Zbyt słodkie orzechowe kremy mnie nie ciekawią, krówki od lat lubię już tylko teoretycznie, bo realnie są mi za słodkie i po prostu... to nie moja forma jedzenia. Co ciekawe, zawsze wolałam bardziej klasyczne krówki, czekoladowe mnie nie ciągnęły - mimo całej mojej miłości do czekolady. A jednak... gdy ojciec zadzwonił z Biedronki z pytaniem, czy którąś pastę Krukam chcę, zdecydowałam się właśnie na Czekokrówkę. Bałam się co prawda słodyczy syropu daktylowego, jednak chciałam poznać tak chwalony produkt marki, która ostatnio chyba robi furorę.
KruKam Czekokrówka to pasta z orzechów ziemnych z czekoladą ciemną (słodzoną erytrytolem) i syropem z daktyli.
Po otwarciu poczułam intensywny zapach dusznych fistaszków, ścigany przez bardzo, bardzo słodkie i wręcz "karmelowe" daktyle. Czuć je wyraźnie, a ich poważniejszy charakter podkreśliła goryczka czekolady, nawet pewna paloność. Wszystko to chyliło się nieco ku klimatom zdrowego ciasta czy surowego batona. Do głowy przyszło mi właśnie zdrowe ciasto stylizowane na Snickersa (nie chodzi o kiepski oryginał). Ogólna słodycz była wysoka, i gdy dłużej się zaciągałam, także w trakcie jedzenia, wydało mi się, że pobrzmiewa tam też wątek chłodno-słodzikowy.
Po otwarciu, mimo długiej daty ważności, trafiłam na masę twardą i kompletnie suchą. Był zbita, że można by ją skrobać jak suche i chłodne miazgi z kokosa. Potraktowałam więc to trochę wodą - nieco dolewałam.
Pierwszy raz, gdy miałam już jeść, nałożyłam (z trudem) porcję do miseczki i ustawiłam na szklance ze wrzątkiem na jakieś 4-5 minut, a także właśnie wrzątku odrobinę dolałam i wymieszałam. Mnie to jednak wciąż było za suche, więc dolałam wody - zwykłej, mineralnej w temp. pokojowej i konsystencja zaczęła wreszcie wyglądać na przystępną - wilgotnie plaskającą jak ciasto z kremowym elementem topiącej się czekolady. Dostrzegłam też lśniące kryształki słodziku, jednak podczas jedzenia zupełnie ich nie czuć. Czyli... dolanie wody to najlepszy sposób na ogarnięcie suchej konsystencji tego - bez żadnej szkody dla produktu. Po doświadczeniach dalszych, moich i Mamy, zwykła, w normalnej temp. wystarczy.
Konsystencja, nawet już nieco doprowadzona do porządku, była dość gęsta, ciastowa. Twór, bo trudno to nazwać kremem, okazał się jednak wilgotny, plaskający i... przypominający papkę z daktyli.
W trakcie jedzenia wrażenie ciastowości utrzymało się, a nawet umocniło. Masa była mazista, wilgotna i mięknąca właśnie jak tłuste ciasto zmieszane z daktylami zmieniającymi się w papkę. Kojarzyło mi się to trochę z efektem mokrego surowego batona (tzw. raw bara). Czuć też jednak lekką kremowość nadaną przez czekoladę, natomiast żadnej wodnistości. Wyszło to raczej gładko, może pomijając dosłownie pojedyncze drobinki skórek daktyli i fistaszków. Rozpuszczało się w średnim tempie, zalepiając tylko trochę. Znikało czysto.
W smaku pierwsza wyskoczyła wysoka słodycz. Należała do daktyli o nieco bardziej... daktylowo-miodowo-karmelowym charakterze. Jakby to był jakiś miód z daktyli? Z palonym, szlachetniejszym wątkiem karmelu.
Po chwili weszła maślaność, sugerując czekoladową krówkę suchego typu.
Nie utrzymało się to jednak zbyt długo, bo maślaność poniekąd wypływała z arachidowości. O tak, fistaszki zdecydowanie jej towarzyszyły. Cechowała je specyficzna ciężkość, wręcz duszność. Wydały mi się średnio prażone, naturalnie słodkawe, ale też z goryczką. Mignęły wizją wyidealizowanego Snickersa albo raczej zdrowego batona czy ciasta na niego stylizowanego. Z czasem jednak jakoś... jako one same znikały w kompozycji, a tylko leciutko pobrzmiewały.
W połowie rozpływania się porcji w ustach znów bardziej zwróciły na siebie uwagę daktyle. Ewidentnie jednak suszone, mocno słodkie... acz same w sobie jakby kryjące czekoladową nutę. Trochę przypiekły w język i gardło. Zeszły się z czekoladą w jedno, wciąż jednak sugerując mi jakiś "zdrowy karmel". Przez moment wyszło to nawet lekko soczyście, ale cały czas wręcz zasładzająco. Krówkowo? Jak jakaś snickersowo-zdrowa krówka?
Z czekoladowym wątkiem na pewno. Raz czy dwa wplotła pewną słodzikowość, ale z czasem postawiła raczej na gorzkość. Ta wzrosła pod koniec, nieco przełamała słodycz. Odnotowałam jednak też goryczkę... jakby związaną ze słodzikiem? Szybko czmychała, pozostawiając czekoladowość. Miała lekko truflowo-ziemisty charakter ciemnej czekolady, lecz całości mocno gorzką nie uczyniła.
A pod koniec, gdy słodycz daktyli znów przypiekała w język i gardło, sama w sobie czekolada i fistaszki wyszły jakoś tak... ładniej? Maślano? Daktyle zaś sobie zaszalały.
Po zjedzeniu został posmak daktyli wraz z przesłodzeniem ze specyficznym dla nich elementem "palenia" (nie drapania jak cukier), pewna cierpka truflowość - jakby jakiś karmelowo-kakaowych trufli? - i motyw dusznych fistaszków.
Całość uważam za średni produkt, bo... w sumie twór to względnie smaczny, właśnie taka zdrowa "Czekokrówka" to była. Wysoka słodycz jeszcze uzasadniona i zestawiona ze znaczącą czekoladowością, trochę przytemperowana arachidami. Mimo całej słodyczy nie brakowało gorzkości i na szczęście nie wyszła nazbyt słodzikowo. A jednak... Pasta? Dobre sobie. Tak twardy, zbity i suchy twór nie miał w sobie nic z pasty. To ciasto w słoiku - po zabiegu z wodą (przed nim suchy kamień). Nie bardzo wiadomo więc, jak takie coś jeść, do czego itd. Bardzo to niefunkcjonalne po prostu i nie trzymające obiecanego terminu - bo może po prostu wyschła, ale... miała na to jeszcze 6 miesięcy. Smutne to. Dobre składniki zmielone i bez myślenia wepchnięte do słoika? Szkoda, bo tkwi w Czekokrówce potencjał.
Odległe skojarzyło mi się to z Laskoladą - też takie czekoladowo-ciastowe, acz Laskolada przynajmniej w smaku była wyraźniej orzechowa. Czekokrówka bardziej daktylowa. Oczywiście przede wszystkim różni je gatunek orzechów, więc nie mam zamiaru porównywać, która lepsza. Mi chyba łatwiej było w Laskoladę się wciągnąć. W Czekokrówce jednak ten męczący element był za silny.
Pierwszy raz nałożoną sobie porcję częściowo zjadłam jakoś nawet ze smakiem, potem już się męcząc niecałą połowę tej porcji i dotarło do mnie, że reszcie chyba nie podołam, więc próbowałam wepchnąć Mamie (choć uwielbia ciasta, nie lubi czekoladowych, a już na pewno ciemnoczekoladowych). Trochę pojadła łyżeczką, ale stwierdziła, że nie da rady. Powiedziała: "Nie smakuje mi to. Te daktyle w tym, ogólnie w czymś, mi przeszkadzają. Same to ok, ale w czymś... nie bardzo. Tu wyraźnie tę czekoladę czuć, nawet mi ta gorzkość nie przeszkadzała, bo właściwie to nie było gorzkie, a słodkie, ale takie... no nie, dziwne. Orzeszki za to za mało czuć. Konsystencja ciasta, ale za tłustego, mimo że przecież pasta nie jest tłusta. Ale takie dziwne wrażenie.".
Gdy pomyślałam, że "zaszczyt" skończenia przypadnie jednak mnie, ubłagałam, by pomyślała, że może w czymś jej bardziej podejdzie i zrobiła kolejne podejście z kaszą manną. Stwierdziła, że "ta niesmaczność w kaszy jakoś uszła" i mówiła, że wydaje jej się, że mi może posmakować. Sama jednak stwierdziła, że i tak woli kaszę z innymi rzeczami (konkretniej miodem), ale "to, co już sobie dodałam, to zjadłam".
Postanowiłam, że i ja spróbuję takiego połączenia.
Ze słoja wygrzebałam wielką łychę i rozrobiłam z wodą. W ciepłej kaszy kremowość wzrosła, pasta utraciła swą ciastowość, choć nie mogę powiedzieć, by popłynęła. Przybrała jednak konsystencję zalepiająco-mazistego kremu, więc wyszła jednak bardzo pozytywnie.
Czekokrówka w kaszy mannie razowej wypadła naprawdę dobrze, czym mnie zaskoczyła, aczkolwiek... uważam, że ogólnie danie mi zepsuła, bo i tak bardziej smakuje mi czysta kasza razowa. Niemniej, zjadłam. Denerwowało mnie, że słodycz chwilami aż przygłuszała kaszę samą w sobie. Ta jednak sprawiła, że poszła w głębszą czekoladowość, nie była tak wyraźnie daktylowa, a Czekoladowa przez duże C. Łatwiej tu też o myśli o "jakiejś takiej czekoladowej krówce" i na pewno ta kasza manna swoim razowym charakterkiem podkreśliła arachidowość kremu. To niewątpliwy plus, jako że to w końcu pasta na bazie orzechów - i ich w wersji na czysto mi brakowało.
Czekokrówkę zdecydowanie lepiej jeść z kaszą, niż łyżeczkować samą (ale z kolei kaszę mannę razową lepiej jeść samą, albo faktycznie z czymkolwiek innym, ech).
ocena: 6/10; z kaszą 6,5
kupiłam: Biedronka (ojciec kupił)
cena: 13,99 zł (za 300g; ale jak wyżej - ojciec płacił)
kaloryczność: 443 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
kupiłam: Biedronka (ojciec kupił)
cena: 13,99 zł (za 300g; ale jak wyżej - ojciec płacił)
kaloryczność: 443 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: orzechy arachidowe prażone, syrop daktylowy, czekolada (miazga kakaowa, substancja słodząca: erytrytol; tłuszcz kakaowy)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.