O belgijskiej marce Millesime nigdy dotąd nie słyszałam, jednak gdy pojawiła się okazja kupienia czystych ciemnych, skorzystałam, kupując wszystkie takie dostępne. Ostatnimi czasy trochę doskwiera mi wizja, że mam coraz mniej czekolad do odkrywania.
Z tego, co poczytałam o tej czekoladzie, do wioski Kaithapara kakao dotarło już w osiemnastym wieku z indonezyjskiej wioski Amboyna. Producent podkreślił, że w ciekawy sposób połączyły się charakterystyczne cechy Indonezji z tymi podyktowanymi górzystym regionem Kerali.
Millesime Chocolat Inde Terroir de Kaithapara Forastero Noir 74 % to ciemna czekolada o zawartości 74% kakao forastero z Indii, ze stanu Kerala, z dystryktu l’Idukki, z wioski Kaithapara.
Po otwarciu poczułam delikatny, maślano-śmietankowy zapach z lekko jogurtowym echem oraz całkiem sporo delikatnych orzechów. Echo po chwili rozwinęło się jako roślinna alternatywa jogurtu zrobiona jakoś z puddingiem ryżowym. Wymieszana musiała być z cynamonem, bo pewna słodka, nieostra, ale milusio ciepła korzenność też się w tym rozgościła. Wiązała się z orzechami i drzewami, a także lekką wytrawnością pieczonych batatów. Zatopione wszystko to było w słodyczy miodu i miękkich, złotych fig suszonych oraz również słodkich i miękkich suszonych śliwek kalifornijskich. Chyba też z nieco soczystszą nutką soku śliwkowego lub ciemnych winogron.
Tabliczka wydała mi się twarda jedynie ze względu na to, iż miejscami była naprawdę pokaźnie gruba. Gdy jednak odgryzałam kęsa, sprawiała wrażenie miękkawej, choć wciąż konkretnej i bardzo masywnej. Trochę się kruszyła. Trzaskała średnio głośno, w niecodziennie mocno gęsty sposób.
W ustach rozpływała się w średnim tempie i średnio gęsto. Była zbita, wydawała się miękka powierzchownie, jakby taką wilgotnie miękką aksamitnością opływała. Po chwili okazała się szorstko-proszkowa, wręcz chwilami nieco ziarnista i jakby kryształkowa. Jej smugi wykazywały gęstawą soczystość, co pasowało do niegładkiej bazy i sprawiało, że odebrałam ją jako nietłustą. Struktura wydawała się idealnie dopasowywać do smaku (jakby były w niej drobinki przypraw).
W smaku pierwsza pojawiła się wysoka słodycz czerwonych śliwek i miodu. Płynęły na jego gęstej, złocistej fali. Pomyślałam o soku ze śliwek, może z suszonych? Gdy tylko kwasek zaznaczył swoją obecność, przybyły słodkie, niemal czarne czereśnie.
Miodu płynęło coraz więcej i więcej. Pomyślałam o miodowo-maślanym kremie-puddingu, jako że całość cechowała łagodność. Może... były to maślane ciasteczka posłodzone miodem? Z kremem śmietankowym?
Odnotowałam jednak pewną rześkość, że myśli wróciły ku puddingowi, acz śmietankowo-ryżowemu. Jakby ugotowany, mleczno-śmietankowy ryż podać z... roślinną, delikatną alternatywą wegetariańską jogurtu, doprawioną cynamonem cejlońskim? Był bardzo słodki i ciepły, niespecjalnie ostry.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa soczystość owoców z początku w dużej mierze przeszła w rześkość właśnie śmietanki, puddingu. Nikła w słodyczy, choć sugestia lekkiego kwasku śliwek o różnym stopniu dojrzałości utrzymała się.
Po miodzie przyszedł czas na karmel, który wniósł palono-pieczony motyw. Przyciągnął trochę orzechów, początkowo niejednoznacznych i lekką cierpkość. Może drzewa?
Duet rześkości i słodyczy z czasem z miodu odsłonił złociste, mięciutkie suszone figi. Właśnie też niemal miodowe same w sobie. Soczystość zmotywowana cierpkością zaczęła wracać. Karmel podszepnął daktyle, ale te jednak jakoś się zgubiły. Powoli, powoli, ale w końcu poczułam znów słodziutkie śliwki. Mieszały się z figami; były suszone, a potem... może to sok śliwkowy z kwaśniejszo-podfermentowanym zarysem? Na pewno bardzo ciemne winogrona. Słodkie, lekko cierpkawe, takie... poważniejsze?
Wyobraziłam sobie zdrowy karmel zrobiony z mieszanki miodu, suszonych owoców i... fistaszków? Może też jakieś maślane ciastka z arachidami? Orzechy wzmocniły się właśnie jako fistaszki, nawet już same w sobie słodkawe i lekko podprażone. Wzrosło ogólne ciepło. Do głowy przyszły mi pieczone (bardzo słodkie jak na warzywo, ale w czekoladzie w stosunku do innych nut wytrawniejsze) bataty i... słodziutka, gotowana marchewka, w której zaznaczyła się goryczka. Drzewa i orzechy ulokowały się przy nich.
Ciepło z czasem zrobiło się nieco bardziej korzenne, choć mocniejsza ostrość nie nadeszła. Pomyślałam za to o jakimś niemal karmelowym, słodkim, a dosadnym alkoholu. Brandy? Może lekko owocowym? Z subtelnej gorzkości wydobyło to nawet pewną ziemistość.
W posmaku został sok śliwkowy, jakieś bardzo ciemne, niemal czarne owoce - chyba winogrona i czereśnie, a także sporo śmietanki, maślano-orzechowy splot, sugerujący jakiś pudding. Odważniej wyległy drzewa i ziemia.
Całość smakowała mi, acz wyszła za delikatnie śmietankowo, maślano i tak ciasteczkowo-puddingowo. Mimo że potem nadciągnęło trochę korzenności, mocniejszy alkohol. Owoców czułam sporo, ale to nie mocno owocowa kompozycja. Miały swoje momenty. Śliwki, ciemne winogrona i czereśnie dopływały do ogromu fig, które to z kolei niemal zasładzały w duecie z miodem. Intrygująco wyszło ciepło i podpieczenie, a także nie tyle pełna gorzkość, co wytrawność batatów i marchwi, które w sumie same w sobie są słodkie oraz ryżowość.
Interesująca, nie do końca moja, a aspirująca do bycia moją (gdyby tak gorzkość była wyższa kosztem maślaności, pewnie byłabym zachwycona), ale niewątpliwie dobra. Zdecydowanie jednak nie przemówiła do mnie struktura.
ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 26,50 zł (dostałam zniżkę, cena półkowa to 30 zł za 70 g)
kaloryczność: 560 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy