już rozrywaniu sreberka towarzyszyło śliwkowe tornado. Oto śliwki wędzone i charakterne wirowały ze śliwkami soczystymi, świeżo-surowymi. Zarówno twardymi i kwaskawymi, jak i miękkimi, z których leje się bardzo słodki, słodko-wodnisty sok. Sok słodkich japonek i renklodów? Kwasek wiązał się z lekką cierpkością jeżyn i innych owoców, może nieco egzotyczniejszych. A wszystko to... podmyła alkoholowo-truflowa nutka. Śliwki wędzone i upite miały lekko drewniane tło, kojarzące się z beczkami do leżakowania alkoholu. A to był... może jakiś koniak? Whisky? Złocisty i naturalnie cukrowo-karmelowo-słodki, a także coś rodem z wyidealizowanych cukierków typu trufle, ale jakby w śliwkowym wariancie.

Przy łamaniu tabliczka wydawała ładne trzaski, acz wcale taka twarda nie była. Przystępna, trochę krucha. Wyglądała na nieco proszkową.
W ustach rzeczywiście lekki proszkowy efekt czułam, ale rozpływając się powoli, uraczyła mnie gęsto-śmietankową kremowością i po paru chwilach ogromną soczystością. Wyszła więc i syto, i lekko-nietłusto. Znikała, pozostawiając leciutką pyłkowość.

Jako pierwsze poczułam ciemne (fioletowe?) i zielone winogrona. Były bardzo, bardzo słodkie, ale w rześko-wodnisty, lekki sposób.

Tę lekką słodycz i przeogromną soczystość, rześkość wykorzystały śliwki, które zaatakowały delikatniejsze winogrona w ciągu kolejnych sekund. Poczułam wielkie śliwki japonki i renklody. Roztaczały słodziutki, aż naturalnie zasładzający, soczysty smak przełamany kwaskiem.

Cała ta lekka, zwiewna soczystość wiązała się ze sobą, acz gdy winogrona umknęły na tył przed śliwkami, zaczęły tam knuć. Ich działania zakryła drobna nutka dymu / wędzenia (jakby drewna z drzew-śliw?). Zielone winogrona mignęły mi słodko-kwaskawym kiwi, więc już zaznaczyła się pewna egzotyka, ale to wciąż one - winogrona - zaczęły budować kwaskawo-poważniejszy wątek. Do głowy przyszedł mi verjuice (znany mi tylko z czekolad Zottera kwaśny sok wytwarzany przez wyciskanie niedojrzałych winogron), a potem jakby tak dodały do niego alkoholu. Pojawiła się grappa, a więc mocny, ale także słodki winogronowy alkohol. Ocieplił gardło wyraźnie, acz nie było to nieprzyjemne.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa po ustach rozeszła się spokojna gorzkość drzew. Wyobraziłam sobie śliwy i masywne dęby, i... jakieś wielkie drzewa tropikalne... Drzewa, z których... robi się beczki do alkoholu? Myśli wciąż wokół niego krążyły, czemu pomagała wędzona mgiełka. Drewno wydawało się dosłownie nasączone: i śliwkami, i "otoczeniem" (gdy mowa o tropikach). Drzewa zbudowały podstawę, bazę tego wszystkiego pilnując gorzkością, by dostojność i szlachetność nie zagubiła się w soczystości.

Słodycz wzrosła trochę, ale wydawała się należeć głównie do śliwek i owoców. Te jednak same w sobie zdawały się na pewne scukrzenie przystawać. Po drzewach pojawiła się nieco palono-karmelowa sugestia, lecz trzymała się na dalszym planie. Robiła małe wybiegi do zasładzania.

Drewniano-beczkowe nuty przerobiły śliwki na... wędzone-suszone. Najpierw niejednoznaczne, z czasem coraz wyraźniej wędzone węgierki. Cierpkawo-kwaskawe, a jednocześnie słodkie - takie, które można zssysać z pestek. Czuć dym ewidentnie. Drzewa, drewno w bardzo udany sposób połączyły wszelkie nuty owoców (w tym pestek?), alkoholu i dymu pewną beczkowością. Wędzono-dymne nuty podkręcały śliwkowość. A na zasadzie kontrastu wzrosła słodycz śliwek i cukro-karmelu, przez co zdarzyło mi się pomyśleć o śliwkowo-czekoladowych cukierkach typu trufle.

Oto z tła znów zaczęły wyłaniać się inne owoce i kwasek. Płynęły jakby trochę niezależnie od słodyczy, ale bardzo dobrze do niej pasując (trochę jak horyzont - jest podział między ziemią a niebem, ale musi być i jedno, i drugie). Śliwki zostały podkreślone jeżynami, może w towarzystwie... cytryny i wiśni? Z czasem pomyślałam o śliwkach w jogurcie w sensie jogurtu śliwkowego... Wyobraziłam sobie jakieś "śliwkowe lassi" (lassi to indyjski napój przyrządzany z jogurtu, wody i przypraw, opcjonalnie z owocami; jednym z popularniejszych wariantów jest chyba mango lassi - w przypadku tej czekolady to też może nawet śliwko-mango-lassi?). Doprawiono je lekko korzennie. I choć również wpisało się w orzeźwianie, nie brak mu swoistego ciepła.

W tym cieple z czasem na dobre rozgościł się alkohol. Karmel to wykorzystał, pozwalając sobie na więcej. Wędzono-upite śliwki wirowały ze śliwką w czekoladzie z truflową masą miedzy nią, a czekoladą. Przy tym stała podwędzona nuta, gorzkawy dym i drewno, co alkohol osadziło w koniakowo-whisky'owatych realiach. Wydały mi się one niemal cukrowo słodkie, właśnie karmelowe, rozgrzewające. Cukierki typu śliwka w czekoladzie i śliwki nasączone słodkim alkoholem - to było to!

Pod koniec rześkość, soczystość śliwek z nieco egzotycznie-orientalniejszym podszyciem zderzyła się z drewniano-alkoholowym motywem. Smakowa słodycz nieco przed tym pierzchła. Kryła się w gardle jako rozgrzewanio-drapanie.

Po zjedzeniu został posmak śliwek i wędzono-dymny (trochę ze sobą związane, a trochę niekoniecznie) oraz poczucie jak po dobrym, karmelowo-drewnianym alkoholu. Czułam leciutką cierpkość owoców ciemnych, ale i drzew. Drzewa / drewno jakby ukoronowały wszystko.

Była równie śliwkowa co Ben Tre Noir Vietnam 70 %, ale wydała mi się bardziej niż ona egzotyczna, trochę winogronowa. Zamiast miodu i kawy wspomnianej, czułam słodko-drewniane, alkoholowe nuty. Gorzkość wydała mi się właśnie... drzewna.
Choć wydała mi się słodsza od Ben Tre Noir Vietnam 70 %, urzekła mnie jej szlachetna alkoholowość i to, jak drzewa "sterowały z tylnego siedzenia", zgrywały nuty. Nutka egzotyki też fajnie wyszła przy tych różnych wariantach śliwek: od świeżo-soczystych, przez wędzone i jogurty śliwkowe po alkoholowe śliwki.
Otarła się o przesłodzenie, ale wydało mi się ono... w pełni uzasadnione, pozytywne. W pełni zaspokoiła moją chęć na dobrą Erithaj.
Zdarzyło mi się o niej pomyśleć jako o "uerithajowionej Fair Dunkle Schweizer Bio-Schokolade 70 % (jedna z moich ulubionych czekolad, niestety dawno wycofana) w wersji uszlachetnionej i upoważnionej".


ocena: 10/10
kupiłam: CocoaRunners
cena: £7.95 (za 100g)
kaloryczność: 562 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym

Skład: ziarna kakao, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.