Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: krew. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: krew. Pokaż wszystkie posty

sobota, 3 lutego 2024

Zotter Bacon Spectacle / Sautanz Specktakel ciemna mleczna 60% z kremem malinowym z sokiem z czarnego bzu, krwią wieprzową i tymiankiem oraz nugatem z orzechów laskowych ze skwarkami i cynamonem

Ryzykowna, po Skyr • Rhubarb • Avocado, wydała mi się też czekolada dziś przedstawiana. Jadłam parę czekolad z mięsem i niektóre wyszły zaskakująco dobrze, acz jak myślałam o tej i o tym, że w jednym kremie znalazła się krew... Bo ja wiem? Choć wampiryczne motywy lubię, akurat krew w czekoladzie trochę mnie odrzucała (acz Zotter HimbeerBlut / RaspberryBlood z 2015 wspominam dobrze). Na stronie swoją czekoladę Zotter zachwala, że "u niego nic się nie marnuje", więc skoro w ofercie - nie na Polskę - ma też produkty mięsne, prowadzi w Austrii całą restaurację, to wiadomo, że działa też z wieprzowiną (i krwi mu nie brakuje).


Zotter Bacon Spectacle / Sautanz Specktakel to ciemna mleczna czekolada o zawartości 60 % kakao nadziewana (30%) malinowym kremem z sokiem z czarnego bzu, krwią wieprzową i tymiankiem, z cienką warstwą czekolady białej oraz (30%) kremem / nugatem z orzechów laskowych z karmelizowanymi bekonowymi skwarkami wieprzowymi i cynamonem.

Po otwarciu poczułam przede wszystkim dziwnie prażono-palony wątek mięsa, mieszającego się z nieokreślonymi orzechami i czekoladą, jakby nieco mięsem onieśmieloną. Wyszła lekko gorzko i palono-karmelowo słodko. Spód tabliczki mocno pachniał wieprzowiną, skwarkami, jakby wieprzowym "jerky" i orzechami, migdałami. Czekolada dodała do tego maślaność i drewnianą nutę. Wierzch jawił się nieco bardziej słodko w pudrowo-malinowym kontekście, ale i od niego rozchodziła się wytrawność przypraw, w tym tymianku. Po przełamaniu nasiliła się malinowość, zrobiło się nieco bardziej soczyście, ale oprócz słodyczy - która wzrosła - wzrosła też wytrawność i echo jakby "buraczanego czarnego bzu". Słodka owocowość dziwnie zmieszała się z mięsną częścią - nie wyszło to szczególnie zachęcająco.

Tabliczka w dotyku wydała mi się twardo-masywna. Przy łamaniu potwierdziła się jej twardość, a gruba warstwa czekolady lekko chrupnęła. 
Czekało mnie zaskoczenie - na stronie nugat był na wierzchu, malinowe nadzienie na dole, a u mnie odwrotnie.
Krem na wierzchu wydawał się dość maziście-miękki i bardzo plastyczny, lepki. Nugat na dole cechowała masywność, gęstość i twardość. Wyglądał na raczej suchy. Warstwy przedzielała zaskakująco gruba warstwa czekolady białej.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i kremowo-maziście. Była bardzo maślano tłusta i spójna z nadzieniami.
Szybciej zaczynało rozpuszczać się bardziej miękkie, soczyste nadzienie górne - malinowe. Okazało się lekko jakby nieco zżelowane i maziście-gibkie, plastyczne, a także soczyste. Z racji tego zżelowania jednak wcale tak szybko nie znikało. Mimo gładkości, pod koniec zostawiało pudrowość. To nugat znikał minimalnie szybciej od tej części.
Ten był tłusty - zupełnie nie suchy - i zwarto-masywny, ale nie twardy. Wydał mi się maślany i nieco czekoladowo-gesty, ale łatwo, tłusto rzednący. Sporo w nim malutkich kawałków skwarek.
Warstwy czekolady białej między kremami chyba miały jedynie utrzymać podział na warstwy, ale wniosły sporo: tłustą, czekoladową kremowość oraz pylistość. Wpisały nadzienia w czekoladowe realia.
Kawałeczki i kawałki mięsa były w większości początkowo twardo-chrupiące z racji karmelizowania. Od nich ewidentnie rozpuszczał się cukier i sól w trakcie jedzenia. Gdy je gryzłam, niektóre miękły aż zaskakująco. Końcowo niektóre robiły się żujne i soczyście-tłuste. Możliwe, że wśród nich zaplątały się jakieś drobinki orzechów, bo po rozpuszczeniu się otoczki, drobnicy zostawało sporo.

W smaku czekolada przywitała mnie słodyczą palonego karmelu i również paloną, delikatną gorzkością. Wydała mi się sama w sobie lekko orzechowa, a także niewątpliwie mleczna. Nadzienia podkreśliły w niej, bardziej niż mleko, maślaność. Niestety w dodatku sama trochę przesiąkła mięsną nutą jednej z warstw.

Poprzez mleczność i maślaność właśnie do głosu doszły nadzienia, prawie równocześnie. Mięsne echo wprawdzie błyskawicznie zaznaczyło swoją obecność, ale maliny nie pozostały bierne. Smaki płynęły jednocześnie - początkowo nugat przyciągał więcej uwagi, a malinowy krem pobrzmiewał, potem role się odwróciły.

Wyraźniej zagrał więc nugat z orzechów laskowych. Przedzierał się przede wszystkim mięsnym smakiem wieprzowiny - wydawał się płynąć z całej warstwy, nie tylko z kawałków skwarek. Odstawał od otoczenia, mimo że wkomponowany w orzechowość... Niestety niezbyt jednoznaczną. Warstwa ta zaprezentowała się z dość wytrawnej strony, jednak i nugatowej słodyczy jej nie brakowało. Niosła prażono-ciepłe nuty.
Z czasem cynamon i słodka korzenność z niego mieszały się z przyprawami z drugiej warstwy. Uzupełniały się, ale z czasem tak się wymieszały, że trudno było je ponazywać. Trochę podkreśliły jednak orzechowo-migdałowy wątek, któremu starała się pomóc czekolada. Orzechy laskowe jakoś się gubiły w mięsności, zwłaszcza, gdy na języku zaczęły wyraźnie zaznaczać się drobinki mięsa.

Mniej więcej w połowie rozpływania się wyłoniło się też górne nadzienie - malinowe. Nie pchało się jednak na przód. Okazało się pudrowo-słodkie, może trochę mleczne jak malinowe lody. Maliny czuć w nim nieźle, ale po chwili też pewną cierpkość, goryczkę jakby mieszanki ciemnych owoców leśnych, czym podpięło się pod "ciemnawą" czekoladę. Mimo wysokiej i niemal cukierkowej słodyczy, wydało mi się też wytrawne.

Słodycz napędzała biała czekolada ze środka. Umocniła także nuty mleka i masła, a pudrowo-malinowemu kremowi podszepnęła śmietankowo-malinowy lukier.

Z czasem mięsno-laskowy nugat podkreślił w malinowym kremie wytrawność i wydało mi się trochę słodko buraczane, jako że zarysował się też czarny bez. Za malinami do słodyczy dokładającymi troszeczkę kwasku, poczułam metaliczność i przyprawy. Goryczkowato-ciepłe i wytrawne. Tymianek? Kminek? Metaliczność kontrastowo wyłaniała się ze słodyczy ogółu, która rosła szybko. Całość, oba kremy (ale chyba bardziej nugat), wydała mi się lekko pikantna

Wtedy podskakiwała cukrowo-palona, karmelowa słodycz. Pojawiały się też słone pstryczki. Przypieczętowały mięsny smak. Kawałki jawiły się jako nieco przypalone skwarki z boczku. Wieprzowina ta jeszcze podkreśliła metaliczność i wytrawność malinowej części.

Bliżej końca mięsny smak, niosący prażono-dymny wątek, wychodził przed wszystko inne. Podkreślił cierpką metaliczność warstwy malinowej, ale także... czekoladowość samej czekolady z wierzchu. Ta jawiła się jako jeszcze karmelowo słodsza i bardziej gorzka jednocześnie, ale wcale nie smacznie, a dziwnie. Kontrast z pudrowymi malinami i białą czekoladą wyszedł osobliwie.

Pozostałe na koniec skwarki smakowały właśnie skwarkami, a więc wyprażonymi na chrupko kawałkami tłustej wieprzowiny, boczkiem, skórkami. Były soczyście-tłuste, słone, a niektóre jakby poprzypalane na gorzko. Wielu trzymała się cukrowo-karmelowa słodycz.

Po zjedzeniu został posmak słonych skwarek i nieco zbyt silnej karmelowej słodyczy. Prażono-karmelizowany wątek mieszał się z wytrawnymi przyprawami i ogólną korzennością, a także motywem ciepło-prażonych orzechów. Czułam sporo masła i gorzkawą, maślano-mleczną czekoladę. Pudrowe maliny zyskały trochę kwasku, ale przemieszawszy się z bzem, kojarzyły się trochę z burakami.

Tabliczka już nie pachniała zachęcająco. Gruba warstwa czekolady, masywny nugat i maziste nadzienie malinowe pod względem struktury mi pasowały, za to grubą warstwę białej w środku uważam kompletnie za zbędną. Nie wniosła niczego pozytywnego do struktury, a smak psuła. Chyba... bo ogólnie za nic nie mogę nazwać go dobrym. Czekolada na wierzchu może byłaby w porządku, gdyby nie przesiąkła nadzieniami. Te psuły jej odbiór. Przygłuszone mięsnością malinowe wydało mi się nieprzyjemnie słodko-pudrowe i jednocześnie nieadekwatnie do owocowego kremu wytrawne. Bez i krew wniosły dziwaczne nuty kolejno: buraki i metaliczność. Laskowy nugat z mięsem zdominowały słone skwarki, że aż orzechowość się wystraszyła. Jego ciepły smak nie wyszedł nugatowo... to było jak maślano-mdława baza pod niesmaczne kawałki wieprzowiny.
Może i nie było to aż tak obrzydliwe jak Zotter CHOCOshot Vampirikum, ale to... nieprzyjemnie mięsna czekolada, zupełnie nie do porównania z wyważonymi i interesującymi np. Vosges (Mo's Dark 62 % czy Mo's Milk Bar). A jednak... nie mogę czekoladzie ze skwarkami obniżyć oceny za właśnie skwarkowość... Jedynie za nieprzemyślaną kompozycję, bo wiele elementów mi tu do siebie nie pasowało i ogół po prostu nie był smaczny.
Próbowałam doszukać się plusów, ale po niecałych 10 gramach nie udało mi się i resztę oddałam Mamie. Przy okazji ciekawostka: choć deklarowana waga czekolady na opakowaniu to 70g, moja ważyła 80g (czyli Mama dostała 70g).
Mama najpierw spróbowała troszeczkę w ciemno, nie wiedząc, z czym jest ta tabliczka: "niesmaczna, nie wiem, co tam w niej było, ale wszystko jakieś dziwne, że aż trudno ponazywać. Na koniec sól mi została". Gdy się dowiedziała: "Ta czekolada na wierzchu nie taka zła, ale też czymś zajeżdżała. Środek taki niedookreślony. Orzechów za nic nie mogłam wyczuć w tym nugacie. Trochę kwasku z tej owocowej części wyczułam, tak to słodycz, sól i skwarki na koniec. Mocno karmelizowane. Takie to wszystko namieszane, tak połączone, że nie wiem, po co to robić, to się nie mogło udać.". Tabliczkę zjadła w trzech podejściach i końcowo stwierdziła: "wcale w zasadzie nie taka niesmaczna, a po prostu taka, co można zjeść od niechcenia, by coś dojeść, bo już jest". Zgodziła się ze mną jednak, że tabliczka była tym, co obiecywał opis, ale zgodziłyśmy się w nierozumieniu, po co robić taką czekoladę. A to, że się na nią porwałam... no, Zotter swego czasu pokazał, że tabliczka z bekonem może wyjść ok choćby w przypadku Zotter Whisky & Bacon.


ocena: 4/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 18,90 zł (cena półkowa za 70 g)
kaloryczność: 580 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, masło kakaowe, orzechy laskowe (7%), mleko pełne w proszku, skwarki wieprzowe (3%), mleko, syrop cukru inwertowanego, mleko odtłuszczone w proszku, migdały, masło, suszone maliny (2%), krew wieprzowa (2%), syrop skrobiowy , ocet balsamiczny jabłkowy , koncentrat z czarnego bzu, emulgator: lecytyna sojowa, sól, cynamon, pełny cukier trzcinowy, słodka serwatka w proszku, sproszkowana wanilia, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), kminek, kardamon, anyż gwiazdkowaty, olejek tymiankowy

wtorek, 6 czerwca 2023

Zotter Heart, Soul & Raspberry Fish / Herzblut & Himbeerfisch mleczna 50 % z nugatem dyniowym, kremem malinowo-kokosowym, kremem marshmallow z pstrągiem i przyprawami, czekoladowym kremem z białym winem, grappą i krwią wieprzową oraz warstwą białej czekolady karmelowej

"Czekolada z rybą" mogłaby kogoś zszokować, ja jednak widziałam już tyle, że... mnie nie rusza. Ani na plus, ani na minus. Obecnie jednak nie szukam czekoladowych przygód wśród dziwności, wolę odkrywać nuty czystych ciemnych. A mimo to, z racji współpracy z Zotterem, czasem tej marki jakieś mniej moje wybieram i próbuję. Tabliczki na 30-lecie ich czekolad typu "hand-scooped" (ręcznie czerpanych, czyli nadziewanych) nie mogłam przegapić. I właśnie nią była czekolada o rybiej duszy i sercu. Czułam, że to... "ryba trochę odgrzana", w sensie nic szczególnie nowego, bo Pink Coconut and Fish Marshmallow (2016) już była i jadłam ją. Ciekawa zabawa, bo w smaku była delikatnie rybia, bardziej jej forma działała na wyobraźnię. Jakby jeść rybę! Jednorazowo - super. Dzisiaj przedstawiana zyskała wiele warstw i nie zagłębiając się w to, czym jest, zdecydowałam się. Zabawa odpadała... czyżby teraz chodziło bardziej o smak? I gdy przepisywałam opis i skład, poraziła mnie jedna rzecz... dodano do niej jeszcze krew (może gdybym zwróciła uwagę na tytuł oryginału HerzBLUT...). Obecnie, gdybym wiedziała to wcześniej, chyba bym się nie porwała. W czasach, gdy kręciły mnie czekoladowe dziwa, jadłam HimbeerBlut / RaspberryBlood (2015), ale takie coś jednorazowo mi wystarczyło, mimo że to w sumie była smaczna czekolada. Potem poznałam bowiem jeszcze CHOCOshot Vampirikum płynny krem śmietankowy z czarnym bzem i malinami oraz krwią, który obudził we mnie negatywne emocje i po prostu był niesmaczny. To wszystko i jeszcze sam fakt, ile do jednej tabliczki napchano (wygląda, jakby dodano warstwy Sweet Greetings from Styria), nastawiło mnie końcowo jakoś negatywnie. Nie lubię przeładowanych rzeczy i jedzeniowych śmietników. Tę więc jakoś bardziej chciałam chyba... po prostu zaliczyć, jakkolwiek źle to brzmi.


Zotter Heart, Soul & Raspberry Fish / Hezblut & Himbeerfisch to mleczna czekolada o zawartości 50 % kakao nadziewana (5%) nugatem / praliną z pestek dyni, (21%) kremem malinowo-kokosowym z wiórkami kokosowymi, (12%) kremem marshmallow z białej czekolady z rybą pstrągiem i przyprawami, m.in.  i (21%) czekoladowym kremem z białym winem Muscaris, grappą i krwią wieprzową oraz (9%) warstwą białej czekolady karmelowej.

Po otwarciu poczułam taki natłok najrozmaitszych, niepasujących do siebie i dziwnych zapachów, że aż nieco się skrzywiłam. Poniekąd nawet było w tym coś smakowitego, ale i sporo odrzucających elementów. Spód pachniał bardziej czekoladowo, wyraźnie czuć alkohol, ale i wręcz cukrowo-karmelową słodycz. Całość cechowała korzenność, pikantna i charakterna, ale i silna maślaność, mleczność. Do niej przylepiła się pudrowość - wierzch zdradzał kokosowość i pewną soczystość. Po przełamaniu wyraźnie wyłoniły się trochę cukierkowe maliny, rodzynki i winogrona, ale też uderzył mocny alkohol, w wydaniu karmelowo-cukrowym i czekoladowym (mnie przywiódł na myśl brandy). Nasilił się też kokos. Do tego snuła się tam biała czekolada o śmietankowo-maślanym, ciężkim charakterze i przyprawy bardziej... koprowo-cebulowe? Niedookreślone. Cały zapach na pewno był bardzo ciężki i aż przytłaczający.

Całość była niby dość konkretna, ale wgniatająca się z góry i tam miękkawa, a niewątpliwie twardsza  do pewnego stopnia od dołu. Nic jednak nie trzaskało. Galaretka marshmallow za to ciągnęła się jak wyżuta i stwardniała guma do żucia, po czym rwała się.
Cienka warstwa czekolady kryła wielowarstwowe wnętrze. 
Nugat z pestek dyni był... nugatowy tylko po części. Wyglądał na suchy i kruchy, za to dwa pozostałe kremy już na oko były mazisto-tłuste i bardziej miękkie. To jednak tylko złudzenie.
W ustach czekolada rozpływała się gęsto-kremowo, tłusto w pełnomleczny sposób.
Biała karmelowa ze spodu okazała się integralnie z nią kremowo-tłusta, może bardziej maślana i pylista, ale też gęsta.
Także nadzienia zgrały się z czekoladami, rozpływając się powoli i mniej więcej równo. Pianka marshmallow rozpuszczała się jak zżelowana guma rozpuszczalna, ewidentnie najdłużej.
Nugat był trochę tłusto-nugatowy, oleisty i niby gładkawy, acz z jakby przemielono-grudkowym, trochę marcepanowym elementem. Cechowała go mazistość i ciężkość.
Kremy wyszły niby lżej, ale też tłusto. Czekoladowy krem z winem był mazisto-miękki i rzadkawy, wypełniony drobinkami i skórkami rodzynek, które się z niego wyciągały. Zawarł w sobie lekką soczystość i scukrzenie.
Różowy krem malinowo-kokosowy z kolei był i tłusty, i pylisty, i soczysty. Maział się miękko i rzadko, a do tego lepił się. Wypełniało go całe mnóstwo gigantycznych, średnich i malutkich, trzeszczących wiórków. 
Biała pstrągowa galaretka rozpuszczała się opornie, gumiasto-gumkowo i lepko. Trochę szła w grudki i przypominała bardziej piankową gumę do żucia. Czuć w niej jakby lekkie scukrzenie, drobinki przypraw, pylistość i też lekką tłustość. 
Po wszystkim zostawały miękko-nijakie rodzynkowe farfocle, w większości skórki i przyjemnie trzeszczące wiórki kokosowe o niemal soczystej, świeżej strukturze. Część z nich była rozdrobniona, część pokaźnych rozmiarów. No i... czasem galaretka zalegała nieco dłużej.
Całość wydała mi się... obleśna i śmietnikowo namieszana, przeładowana. Odpychająco lepko-tłusta.

W smaku najpierw odezwała się czekolada mlekiem i karmelową słodyczą. Przejawiała orzechowy charakter, podkreślony lekką goryczką kakao, ale znacząco przesiąkła też wnętrzem. W całości jednak nikła, nie grając zbyt istotnej roli.

Już ważniejsza wydała mi się biała karmelowa czekolada, która ciężkawo-maślany, waniliowy i delikatniusi (niemal krówkowy?) karmel wprowadzała już po paru sekundach i trwała w tle.

Krem czekoladowy z winem podpiął się pod nią integralnie, podwyższając słodycz. Miał karmelwo-cukrowy wydźwięk, podbity procentami. Nie powiedziałabym, że wina, raczej jakieś karmelowego brandy. Z czasem, gdy krem mieszał się z resztą, w ogóle powiedziałabym, że to "po prostu mocny alkohol". Nadzienie zasładzało i roztaczało maślaność, soczystość rodzynek i winogron oraz... metaliczność. Pobrzmiewała raz po raz, czasem się chowała, ale gdy spróbowałam ten krem osobno, czuć to wyraźnie (obstawiam... krew?).

Maślaności dołożył też nugat dyniowy. Przetarł sobie drogę przez słodycz delikatną słonością. Robiło się coraz cieplej, pojawiać się zaczęły przyprawy, w tym na pewno cynamon. Mieszał się z goryczką prażono-pieczonych pestek dyni. Niby je czuć, ale tak delikatnie, że w sumie mogłyby umknąć. Jego smakowa tłustość - z czasem bardziej oleistość? - za to nie umykała. Z czasem i on wydawał mi się coraz bardziej słodko-mdły. 

Początkowo krem malinowo-kokosowy czy galaretka z pstrągiem w zasadzie głównie słodycz podbijały. Trochę tylko podkręcały kolejno soczystość i przyprawy. Ogólnie całość, gdy się tak rozpływała, chwilami była tak namieszana, tak w niej wszystkiego dużo, że wydawała się aż dziwnie nijaka.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa odezwał się wyraźniej malinowo-kokosowy krem i marshmallow. 
Ten pierwszy roztoczył smak pudrowo-mydlany oraz kwaśność. Poczułam cukierkowo-pudrowe maliny, podkręcone soczystą kwaśnością chyba cytryny... Która zaraz nikła, na pewien czas zostawiając jednak smak syropu malinowego. W całości podkreślała się nawzajem z soczystością kremu czekoladowego, ale potem malinowość wydała mi się trochę bardziej naturalnie owocowa, choć w kontekście owocu suszonego. Kokos wyszedł delikatnie, trochę śmietankowo, ale przez dłuższy czas ledwo-ledwo się przebijał.

Marshmallow nie miał takiego problemu. Wydał mi się cukrowo słodki, specyficznie piankowy, ale też trochę biało czekoladowy, a jednocześnie wytrawny za sprawą przypraw. Wyraźnie, zwłaszcza gdy próbowałam osobno, wyłoniła się cebula, koper włoski, czosnek i cebula... Trochę było tu korzennych, ale... I pewien chłodek? Mięta, niedookreślone zioła dopuściły w końcu do głosu rybną nutę. Bliżej końca bardziej wyczuwalna, bo tak to jedynie epizodycznie była "do wyłapania". Mieszała się z ogólnie przesadzoną słodyczą, wanilią i karmelem, co pod koniec na zasadzie kontrastu ją uwypuklało. 

Czekolada karmelowa pobrzmiewała w zasadzie cały czas, ale z czasem wyszła bardzo wyraźnie. Biała czekolada o zdecydowanie maślanym wątku i delikatny, maślany, niemal krówkowy karmel lub karmelowo-krówkowe mleko skondensowane zasładzały, aż drapiąc w gardle. Pomagał alkohol z czekoladowo-winnej części.

Krem malinowo-kokosowy mieszał się z czekoladą karmelową motywem białej czekolady. Dużo śmietanki, masła i drapiąca słodycz w nim splatała się ze słodyczą pudrową i mydlaną. Maliny z czasem przycichły, a kokos, który początkowo ledwo się przebijał, przemieszał się ze śmietanką i sam na dobrą sprawę zabrzmiał dopiero bliżej końca. Wiórki podkręciły jego smak, wychodząc klarownie i smakowicie, ale całości niezbyt to pomogło.

Wszystko się mieszało, splatało i gryzło. Przytłaczało, zasładzało i męczyło.

Czekolada odeszła w niepamięć, może jeszcze jakoś na końcówce się przewinęła, ale niewyraźnie. Chyba alkoholowość i natłok smaków ją tak spłyciły. 

Gdy prawie wszystko rozpłynęło się, na języku zostawały różne kawałki i piankowo-zżelowany, powoli rozpuszczający się marshmallow. Kokosowe wiórczyska, wiórki i drobinki rzeczywiście smakowały sobą, wiórkowymi, nawet niegryzione. Trafiły się też skórki rodzynek, które niewiele wnosiły. Z długo zalegającej pianki natomiast wypływały pstryczki przypraw wytrawniejszych przypraw i wędzona ryba. Bardzo wyraźna i jednoznaczna. Ta warstwa trochę chyba przesiąkła malinowo-kokosową, bo i na koniec odnotowałam ulepkowato-pudrowocukierkowe maliny, które w zestawieniu z pstrągiem i przyprawami wydały mi się aż karykaturalne.

Gryzione na koniec wiórki te nieprzyjemne smaki w większości zagłuszyły. Były bowiem kokosowymi eksplozjami.

Po zjedzeniu zostało przecukrzenie, zatłuszczenie oraz posmak... Dziwny. Karmel, mleko i pudrowość, cukierkowość przemieszały się z wytrawnymi przyprawami, goryczką pestkowo-owocową, a także grzaniem alkoholu, zmieszanego z grzaniem słodyczy. Na szczęście wyraźnie czułam też smakowicie soczystego kokosa, którego wiórkowość próbowała wszystko jakoś wygłaskać.

Całość wyszła... po prostu niesmacznie. Ciężka, przesłodzona i maślana biała czekoladowość, piankowość i cukierkowość z mnóstwem maślaności, oleistości i mydlaności oraz wytrawnymi przyprawami, nutami metalicznymi i cebulowo-rybnymi wyszły obleśnie. Niedookreślone było tu wszystko. Jakiś kwasek, jakiś alkohol, jakieś przyprawy i jakaś cukrowość... Niby smakowo czuć, co tam miało być, ale epizodycznie i nie wszystko - choć to nawet lepiej patrząc, co tam Zotter napchał. Epizodycznie może nawet kompozycja zasugerowała, że pójdzie we w miarę ok kierunku, gdy np. maliny, karmel czy kokos lepiej się pokazały, ale potem pojawiało się coś, co wszystko zburzyło.
Konsystencja nieprzyjemna i też przeładowana. Tłusto, lepko, maziście... dużo wszystkiego, a naprawdę nie wiadomo czego. Dużo wszystkiego, a nic przyjemnego... Zmęczyłam 1/4, by się wczuć pod recenzję i w ogóle, wszystko to połapać, ale w zasadzie już po kęsie miałam ochotę to zostawić.
Nie wiem, po co taki tabliczkowy śmietnik robić. To chyba najgorsza czekolada Zottera, jaką jadłam - dosłownie stworzona z tego, co mi w poszczególnych jego tabliczkach nie smakowało.

Mama, to co jej oddałam, zjadła w przeciągu dwóch dni. Usłyszałam: "pierwszego dnia to w sumie niewiele czułam z tego, co jest w opisie. Dla mnie to ona taka głównie słodko-mleczna, z przyjemnym, soczystym kwaskiem, który pojawiał się chwilami, ale nie umiem go nazwać. Czasami też potem wychodził taki dziwny posmak przypraw i ryby chyba, który w sumie mi nie przeszkadzał, ale wolałabym go nie czuć. Drugiego dnia w ogóle gorzej to odebrałam, bo ten posmak bardziej dawał mi się we znaki i mnie obrzydzał. Nie wiem, po co to takie dziwne coś robić, bo to takie niefajnie dziwne".


ocena: 3/10
kupiłam: dostałam od zotter.pl
cena: 17,90 zł (cena półkowa za 70 g)
kaloryczność: 508 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miazga kakaowa, mleko pełne w proszku, syrop skrobiowy, karmelizowane mleko w proszku (mleko odtłuszczone w proszku, cukier), pestki dyni, chipsy kokosowe, białe wino Muscaris (zawiera siarczany), mleko, pstrąg, mleko odtłuszczone w proszku, napój ryżowy w proszku (ryż, olej słonecznikowy, sól), masło, koncentrat ananasowy, mleko kokosowe (kokos, woda, substancja zagęszczająca: guma guar), rodzynki, koncentrat soku z cytryny, żelatyna, cebula, sproszkowany kokos (pasta kokosowa, mleko kokosowe, mąka kokosowa), krew wieprzowa, suszone maliny, cała laska trzciny cukrowej cukier, słodka serwatka w proszku, lecytyna sojowa, sproszkowana wanilia, sól, grappa, proszek cytrynowy (koncentrat soku z cytryny, skrobia kukurydziana, cukier), cynamon, lecytyna słonecznikowa, ziele angielskie (pimento), koper włoski, mięta, gałka muszkatołowa, pieprz, liście laurowe, chilli "Bird's eye"

sobota, 11 lipca 2015

Zotter HimbeerBlut / RaspberryBlood ciemna z krwią, malinami i galaretką z derenia jadalnego

Ci, którzy jakiś czas już goszczą na moim blogu, na pewno wiedzą o mojej słabości do wyszukanych smaków. "Im dziwniej, tym lepiej", czyli krótko mówiąc, jeśli tylko znajdę coś odbiegającego od powszechnie uznanych norm - kupuję. 
Na dzisiaj omawiany produkt czaiłam się już od dawna, ale kiedy przejeżdżając przez Warszawę wstąpiłam do LeChocolat i zobaczyłam to czarno-czerwono-białe, proste i przyciągające wzrok opakowanie, wiedziałam już, bez czego po prostu nie wyjdę ze sklepu.

Zotter HimbeerBlut, albo bardziej znana jako RaspberryBlood, to czekolada ciemna (70 % zawartości masy kakaowej) z malinowo-krwistym ganache (30%) i galaretką z derenia jadalnego (22%).
Na wstępie pozwolę sobie wyjaśnić parę rzeczy: ganache to nic innego, jak bardzo delikatny krem; dereń jadalny jest ziołem leczniczym o ogromnych właściwościach, stosowanym także jako przyprawa i skądinąd pod tym względem podobnym do krwawnika pospolitego; a krew z tej czekolady pochodzi od (z?) zwierząt z Edible Zoo. Stanowi ona tylko 2 % całości, tak jak suszone maliny zresztą. Puree z derenia to już całe 8 %. 
Skoro teorię mamy omówioną, czas przejść do samej czekolady.


Już w momencie, w którym wyjęłam czekoladę z papierka i chciałam odwinąć ten pozłacany, doszedł do mnie interesujący kakaowo-ziołowy zapach. Gdy zobaczyłam ciemnawą (pierwsze zdjęcia; dwa kolejne są trochę prześwietlone), grubą tabliczkę, tylko się zaostrzył. Kakaowy zapach? Jak to w czekoladach Zottera - smakowity. A ta ziołowa nuta? Było w tym coś, co jednoznacznie skojarzyło mi się z apteką, co mogłyby być negatywne, gdyby nie to, że z czekoladowym aromatem jakoś dziwnie to współgrało...

Połamałam tabliczkę, czemu towarzyszyło przyjemne trzaskanie i dokładnie obejrzałam przekrój, żeby następnie, skrupulatnie, jedno po drugim spróbować.
Zaczęłam od naprawdę solidnej warstwy czekolady. Od pierwszej chwili, gdy jej kawałek znalazł się w moich ustach, dostrzegłam w niej głębię. Tak, jakbym patrzyła w czekoladową studnię bez dna, a potem, gdy uwolnił się jej pełny smak, zaczęłam się w tę studnię zapadać. Odrobina gorzkawego, ziołowego posmaku uderzyła na samym początku; później ta lekka cierpkość została zdominowana przez jeszcze silniejszą cierpkość... tą kakaową. Dosadny smak kakaowy nie miał w sobie nic kwaśnego, był czysto gorzkawy do momentu, gdy pojawiła się subtelna słodycz. Ziołowość zniknęła, a przez parę sekund dane mi było delektować się przepyszną, ciemną czekoladą, która przybrała postać spokojnej i delikatnej, niczym najedzona lwica, która jeszcze jakiś czas temu była żądna krwi.

Skoro już o krwi mowa... Pod czekoladą znajduje się jasnobrązowe ganache, otaczające galaretkę. Kolor przypominał mi raczej mleczna czekoladę, a konsystencja... czekoladowy krem do smarowania. Czy smak skojarzy mi się z czymś znanym? 
Pierwszy kontakt z kubkami smakowymi wywołał alarm: cierpkość, słodycz, metaliczność. Te określenia przyszły do mojej głowy, zanim zdążyłam cokolwiek pomyśleć. Następnie, zaczęłam wszystko powoli rozdzielać. Słodycz - bardzo silna z owocowymi nutami. Malina? Chyba tak, nie był to jednak wyrazisty i soczysty smak. W pewnym momencie natrafiłam na coś, co zidentyfikowałam jako pestki, ale przy nich rozszedł się smak z odrobiną dziwacznej ostrości... kminek?! Były one bardzo drobne i twardawe. Krem miał w sobie wiele z mlecznej czekolady, ale znalazło się też miejsce dla... leciutkiej migdałowej nuty. Była ona bardzo ulotna, bo wraz z rozpuszczaniem się maślano-tłustawego nadzienia zaczął rozprzestrzeniać się smak metaliczny i dziwnie stonowany. Znacie uczucie, gdy poczujecie smak krwi z np. rozciętej wargi? To było właśnie to, tylko o wiele, wiele słabsze.

Na sam koniec wzięłam się za cienką warstwę czerwonej galaretki, z racji tego, że za galaretkami po prostu nie przepadam. Była słodka i to bardzo, w sposób... jakby sztucznawy z nutami kwaśno-jabłkowymi. Przez moment wydało mi się, że czuję truskawkę. Potem nadszedł silny ziołowy (choć wciąż galaretkowy) posmak.

Połączenie tego wszystkiego było równie ciekawe, jak warstwy pooddzielane. Cierpkość "apteki" i kakao, przechodząca w stonowaną słodycz, która była mimo wszystko trochę przytemperowana. Przy drugim kęsie, czekolada jest wzmocniona o ziołowy posmak (coś jakby... piołun?!) z odrobiną korzennej wręcz pikanterii (dosłownie odrobiną), a wtedy nadciąga także pewna soczystość i silna słodycz, w akompaniamencie kwaśnego jabłka i cytrynki. Cały czas w siłę rośnie także "krwistość", która nie odpuszcza, nawet gdy w ustach zostaje już tylko odrobinka ganache i czekolady. 
Posmak ten zostaje potem jeszcze przez jakiś czas.

Wyszedł mi strasznie długi wpis, więc podsumuję to tak: nigdy takiej czekolady nie jadłam, dzięki czemu wydaje mi się o tyle lepsza od innych, że po prostu ciekawsza. Całkiem smaczna, ale jako ciekawostka, a nie jako tabliczka, którą chętnie jadłoby się na przykład codziennie do kawy. Zotter świetnie lawiruje tu między przepysznością, a obrzydliwością; chociaż minimalny błąd przy którejś z części tej czekolady, mógłby wszystko zniszczyć.
Wampirze kły mi jeszcze nie wyrosły, więc nie taka krew straszna, jak to często przedstawiają.


ocena: 8/10
kupiłam: LeChocolat
cena: 18 zł (za 70 g)
kaloryczność: 437 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, puree z derenia jadalnego (8%), syrop glukozowo-fruktozowy, mleko, migdały, suszone maliny (2%), krew (2%), masło, odtłuszczone mleko w proszku, koncentrat cytrynowy, jabłkowy ocet balsamiczny, pektyna jabłkowa, koncentrat z jeżyn, lecytyna sojowa, sól, proszek cytrynowy (cytryny, skrobia kukurydziana), kminek, wanilia, olejek tymiankowy