piątek, 30 czerwca 2023

Millesime Chocolat Inde Terroir de Kaithapara Forastero Noir 74 % ciemna z Indii

O belgijskiej marce Millesime nigdy dotąd nie słyszałam, jednak gdy pojawiła się okazja kupienia czystych ciemnych, skorzystałam, kupując wszystkie takie dostępne. Ostatnimi czasy trochę doskwiera mi wizja, że mam coraz mniej czekolad do odkrywania.
Z tego, co poczytałam o tej czekoladzie, do wioski Kaithapara kakao dotarło już w osiemnastym wieku z indonezyjskiej wioski Amboyna. Producent podkreślił, że w ciekawy sposób połączyły się charakterystyczne cechy Indonezji z tymi podyktowanymi górzystym regionem Kerali.

Millesime Chocolat Inde Terroir de Kaithapara Forastero Noir 74 % to ciemna czekolada o zawartości 74% kakao forastero z Indii, ze stanu Kerala, z dystryktu l’Idukki, z wioski Kaithapara.

Po otwarciu poczułam delikatny, maślano-śmietankowy zapach z lekko jogurtowym echem oraz całkiem sporo delikatnych orzechów. Echo po chwili rozwinęło się jako roślinna alternatywa jogurtu zrobiona jakoś z puddingiem ryżowym. Wymieszana musiała być z cynamonem, bo pewna słodka, nieostra, ale milusio ciepła korzenność też się w tym rozgościła. Wiązała się z orzechami i drzewami, a także lekką wytrawnością pieczonych batatów. Zatopione wszystko to było w słodyczy miodu i miękkich, złotych fig suszonych oraz również słodkich i miękkich suszonych śliwek kalifornijskich. Chyba też z nieco soczystszą nutką soku śliwkowego lub ciemnych winogron.

Tabliczka wydała mi się twarda jedynie ze względu na to, iż miejscami była naprawdę pokaźnie gruba. Gdy jednak odgryzałam kęsa, sprawiała wrażenie miękkawej, choć wciąż konkretnej i bardzo masywnej. Trochę się kruszyła. Trzaskała średnio głośno, w niecodziennie mocno gęsty sposób.
W ustach rozpływała się w średnim tempie i średnio gęsto. Była zbita, wydawała się miękka powierzchownie, jakby taką wilgotnie miękką aksamitnością opływała. Po chwili okazała się szorstko-proszkowa, wręcz chwilami nieco ziarnista i jakby kryształkowa. Jej smugi wykazywały gęstawą soczystość, co pasowało do niegładkiej bazy i sprawiało, że odebrałam ją jako nietłustą. Struktura wydawała się idealnie dopasowywać do smaku (jakby były w niej drobinki przypraw).

W smaku pierwsza pojawiła się wysoka słodycz czerwonych śliwek i miodu. Płynęły na jego gęstej, złocistej fali. Pomyślałam o soku ze śliwek, może z suszonych? Gdy tylko kwasek zaznaczył swoją obecność, przybyły słodkie, niemal czarne czereśnie.

Miodu płynęło coraz więcej i więcej. Pomyślałam o miodowo-maślanym kremie-puddingu, jako że całość cechowała łagodność. Może... były to maślane ciasteczka posłodzone miodem? Z kremem śmietankowym?

Odnotowałam jednak pewną rześkość, że myśli wróciły ku puddingowi, acz śmietankowo-ryżowemu. Jakby ugotowany, mleczno-śmietankowy ryż podać z... roślinną, delikatną alternatywą wegetariańską jogurtu, doprawioną cynamonem cejlońskim? Był bardzo słodki i ciepły, niespecjalnie ostry.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa soczystość owoców z początku w dużej mierze przeszła w rześkość właśnie śmietanki, puddingu. Nikła w słodyczy, choć sugestia lekkiego kwasku śliwek o różnym stopniu dojrzałości utrzymała się.

Po miodzie przyszedł czas na karmel, który wniósł palono-pieczony motyw. Przyciągnął trochę orzechów, początkowo niejednoznacznych i lekką cierpkość. Może drzewa?

Duet rześkości i słodyczy z czasem z miodu odsłonił złociste, mięciutkie suszone figi. Właśnie też niemal miodowe same w sobie. Soczystość zmotywowana cierpkością zaczęła wracać. Karmel podszepnął daktyle, ale te jednak jakoś się zgubiły. Powoli, powoli, ale w końcu poczułam znów słodziutkie śliwki. Mieszały się z figami; były suszone, a potem... może to sok śliwkowy z kwaśniejszo-podfermentowanym zarysem? Na pewno bardzo ciemne winogrona. Słodkie, lekko cierpkawe, takie... poważniejsze?

Wyobraziłam sobie zdrowy karmel zrobiony z mieszanki miodu, suszonych owoców i... fistaszków? Może też jakieś maślane ciastka z arachidami? Orzechy wzmocniły się właśnie jako fistaszki, nawet już same w sobie słodkawe i lekko podprażone. Wzrosło ogólne ciepło. Do głowy przyszły mi pieczone (bardzo słodkie jak na warzywo, ale w czekoladzie w stosunku do innych nut wytrawniejsze) bataty i... słodziutka, gotowana marchewka, w której zaznaczyła się goryczka. Drzewa i orzechy ulokowały się przy nich.

Ciepło z czasem zrobiło się nieco bardziej korzenne, choć mocniejsza ostrość nie nadeszła. Pomyślałam za to o jakimś niemal karmelowym, słodkim, a dosadnym alkoholu. Brandy? Może lekko owocowym? Z subtelnej gorzkości wydobyło to nawet pewną ziemistość.

W posmaku został sok śliwkowy, jakieś bardzo ciemne, niemal czarne owoce - chyba winogrona i czereśnie, a także sporo śmietanki, maślano-orzechowy splot, sugerujący jakiś pudding. Odważniej wyległy drzewa i ziemia.

Całość smakowała mi, acz wyszła za delikatnie śmietankowo, maślano i tak ciasteczkowo-puddingowo. Mimo że potem nadciągnęło trochę korzenności, mocniejszy alkohol. Owoców czułam sporo, ale to nie mocno owocowa kompozycja. Miały swoje momenty. Śliwki, ciemne winogrona i czereśnie dopływały do ogromu fig, które to z kolei niemal zasładzały w duecie z miodem. Intrygująco wyszło ciepło i podpieczenie, a także nie tyle pełna gorzkość, co wytrawność batatów i marchwi, które w sumie same w sobie są słodkie oraz ryżowość.
Interesująca, nie do końca moja, a aspirująca do bycia moją (gdyby tak gorzkość była wyższa kosztem maślaności, pewnie byłabym zachwycona), ale niewątpliwie dobra. Zdecydowanie jednak nie przemówiła do mnie struktura.


ocena: 8/10
cena: 26,50 zł (dostałam zniżkę, cena półkowa to 30 zł za 70 g)
kaloryczność: 560 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

czwartek, 29 czerwca 2023

Auchan Noir Perou ciemna 78 % (nowa od 2022)

Auchan Dark Peru 75 % w 2021 smakowała mi i uznałam, że będę wracać. Kupiłam może raz czy dwa, potem miałam dłuższą przerwę i... nagle okazało się, że podnieśli kakao. W zasadzie powinnam się ucieszyć, ale... w tych czasach jestem podejrzliwa. Pojęcia nie miałam, czego się spodziewać.

Auchan Noir Perou to ciemna czekolada o zawartości 78 % kakao z Peru.

Po rozerwaniu sreberka uderzył zapach drzew i słodu z mocnym prażeniem i wędzeniem, robiącym aluzje do motywu umami (by nie powiedzieć "mięsnego - to było by nadużycie; bardziej jakieś bbq-grillowe nuty). Na pewno w ogromie wędzenia rozgościły się śliwki, może też wino, i cytrusy, głównie cytryny. Mieszały się z innymi owocami - chyba suszonymi morelami. Te wprowadziły nienachalną, paloną słodycz karmelu i żywicy. Łączyła się z drzewami iglastymi i ziołami, świeżo-kwaskawym lasem, goryczkowato-drewnianymi szyszkami. W oddali przewinął mi się też dym i nieokreślone orzechy.

Twarda, choć cienka (mimo 90g rozwałkowana do wielkości mających 100g) tabliczka trzaskała średnio głośno, dźwiękami świadczącymi o kruchości. Mimo że nie wydawała się krucha. W dotyku sprawiała wrażenie tłustej i może nawet nieco ulepkowatej.
W ustach rozpływała się raczej powoli i aksamitnie. Nie jednak gładko. Była miękka i troszeczkę plastyczna, znacząco lepka. W końcu w aksamitności zaczęła przejawiać pylistość, nieco nasilającą się z czasem. Z racji gęstości, kojarzyła mi się z maślanym, pylistym budyniem. Pod koniec lekko ściągała.

W smaku pierwsza zaznaczyła swoje miejsce cierpkawa goryczka palonych ziół, a zaraz za nią ruszyła słodycz palonego karmelu. Mimo to, kompozycja nie wydała mi się szczególnie mocno palona.

Zioła owszem, palone były. Unosił się znad nich dym, dbając o więcej goryczki i cierpkości, ale... to też goryczka i zioła świeższe. Pomyślałam o szałwii, która zrobiła przejście do lasu i wyraźnie drzew. Czułam świeżość lasu iglastego i jakby goryczkę poszczególnych, konkretnych drzew.

Przerobiły karmel na żywicę. Słodką i... miodową albo raczej żywiczny miód. Miód spadziowy iglasty? Taki z zaznaczonym kwaskiem?

W słodyczy obudziły się owoce. Jak i miód jednak przejawiały też kwaśność.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa w kwasku lasu iglastego poczułam jakby wędzone cytryny, skórkę cytrynową. Opiewała ją cierpka goryczka, ale też za jej sprawą rosła soczystość. Kwaskawo-rześki las iglasty wyszedł na przód.

W tle czaiło się delikatniejsze prażenie, goryczka... skórzanej odzieży? Drewniane nuty splotły się z ciężką soczystością, a ja pomyślałam o wędzonych śliwkach, odrobinie jagód, wiśni i wina. Niejednoznaczne wcześniej owoce trzymające się miodowo-kwaskawej strefy wskazały suszone morele. Pomyślałam o jakimś maślanym, "bułkowatym" cieście np. keksie z suszonymi owocami i skórką cytryny, właśnie z cytrusową nutką.

Cierpkość rosła, a soczystość i wino zaserwowały słód i jeszcze więcej drzew. Pomyślałam o słodzie nasączonym w winie i niemal grillowych nutach. Nie, że było mocno palono... Po prostu dym, grill gdzieś na świeżym powietrzu przyszły mi do głowy. Nawet trochę ziemi? Dym na pewno.

Wszystko to miało maślane echo. Przez nie wyłapałam nawet jakby aluzję do umami, które jednak zniknęło jeszcze szybciej niż się pojawiło, a także odrobinkę soli, jakby należącą do solonego karmelu. Słodycz stała się znów bardziej żywicznie-karmelowa? Mieszała się z cierpkimi, ale pod koniec też słodszymi, ziołami. Te zaś były jakby wpisane w charakterne, ziołowe czerwone wino.

Mimo maślanego wykończenia, posmak należał do cierpko-gorzkich drzew i ziół, wędzonego słodu i miodowo-morelowej słodyczy. Wyszła trochę dżemowo, suszono...? I wydawało mi się, że wyłamało się z tego echo kakao w proszku.

Całość była smaczna. Wędzona, ale nie przepalona; bardzo, bardzo drzewna. Obrazowy smak lasu iglastego, żywicznie-kwaskawego miodu, wędzonych owoców, a dokładniej cytryn i śliwek, trochę suszonych moreli przełożyły się na odpowiednio mocny, gorzki charakter, mimo także wysokiej słodyczy. Miód, owoce, karmel wyszły ciężko, ale ciężko-poważnie, więc do przyjęcia.

Mam wrażenie, że od Auchan Dark Peru 75 % z 2021 wyszła bardziej cierpko, jakby też trochę od prostego kakao i mocniej wędzono-prażono mimo wszystko. Wspomniana była nieco bardziej skórzana, ze szczyptą przypraw i bardziej owocowa. Tam czułam duet moreli i brzoskwiń, a także więcej wyraźnie wiśni i jagód. Była bardziej owocowa, ale nie soczystsza, i słodsza. 
Co ciekawe, w obu czułam keks (wyobrażenie, bo nigdy żadnego nie jadłam), trochę maślaności i właśnie ten charakterystyczny las iglasty, mocną ziołowość - dobrze, że to się nie zmieniło.


ocena: 9,5/10
kupiłam: Auchan
cena: 5,49 zł
kaloryczność: 582 kcal / 100 g
czy kupię znów: może

Skład:  miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy

środa, 28 czerwca 2023

Valio PROfeel Protein Pudding Chocolate Flavour

Choć przy Valio PROfeel Protein Mousse Chocolate Flavour napisałam, że od ostatniego posiadanego Valio wybawiła mnie Mama, długo stał w lodówce i zastanawiałyśmy się, która nie chce zjeść go bardziej. W końcu zrobiło mi się jej trochę szkoda, bo naprawdę nie lubi puddingów i budyniów czekoladowych, a jednak ja mousse całkiem nieźle odebrałam. Stwierdziłam, że przynajmniej spróbuję, zawsze to np. każdej z nas przyjdzie męczyć tylko połowę, a nie cały. Pomyślałam też, że jak może będzie kiepski w smaku, to po prostu dosypię sobie chili i jakoś zmęczę (bo akurat chodził za mną duet ciemnej czekolady i chili i tak mi się jakiś deser tego typu marzył - acz myślałam raczej o wymieszaniu jogurtu / serka z kakao i chili).

Valio PROfeel Protein Pudding Chocolate Flavour to "pasteryzowany pudding proteinowy o smaku czekoladowym, zawierający substancje słodzące, bez laktozy", 

Po otwarciu poczułam intensywny zapach typowo budyniowatego kakao wymieszanego z cukrem. Skojarzył mi się z przesłodzonym kakao dla dzieci, zrobionym na mleku.

Nie jem zimnych czy chłodnych rzeczy, stąd temu jak i innym jogurtowo-serkowych produktom, kazałam czekać poza lodówką przez ponad godzinę, by doszedł do lubianej temperatury pokojowej. Strukturę jednak poznałam i taką od razu po wyjęciu z lodówki, bo robiłam zdjęcia. Po około 2 godzinach poza nią... nie zmieniła się specjalnie.
Na wieczku i ściance osadziła się obrzydliwa warstwa jakby folii z budyniu. Nie wiem, cóż to, ale to jeden z nielicznych przypadków, gdy sreberka nie wylizałam.
Pudding był zwarty i lepki - przyklejał się do łyżeczki i gibał się na niej. Kubeczek można było swobodnie obrócić, a deser nie ruszał się. Był gibki i żelkowy. O wiele za gęsty na miano gluta. Choć gładki i syty, nie wyszedł tłusto. Cechowała go śliskość, mimo że podczas jedzenia zarejestrowałam też drobną pylistość. Kojarzył się z galaretką, która nie rozpływa się w ustach, a dziwacznie się w nich mazia i rozpada. Wykazywał nawet pewną wodnistość (wody przerobionej na żelkę?), za to zero kremowości (czy nawet budyniowości). To było odpychające.

W smaku od razu uderzyło "słodkie kakałko" z zapachu. Pomyślałam o zacukrzonym kakao zrobionym na mdłym mleku. Słodycz, po pierwszej szarży, nieco się opamiętała, ale cały czas była wysoka.

Po ustach rozeszła się kakaowość słodka i bez charakteru. Dobrała sobie nutę taniej czekolady czy raczej figurek czekoladopodobnych. Mocno zalatywało to plastikiem, taniością. Deser wydał mi się zasłodzony cukrem pudrem (mimo że realnie go nie zawierał).

Mleczną bazę czuć, jednak było to mleko nijakie, ewidentnie odtłuszczone. Mniej więcej w połowie rozpadania się porcji w ustach okazało się wyraźną bazą - wyraźnie mdłą. Mimo że chyba nawet sama w sobie wyszła nieco słodkawo?

Z czasem umacniało się skojarzenie ze sztucznym, przesłodzonym kakao na mleku, tanio czekoladopodobną masą, na pewno nie z mleczna czekoladą. Sztuczność wychodziła od tych nut, z czasem robiąc się coraz bardziej słodzikową. Sprawiła, że całość była taka... chłodno-nijaka w odbiorze. Nijako za słodka.

Po przełknięciu każdej zagarniętej porcji zostawał posmak sztucznej czekolady, słodziku i "kakałkowej figurki pseudoczekoladowej". Szybko robiło mi się za słodko, choć to nie było takie typowe zasłodzenie. W dodatku męczyły aromaty.

Całość uważam za tragiczną. Obleśna konsystencja galareto-żelki i kiepski, tani smak czekoladopodobnej figurki oraz kakao na mleku to coś, czego na pewno nie chcę mieć w ustach. Jedno do drugiego nie pasuje, nie wiadomo w zasadzie, "z czym to zjeść". Dziwne to i osobliwe, odpychające i budzące dysonans podczas jedzenia. Podołałam niewielkiej ilości - reszta i tak skończyła u Mamy. Po prostu nie mogłam przezwyciężyć obrzydzenia. A jednocześnie muszę przyznać, że i swoje jakieś tam zalety ma (bez laktozy, bez cukru, białko) i... nie wiem, może komuś bardziej przyzwyczajonemu do takich deserów nie wyda się tak osobliwy, a całkiem ok.
Nie mogę też zrozumieć, że skoro potrafią zrobić smaczny, porządnie kakaowo-czekoladowy mousse, to dlaczego by tego nie przenieść na pudding? Dlaczego tamten ma więcej kakao i czekolady? To nielogiczne.

Mama swego czasu jadała desery / puddingi waniliowe, ale czekoladowych nigdy nie lubiła i - jak ja - nie lubi glutowatych deserów, więc nie widziała sensu jedzenia tego w większej ilości i trafił do kibla. Żadna z nas nie mogła przez niego przebrnąć, ale ona była bardziej wyrozumiała: "No, taki glutowaty, galaretowaty nieprzyjemnie, ale w smaku to przeciętny, nie taki straszny, jak mówisz. Czuć i jakąś gorzkość, i słodkość, ale czy to kakao, czy to czekolada to tam... Taki nijaki, przeciętny, ale jak ktoś ma problemy ze wszystkim, laktozą, kaloriami, cukrem i lubi czekoladowe, to może mu nawet posmakuje".


ocena: 3/10
kupiłam: Auchan
cena: 4,98 zł (za 180g)
kaloryczność: 82 kcal / 100 g; cały 148 kcal
czy kupię znów: nie

Skład: mleko częściowo odtłuszczone, białka mleka, kakao w proszku o obniżonej zawartości tłuszczu (2,4%), czekolada (0,3%), skrobia modyfikowana, substancja zagęszczająca (karagen), substancje słodzące (acesulfam K, sukraloza), aromaty, sól, enzym laktaza

wtorek, 27 czerwca 2023

Blanxart 82 % Congo Mountains of the Moon to ciemna z Kongo

Nie lubię marki Blanxart, bo ich produkty odpychają mnie tłustością, jednak jako że w Sekretach Czekolady dostępne są także miniaturki (niestety nieliczne), postanowiłam dać jeszcze jedną szansę jakiejś bezpiecznej opcji. Wszystko dlatego, że miałam wrażenie, że jakoś tak... zawęża mi się pole manewru, jeśli chodzi o wybór nieznanych jeszcze dostępnych i przystępnych cenowo czekolad do degustacji.

Blanxart 82 % Congo Mountains of the Moon to ciemna czekolada o zawartości 82 % kakao z Kongo, z regionu Gór Księżycowych.

Po rozchyleniu papierka poczułam mocno palony zapach nibsów i drzew, związany jakby drzewną soczystością. Pomyślałam o lesie iglastym, rozgrzanym słońcem. Był wytrawny, skrywał chyba słód i ziemistość terenu, w który wdeptano drzewne igiełki. Mieszały się z suszonymi śliwkami, wiśniami i żurawiną, które łączyły kwasek i słodycz. A słodyczy nie brakowało. Poczułam wanilię, próbującą ukryć niby drobną, a i tak ciężkawą cukrowość. Ta zawracała do owoców, przywołując słodką nalewkę śliwkową. Mieszała się z maślano-śmietanowymi, tłustszymi tonami i niedookreślonymi orzechami. Może... laskowo orzechowym, waniliowym kremem?

Tabliczka wydawała się twarda i masywna, jakby pełna, a także bardzo tłusta już w dotyku. Przy łamaniu potwierdziło się tylko wrażenie pełnej masywności. Trzask-pyknięcia wydawała z siebie średnio głośne.
W ustach rozpływała się w umiarkowanie wolnym tempie. Była tłusta, zbita i konkretna, ale też soczysta. Cechowała ją szorstkość i obecność drobinek niedomielonego kakao. Przyjemnie neutralizowały poczucie tłustości.

W smaku przywitała mnie soczysta, słodko-kwaśna wiśnia. Choć kwaskawa, to słodka tak, że po chwili przypominała bardziej dżem wiśniowy lub słodką, suszoną żurawinę. Niska kwaśność pobrzmiewała cały czas, roztaczając soczystość.

Po chwili pojawiła się palona nuta, budująca bazę. Przytoczyła delikatną gorzkość, kojarzącą się z drzewami. Zasugerowały lekką cierpkość... lasu, w który wkradają się promienie słońca? Rozgrzewały, mieszając się z paleniem.

Słodycz w tym czasie znacząco i prężnie rosła. Z owoców wyłamał się cukier, zrobił się lekko palony i na pewno ciężkawy. Wydawało mi się, że czuję wanilię, która jakby próbuje go ukryć.

Słodycz ta przerobiła suszone, ciemnoczerwone owoce na znacznie słodsze maliny. Pomyślałam o  takich... jako wariant czegoś. Dżem lub syrop? A ogólna ciężkawość, cierpkość zabiegała o coś konkretniejszego... Popłynęło trochę śliwkowej nalewki, a kwaskawo-słodka wiśnia ją podkreśliła.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa niską gorzkość otoczyła maślaność, pilnując, by nie wzrosła. Wydała mi się lekko orzechowa, ale długo pozostawała niedookreślona. 

Soczysta cierpkość wiśni zaczęła częściowo zmieniać się w... jakby cierpkość i soczystość drzew? Słodu? Za sprawą mocno palonego klimatu pomyślałam o wędzeniu lub raczej drewnie przeznaczonym na to wędzenie. Słód i nibsy nieśmiało przewijały się wśród drzew. Kwasek zasugerował drzewa iglaste, a także igiełki zmieszane z ziemią. Paloność trochę rosła.

A tłustsze nuty stopowały gorzkość. Pomyślałam o śmietanie, trzymającej się orzechów. Te z czasem podparły się... palonymi, cukrowymi sezamkami? Może jakieś pojedyncze orzechy laskowe też przemknęły.

Pod koniec to słodkie, suszone i nalewkowe śliwki zeszły się z drzewami i nibsowo-orzechowymi nutami, dzięki czemu cierpkość wzrosła. Gorzkawość czułam delikatną, za to paloność była mocna. Nawet maślaność jakby przed nią wtedy umknęła. A jednak to jakieś właśnie maślane wydało mi się wykończenie tej kompozycji - gdy czekolada już znikała.

Po zjedzeniu został posmak cierpkawych drzew iglastych i nibsów, może słód, a także ogólna paloność. Suszone śliwki, wiśnie i żurawina zasugerowały wędzoność swoim kwaskiem. Trochę uprzyjemniły też wysoką i ciężką słodycz. W tej doszukałam się białego cukru, choć nie mogę powiedzieć, by wyszedł bardzo ordynarnie. Też ostało się poczucie tłustości, dość osobliwe, ale jeszcze nie straszne.

Całość w zasadzie była w porządku, ale za łagodna, za tłusta. W ciemno za nic nie zgadłabym zawartości 82% - obstawiałabym okolice 70%.  Maślaność i aż śmietanowe zapędy hamowały gorzkość. Ta wyczuwalna, była głównie ze względu na mocną paloność. Drzewa, nibsy i słód, trochę ziemi mogłyby zagrać mocniej. Intrygowała nuta drzew iglastych, a zestawienie owoców - żurawiny, wiśni i śliwek z dolatującymi malinami i nalewkowymi akcentami - wyszło przyjemnie i pasująco. Nie grała mi za to słodycz. Może ogólnie nie była wysoka, ale denerwowała, bo biały cukier i tak się ujawniał.

Suszone śliwki i troszeczkę orzechów laskowych, palony, acz bardziej wyraźnie dymny motyw, czułam też w Mesjokke Mystery Dark 72 % #3, która w dodatku miała jogurtowe nuty (w momencie gdy Blanxart śmietanowe). Wyszły podobnie. Gdyby jednak Blanxart też miał 72%, a nie 82%, spokojnie dałabym mu 8. Tak mam małe wątpliwości, bo... jak na swoją zawartość jest bardzo złagodzona, ale jednak że i mimo białego cukru nie wyszedł źle, niech ma.
Natomiast ten 82% Blanxart i tak jest o niebo lepszy od mlecznej wersji Blanxart 42% Grand cru Congo Milk. O wspólne nuty w zasadzie nawet trudno, bo tamta to głównie maślano-mleczna tłustość i słodycz, ale... właśnie. Ta blanxartowa tłustość rozpoznawalna. Na szczęście tym razem niższa, mniej irytująca.


ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady (dostałam jako gratis)
cena: - (jak wyżej, ale cena półkowa to 12 zł za 30 g)
kaloryczność: 615 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, cukier, tłuszcz kakaowy

poniedziałek, 26 czerwca 2023

(neapolitanka) Sabadi Zucchero 75% cacao with unrefined sugar from coconut palm flowers ciemna

Zachwycona neapolitanką Sabadi Zucchero sugar-free chocolate 100% Cacao, jednak wściekła na typ Modica (z nieroztopionymi kryształkami cukru), na który trafiłam w również "bazowo pysznej" Sabadi Zucchero 75% cacao with Muscovado sugar, na kolejną degustację wybrałam miniaturkę z cukrem znanym mi i... dość kontrowersyjnym w moim odczuciu. Podoba mi się jego smak np. w pastach orzechowych (w sensie, już jak muszą je słodzić, np. Mixitella Brownie czy Nutura Krem chałwowy), gdy nie ma go za dużo, ale już do czekolady nieszczególnie mi pasuje. W dodatku niemal zawsze cukier kokosowy występuję - albo ja tak trafiam - pod postacią kryształków, czego to w słodyczach bardzo nie lubię. Byłam niemal pewna, że trafię na nie i tutaj, przez co było mi przykro, bo czuć, że bazy czekoladowe Sabadi są naprawdę warte uwagi. Szkoda, że w przypadku neapolitanek nie rozpisali się na swojej stronie o używanym kakao.
Napisali za to coś o tym, jak pozyskuje się cukier kokosowy. Zbiera się jakoś sok z ciętych kwiatów palmowych, a potem delikatnie gotuje, by przybrał stałą formę. To umożliwia uformowanie go w bloku, które następnie kruszy się i mieli, ażeby mieć kryształki. Przypisuje mu się nawet owocowe nuty, a ogólnie chwali za to, że zawiera nie tylko składniki odżywcze, ale też jedynie 56% sacharozy - mniej niż inne cukry.

Sabadi Zucchero Organic chocolate 75% cacao with unrefined sugar from coconut palm flowers to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao, słodzona surowym brązowym cukrem z kwiatów palm kokosowych (z linii Zucchero); typu Modica, jako neapolitanka ważąca 7g.

Po otwarciu poczułam mocny zapach palonego karmelu i melasy, dosłownie ścigających się. W oddali została za nimi palona gorzkość kawy i drobna ziemistość. Z karmelem wiązała się pewna rześkość, soczystość... jakby "orzechowawy" kokos? Zdecydowanie jednak to szlachetna słodycz palonego karmelu i melasy dominowała.

Mała czekoladka była aż zaskakująco twarda i przy łamaniu głośno trzaskała. Kryształki i okruszki odskakiwały od niej, a przekrój potwierdził obecność kryształków, czyli typ Modica.
W ustach rozpływała się powoli i szorstko. Nie była tłusta, a mimo wrażenia obecności zawilgoconego cukru oraz trochę nawet wodnistości, była raczej suchawa. Kryształków z czasem wyłaniało się mnóstwo. Drapały język i podniebienie. Przypominały mokry piasek i zawilgocony cukier.

W smaku pierwsza pojawiła się bardzo soczysta, słodka wiśnia z towarzyszącym jej, acz trochę ociągającym się winem. Czerwonym, dość wytrawnym i jednocześnie słodkim. Słodycz od razu była dość wysoka, acz nieprzesadzona, bo wiśnie zadbały też o trochę kwaśności na boku.

Po chwili zaznaczyła się gorzkość. Odrobinka dymu spowijała wilgotną, chłodną ziemię, ale zaraz jedno i drugie uciekły na tyły.

Pierwszy plan bowiem zajął karmel. Mocno palony i intensywny, trochę melasowy. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wydał mi się dziwnie rześki, a melasa przybrała na znaczeniu. Podkręciła paloność ogólną. Karmel i melasa dominowały przez pewien czas zupełnie, zwłaszcza gdy na język zaczęły wylegać kawałki cukru.

Z tyłu nieśmiało mignęła czarna, palona kawa i... jakby "orzechowawy", słodko-rześki kokos. Pomyślałam o kwiatach... i chłodzie, wietrze. Aż jakby... mróz przypiekł w język? 

A soczystość przelewała się przez to wszystko dość wyraźnie. Słodko-soczysta, kwaskawa wiśnia zasugerowała kwitnące wiśnie, w znaczeniu: ukwiecone owocowe drzewa. Zimna ziemistość, jakby wręcz goryczkowato-ostrawa, i odrobinka dymu kibicowały z kolei soczystemu winu, z nieco beczkowym tłem. A jednak karmelowo-melasowy splot nie dawał im w pełni dojść do głosu. Był i jakby obok, i wgryzał się w nie. Echo kawy walczyło, ale dało efekt bardzo karmelowej kawy, i to ledwo wyczuwalnej.

Cukier zostawał dłużej od czekolady i wtedy dał się poznać jako on sam, czyli słodki jak palony karmel, melasa, ale nie taki czysto i chamsko słodki, a szlachetniej, ambitniej. Wydał mi się rześki. Wciąż jednak był to po prostu cukier osobno, co w moim odczuciu w jedzeniu jest odpychające.

Po zjedzeniu został bardzo słodki, cukrowy posmak karmelu związanego z rześkością. Mimo że czuć, iż to "inny", jakiś zacniejszy cukier, to jednak wciąż cukier. Lekko kwiatowo-wiśniowo-winne i gorzkawo ziemiście-dymne tło nie pomogło, bo... jakby uległo pod melasowym karmelem. Głównie... posmak cukru, nie czekolady.

Całość zasmuciła mnie, bo czekoladowa baza pełna ziemistości, kawy i dymu, bardzo wiśniowa i wyraźnie czerwono winna, została tak dosłodzona cukrem kokosowym o rześkim, intensywnym smaku palonego karmelu i melasy, że zupełnie odciągało to uwagę od tego, co najlepsze - kakaowej bazy. Sama baza... gdyby była gładka, ma potencjał na 10!
Struktura ciekawa, mokry piasek i kryształki - taka ma być, wiadomo, ale jak dla mnie paskudna. Trzeba to lubić. I przez ten efekt już po kęsie nie miałam ochoty na więcej, że po połowie tej drobinki (!) sobie darowałam. Rozumiem typ, ale... dla mnie to typ okropny.
Dzisiaj prezentowana od Sabadi z cukrem Muscovado była bardziej karmelowo-melasowa i "chłodniejsza". Cukier w dzisiaj przedstawianej podkreślił "chłodną ziemię", rześki chłód, bo we wspomnianej o wiele istotniejszy był dym, całość wyszła cieplej (i tak bardziej jak to czekolady słodzone cukrem trzcinowym).

Reszta - drobiażdżek - przypadła Mamie. Była zachwycona i, po dopytaniu, czy ten cukier "ma tak być?" (wyjaśniłam jej, że to typ Modica), stwierdziła, że w takim razie "jest zrobiona doskonale". Rozwinęła: "Nawet ten cukier tak nie ujawniał się od początku, a dopiero z czasem. Czuć szlachetną gorzkość, kwaśność, wszystko, jak trzeba. Ten cukier bardzo ciekawie wyszedł. I nawet mnie, raczej nieprzepadającej za ciemną czekoladą, wszystko tu się bardzo podobało. A może już lubię ciemną?".
Stąd... trzeba brać namiar na to, czym jest. I... no, chyba dobrze eksponuje cukier kokosowy, jednak ja nie chcę "eksponowania cukru", wolałabym "połączenie cukru z czekoladą".
Ocenę o punkt podciągnęłam po konsultacjach z Mamą, bo w sumie... nie mogę się czepiać czekolady, że jest typu, jakiego ma być, choćbym uważała go za najbzdurniejszy na świecie. Jak na typu Modica, to bardzo dobra czekolada.


ocena: 8/10
kupiłam: dostałam od EcoWybrane.pl
cena: jak wyżej
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, surowy brązowy cukier z kwiatów palm kokosowych

niedziela, 25 czerwca 2023

Georgia Ramon Almendra Blanca Mexico Agrofloresta Mesoamericana 91% Dark Chocolate Limited Edition ciemna z Meksyku

Przy Beskidzie Nikaragua Chuno Clasico 80 % pomyślałam, że stęskniłam się za jeszcze jedną marką. I traf chciał, że akurat miałam też wysokoprocentową nowość. Edycję limitowaną, bo z kakao bardzo rzadkiego. GR zakupiło to kakao z 30 hektarowej plantacji od kooperatywy Agrofloresta. To zrzeszenie prowadząc specjalne kursy, pomaga miejscowym małym rolnikom w uczynieniu pracy bardziej zrównoważoną, zajmuje się zalesianiem i w ogóle działa proekologicznie. Wszystko, by zdegradowany teren przekształcić w zróżnicowany las kakaowy, pełen lokalnych gatunków. Wśród tych króluje odmiana Criollo Tabasqueño, podobna do Porcelany. Roczne zbiory tego kakao to jedynie jedna tona - z czego tylko 400 kg trafiło do Europy. Znana jest również jako Almendra Blanca, czyli "białe migdały", jednak nie ma nic wspólnego z migdałami (może chodzi o kształt?). Z kolorem sprawa jest już bardziej oczywista, bo około 70% ziaren jest w przekroju białych. Stąd jasny kolor tabliczki, mimo wysokiej zawartości kakao.

Georgia Ramon Almendra Blanca Mexico Agrofloresta Mesoamericana 91% Dunkle Schokolade / Dark Chocolate Limited Edition to ciemna czekolada o zawartości 91% kakao Criollo Tabasqueño (Almendra Blanca) z Meksyku; edycja limitowana. 

Po otwarciu poczułam zapach dość mocno palonych orzechów, niespecjalnie jednak określonych (choć może trochę przebijały się włoskie?), a przyprószonych węglem. Tuż obok pojawiły się ziarna palonej kawy i wędzone sugestie. Czułam też mocno palony, nienachalnie słodki karmel i intensywną cierpkość. Połączyła tony palono-wędzone z owocami o lekkim kwasku. Pomyślałam o jakimś zielonym soku z kaktusa i kiwi. Przewijały się też czerwone - wiśnie i dzika róża?

Tabliczka mimo zapowiadanego jasnego koloru, była ciemna i lśniąca. Wykazywała twardość suchych, grubawych gałęzi. I tak też trzaskała.
W ustach rozpływała się umiarkowanie powoli, minimalnie oblepiająco, z ochotą mięknąc. Wykazywała lekką, nieco węgielną, proszkowość, a także przeciętną, jakby ukrytą maślaną tłustość. Trochę rozrzedzała ją soczystość. Zmieniała się właśnie w pyliście-aksamitny krem.

W smaku pierwszy rozbrzmiał maślany karmel, jakby pod gorzkim parasolem. Ten wplótł palony motyw, za którego sprawą także karmel zaczął robić się coraz bardziej palony, a jednocześnie coraz mniej słodki, zachowawczy.

Odnotowałam cierpkość owoców. Dzikiej róży? Raz czy drugi pomyślałam o jakiś żółtych, acz konkretnych złapać nie mogłam. Na pewno nakręcały soczystość. Po chwili odważniej odezwały się owoce zielone, np. kiwi, które wiązały się już bardziej ze słodyczą.

Rosła gorzkość o mocno palonym charakterze. Pojawił się węgiel i pierwsze kawowe przebłyski, po czym węgiel splótł się z drewnem. Palone ziarna kawy wciąż próbowały coś ugrać.

W tym czasie karmel zmienił się w karmelowo słodkie, twarde ciastka imbirowe. Na moment wysunęły się niemal na prowadzenie, przewodziły też bardziej po prostu korzennym, ostrawym. Kompozycja dodatkowo zaczęła wykazywać jakby palono-pieczoną orzechowość i ogólną maślaność, czym stłumiła te zapędy.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pomyślałam o zwęglonych orzechach, jednak że i słodycz nieco wzrosła... zaraz się to jakoś wygładziło. Orzechy przejęły ją i przerobiły na swoją własną, stąd łatwo o myśl o kremie 100% z fistaszków. Delikatnym i wręcz maślanym. Zagłuszył ciastka, a potem zaczął tracić na jednoznaczności. Do fistaszków dołączyły orzechy makadamia i brazylijskie - takie bardziej tłuste. Pojawiać się też zaczęły pojedyncze włoskie, przypominając o gorzkości.

Owoce robiły do nich cierpkie doskoki. Kiwi zaznaczyło się wyraźniej; przedstawił się zielony napój / sok z kaktusa. Zdecydowały się na silniejszą, "gęsto" esencjonalną swoistą słodycz. Trafiały się też, raczej sporadycznie, czerwone owoce. Wciąż myślałam o jakby wytrawniejszej dzikiej róży, odrobinie wiśni... Nienachalnych, acz obecnych. Podsycały soczystość, do słodyczy dodawały kwaśność.

Słodycz palonego karmelu zaczęła coraz mocniej spowijać orzechy, a jako że maślaności w tym splocie nie zabrakło, do głowy przyszedł mi duet maślanego karmelu z nugatem. Jemu jednak pomogła w niezgubieniu się w słodyczy wytrawniejsza, spokojna nuta drewna (lekko zwęglonego?).

Wtedy jednak gorzkość podskoczyła i na przodzie stanęły odważne, gorzkawe orzechy włoskie. Świeże, nieprażone, a ze skórkami. Też zdradzały leciutką słodycz, jednak... jakby zarządzały gorzkością skradzioną paleniu i kawie, które zanikły.

W posmaku zostały przede wszystkim orzechy włoskie (tak wyraziste i jednoznaczne, jakbym właśnie  je zjadła), na tle maślano-orzechowego kremu i węgla. Czułam słodycz kojarzącą się z "ciatskowym", palonym karmelem oraz owocową, wytrawnie egzotyczną cierpkość, związaną z dosłownie echem kwasku. Kojarzyły mi się z czerwonymi zestawionymi jakby z... kwiatami kaktusów? 

Całość była smaczna i intrygująca. Mocno palony, a jednocześnie maślany i łagodny karmel, odpowiadał za słodki i łagodny wydźwięk, jednak nie narzucał się innym. Sporo paloności nie zagłuszyło nut, a podkreśliło je umiejętnie. Wyraziste orzechy włoskie na tle orzechowego kremu czy wręcz nugatu zostały lekko podkreślone węglem i kawą. Owocowe przebłyski wniosły soczystość, ale i do wytrawności się dołożyły. Nie były zbyt jednoznaczne, ale kaktusowo-kiwi i dziko różano-wiśniowe akcenty pasowały doskonale. Zamiast w typowo owocowy sposób, wyszły soczyście-cierpkawo.
Widać, że kompozycja cały czas jakoś tam zmierzała do łagodności charakterystycznej dla criollo, ale jednak co i raz jakby sama się z tej drogi zawracała.

Egzotyczne owoce i mgiełka przypraw przypomniały mi Cuna de Piedra 85% Mexican Cacao from Soconusco, Chiapas jednak podlinkowana była o wiele bardziej owocowa. Mimo całej swej cierpkiej owocowości GR to znacznie więcej orzechów i jednak próby złagodzenia poprzez maślaność.


ocena: 9/10
cena: 37 zł (dostałam zniżkę, cena półkowa to 42 zł za 50 g)
kaloryczność: 609 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, nierafinowany cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy

sobota, 24 czerwca 2023

Miód nektarowy gryczany Roztoczański Związek Pszczelarzy w Tomaszowie Lubelskim

Mama w akcie desperacji stwierdziła, że nie stać jej już na te "złe miody, co dotąd kupowała" i kupiła najtańszy, pierwszy lepszy nieznany, jaki znalazła, a który składowo wciąż był miodem, a nie sztuczną podróbką czy nie wiadomo czym.

Roztoczański Związek Pszczelarzy w Tomaszowie Lubelskim Miód nektarowy gryczany to pszczeli nektarowy miód gryczany, kraj pochodzenia: Polska; tu w słoju 1000g.

Po otwarciu poczułam bardzo słodki, całkiem szlachetny zapach. To miód... rodzaju "jakiś spoko miód", gryczaności w nim nie czuć. W zasadzie niczego oprócz miodowości.

Moje wątpliwości budził już sam kolor. Niby ciemnawy, ale... nie tak ciemny, jak potrafią być miody gryczane. Konsystencję uważam za co najmniej podejrzaną. Był nieco zgęstniały, gdy Mama go kupiła, więc wstawiłyśmy go do kąpieli wodnej, pilnując jednak, by woda się nie zagotowała, ażeby wartości z miodu nie uciekły. Miód wtedy stał się płynny, lejący w pełny, esencjonalny sposób. Już na drugi dzień jednak... znów zgęstniał (a przecież miody gryczane krystalizują się najdłużej). I nie było w 100% scukrzenie. Ten był jakby kremowany i ze znaczącym elementem scukrzenia. A na słoiku o tym, że to miód kremowany (jak np. rzepakowy Bartnika Mazurskiego) nie było ani słowa. Scukrzał się i gęstniał jak szalony.
W dodatku po dłuższym czasie wydzielała się na nim pianka - powiedziałabym, że może jest sfermentowany, ale zapach i smak na to nie wskazywały.
W ustach nieprzyjemnie gęsto-scukrzony, nierozpuszczający się jak powinien. Bardziej niż jak miód, to jak zwykły cukier (miód rozpływa się specyficznie gęsto, potrafi zostawić śliskawy efekt).

W smaku uderzył słodyczą, na którą potem nałożył jeszcze więcej słodyczy.

Wydał mi się niezły, poczułam w nim bowiem taki nieco ambitniejszy smaczek, ewidentnie niezłego miodu, ale... Po prostu miodu. Smakował jak zwykły, wielokwiatowy miód - gryki w nim nie czuć ani trochę. Pobrzmiewała jedynie licha nuta jakby kwiatów polnych - takie mi do głowy przyszły, acz nie był to smaczek gryki - co to, to nie. Gdybym jadła z zamkniętymi oczami, nie wiem, czy rozpoznałabym, że to jakikolwiek ciemny miód. Był bardzo, bardzo słodki. 

Po małej ilości czułam się zasłodzona, drapało mnie. I to tak dziwnie cukrowo-miodowo, nie miodowo.

Całość wydaje się ok, ale na pewno nie jak na miód gryczany. Nie było w nim nieprzyjemnych, niechcianych (np. jakiś kwaśnych) posmaków, ale właśnie gryki też nie. Bardzo nie podobała mi się jego konsystencja i tendencja do gęstnienia. 

Mamie też niezbyt pasował. Jej też bardzo podejrzana wydała się konsystencja i to, jak się ten miód zachowywał. Podobnie jak ja, nie powiedziałaby, że to miód gryczany, a po prostu "niezły wielokwiatowy" (polny?).

Biorąc pod uwagę cenę "niegryczaną", cóż... tego można się było spodziewać. Obstawiam, że to wielokwiatowy, może ewentualnie z lekką przewagą gryki, by móc "etykietkę klepnąć". Niby mógłby mieć 5, ale to codzienne cukrowanie się było co najmniej podejrzane.


ocena: 4/10 (nuty smakowe, jakość w odniesieniu do ceny)
kupiłam: Mama kupiła
cena: nie pamiętamy
kaloryczność: 333 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

piątek, 23 czerwca 2023

J.D. Gross Czekolada Gorzka 70 % (2023)

Jestem bardzo czuła na wszelkie zmiany dotyczące produktów, które kupuję. Irytują mnie, bo przeważnie są na gorsze. Gdy tylko widzę najdrobniejszą, robię się sceptyczna. Stąd, gdy zobaczyłam, że nieco pozmieniali napisy na opakowaniach Grossów (recenzje z 20172020 - bo w końcu już jedna zmiana była), a nie wierzę w czysto kosmetyczne zmiany, cóż... uznałam, że sprawdzę. Miałam bowiem jeszcze te z opisanymi inaczej, więc nawet było co porównywać "jak na dłoni".  Teraz jeszcze uciekł napis "Ekwador", także z dokładniejszego opisu i składu - dla mnie to istotne.

J.D. Gross Czekolada Gorzka 70 %  to ciemna czekolada o zawartości 70 %; tutaj wersja będąca w sklepach Lidl od 2023 roku.

Po otwarciu poczułam mocno palony zapach kawy. Wydawało mi się, że w sumie sama paloność wychodzi przed kawę... Podkreśliła ją ziemia, a z tyłu odzywała się łagodząca, acz delikatna śmietankowa nuta. Mieszała się z wysoką cukrowością, która zahaczyła o lukier. Wydało mi się, że próbowała to zakryć wanilia, ale kiepsko jej szło. Do głowy przyszła mi za to wizja cukrowo słodkiej kawy z koroną z bitej śmietanki,  jakby polanej cukrowym syropem kakaowym.

Już na pierwszy rzut oka widać różnicę gdy chodzi o grawer na kostkach. Nowe są prostsze, według mnie brzydsze.
W dotyku tabliczka była tłusta, acz trzaskała porządnie i głośno w chrupki sposób. Była twarda. Sprawiała wrażenie nieco kruchej.
W ustach rozpływała się łatwo, w umiarkowanym tempie. Potwierdziła swoją tłustość. Pokierowała ją w maślano-kremowym kierunku, minimalnie mięknąc. Z czasem rozpływała się coraz bardziej rzadko i jakby sugerując pylistość, która realnie nie nadeszła.

W smaku od początku rozeszła się mocno palona gorzkość, na którą zaraz napłynęła kawa. Czarna, gorzkawo-cierpka, ale ewidentnie osłodzona i... może jednak z wierzchem z bitej śmietanki? W porywach wydawało mi się, że jakaś "tłustsza smakowo" mgiełka próbuje ją rozbić (jakby od wewnątrz?). Bazowo jednak czarna kawa walczyła o siebie. Czuć przy niej mocne, gorzkie palenie. Chyba nawet nieco zbyt mocne. Do tego leciutką ziemistość?

Słodycz była tuż za nią i rosła bardzo szybko. Wkradła się przez bitą śmietankę, jakby tak zalać ją zupełnie jakimś cukrowym syropem kakaowym. Wyłapałam bowiem sugestię prostego kakao w proszku. Zaraz jednak schowało się w splocie kawy i słodyczy. W tej ukazała się nutka wanilii.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa robiło się jeszcze bardziej śmietankowo i maślano. Myślałam o maślanych, tanich karmelkach, a tłustawo-maślany, złagodzony smak dziwnie został podkreślony również dość maślaną konsystencją.

Słodycz rosła bez końca, zacukrzając i drapiąc w gardle. Wyłamała się przy niej lekka taniość. Znowu pomyślałam o lukrze i wydało mi się, że wanilia próbuje to za wszelką cenę zamaskować.

Na szczęście mocno palona kawa też nie odpuszczała, zapewniając gorzkość. Pod koniec znalazło się w niej więcej cierpkości, prostego kakao i jedynie odrobinka ziemi.

Po zjedzeniu został gorzko-cierpki posmak o mocno palonym charakterze; kawowy niezaprzeczalnie, ale obudowany nachalną cukrowością, lukrem i złagodzony maślano-śmietankowymi tonami.

Niby czuć wszystko, co w 70% z 2020, a jednak... w tej już ta tania cukrowość, mocniejsze palenie i wyższa maślaność bardziej dawały się we znaki... I mam wrażenie, że zmieniło się coś w słodyczy - w nowej jawiła się jako mniej cukrowa, a bardziej waniliowa, co jednak też na plus jakoś nie wyszło. Wszystko to jakoś tak się panoszyło. Niby poszczególne aspekty były tylko trochę mocniejsze, ale właśnie już o to "trochę" za wiele.  Tak nawet szło w kierunku 60% gdy o jakość chodzi. Wydała mi się bardziej palona, a nijaka w nuty. Jakby producent robił bardziej byle jak. To poniekąd wciąż dobra czekolada w swojej cenie, ale nie tak dobra, jak w latach poprzednich, tak do 2021/22.


ocena: 8/10
kupiłam: Lidl
cena: 5,89 zł (za 125 g)
kaloryczność: 565 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak (z braku alternatyw)

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, ekstrakt z laski wanilii

czwartek, 22 czerwca 2023

Henry Lambertz Lebkuchen Zartbitter; + Henry Lambertz Zimtsterne Vollmilch / ciemna 50 % z kremem z masy piernikowej; mleczna z kremem z cynamonowej masy ciasteczkowej

Jakoś zaraz po tym, jak zjadłam piernikowego Zottera Gingerbread & Fruit / Lebkuchen & Fruchte od ojca dostałam dwie czekolady Henry Lambertz. Mimo że wcześniej podkreślałam, że jak ma mi kupić, to ewentualnie ciemną. Nie. Zrobił po swojemu i kupił obie. Spojrzawszy na skład wystraszyłam się. Mleczna cynamonowa przerażała jednak bardziej i nie wiedziałam, czy w ogóle mam ochotę ją otwierać, czy też od razu oddam Mamie. Ale może jednak mimo wszystko wyszły w miarę ok? Na pierwszy ogień poszła więc ciemna piernikowa. Potencjalne kiepścizny chciałam mieć jak najszybciej z głowy. I pomyśleć, że w pierwszej chwili ta wydała mi się kusząca! Po prostu skojarzyła mi się z Lindt Weihnachts-Edelbitter-Chocolade, która kiedyś mi smakowała.

Henry Lambertz Lebkuchen Zartbitter Schokolade mit Lebkuchenfullung / Dark chocolate with gingerbread filling to ciemna czekolada o zawartości 50 % kakao z kremem z masy piernikowej.

Po otwarciu poczułam zapach bardzo słodkich i przyprawionych pierników w czekoladzie. Od razu wyobraziłam sobie różne kształty miękkich słodkości, które pokrywa ciemna czekolada o cukrowej słodyczy i likierowym charakterze. Czuć jednak też gorzkość i mocno paloną nutę. Podkreśliły to ostre przyprawy: cynamon, imbir, goździki. Były bardzo wyraziste, a jednak nie zagłuszyły przecukrzonego wątku jakby nadzienia czekoladowych cukierków margarynowo-czekoladowo-fistaszkowych. Zapach nie był ani odpychający, ani kuszący, a taki... przeciętnie piernikowy.

Tabliczka w dotyku wykazywała zarówno ulepkowatą tłustość, jak i gładką, twardawą polewowość. Przy łamaniu okazała się głośno, chrupko trzaskająca. Była twarda. Gdy robiłam kęsa, potwierdziła swoją polewowość. Nawet kostki zostały zrobione jakby z warstw twardej polewy.
Kryły sporą ilość nadzienia, acz nie całe wypukłe "kapsułki" były nadziane. Wewnątrz każdej, na spodzie, znajdowała się czekoladowa górka.
Nadzienie było zwarte i zbite, konkretne, ale zdecydowanie tłuste. Trochę maziste. Wyglądało na suche, lecz to tylko pozory.
W ustach czekolada rozpływała się maziście, tłusto-maślano i nieco ulepkowo. Cechowała ją gładkość i kremowość. Rozpływała się średnio gęsto i dość szybko.
Nadzienie w zasadzie dopasowało się jakoś tam do niej, choć je cechowała o wiele wyższa tłustość. Przez chwilę wykazało zwartą, margarynową miękkawość, ale szybko zmieniało się w zawiesinę. Przemknęła w nim nawet śliskawa gładkość, ale cechowała je proszkowość i kryształkowość. Dosłownie czuć w nim rozpuszczające się kryształki cukru. Było mocno oleiste i już po chwili okazało się proszkowo-pyliste. Wrażenie to napędzały drobinki przypraw i miazgi z pierników. Robiła się z tego tłusto-wodnista zawiesina.

W smaku sama czekolada uderzyła cukrową słodyczą, którą prędko obudowała likierowym klimatem. W nim przejawiała się palona gorzkość. Rosła, w pewnym momencie wydała mi się zaskakująco wysoka (jak na 50% kakao). Podkreśliła ją lekka cierpkość. Chyba na zasadzie kontrastu podskoczyła też słodycz.

Nadzienie szybko się odezwało i podkreśliło polewowo-maślany aspekt w czekoladzie, acz na szczęście nie mocny. Ta zajmowała nadrzędną pozycję cały czas, zasładzając.

Wnętrze podkręciło słodycz w sekundę do poziomu przesady. Okazało się cukrowo-cukrowo, bardzo słodkie. Zadrapało w gardle i zorientowałam się, że drapią i gryzą w język też ostre przyprawy korzenne. Wplotły myśli o charakternych, miękkich pierniczkach w czekoladzie. W cukrowości jednak odnotowałam też jakąś osobliwą soczystość...

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz cukru mordowała, mimo starań cierpkawej czekolady. Ta nie odpuściła ani na chwilę, acz wycofała się trochę, by zrobić miejsce piernikom. Dosłownie widziałam te różne precle, serca, gwiazdki... W cukrowej ciemnej polewie czekoladowo-kakaowej i z mnóstwem przypraw.

Spod imbiru, cynamonu, goździków i chyba pieprzu, podkreślających gorzkość, wyłoniła się jednak też margaryna, lekka mleczność... Nuty jakby taniego nadzienia cukierków czekoladowych. Męczyło to wraz z cukrowością i im bliżej końca, tym bardziej zwracało na siebie uwagę.

Gdy drobinki wylegały na język, a większość reszty rozpuściła się, wyraźniej poczułam jakby mączność okruchów piernikowych, a także poszczególne przyprawy. Korzenności nie brakowało. Trafiałam a to na goździki, kardamon - te na pewno. Reszta się mieszała.

Po zjedzeniu już niewielkiej ilości czułam przesłodzenie, posmak cukru i drapanie, a także wyrazistą, piernikową korzenność obudowaną nutami czekolady z wyraźnie zaznaczonym kakao. Było gorzkawo, a także ostro-korzennie. Niestety jednak margarynowość i tandeta też się na dobre rozgościły jako już posmako-niesmak.

Całość... może i miała potencjał. Ciekawie piernikowa, bo właśnie ze zmielonymi piernikami, co czuć, a do tego naprawdę porządnie korzenna. Wręcz ostra. Gorzkawość czekolady niestety zaburzała cukrowość. Ta zarówno samej czekolady, jak i nadzienia. Wszystko było nieznośnie cukrowe. Do tego margarynowość, tandeta... I nie podobała mi się struktura. Mazista, tłusta, gładko-śliska... tania. Chrupka, polewowa czekolada i specyficzne nadzienie... Kompletnie nie moja bajka, acz produkt nie całkiem tragiczny. Uwierzę, że można się wciągnąć, gdy lubi się bardzo, bardzo słodkie rzeczy. To produkt po prostu... przeciętny. W cenie nieprzeciętnej.
Po dwóch kostkach słodycz i nuty gorszych części składu sprawiły, że po prostu nie miałam ochoty na więcej, mimo że założyłam, że tak z połowę przynajmniej zjem. Resztę oddałam Mamie, wraz z drugą nawet nieotwartą czekoladą, którą kupił ojciec.

Mamie też nie podeszła zupełnie. Podsumowała: "To nadzienie, niby takie piernikowe, a właściwie sam cukier, że jeść się nie da. Już ta sama czekolada, dla mnie odpowiednio gorzka, lepsza, ale też takiej jako tabliczki bym nie chciała. Nadzienie oszukane, jeśli o ilość chodzi, a tak cukrowe, że człowiek nie chce więcej, straszne". Zgodziłyśmy się, że i tak łaskawie oceniam, ale w sumie... nie mam najlepszego rozeznania w obecnie dostępnych w sklepach czekoladach piernikowych. Strach pomyśleć, bo obawiam się, że ta zbytnio nie odstaje. Obie się jednak zastanawiałyśmy, czy gdyby tak ująć połowę cukru, wyszłoby coś smacznego, czy wtedy wyszłyby na jaw gorsze rzeczy jak olej palmowy etc.
Reszta wróciła do ojca - jemu bardzo smakowała.


ocena: 5/10
kupiłam: Dealz (ojciec kupił)
cena: 8 zł (ojciec płacił)
kaloryczność: 528 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: masa piernikowa 35% [pierniki 11% (mąka pszenna, syrop glukozowo-fruktozowy, brązowy cukier, miód, cukier kandyzowany, skrobia ziemniaczana, przyprawy, cynamon, ekstrakt jabłkowy, kwas: kwas mlekowy), oleje roślinne (palmowy, jądro palmy), cukier, cukier inwertowany, przyprawy, mleko w proszku odtłuszczone, lecytyna sojowa] cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, naturalny aromat wanilii

------------
Pomyślałam sobie, że w sumie skoro i tak były już u nas obie tabliczki, a druga też wydaje się ciekawa, wygląda ładnie to może jednak warto i ją na blogu zaprezentować. Ja jednak zupełnie nie miałam ochoty jej jeść, dlatego poprosiłam, by Mama się o niej dłużej i dokładniej wypowiedziała. Stąd w dużej części oddam jej niżej głos, a co!
Nadzienie tej tabliczki wystylizowano nie na pierwsze lepsze ciastka cynamonowe, a konkretnie cynamonowe gwiazdki, tzw. Zimtsterne, czyli tradycyjne niemieckie ciasteczka na Boże Narodzenie. Piecze się je bez mąki, a jedynie z migdałów, białka, cukru pudru i cynamonu. W środku powinny być miękkie i wilgotne, a z wierzchu pokryte chrupiącą bezą.

Henry Lambertz Zimtsterne Vollmilch Schokolade mit Zimtsternfullung / Milk chocolate with cinnamon star filling to mleczna czekolada (o zawartości 30 % kakao) z kremem z cynamonowej masy ciasteczkowej.

Z tego, co ja wywąchałam przy robieniu zdjęć, czekolada uderzała intensywnym zapachem wręcz ostrego cynamonu, lukru i cukru. Zalewał je ocean pełnego, świeżego mleka, a także margarynowa, specyficzna nuta zdradzająca, iż nadzienia nie poskąpiono. Po przekrojeniu właśnie margarynowo-maślany wątek nasilił się i nieco wygładził cynamonowość. Wszystko to było dość ciężkie.
Zapach byłby ładny, gdyby nie ta nuta margaryny - do pary z cukrem mnie to odpychało, że nie miałam ochoty spróbować ani odrobiny. Mama z kolei nie umiała rozsądzić, czy całość jej się podoba, czy nie - właśnie przez tę nutę nadzienia.
W dotyku czekolada była tłustawa, jakby nieco lepkawa, mimo że się nie topiła. Sugerowała proszkowość, nie wydawała się zbyt masywna. A jednak nadzienia było dużo i przy przekrojeniu okazało się konkretne.
W odróżnieniu od wersji ciemnej, mleczną wypełniono nim porządnie, bez żadnej "górki" z czekolady w środku.

Opinia Mamy:
"Sama ta czekolada w zasadzie dobra, jak połączenie Lindta i Milki. Najpierw taka lepsza, jak Lindt, ale jak ten cukier spływa do gardła i drapie, to jak Milka, wtedy już niezbyt przyjemnie. Z nadzieniem strasznie słodko. To sam cukier, nie czekolada. Czuć cynamon, cukier - to wszystko jak trzeba, a potem, jak się coraz bardziej rozpływa, to dochodzi jakby mąka i chemia. To pewnie ta masa ciasteczkowa, a okropne takie. I jeszcze tak cukrowo, że się jeść nie da, nie dałam rady więcej niż kilka kostek, a i tak musiałam herbatą popijać. Okropnie słodko i potem i ta słodycz, i ten mączno-chemiczny niesmak zostaje. O wiele słodsza od ciemnej. Dwa słodkie potworki, których nie da się jeść, ale też poniekąd są, czym niby mają być. Z ocen wystawiłabym to samo, bo to po prostu dwie zupełnie inne czekolady. Z potencjałem, ale tak przesłodzone, że brak słów".
Reszta wróciła do ojca. Jemu bardzo smakowała.

Ja... patrzyłam z przerażaniem. A faktycznie, widać potencjał - pomysłowe to... Szkoda, że na tym koniec.


kupiłam: Dealz (ojciec kupił)
cena: 8 zł (ojciec płacił)
kaloryczność: 557 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cynamonowa masa ciasteczkowa 35% [oleje roślinne: palmowy, z jądra palmy; 11% ciasteczka cynamonowe (cukier, fruktoza, orzechy laskowe, migdały, skórki cytryny, mąka pszenna, syrop glukozowo-fruktozowy, skórka pomarańczowa, cynamon, białko jaja w proszku, skrobia pszenna, kwas cytrynowy, syrop cukru inwertowanego, substancja żelująca: agar), cukier, cukier inwertowany, mleko w proszku odtłuszczone, przyprawy, lecytyna sojowa], cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, lecytyna sojowa, naturalny aromat wanilii