Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: banany. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą czekolada: banany. Pokaż wszystkie posty

piątek, 14 lutego 2025

Fin Carre Limited Edition Enjoy Chilled Milk Chocolate Type Banana Ciao Cacao mleczna z kawałkami banana

Tę czekoladę, choć wydaje się nie w moim stylu, sama chciałam. Poprosiłam o nią ojca, czy by nie kupił przy okazji, władowując się tym samym nieświadomie także w Fin Carre Limited Edition Enjoy Chilled Type Mango Passion Fruit Hola Amigos (którą zjadła Mama). Do końca nie wiem, czy sama bym kupiła dziś prezentowaną. Jakoś latami brakowało mi bananowych słodyczy, więc tu dałam upust swojemu chciejstwu sprzed wielu lat. To nic, że jak takie słodycze zaczęły się pojawiać, odkryłam, że zazwyczaj są nieprzyjemnie sztuczne i niesatysfakcjonujące, a mi zwyczajnie nie po drodze ze zwykłymi słodkościami. Gdy o czekolady z bananami chodzi, jadłam parę dobrych. Pytanie tylko, czy takie lidlowe cuś mogło być dobre? Przed otwarciem zdążyłam już ze dwa razy zwątpić. A jednak nawet wspomnianej już biało-owocowej Fin Carre musiałam przyznać, że zrobiona została porządnie. I ona też utwierdziła mnie, że czekolada nie musi siedzieć w lodówce. No, trochę postanowiłam i tak spróbować, ale obstawiałam, że większość zjem w górach. Bo miałam nadzieję, że będzie co jeść, a nie z Torras 0% Sugar Added / Bez dodatku cukru Dark & Banana Czekolada gorzka z bananami, która okazała się ogólnie bardzo kiepska. Z Przysłopu Miętusiego obrałam niebieski szlak na Małołączniak, a więc drogę wiodącą przez las i kamienie, potem zacienione skały i kamienie, aż wreszcie w pełnym słońcu po kamieniach na sam szczyt. Sam Małołączniak na szczęście jest dość rozległy, więc mimo że sporo było tam ludzi, jakoś się rozeszli i nie miałam problemu ze znalezieniem sobie miejsca na zdjęcia.

Fin Carre Limited Edition Enjoy Chilled Milk Chocolate Type Banana Ciao Cacao to mleczna czekolada o zawartości 30% kakao "o smaku bananowym z 2,5% kawałkami liofilizowanego przecieru z banana"; edycja limitowana na lato 2024 "jedz schłodzoną"; marki własnej Lidla.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach bananów, na który złożył się głównie trochę sztuczny aromat bananowy, ale też naturalny przecier. Dominowały nad cukrowo słodką, ale jednocześnie mocno mleczną, czekoladą. Nie zagłuszyły jej jednak zupełnie.

Tabliczka w dotyku zdradzała tłustość i wyglądała jak polewa. Przy łamaniu wydawała ciche chrupnięcia i sprawiała wrażenie trochę kruchej. Była twardawa na przeciętnym poziomie.
Na jej spodzie i w przekroju widać sporo małych i średnich bladożółtych kawałków.
Gdy robiłam kęsa i zahaczyłam o kawałek banana (o co nietrudno), chrupko trzeszczał.
W ustach czekolada rozpływała się w tempie umiarkowanym. Dała się poznać jako miękka i gęsta, a także maziście-lepka. Tłustość była znacząca i miała maślano-śmietankowy charakter. Chwilami wydawała się wręcz kleista. Bazowo była gładka, a z czasem wyłaniały się z niej kawałki bananowe. Nasiąkały i częściowo się rozpuszczały obok czekolady, niosąc lekką soczystość.
Mimo że to tylko 2,5%, wydawało się, że kawałków dodano naprawdę sporo. 
Kawałki bananowe zostawiałam na koniec, tylko w przypadku chyba ze dwóch czy trzech kęsów pogryzłam je na próbę obok czekolady.
Gryzione kawałki bananowe okazały się początkowo jeszcze w porywach skrzypiące i lekkie. Szybko jednak wilgotniały i przedstawiały się jako soczyste i rozchodzące, jak to glutkowaty przecier. Trafiłam też na parę bardziej zawartych, pojedynczych nieco gąbczastych, ale też nie twardych, kawałków banana.
Gryzione obok czekolady po prostu trochę więcej skrzypiały, acz tak zachowywały się tak samo.

W smaku przywitały mnie banany i bardzo wysoka słodycz, częściowo związana z bananami, ale jednocześnie nieco cukrowa. Bananowość okazała się trochę sztuczna, jak to aromat bananowy, ale nie była napastliwa. Wysoka i wciąż rosnąca słodycz odebrała jej dosadność, więc nie denerwowała za bardzo. Nuta aromatu bananowego ewidentnie płynęła z samej bazy, niezależnie od kawałków. 

Zaraz pomogło mleko. Ono miało sporo do powiedzenia i bez trudu znalazło się na pierwszym planie. Podkręciło naturalny wydźwięk, a ja pomyślałam o mleku bananowym.

Pokazała się też nutka przecieru bananowego, walcząca o naturalniejszy wydźwięk. Wydaje mi się, że czekolada miejscami przesiąkła też trochę przecierem. Wyraźnie jednak jego smak wyłaniał się wraz z kawałkami.

Słodycz rosła i mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa zaczęła trochę drapać w gardle. Smakowo jednak nasilająca się bananowa nuta starała się ją tłumaczyć. Przy pomocy mleka, trzymała się owocowego, naturalnego tonu.

Wraz z wyłanianiem się kawałków, na znaczeniu przybierał ich smak - naturalnego, słodkiego przecieru bananowego. Chwilami wychodził na przód, zagłuszając prawie zupełnie aromat, i aż wychylał się przed samą mleczno czekoladową bazę, nie zabijając jej. Pojawiła się słodka soczystość, a przecier jeszcze podkręcił samą mleczno czekoladowość. Nie była bierna!

Słodycz cukru z czasem zupełnie uległa bananowej, lecz wciąż czułam drapanie w gardle. Mleko nic sobie nie robiło ze słodyczy, było bardzo wyraziste. Jakbym jadła jakiś czekoladowo-mleczny deser bananowy z bananów.

Kawałki bananowe na koniec zaprezentowały się jeszcze odważniej, a bardzo mleczna czekolada tylko pobrzmiewała jako echo. Gdy się nimi zajęłam, serwowały 100% smaku przecieru i stonowały smakową, ryzykowną słodycz ogółu. Po ogromie słodyczy, w kawałkach raz po raz przemknął lekki kwasek.

Po zjedzeniu został posmak przecieru bananowego, ale wrócił też akcent sztucznego aromatu. Mieszał się z intensywnym mlekiem i ogólną, wysoką słodyczą. Drapanie w gardle także czułam.

Do lodówki na próbę włożyłam dwie kostki. Wersja lodówkowana pachniała podobnie, ale znacznie słabiej.
po prawej z lodówki
Czekolada w tej formie wydawała mi się ciemniejsza i na pewno była twardsza, więc przy przełamaniu usłyszałam masywne chrupnięcie - jakie wydałaby z siebie każda czekolada trzymana w lodówce.
W ustach rozpływała się wolniej. Potrzebowała chwili, a potem już zaraz odrzuciła twardość i zmieniła się w aksamitnie-mazistą, gęstą i miękką masę. Kawałki dodatku zachowywały się tak samo, co w wersji nie z lodówki.
W smaku w zasadzie wyszła bardzo podobnie do wersji nie z lodówki, tylko, że poszczególne nuty wolniej się rozchodziły, a aromat bananowy trochę ociągał się z wyłonieniem. Acz czułam go i tak, tylko może z sekundowym opóźnieniem.
Wersja z lodówki wydawała mi się zachowywać dokładnie tak, jak zachowywałaby się każda inna czekolada włożona do lodówki. Nic w niej specjalnego nie było.

Czekolada bardzo mnie zaskoczyła, bo okazała się autentycznie smaczna. Wyraźnie bananowa, niemęcząco sztuczna, a do tego intensywnie mleczno czekoladowa. Słodycz aż drapała w gardle, ale poniekąd wydawała się uzasadniona. Ze względu na nią obniżyłam ocenę, bo w sumie, patrząc na cenę i skład, mogłaby być ogólnodostępną czekoladą bananową idealną, przykładową. Aromat miejscami mógłby się bardziej chować, ale na szczęście przecier dobrze sobie z nim poradził. Kawałków wydawało się, że było o wiele więcej, niż w rzeczywistości i była czekolada z dodatkiem (a nie zlepek-ulepek). Przyjemnie jadło mi się ją w górach, jako trochę zbyt zasładzająca ciekawostka, ale też to, co kończyłam w domu sprawiało mi przyjemność (choć okupioną drapaniem w gardle).
Wyszła o wiele lepiej niż Terravita Czekolada Mleczna + Banan / Milk Chocolate with pieces of Banana Chips. Wystawiłam jej to samo, co smaczniejszej i szlachetniejszej Beskid Chocolate Czekolada Mleczna Banan, bo raz, że Fin Carre miała lepiej rozegrany dodatek (kawałki zatopione w środek, nie poprzyklejane wielkie plastry), a dwa - cena robi różnicę.


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam (a ojciec kupił w Lidlu)
cena: sprawdziłam: 4,99 zł
kaloryczność: 530 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym do niej wrócić

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku odtłuszczone, miazga kakaowa, słodka serwatka w proszku, tłuszcz mleczny, przecier z banana, miazga z orzechów laskowych, emulgator: lecytyny; ekstrakt waniliowy, naturalny aromat

poniedziałek, 16 grudnia 2024

Torras 0% Sugar Added / Bez dodatku cukru Dark & Banana Czekolada gorzka z bananami ciemna 52 % z kawałkami bananów liofilizowanych

Nie wiem, co mnie podkusiło tę czekoladę kupić (a właściwie naciągnąć ojca na nią). Pamiętam, że lata temu zainteresowała mnie Torras z bananem, ale szybko od niej uciekłam, gdy zobaczyłam skład: nie dość, że banan był tylko jako aromat, to jeszcze bazowała na słodziku (była z linii tabliczek bez cukru). Gdy jednak do składu zawitały kawałki bananów, postanowiłam dać jej szansę. Jakoś jednak tego nie przemyślałam, bo w końcu... słodzik i aromat wciąż tam są. W dodatku, ta tabliczka miała u mnie pecha. Powlokłam ją na Szpiglasowy Wierch, na który w końcu nie weszłam i trasę skróciłam, a potem... wzięłam w Pieniny, ale bez przekonania. Z Radziejowej wróciłam na Litawcową i skierowałam się przez Obidzę do Wysokich Skałek. Tam też, dokładnie na Wysokiej, wzięłam się za tę czekoladę. Wątpiłam, by Wysoka podciągnęła jakość tabliczki do wysokiej, ale co tam.

Torras 0% Sugar Added / Bez dodatku cukru Dark & Banana Czekolada gorzka z bananami to ciemna czekolada o zawartości 52 % kakao z bananami (kawałkami liofilizowanych i aromatem bananowym); słodzona słodzikami (maltitolem i inuliną); bez cukru; wyprodukowana przez Chocolates Torras.

Po otwarciu rozszedł się zapach bananów wymieszanych po równo: sztucznawo-cukierkowych i liofilizowanych, przy czym te pierwsze nie wydały mi się zbyt napastliwe. Dołączyła do nich słodycz wanilii, lekki, słodki chłód trochę sugerujący słodzik i delikatna, palona gorzkawość.

Tabliczka niby była gładka, ale jednocześnie w dotyku sugerowała pylistość. Przy łamaniu wydawała średnio głośne trzasko-chrupnięcia. 
W ustach rozpuszczała się dość szybko i wodniście. Była mazista i zachowywała kształt jakby dość luźno. Robiła się zawiesinowo-rzadkawa. Czułam nieco oleistą tłustość, a także pylistość. Przemywały ją kawałki bananów, wyłaniające się lekko po dłuższym czasie. Czekolada znikała łatwo. 
Do czekolady dodano mało-średnią ilość kawałków średnich i malutkich. Wypadały z niej po dłuższym czasie. Gryzione obok wychodziły tak sobie, więc ja zostawiałam je na koniec. 
Niektóre średnie kawałki-kostki bananów były początkowo dość twarde, ale nie mocno. Gryzione wykazywały specyficzne liofilizowane miękniecie. Inne szły, nasiąkając, w glutowatą farfoclowość. 

W smaku pierwsza odezwała się wysoka, specyficznie chłodna słodycz, do której szybko dołączyło echo cukierkowego banana. Pomyślałam też o rzeczach o zapachu banana (świeczkach, kremach, pachnących długopisach - czymkolwiek takim).

Słodycz przez moment próbowała udawać konwencjonalnie cukrową, ale z czasem wyłonił się słodzik.

Do niej jednak doleciał mocniejszy aromat bananowy. Sztucznego banana wzmocnił słodki liofilizowany, jakby nieco słodko pudrowy. Próbował odwrócić uwagę od sztuczności - to, na ile mu się to udawało lub nie, bardzo zależało od tego, na jaki kęs się trafiło. Jak bez kawałka banana lub z bardzo malutkim, przeważał sztuczny. Jak akurat trafił się pokaźniejszy, banan pudrowy liofilizowany całkiem nieźle sobie radził (ale i tak nie wyprzedzał tego z aromatu).

Gorzkość zaznaczyła się bardzo niepewnie. Cierpkość stanęła posłusznie za słodzikiem, pozwalając słodyczy dominować. Na moment mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa podkradła się do sztucznego banana, podkreślając go. Gorzkość wystraszyła się i zmieniła się w speszoną gorzkawość. 

Wtedy jednak z czekolady wyłaniały się pojedyncze kawałki bananów. Umacniały naturalniejszego banana liofilizowanego. Rzadko kiedy przeważał nad sztucznym ze względu na niewielką ilość kawałków i często po prostu mini rozmiar. 

Słodycz mimo chłodnego wydźwięku aż trochę zaznaczała się w gardle, jakby chcąc tam zadrapać (acz jeszcze nie drapała) i denerwująco mieszała się z aromatem bananowym. Ten końcowo wydał mi się lekko cierpki. Słodzikowość wyszła wyraźnie, acz jakby chwilami próbowała robić drobne aluzje do cukru, więc aż tak napastliwie nie wyszła. W tym pomogło echo wanilii - kierowało słodycz w kierunku "zwyczajnie deserówkowej".

Bliżej końca cierpkawość kakao przez słodzikowo-sztucznie bananowy splot wyszła jakoś dziwnie, też jakby nienaturalnie, acz nie mocno.

Kawałki bananów gryzione obok czekolady smakowały delikatniej, trochę kryjąc się za aromatem i słodzikiem. Dlatego gryzłam je dopiero, gdy czekolada zniknęła. 
Kawałki bananów gryzione na koniec smakowały wyraźnie sobą. Były to słodkie, liofilizowane banany. Nieco twardsze (ale nie mocno twarde) z mocniejszą specyficzną, jakby pudrową nutką, a te bardziej glutkowate raz po raz zdobyły się na lekką soczystość. 

Po zjedzeniu został nieprzyjemnie niesmako-posmak słodziku i aromatu bananowego, zmieszane w jedno oraz dziwna cierpkość też właśnie aromatu, ale z kolei z namiastką kakao. Czasem, raz mocniej, raz słabiej, czułam też słodkie, liofilizowane banany. 

Czekolada wyszła kiepsko, bo sztucznie. Aromat bananowy nieprzyjemnie odciągał uwagę od banana liofilizowanego, że ten musiał się przez niego przedzierać, co przy tej skąpej ilości kiepsko mu szło. Gorzkości nie uświadczyłam - jedynie leciutka gorzkawość. Schowała się za bananowo-słodkim splotem. Sama słodycz słodziku o dziwo nie była strasznie napastliwa, ale... spłycała inne smaki? Chwilami próbowała udawać cukrowość, ale czuć jej chłód. Nakręcała się niestety ze sztuczniejszym bananem. Niby nic nie było tu szczególnie mocno napastliwe, ale zwyczajnie brakowało tu czegoś pozytywnego. Biorąc pod uwagę, że marka się ceni - no, ocena to oddaje. Ja miałam dość po kęsie-dwóch, a suma summarum zjadłam niecałe dwie kostki (w górach i trochę w domu, by zweryfikować odczucia). Kompletnie nie moja bajka - nie mój typ słodyczy (nienawidzę słodzików) plus sztuczny aromat.
Znajomy poczęstowany na szlaku nie narzekał, stwierdził: "Mi tam smakuje. Nic nie przeszkadza w niej".
Większość trafiła do Mamy, ale i ona jej nie podołała: "Niesmaczna, że aż nie wiem, co o niej mówić. Banana w kawałkach tak mało, jakby jakieś 0,0001% dali. Czuć za to aromat, sztuczność. Do sztuczności słodzik się dołożył, bo go głównie czuć i przez niego jest niesmacznie. Po kumulacji tego w ustach aż okropny niesmak zostaje. Nawet gdybym miała cukrzycę, nie chciałabym takiej czekolady - już lepiej w ogóle słodyczy nie jeść". Reszta powędrowała więc do ojca.


ocena: 3/10
kupiłam: VITAL - strefa zdrowego życia
cena: 11,99 zł (za 75g; ojciec płacił)
kaloryczność: 453 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: substancja słodząca: maltitol; miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, inulina, odtłuszczone kakao w proszku, liofilizowany banan (2%), emulgator: lecytyny; aromaty: bananowy i naturalny waniliowy

piątek, 19 maja 2023

Naive Golden Berry & Banana ciemna mleczna 61 % z Ekwadoru z miechunką i bananem

Zotter PawPaw jakoś nakierował moje myśli na tę czekoladę. Producent obiecywał m.in. nutę bananów, a tam... prawie ich tyle, co nic. Pomyślałam, że to dobry moment na kolejną czekoladę, w której banan może wystąpić. Żałowałam tylko, że zestawiono go z miechunką. Lubię ją, i to bardzo, jednak niezbyt przemawia do mnie jako towarzystwo dla banana. Naive Incan Berry już jadłam i była interesująca, właśnie nienachalna w kwestii dodatku, więc mimo wszystko liczyłam na miłą degustację.
I znów samą siebie rozbawiłam, że zupełnie przypadkiem na liście planowanych recenzji ta wylądowała niedługo po Valio PROfeel Protein Pudding Banana-Toffee Flavour. Miałam nadzieję, że dla odmiany teraz to będzie "jak powinien smakować bananowy słodycz" po puddingu, który może być antyprzykładem.
Z opisu tej czekolady dowiedziałam się czegoś nowego. Miechunka to gatunkowo jagoda, podobnie jak pomidor (tu producent nawiązał, że niektórym ze smaku z pomidorem się kojarzy). To w sumie nie taka nowość, ale... ciekawostką dla mnie było, że banan to też jagoda (w sensie "berry"). A w składzie producent zapewnił, że czekoladę zrobiono z mleka od krów karmionych trawą (szkoda, że w tych czasach to nie "oczywista oczywistość").

Naive Golden Berry & Banana to ciemna mleczna czekolada o zawartości 61% kakao z Ekwadoru ze sproszkowanymi miechunkami i bananami.

Po otwarciu zaszarżował zapach jakby orzechowego karmelu i banana. Zaraz za nimi gnało mnóstwo mleka, a słodycz nakręcało maślane toffi i maślano-mleczne krówki. Mleko niewątpliwie było pełne, tłuste i wiejskie, a cała reszta bardzo słodka. Mimo to, soczystości nie brakowało, bo oprócz bananów czułam niedookreślone żółte owoce. Zawarły w sobie cierpkość, którą mieszały się z ziemią, nadającą całości trochę wytrawności. W tej doszukałam się... dziwnej, niedookreślonej nuty, którą w końcu opisałam w notatkach jako chrupki ketchupowo-pomidorowe czy po prostu ketchup. Takie słodko-kwaskawo-wytrawne. Doleciała też pewna soczysta ostrość mieszaniny kwiatów i ziół.

Tabliczka na dotyk sprawiała wrażenie sucho-pylistej, ale też potencjalnie tłustej. Była bardzo twarda i masywna, ale to poniekąd wynikało z grubości. Przy łamaniu wydawała średnio głośne trzaski, ujawniając proszkowo-ziarnisty przekrój. Dodatki ewidentnie wtopiono na gładko, zmielone. Przy robieniu kęsa dosłownie skrzypiała.
W ustach czekolada rozpływała się łatwo i powoli. Natychmiast miękła i trochę zalepiała, zmieniając się w niby tłustawą, bardzo proszkową, wręcz szorstką i soczystą zawiesinę. Opływała coraz mniej gęstymi falami, jednak do końca pewnego konkretu odmówić jej nie mogę. Wydawała się jednak bardzo trzeszcząco-skrzypiąca, mimo że oczywiście nie gryzłam. Realna tłustość była znikoma. Na koniec trochę ściągała.

W smaku przywitała się soczystość jakby słodkiej cytryny, którą można by nawet nazwać "cytrusikiem" i banan. Od razu pomyślałam o bardzo, bardzo słodkich bananach, które sczerniały. Cytryno-cytrus zrobił się wręcz słodko pudrowy. Ledwo uchwytny kwasek jednak dał radę zaznaczyć swoją obecność.

Odnotowałam też jakby  roślinną świeżość, a w wyobraźni zobaczyłam zielone liście. Nagle po ustach rozlało się mnóstwo mleka. Było pełne i jakby wiejskie, wraz z motywem trawy, siana... niewiarygodnie naturalne i samo w sobie wręcz słodziutkie.

Mleko mieszało się z mnóstwem masła. Kompozycja szybko skupiła się właśnie na maślaności. Na pierwszym planie pojawiło się maślane, bardzo słodkie toffi i równie mocno maślane krówki. Do tego jakby orzechowy karmel. Lekko palony, z odrobinką gorzkości... Ale także wpisujący się w rosnącą słodycz. Krówki pozwoliły sobie na całkiem sporo.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa bananowa nuta mieszała się z mlekiem, nie była już tak jednoznaczna. Do tego dołączyły białe kwiaty, słodkie i subtelne, czym właśnie też łagodziły. Cytrusy zmieniły się bardziej w cierpko-soczystą egzotykę. Wyraźnie poczułam miechunkę, ale wydawała się otoczona innymi nutami (pewnie za sprawą kakao i mleka). Kwaśność trochę wzrosła z racji obecności "cytryno-cytrusu" oraz jakby pomarańczy. Ogólna słodycz wydała mi się przesadzona, a gdy konkretnie przemieszała się z miechunką, odnotowałam dziwny, bardziej wytrawny, a wciąż słodki kwasek. Przemknął sok marchwiowo-owocowy. Do głowy przyszedł mi odważniejszy ketchup, lecz zaraz przeszyła go bardziej dymna nuta.

Zrobiło się nieco gorzko, dym przytoczył ziemię. Przy ziemistości znalazły się orzechy, a właściwie jakieś orzechowe toffi, które próbowało ją dosłodzić, jednak... nie miała zamiaru się poddać. Wsparł je akcent węgla konkretnie roślinnego. Walcząc o wytrawność, ziemia podkręciła banany, ale w jakimś cierpko-galaretkowym stylu. Wydobyła jednak też wyraźnie liofilizowaną miechunkę (na instagramie pisałam o niej, bo różni się od zwyczajnie suszonej), która zaprosiła trochę ziół i konkretniej soczyście-rześką trawę cytrusową.

Cała słodycz maślanego, trochę mlecznego toffi, krówek i karmelu też jednak nie odpuszczała i pod koniec po prostu drapała w gardle. Wydaje mi się, że kwaśno-cierpka miechunka na zasadzie kontrastu jeszcze to wrażenie podkręciła. Słodkie banany za to zapewniały spójność, bo jako one same czasem nikły.

W posmaku została wyraźnie miechunka oraz ogrom maślanego toffi i krówek, a także lekka goryczka ziemi, dymu. Paloność czuć, podobnie jak ogólną soczystość. Wyszło to trochę cierpkawo, ale daleko, daleko za przesadzoną słodyczą, która już męczyła.

Całość mnie nie chwyciła, mimo że i zła nie była. Tak mocno maślana i słodka, smakująca toffi i krówkami baza w zestawieniu z soczystą, kwaśno-cierpką miechunką i ziemistym akcentem kakao jakoś według mnie nie grała. Bananowa nuta była za słaba, by zachwycić, wydawała się zbyt niepewna. Dziwaczna myśl o ketchupie może była ulotna, ale była. Co do mleka przy takim wydźwięku też nie jestem przekonana (nawet nie chodzi o to, że obecnie nie lubię mlecznych, ale ono nie pasuje do miechunki). Dużo wątpliwości, dużo "ale", a czekolada dziwna i to taka "dziwna na granicy smaczności a niesmaczności". Niby wszystko czuć, jak trzeba, ale poczułam też wyraźnie, że to nie jest to, czego szukam, na pewno. Zjadłam jakieś 2/3, bo była, ale jakoś bez przekonania. 

Reszta powędrowała do Mamy. Jej smakowała, ale opisała jedynie tak: "smaczna, nie za słodka, nie za gorzka i z fajnym, soczystym kwaskiem. Może to ta miechunka, bo nie pamiętam jej smaku, ale banana to już nie czułam." I nie umiała wiele więcej powiedzieć, jak nawet określić, jak bardzo jej smakowała. W końcu stwierdziła: "między smakowała a bardzo smakowała" (ale nigdy w życiu by czekolady za tyle nie kupiła).


ocena: 7/10
cena: 34 zł (za 57g; cena półkowa)
kaloryczność: 560 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, mleko w proszku, miechunka "złote jagody" (5%), banan (2%)

czwartek, 11 maja 2023

Zotter PawPaw / Indianerbanane aus Sudtirol mleczna 50 % z kremem z puree owocu PawPaw ("indiańskiego banana") z białą czekoladą, miodem i cytryną i galaretką z PawPaw

Uwielbiam owoce i to jeden z nielicznych przypadków, gdzie słodycz mi nie straszna... Znaczy, no, w granicach normy, bo suszone potrafią mnie zasłodzić, a w sumie bardzo dojrzały banan czy kaki też. Takie zasłodzenie świeżymi owocami jednak czasem jest nawet miłe. Z kolei na myśl o budyniach (zwłaszcza po Valio PROfeel Protein Pudding Banana-Toffee Flavour) aż się krzywię. A jednak budyń tak ogółem, jakiś... jako nuta w np. czekoladzie też może smakować. A teraz... zaskakujący obrót spraw, jak niby to, co piszę się ze sobą wiąże. A za sprawą owocu cherimoya / owocu flaszowca peruwiańskiego / Annona cherimola. Pisałam o nim na instagramie. Podobnie jak tytułowy owoc PawPaw, jest z rodziny owoców "custard apple", oba ponoć są do siebie bardzo, bardzo podobne. Z tym, że PawPaw, nazywany indiańskim bananem, jest ponoć jeszcze bardziej budyniowo-kremowy (cherimoya zaś "gruszkowo-rzężąca"), a w smaku owocowy (podobno jak mieszanka banana, mango i wanilii). Właściwe nazwy Paw Paw to asymina trójklapowa lub urodlin trójłatkowy. Zotter swoją czekoladę nadział... powiedzmy, "egzotyką z południowego Tyrolu", bo i tam wspomniane PawPawy (odmieniać?) rosną (a w stanie dzikim w Ameryce Północnej).


Zotter PawPaw / Indianerbanane aus Südtirol to mleczna czekolada o zawartości 50 % kakao nadziewana (34%) kremem z puree owocu PawPaw ("indiańskiego banana") zrobionym na bazie białej czekolady z miodem i cytryną i (22%) galaretką z owocu PawPaw ("indiańskiego banana") oraz cienkimi warstwami mlecznej czekolady (po obu stronach galaretki).

Po otwarciu poczułam zapach głęboko mlecznej czekolady o palono-orzechowym charakterze i wysokiej, palonokarmelowej słodyczy. Miała niemal wiejski - tak naturalny! - wydźwięk. Czuć w niej lekko gorzkawą nutkę kakao oraz sporo wanilii. Po przełamaniu dołączył miód i leciuteńkie echo jakby puddingu czy mleka bananowego. Może też odrobinka słodkich, egzotycznych owoców żółtych? W ogromie słodyczy doszukałam się białej czekolady. W kwestii zapachu nadzienia w zasadzie ukryły się za czekoladą.

Tabliczka zaskoczyła mnie swoją masywnością i konkretem. Przy łamaniu okazała się dość twarda i krucha. Nie trzaskała jednak. Nadzienie-krem był gęsty i właśnie masywnie zbity, galaretkę otaczały grube warstwy czekolady mlecznej, a samej galaretki... poskąpiono. Wydawała się przytłoczona. Miała strukturę lepkiego, zżelowanego i gładkiego dżemu, nie ciągnęła się. Była zbita. Zaskoczył mnie jej kolor - o ile w przekroju wygląda na ciemnobrązową, niemal czarną, tak pod światło okazała się słomkowo żółta.
W ustach czekolada rozpływała się powoli, gęsto i kremowo, tłusto w pełnomleczny sposób.
Galaretka częściowo po pewnym czasie się ze środka wymykała, ale nie znikała szybko, natomiast nadzienie (rozlokowane po jej dwóch stronach) podłączyło się pod czekoladę mleczną kremowością. Było dość tłuste, gęste i trochę soczyste. Soczystość z czasem odrobinę nakręciła galaretka. Popłynęła trochę, okazując się zbito-zżelowanym i lepkim, jakby nieco scukrzonym od miodu, glutkowatym dżemem. Soczystości nie było dużo, bo także ze środka wydobywała się tłusta, gęsta czekolada mleczna. Galaretka częściowo zniknęła, a po niej na dość długo zostawało jeszcze nadzienie, zdradzające lekką pylistość. Całość kończyła gęsto-lepka czekolada. Zdarzało się, że został śliskawy kawałeczek galaretki, który był jakby... galaretką z gruszki (?).

W smaku czekolada przywitała się ogromem mleka i wysoką słodyczą palonego karmelu. Miała orzechowy, lekko gorzkawy charakter. Wyraźnie czuć w niej kakao. Zbudowała sielsko-wiejski klimat. Mleczność wydawała się "prosto od krowy" i zaraz wzbogaciła się o maślaność.

Oba nadzienia odzywały się prędko i równocześnie, były spójne z czekoladą i spokojne. Galaretka jednak w pewnym momencie wybijała się, a potem pobrzmiewała, podkręcając się nawzajem z kremem. Części środka uzupełniały się.

Krem podłączył się pod czekoladę mleczną nutą, przekierowując ją na śmietankę. Poczułam białą czekoladę, jej przeogromną słodycz i maślaność. Szybko, wraz z miodowym akcentem, zadrapała w gardle. Odnotowałam jednak leciutki kwasek, robiący miejsce soczystości. To dodało czekoladom owocowej mgiełki, przywodzącej na myśl mleko / pudding bananowy o za wysokiej słodyczy.

Galaretka odezwała się lekko soczystym kwaskiem, po czym zaszarżowała wysoką, miodową słodyczą. Utrzymała jednak odrobinkę soczystości. Przypisałabym to nieokreślonym owocom egzotycznym żółtym. Poczułam jakby przecier bananowy i chyba gruszkę (nashi?). Smak był do bólu słodki, że aż mało owocowy. Bardziej jak przesłodzony miodem dżem... egzotyczniejszy, bananowy... Niedookreślony. Był minimalnie kwaskawy, trochę jak jakieś tabletki/cukierki w wariancie "miód&cytryna". Specyficzna cukrowo-galaretkowa sugestia też się znalazła. Prawie kwasek galaretki podkręcał lekki kwaseczek kremu, bo czuć jego echo także, gdy galaretka znikała.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz drapała w gardle, czemu na pewno nie pomogły warstwy czekolady mlecznej z wnętrza. Dodały kolejnej fali mleczno-maślanej oraz nutkę kakao. Nie przełamało to słodyczy, a chyba jeszcze ją podkręciło przez kontrast i znacząco przytłoczyło niestety owocowość. W pewnym momencie do głowy przez to przyszło mi nawet toffi.

Krem konsekwentnie roztaczał śmietankowość i maślaność białej czekolady przesłodzonej wanilią i miodem, ale... po galaretce poszedł nieco bardziej w kierunku za słodkiego owocowego smoothie czy koktajlu. Odnotowałam leciutką nutę cytryny, a potem bardziej egzotyczny splot... Mango? Banan? Gruszka? Bardziej jako jakiś pudding, koktajl... nie owoce same w sobie. Miód i wanilia w zasadzie górowały nad owocami, że w głowie miałam mocno miodowy deser / pudding białoczekoladowy, jedynie z nutką owoców.

Gdy nadzienia prezentowały się, czekolada cały czas była bardzo dobrze wyczuwalna. Mleczno-maślana, a jednak też gorzkawa, nie dała zapomnieć o orzechowo-karmelowym wątku. Pod koniec wydała mi się jeszcze nieco bardziej gorzkawa.

Całość bardzo mnie rozczarowała. Mleczna czekolada zdominowała kompozycję. I choć to dobra mleczna, z wyraźnie wyczuwalnym kakao, to jednak odciągała uwagę od potencjalnie ciekawego nadzienia. Jej warstwy ze środka stłamsiły galaretkę. A ta... była zaskakująco mało owocowa. Co ciekawe, też mało galaretkowa, a bardziej jak miodowy dżem. Krem też zdecydował się na słodycz miodu i wanilii, jego biało czekoladowa baza też wybijała się na przód, przez co niestety owocowość... jakoś nie mogła się wybić. Egzotyczność czuć, ale słabo. Nuty kojarzące się z mango i bananami jedynie przewijały się pod całą przesadzoną słodyczą. Czułam się, jakbym jadła czekoladę z nadzieniem miodowo-białoczekoladowym. Gdyby to była kompozycja powiedzmy "miód & biała czekolada", obiektywnie można by ją bardzo chwalić (tylko że ja takiej bym nie kupiła).
Nie podoba mi się skonstruowanie pod względem formy, ani też bazy, na jakich zrobiono krem i galaretkę. Obstawiam, że tytułowy owoc sam w sobie jest bardzo słodki i pewnie smakowo ciekawy, jednak obudowanie go białą czekoladą i miodem wyszło tak, że w sumie nie wiadomo, ile to on sam wniósł. Pewnie Zotter chciał go podkreślić, podkręcić, ale według mnie tylko przygłuszył. W zasadzie gdybym nie wiedziała, nie powiedziałabym że jest tam jakiś ciekawy owoc, a po prostu owocowa nutka "czegoś". Natłok słodyczy bez sensu, bo nie daje wczuć się w tytułowy składnik. Wyszło to nudno, choć nie tak straszliwie za słodko dzięki (lub przez) mlecznej czekoladzie i lichej soczystości. Dodałam "przez", bo i ona zagłusza potencjalną ciekawostokość.

Po niecałej 1/3 znudziłam się i zasłodziłam (mam bardzo niską tolerancję na słodycz), resztę oddając Mamie. Jej smakowała, ale nie umiała w sumie nic powiedzieć, a jedynie: "słodka, trochę kwasku; przyjemnie tak wyszła". Mało tego! Nie zwróciła nawet uwagi, że w środku była galaretka. Też jednak nie może pojąć, po co Zotter jeszcze tyle tej mlecznej czekolady do środka dodał.


ocena: 6/10
kupiłam: zotter.pl
cena: 17,90 zł (cena półkowa za 70 g)
kaloryczność: 481 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Składniki: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, przecier z indiańskiego banana (pawpaw / asyminy trójklapowej), syrop skrobiowy, odtłuszczone mleko w proszku, mleko, koncentrat soku z cytryny, miód, karmelizowany mleko w proszku, (odtłuszczone mleko w proszku, cukier), substancja żelująca: pektyna jabłkowa; sproszkowana wanilia, lecytyna sojowa, sól

poniedziałek, 1 maja 2023

Zotter Miso Caramel and Sesame / Misokaramell & Sesam mleczna z kremem z maślanego karmelu z miso z maku i sezamowym nugatem z ziarenkami oraz warstwami białej bananowej

Nowości Zottera na jesień 2022 cechował niewątpliwie orientalny, azjatycki klimat. Uwielbiam kulinaria tego regionu, ale w czekoladach? Rok temu myślałam, że już i Zottery nadziewane mi przechodzą, obecnie w zasadzie jadam tylko czyste ciemne czekolady, jednak niektóre z nowości miały nadzienia z takich składników, o których istnieniu dopiero dzięki nim się dowiedziałam. Stąd i moje zainteresowanie. Żałowałam trochę, że większość zapowiadała się arcysłodko. Pojęcia jednak nie miałam, od czego testy zacząć - miałam właśnie od niej, ale przez ilość słodkich elementów jakoś odkładałam ją w czasie. Wydała mi się ryzykowna, a zarazem potencjalnie pyszna lub bardzo zła. Otóż zupy miso, bazującej jak nazwa wskazuje na paście miso, nie lubię. A tu słowo "miso" padło. Jak widać jednak, w zupełnie innym wydaniu. Jakim? Zotter użył z maku od LUVI (która to marka tworzy austriacką wersję miso), tyle wiem z opisu tabliczki. Z internetowych opisów miso natomiast wiadomo, że to tradycyjna gęsta pasta japońska, produkowana ze sfermentowanej soi, najczęściej z dodatkiem ryżu lub jęczmienia, soli oraz drożdży.


Zotter Miso Caramel and Sesame / Misokaramell & Sesam to mleczna czekolada o zawartości 40 % kakao nadziewana (26% ) kremem z maślanego karmelu z miso z maku i (35%) sezamowym nugatem / praliną z sezamu białego z ziarenkami czarnego oraz cienkimi warstwami białej czekolady bananowej.

Po otwarciu poczułam bardzo słodki zapach karmelu, sezamu w kontekście chałwowym oraz bardzo mlecznej czekolady. Spód wręcz krzyczał wonią słodkiej chałwy z wplecioną goryczką sezamu, podkreśloną makiem i wytrawniejszymi wątkami, które z czasem na myśl przywiodły precle (te bardziej bułkowate) z makiem. Wierzch z kolei grzmiał karmelem - mocno palonym i solonym, ale też napędzał dosłownie "słodziuteńkość". Z mlekiem mieszało się echo bardzo dojrzałego banana. Po przełamaniu już w ogóle zrobiło się bardzo słodko, chałwa jeszcze się rozkręciła, zmieszała ze sczerniałym bananem, ale... jej goryczkę ewidentnie podkreślił mak i nutka miso - specyficznie wytrawniejsza i słonawa.

Choć dość konkretna, czekolada sprawiała wrażenie w pewien sposób delikatnej. Przy łamaniu jedynie leciutko pyknęła. Wnętrze było bowiem miękkawe i plastyczne, jak również wilgotne i tłuste.
W ustach czekolada rozpływała się maziście-gęsto, bardzo kremowo. Okazała się tłusta i spójna z warstwami (na spodzie i na wierzchu) czekolady bananowej, która dodała lekką proszkowość. Obie były zgrane także z nadzieniami, jeszcze tłustszymi. Te były tłuste w inny sposób.
Karmel łatwo się rozłaził, wyciskał i rozpuszczał. To lepko-maślana masa z wilgotnie-soczystym motywem. Był dość grudkowato-zwarty, że z łatwością rolował się w ustach. Czuć w nim pewne przemielenie, a gołym okiem widać kropeczki (maku?).
Nugat z sezamu był konkretny i tłusty, ale nie zbity. Rozpływał się łatwo, nie spiesząc się, i bazowo gładko. Wypuszczał z siebie chrupiąco-strzelające ziarenka. Było ich całe mnóstwo! Na szczęście jednak nie przeładowano nimi całości - ta ilość wydaje się idealna.
Wszystko zmieniało się powoli w jedynie gęstawą, bardzo kremową masę. Nadzienia rozpływały się w miarę równocześnie, na koniec zostawiając czekoladę i ziarenka oraz drobinki do pogryzienia.
Proporcje na plus, bo choć wygląda, że karmelu dano niewiele, w smaku nie odstępował drugiej warstwie.

Mleczna czekolada zalała mi usta mlecznym tsunami, sowicie dosłodzonym karmelem. Odnotowałam orzechową sugestię i maślaność. Trochę przesiąkła nadzieniami, to pewne. Już w pierwszych sekundach chałwowa nutka dała o sobie znać.

Prędko wzrosła słodycz. Była esencjonalna i soczysta za sprawą bananów. Przez chwilę czuć je dość wyraźnie, po czym nieco zatonęły w ogólnej słodyczy. Sama biała bananowa czekolada smakowała delikatnie, wręcz pudrowo słodziutko i śmietankowo.

Ogólnie szybko rosnąca słodycz była silna i bardzo złożona. Nadzienia rozpływały się mniej więcej równocześnie, i choć sezamowe szybciej zdradzało swoją obecność chałwowym wątkiem, to karmelowe nagle wyskakiwało, ściągając na siebie większość uwagi.

Kompozycję przeszył lekki kwasek, jakby nieco cytrynowy, ale też, a właściwie głównie, czegoś niedookreślonego. To była kwasko-wytrawność, związana z mocno paloną nutą i solą. Nadzienie karmelowe okazało się mocno palone, aż do goryczki, którą podkreślały inne nuty. Nasiliła się słodycz karmelowa, jednak nie była to czysta słodycz. Drobna maślaność pojawiła się, lecz pozwoliła działać innym nutom. Przede wszystkim przewijała się tu słoność, zahaczająca o słoną kwaśność, napędzająca... wytrawność miso? Goryczkę paloną podkreślił mak - epizodycznie pojawiający się. Czułam tu akcent typowy dla miso. Taki trochę podfermentowany, słonawo-kwaskawy i wytrawnie soczysty, a jednak wciąż osadzony w palonym karmelu. Ta część zawarła w sobie drobny, "obrzydliwawy" element. Słodyczy też nie brakowało - o nią dbały czekolady i część sezamowa. W pewnym momencie karmel oddał jej pole do popisu, sam usuwając się na tyły, gdzie dotąd rozchodziła się sezamowość.

Sezamowy nugat dokładał się do słodyczy. W zasadzie w pewnym momencie on za nią odpowiadał, ale i on nie był czysto słodki. Wyraźnie czuć słodko-gorzkawy sezam w wydaniu chałwowym. To 100% smaku chałwy! A jednak też z dodatkiem mleka, masła, składających się na nutę nugatu. Słodycz była w naturalny sposób przełamana goryczką sezamu. Ziarenka z kolei - rozgryzane czy nie - w trakcie rozpływania się wszystkiego, niewiele wnosiły.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, mimo goryczkowato-wytrawniejszych akcentów, słodycz aż drapała. Kumulacja chałwowowści i karmelu z dolatującą wanilią szalała na mlecznej fali.

Kremy podkręcały się wzajemnie zarówno gdy chodzi o słodycz, jak i wytrawność czy goryczkę. Mak podbijał goryczkę sezamu, a słodycz chałwowa na zasadzie kontrastu podkreślała wytrawność miso, która... Z kolei nie odważyła się wyprzedzić palonego i solonego karmelu. Oba były wyraziste, ale nie walczyły ze sobą.

Gdy kremów było coraz mniej, zaczynały zwracać na siebie uwagę przemielone makowe drobinki wtłoczone w pojedyncze już grudki karmelu i czarny sezam. Nawet niegryzione, goryczkowato-wytrawne trochę jakby próbowały rozbić słodycz. Maku samego w sobie prawie nie czuć, ale doszukać się można. Przewijała się wśród nich nawet pewna wytrawność (w grudkach karmelu), a także słoność, ciągnąca za sobą karmelowy wątek. Epizodycznie wychylał się też kwasek. Trochę to wszystko aż gryzło w język.

Mleczna czekolada po tym wszystkim wydała mi się jeszcze słodsza w karmelowo-śmietankowy sposób i bardziej mleczna. Biała bananowa widać to spotęgowała (tylko to, bo bananowość dawno zanikła).

Gryzione na koniec ziarenka czarnego sezamu wykazały "roślinną wytrawność" i tylko leciusią goryczkę - były łagodne. Neutralizowały intensywne, słodko-goryczkowato-słone smaki.

Po zjedzeniu został posmak palonego i solonego, maślanego karmelu, słoność aż kwaskawa i goryczka sezamu. Sezam jawił się jako neutralniejsze ziarenka, ale nie dał zapomnieć o chałwie. Na tym etapie jednak już nie było tak słodko, choć drapanie w gardle ostało się. Czułam się aż zaklejona słodyczą karmelu, mimo że na smak nie aż tak.

Czekolada zaskoczyła mnie, tym, jak jej - wydawać by się mogło - skrajne nuty harmonijnie się połączyły. Dobra mleczna czekolada skrywała niewiarygodnie chałwowe nadzienie sezamowe, które oprócz ogromu słodyczy, było smakowicie goryczkowate. Nigdy bym nie powiedziała, że druga część tak zacnie się z nim zgra. Mocno palony karmel wzbogacony solą, makiem i aż kwaskawymi akcentami współpracował. Choć motyw miso był osobliwy, wcale nie odstawał - nie był bowiem za mocny. Osobiście wolałabym mniej słoności (w ogóle, by karmelowa część była mniej istotna), ale i ona jakoś w kompozycję weszła. Bananowej czekolady prawie nie czuć, ale też coś tam wniosła. I mimo natłoku, nie wyszedł czekoladowy śmietnik - wręcz przeciwnie. Wszystko czuć bardzo wyraźnie, wszystko miało swój moment albo bez problemu dwa wątki płynęły obok siebie.
Całość mi smakowała. Jednorazowo i ciekawostkowo, ale wydała mi się dziwnie wciągająca - w końcu tak niecodzienna. Gdyby tak jednak Zotter zrobił tabliczkę z samym nadzieniem sezamowym jak to - do takiej mogłabym nawet wrócić. Ta chałwowość mnie poraziła w pozytywnym sensie, nie ukrywam, że to głównie dzięki niej czekolada zgarnęła tak wysoką notę. I oczywiście doceniam ogarnięcie tak ryzykownych składników.


ocena: 9/10
kupiłam: zotter.pl
cena: 17,90 zł (cena półkowa za 70 g)
kaloryczność: 587 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, sezam, masło, śmietanka, syrop skrobiowy, miso z maku (ryż, mak, woda, sól, aspergillus oryzae / pleśń kōji), pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, czarny sezam, suszone banany, odtłuszczone mleko w proszku, olej sezamowy, proszek sojowy (soja, maltodekstryna, syrop kukurydziany), sól, lecytyna sojowa, koncentrat soku cytrynowego, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), sproszkowana wanilia, anyż gwiazdkowaty, cynamon

środa, 23 marca 2022

Lindt Banana Split mleczna z nadzieniem bananowym i czekoladową truflą

Bananowe rzeczy już mnie nie kręcą, jak niegdyś, bo po prostu nie spełniają oczekiwań. Czasy, gdy interesowały mnie mleczne nadziewane Lindty też już się skończyły. A jednak tę czekoladę mieć musiałam - choć było to zanim zaczęłam otwierać serię mlecznych, jakie na blogu opublikowałam w ciągu ostatnich dni. Jednak już kupując, nie liczyłam, że mnie jakoś szczególnie zachwyci. Pomyślałam jednak, że miło by było, gdyby okazała się poprawnym wariantem na temat duetu kremów. Spodobał mi się jako pomysł przy paskudnej Orion Kremova Bananova A Kakaova Naplni z nadzieniem bananowym i kakaowym

Lindt Banana Split to mleczna czekolada o zawartości 31 % kakao nadziewana ciemnoczekoladową truflą (13%) i kremem bananowym (27%), z linii Eistafel; edycja limitowana na lato 2021. 

Rozrywając sreberko poczułam sztucznawy, ale na szczęście nie napastliwy, bananowy zapach. Zrównany był (częściowo oczywiście sam się do niej dokładał) z za wysoką, cukrową słodyczą. Zdawał się tonąć w ogromie mleka. Zarówno tak ogółem, kojarząc się z jakimś mlekiem / deserem bananowym, jak mleka pochodzenia czekoladowego. Zwłaszcza wierzch pachniał bardziej esencjonalnie czekoladowo, nawet nieco kakaowo. Doszukałam się w tym cierpkiego echa... z granicy kakao, a aromatu bananowego. Przy jedzeniu i podziale aromat banana nasilał się, nieco wspierany przez naturalniejszą nutkę nektaru / przecieru. 

Czekolada na dotyk wydała mi się delikatna, jakby miała się rozlecieć, mimo że w zasadzie... mogła równie dobrze okazać się masywną. Jeszcze nic nie było przesądzone. Miała w sobie coś kruchego, zwłaszcza przy łamaniu, kiedy to wydawała lekkie pyknięcia.
Gruba warstwa czekolady skrywała nadzienia: o ile gęstego, lekko mazistego i tłustego kremu bananowego nie pożałowano, tak lepkawego, ale nie klejącego ciemnego już trochę tak. "Trufla" trochę się wyciągała (i potem zabawnie sterczała), ale przypominała zastygły, bardzo, bardzo gęsty, żelowaty sos. Umieszczono ją jedynie na środku (a jednak nie narzekam na taką jej ilość). Obie części były kremowo-gładkie.
W ustach czekolada rozpływała się w umiarkowanym tempie, bardzo gęsto i kremowo. Zalepiała, stając się miękką i tłustą masą. Nadzienia mieszały się z nią. Trufla wyciskała się nieco szybciej. Okazała się żelowo-śliska, gładka i dość tłusta. Rozpływała się rzadkawo, nieco wodniście, acz niechętnie. Trochę jej to zajmowało, kulkowała się wówczas. Była dziwnie plastyczna, niby lepka, ale się nie kleiła do np. zębów. Wydała mi się dość... smarowata.
Krem bananowy odznaczał się gęstą i pełną, miękką tłustością. To krem kryjący soczystość, przypominający budyń na pełnym mleku z oleistym echem. Zalepiał do pary z czekoladą. Nadzienia znikały tylko minimalnie szybciej od czekolady.

Sama czekolada w smaku okazała się zabójczo słodka. Cukier goniła nutka waniliny, pewna plastikowość, ale też tsunami mleka. Trochę ratowało sytuację. Lekko przesiąkła sztucznością nadzień, głównie bananowego. Odnotowałam też leciutką nutkę kakao, podkreślającą czekoladowość - chyba też pochodzenia nadzieniowego.

Nadzienia dołączały do czekolady mniej więcej równocześnie. 
Bananowe dołączało do czekolady prędko poprzez słodycz i mleczność. Poziom cukru przy jego debiucie wydał mi się skandaliczny. A jednak krem najpierw jawił się jako delikatny, głównie mleczny. Następnie wplótł aromat bananowy, któremu pomagała sztuczność trufli. Pomyślałam o mleku chemicznie bananowym. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa banan wychodził niemal na przód, gdzie jeszcze dokładał słodyczy. Przez nią zasadniczy smak banana aż tracił na pewności siebie i gubił się.

Drapało w gardle nieznośnie. Banan pobrzmiewał nutką słodkiego nektaru, jednak dużo w w tym wszystkim (w tym w bananowości) aż goryczkowatej chemii. To czuć zwłaszcza przy spróbowaniu jasnego nadzienia osobno. W całości bowiem, gdy tak mieszało się z ogromem czekolady mlecznej, wyszło bardziej puddingowo-lodowo. Jak mleczne lody o smaku bananowym z np. dobraną gałką czekoladowych-albo-kakaowych.

Ciemnemu nadzieniu przez cukrowość całości też średnio szło przebicie się. Zwracało na siebie uwagę zasuwając goryczkowatą nutkę. Przebijała się przez cukier, wydając się dość nieokreśloną. Mimo to, nie zabrakło w nim słodyczy. W pierwszej chwili czy przy próbowaniu osobno, gorycz zdawała się mieć chemiczne pochodzenie. W trakcie jedzenia chwilami wydawała się bardziej kawowa, a chwilami rzeczywiście czuć cierpkawo-gorzkie kakao... wychodowane w laboratorium. Wyszło to jak sztuczny sos / syrop czekoladowo-kawowy, trochę nawet... karmelowo-kawowy? Ze słodko-chemiczną nutą procentów? A także cukrowo-cukierkowy. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa odpuszczał, krył się w ogólnej cukrowości, odchodząc na tyły.

Z czasem cukrowość, czekoladowość i mleko pochłaniały sztuczność, ja zaś skupiałam się głównie na cukrze. Przy chemii wyłoniła się też wanilina. Gdy całość z ust już znikała, czekolada wychodziła na przód, pokazując się od bardziej plastikowo-cukrowej strony. Chyba uwypukliła ją sztuczna kakaowość trufli. Mimo że wciąż była wyraźnie mleczna.

Po zjedzeniu zostało straszliwe przecukrzenie oraz bananowo-słodki posmak wymieszany z goryczowatymi aromatami: zarówno dziwnego, ciemnego sosu jakby sztucznie likierowo-kawowo-możekakaowego, jak i bananowego. Ewidentnie sztuczne banany mieszały się z nieco naturalniejszym motywem lodów bananowych. Czułam też cukierkową, sztuczną alkoholowość wkomponowaną w okropne zacukrzenie, a do tego tłuszczowość. I smakową, i jako warstwa na ustach. Z czasem odnotowałam, że w język i gardło pali nie tylko cukrowość, ale równie mocno chemia.

Całość bardzo rozczarowała. Spodziewałam się cukrowo-smacznej kompozycji, niczego ambitnego, ale to nie było "ot, można zjeść, bo mało ambitne, ale dobre". Wyszło sztuczne i nużące, aż mdłe od cukrowości. Poszczególne nuty aż gryzły. Czekoladowa trufla to jakaś kpina, a banany... w zasadzie miałyby jeszcze szansę, mimo dużego udziału aromatu, gdyby miały lepsze otoczenie. A tak samą bananową bananowość czuć za słabo. Już po pierwszej kostce poziom cukrowości i paskudne aromaty, i jej zagłuszanie smaków, sztuczne podszycie męczyły, a także stanęły na drodze cieszeniu się z degustacji. W sumie zjadłam ledwo trzy kostki i po nich czułam się aż zdegustowana, ale upewniłam się, że to zła czekolada. Bo aż nie mogłam uwierzyć, że Lindt zrobił coś takiego; poziom Oriona (a może niższy?). Reszta trafiła do Mamy, ale i ona nie zmogła (czekolada więc poszła dla ojca). Stwierdziła: "Czegoś tak niesmacznego dawno nie jadłam. Okropny posmak daje już w trakcie jedzenia, sztuczne to jakieś... chyba ten brązowy dżemik tak walił. Sztuczny. Pomijając, że wszystko głównie słodkie, to on gorzki jakiś? Banana to ja tam nie czułam i w sumie zagłębiać się nie chciałam w to, co ja tam właściwie czułam.".

Ja, ryzykantka, jak nakazuje opakowanie, sceptycznie kostkę włożyłam do lodówy na godzinę, a potem wyjęłam na jakieś 20 min., by jednak odtajała i zjadłam. Efekt? Owszem, nadzienie upodobniło się bardziej do twardo-zbitych lodów, zachowało chłodzący efekt i było nieco bardziej jak... jakiś baton a'la Maxi King z gęstym sosem (a czekolada wróciła do normalności), jednak... to wydawało mi się jeszcze słodsze. Choć może mniej sztuczne? Na pewno jednak niefajne; nie moja bajka. Ocena i opis ogółu odnosi się do wersji traktowanej normalnie.


ocena: 2/10
kupiłam: Allegro
cena: 13 zł
kaloryczność: 567 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, tłuszcz maślany, syrop glukozowy, syrop z cukru inwertowanego, śmietanka w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, przecier bananowy (1,4%), lecytyna sojowa, substancja utrzymująca wilgoć (sorbitol), ekstrakt bananowy (0,1%), sól, aromaty naturalne, aromat

piątek, 28 stycznia 2022

Manoa Flavours of Hawaii Mai'a Banana 70 % ciemna z Hawajów z bananami

Uwielbiam banany i o ile kiedyś marzyło mi się sporo słodyczy / czekolad bananowych, o tyle teraz zrobiłam się ostrożna i zniechęciłam. Parę uświadomiło mi, że banany w czymś nie wychodzą tak autentycznie i smakowicie, jak bym chciała. A gdy dodać do tego nielubienie twardych (o potencjalnie ostrych krawędziach) dodatków-chrupaczy, uważam z kupowaniem czekolad z bananem. W końcu trafiłam jednak na Raaka 66% Bananas Foster, a więc ciemną ze sproszkowanym, wtopionym / zmielonym na gładko bananem i przepadłam! Zakochałam się. Zamawiając z Sekretów, tabliczki marki Manoa pomijałam, bo dwie jedzone niezbyt mi podeszły, więc najpierw ominęłam i bananową. Gdy jednak zorientowałam się, że banan na pewno sproszkowali, uznałam, że jednak dam szansę. Może banany wyratowały (potencjalnie) średnią czekoladę? I śmiesznie się złożyło, bo zaplanowałam ją sobie w okolicach Carrefour BIO Saveur Orange, a więc też "z owocem", który w kawałkach przeważnie wychodzi źle (powiedzmy, że z owocem - Carrefour jest z ekstraktem). Śmieszny zbieg okoliczności.
Ciekawostką związaną z tą tabliczką jest, że na Hawaje banany przybyły dzięki polinezyjskim osadnikom. Kolejną, że grafikę z kartonika stworzył lokalny hawajski artysta Shar Tuiasoa ze studia Punky Aloha, którzy zajęli się opakowaniami całej linii Flavors of Hawaii tej marki (swoją drogą, opakowanie bananowej uważam za najbrzydsze). Wchodzą w nią czekolady z dodatkami mające zapewnić jak najlepsze poznanie smaków tych wysp.

Manoa Flavours of Hawaii Mai'a Banana 70 % Dark Chocolate ciemna o zawartości 70% z Hawajów, z okolic miasta Kailua (hrabstwo Honolulu) z wyspy Oʻahu, z bananem.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach świeżych, surowych bananów i czarnej kawy, wilgotnej, czarnej ziemi... lub raczej nibsy kakaowe o mocno ziemistym charakterze. Te zadbały o charakterne podłoże m.in. z gorzkawych ziaren kawy i... wina? Jakby tak ono nasączało ziemię i dodawało soczystej, lekko kwaskawo wiśniowej nuty. Banany były słodkie, soczyste i mieszające się z... pewną roślinnoścą? Wyobraziłam sobie kiście bananów i drzewa... bananowce, ale nie tylko. Czyżby ogrzewało je słońce? Zaprosiło cieplejszy, i znacznie słodszy motyw bananów "na ciepło"? Pudrowych? Odnotowałam też jakby nieoczywiste sploty "warianty czegoś": kawa-kardamon, cynamon-wanilia. A to "coś" - to jakieś puddingi, desery, ewentualnie płatki (np. owsiane)? "Roślinne cosie".
Aromat wydał mi się dwupłaszczyznowy: świeżo-surowy i charakterny (ten przewodził), a jednocześnie ciepły i utulający, słodki.

Łamana czekolada wydawała głośne trzaski. Była twarda, konkretna i jakby nieco krusząca się. Na to zwracał uwagę piaszczysty przekrój.
W ustach czekolada rozpływała się powoli i gęsto. Od początku szczyciła się niemal idealną gładkością. Prędko miękła i zalepiała, przybierając formę dość tłustawego, aksamitnego... kleistego kremo-puddingu? Z elementami śmietankowo-bananowego smoothie o niecodziennej gęstości, ale jednak właśnie wprowadzającego soczystość? To było trochę jak ugotowana gęstwina, a rozrzedzona sokiem czy czymś.

W smaku jako pierwsze wystrzeliły soczyste, surowe banany niosąc ogrom rześkości. W tę wpisały się też delikatne, orzeźwiająco słodkie lychee i melony galia, które wtórowały bananom. Ogrom egzotyki szybko zaczął rozkręcać i umacniać słodycz.

Nie było jednak tak łatwo, bo tuż-tuż za słodyczą pędziła czarna kawa i palone ziarna kawy niosące gorzkość, goryczkę. Wydawały się aż z nią zrównywać, by wówczas... odświeżyć się? Jak świeże ziarna kawy i kakao?

W dodatku po paru chwilach odnotowałam w tej słodycz również rosnący aspekt "roślinny". Najpierw pomyślałam o kiściach bananów i bananach w skórach, ale to szybko zaczęło stawać się... liśćmi i roślinami zielonymi, płatkami zbożowymi. Było to delikatne, niemal neutralne, rozbijające słodycz od środka, a jednak powiązane z nią. Słodycz wydawała mi się niby rozproszona, ale punktowo cały czas, konsekwentnie rosnąc. Może zbierała siły?

Dość prędko na tyłach pojawił się kwasek. Też jakby płynął z bananów, zawierał w sobie słodycz, jednak... po paru chwilach wystawił do wyścigu wino i wiśnie. Słodko-miękkie, nieco podfermentowane...? Jednak nie tylko. Także zestawione z bananem jako duet banan-wiśnia (jakiegoś smoothie?). Skojarzył mi się z nektarem bananowym (z nutą wiśni?). Soczysty, słodko-kwaśny i uzupełniający się. Do głowy przyszło mi lekkie, ale wytrawne czerwone wino. 

Pomogło przebić się goryczce i cierpkości. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa "neutralność" uderzyła ziemią, To była gorzkawa siekiera, niosąca lekką ostrość i jeszcze więcej goryczki. Wydawało się, że kawa wylała się na nią i nasączyła ją. Ich gorzkości połączyły się na pierwszym planie (obok bananów). Pomyślałam o orzechach włoskich w skórkach... może nie pierwszej świeżości? Roślinność też do cierpkości się dołożyła, ale po orzechach wróciły bardziej zbożowe motywy. Pomyślałam o gryce, owsie... owsianych płatkach? Takich, które leciutko przypalono i do których dodano i orzechy włoskie, i wręcz zasłądzające banany. I do których podano kawę zrobioną na mocno palonych ziarnach. Od ziemi odwróciły uwagę konary drzew ją porastające, a w końcu same drzewa. Drzewa... na które padało słońce?

Po winie, gdy już nabrałam pewności co do tego, że to raczej jakieś o lekkim charakterze, pojawiły się słodkie, dojrzałe gruszki. Pomachały do owoców z początku, a więc bananów i innych egzotycznych. Banany wyszły niemal na przód. To było jak... bardzo, bardzo słodki bananowy nektar lub przecier. Wydawały się przy tym aż przerysowane. 

Z  czasem kompozycja ociepliła się. Rozgrzane drzewa zasugerowały trochę przypraw: wanilia, chłodząco-ciepły anyż (ze względu na rześkość?), może bardzo słodki cynamon... Kardamon? Goryczka pobrzmiewała, ale wpisywała się w coraz silniejsze ciepło i słodycz. Roślinne nuty również... "zagotowały się", serwując mi jakieś słodkie od bananów roślinne puddingi na ciepło, płatki owsiane i/lub gryczane. Roślinność... chwilowo wydała mi się aż kwiatowa, po czym...

Bliżej końca usta zalała słodycz. Wyczuwalna wyraźnie cały czas, huknęła, dominując. Banany można by przy tym odmieniać przez wszystkie przypadki. Puddingi bananowe, bananowe owsianki i smoothie (roślinne?), banany świeże surowe i zacnie dojrzałe, ale... Po nektarowych, bardzo słodkich bananach przyszła pora na tak słodkie, że aż pudrowe i jakby nierealistyczne. "Przyprawy" jeszcze umocniły ich słodki charakter. Bananowo-waniliowy splot nie odciął się od innych owoców... czułam też jakby duet banan-gruszka i... gruszkę (z bananem?) z cynamonem?
Aż trochę w gardle zadrapało.

A jednak banan nagle się zreflektował i tchnął w to wszystko bananowy kwasek (takie dziwa się zdarzają!)... A ten przywrócił duet banan-wiśnia. Wyraźny i soczysty, acz chwilowy. Znów mignął melon (galia). I... jakby tak skropić to kropelką cytryny? Orzeźwiający kwasek wydał mi się też nieco ziemisty, nibsowy. Błyskawicznie podłapało to wino i... palone ziarna kawy.

W posmaku zostały właśnie banany - znów dwupłaszczyznowo - słodkie i dojrzałe, doprawione, ale też banany aż dziwnie kwaskawe. Towarzyszyło im lekkie wino, nibsowo-kawowy motyw cierpkości i delikatna goryczka. Było bardzo słodko, ale nie muląco, a egzotycznie-owocowo. Choć niestety z drapaniem w gardle.

Całość bardzo mi smakowała, lecz wydała mi się chwilami zbyt kontrastowo słodka. Znaczy... po siekierowych nutach ten jeden dłuższy moment słodyczy niezbyt mi się podobał, ale całościowo to interesująca kompozycja. Ta jej dwupłaszczyznowość była obłędna. Charakterność i świeżo-surowe klimaty, a potem ciepło, słodycz, urok... Tylko, że ja tam bym widziała nieco lepsze przejścia czy coś.
Rewelacyjnie czuć banany, a i otoczenie przyjemnie z nimi wyszło (to, co było na pierwszym planie, dominujące zmieniało się epizodycznie jakby segmentami: słodycz/neutralność, siekierowość, słodycz, siekierowość oraz obie na raz w posmaku). Nic się nie zagłuszało. Tak jak obstawiałam jedząc, czuć sporo nut Haiti (potem, by się upewnić, wróciłam do recenzji Georgii Ramon Haiti 80%): wino-wiśnie, zboża (w GR gryka), orzechy (też włoskie!), roślinność. Tylko że... właśnie Manoa wydawała mi się bardziej roślinna i - o dziwo - ziemista. To pewnie dzięki bananom. I w sumie nawet nie była aż tak drastycznie słodsza - to pewnie dzięki całej jej rześkości, soczystości.
Nie zachwyciła mnie jednak jak Raaka, bo tamta mimo charakterności, zachowała ogólną słodycz i harmonię (owoce "inne" łączyły dodatek bananów z wiśniową nutą czekolady; w Manoa "inne" owoce też były bardzo, bardzo słodkie), co bardziej pasuje do bananów. I wcale nie wydawała się słodsza - pewnie z racji kakao surowego.
A jednak ten dualizm też mi się podobał. I połączenia banan-wiśnia (nieoczywiste, ale jakże pyszne), banan z orzechami włoskimi, "coś bananowego" (np. nigdy nie chciałabym zjeść bananowej owsianki, bo nie lubię owsianek z owocami, ale taka nuta w tabliczce wychodzi zacnie nawet wg mnie)... A do tego kawa i ziemia! Tylko ta aż karykaturalna chwilami słodziuteńkość... Wydaje mi się, że stopień palenia ją tak uwypuklił. W zasadzie... sam smak mógłby i 9 zgarnąć, jednak jak pomyślę o cenie i pewnych jej aspektach (które wynikają ze sposobu zrobienia? obstawiam, że gdyby dali cukier trzcinowy, wyszłaby lepiej), nie... 


ocena: 8/10
cena: 59 zł (za 60g; cena półkowa)
kaloryczność: 600 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, liofilizowane banany w proszku