Nie lubię marki Blanxart, bo ich produkty odpychają mnie tłustością, jednak jako że w Sekretach Czekolady dostępne są także miniaturki (niestety nieliczne), postanowiłam dać jeszcze jedną szansę jakiejś bezpiecznej opcji. Wszystko dlatego, że miałam wrażenie, że jakoś tak... zawęża mi się pole manewru, jeśli chodzi o wybór nieznanych jeszcze dostępnych i przystępnych cenowo czekolad do degustacji.
Blanxart 82 % Congo Mountains of the Moon to ciemna czekolada o zawartości 82 % kakao z Kongo, z regionu Gór Księżycowych.
Po rozchyleniu papierka poczułam mocno palony zapach nibsów i drzew, związany jakby drzewną soczystością. Pomyślałam o lesie iglastym, rozgrzanym słońcem. Był wytrawny, skrywał chyba słód i ziemistość terenu, w który wdeptano drzewne igiełki. Mieszały się z suszonymi śliwkami, wiśniami i żurawiną, które łączyły kwasek i słodycz. A słodyczy nie brakowało. Poczułam wanilię, próbującą ukryć niby drobną, a i tak ciężkawą cukrowość. Ta zawracała do owoców, przywołując słodką nalewkę śliwkową. Mieszała się z maślano-śmietanowymi, tłustszymi tonami i niedookreślonymi orzechami. Może... laskowo orzechowym, waniliowym kremem?
Tabliczka wydawała się twarda i masywna, jakby pełna, a także bardzo tłusta już w dotyku. Przy łamaniu potwierdziło się tylko wrażenie pełnej masywności. Trzask-pyknięcia wydawała z siebie średnio głośne.
W ustach rozpływała się w umiarkowanie wolnym tempie. Była tłusta, zbita i konkretna, ale też soczysta. Cechowała ją szorstkość i obecność drobinek niedomielonego kakao. Przyjemnie neutralizowały poczucie tłustości.
W smaku przywitała mnie soczysta, słodko-kwaśna wiśnia. Choć kwaskawa, to słodka tak, że po chwili przypominała bardziej dżem wiśniowy lub słodką, suszoną żurawinę. Niska kwaśność pobrzmiewała cały czas, roztaczając soczystość.
Po chwili pojawiła się palona nuta, budująca bazę. Przytoczyła delikatną gorzkość, kojarzącą się z drzewami. Zasugerowały lekką cierpkość... lasu, w który wkradają się promienie słońca? Rozgrzewały, mieszając się z paleniem.
Słodycz w tym czasie znacząco i prężnie rosła. Z owoców wyłamał się cukier, zrobił się lekko palony i na pewno ciężkawy. Wydawało mi się, że czuję wanilię, która jakby próbuje go ukryć.
Słodycz ta przerobiła suszone, ciemnoczerwone owoce na znacznie słodsze maliny. Pomyślałam o takich... jako wariant czegoś. Dżem lub syrop? A ogólna ciężkawość, cierpkość zabiegała o coś konkretniejszego... Popłynęło trochę śliwkowej nalewki, a kwaskawo-słodka wiśnia ją podkreśliła.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa niską gorzkość otoczyła maślaność, pilnując, by nie wzrosła. Wydała mi się lekko orzechowa, ale długo pozostawała niedookreślona.
Soczysta cierpkość wiśni zaczęła częściowo zmieniać się w... jakby cierpkość i soczystość drzew? Słodu? Za sprawą mocno palonego klimatu pomyślałam o wędzeniu lub raczej drewnie przeznaczonym na to wędzenie. Słód i nibsy nieśmiało przewijały się wśród drzew. Kwasek zasugerował drzewa iglaste, a także igiełki zmieszane z ziemią. Paloność trochę rosła.
A tłustsze nuty stopowały gorzkość. Pomyślałam o śmietanie, trzymającej się orzechów. Te z czasem podparły się... palonymi, cukrowymi sezamkami? Może jakieś pojedyncze orzechy laskowe też przemknęły.
Pod koniec to słodkie, suszone i nalewkowe śliwki zeszły się z drzewami i nibsowo-orzechowymi nutami, dzięki czemu cierpkość wzrosła. Gorzkawość czułam delikatną, za to paloność była mocna. Nawet maślaność jakby przed nią wtedy umknęła. A jednak to jakieś właśnie maślane wydało mi się wykończenie tej kompozycji - gdy czekolada już znikała.
Po zjedzeniu został posmak cierpkawych drzew iglastych i nibsów, może słód, a także ogólna paloność. Suszone śliwki, wiśnie i żurawina zasugerowały wędzoność swoim kwaskiem. Trochę uprzyjemniły też wysoką i ciężką słodycz. W tej doszukałam się białego cukru, choć nie mogę powiedzieć, by wyszedł bardzo ordynarnie. Też ostało się poczucie tłustości, dość osobliwe, ale jeszcze nie straszne.
Całość w zasadzie była w porządku, ale za łagodna, za tłusta. W ciemno za nic nie zgadłabym zawartości 82% - obstawiałabym okolice 70%. Maślaność i aż śmietanowe zapędy hamowały gorzkość. Ta wyczuwalna, była głównie ze względu na mocną paloność. Drzewa, nibsy i słód, trochę ziemi mogłyby zagrać mocniej. Intrygowała nuta drzew iglastych, a zestawienie owoców - żurawiny, wiśni i śliwek z dolatującymi malinami i nalewkowymi akcentami - wyszło przyjemnie i pasująco. Nie grała mi za to słodycz. Może ogólnie nie była wysoka, ale denerwowała, bo biały cukier i tak się ujawniał.
Suszone śliwki i troszeczkę orzechów laskowych, palony, acz bardziej wyraźnie dymny motyw, czułam też w Mesjokke Mystery Dark 72 % #3, która w dodatku miała jogurtowe nuty (w momencie gdy Blanxart śmietanowe). Wyszły podobnie. Gdyby jednak Blanxart też miał 72%, a nie 82%, spokojnie dałabym mu 8. Tak mam małe wątpliwości, bo... jak na swoją zawartość jest bardzo złagodzona, ale jednak że i mimo białego cukru nie wyszedł źle, niech ma.
Natomiast ten 82% Blanxart i tak jest o niebo lepszy od mlecznej wersji Blanxart 42% Grand cru Congo Milk. O wspólne nuty w zasadzie nawet trudno, bo tamta to głównie maślano-mleczna tłustość i słodycz, ale... właśnie. Ta blanxartowa tłustość rozpoznawalna. Na szczęście tym razem niższa, mniej irytująca.
ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady (dostałam jako gratis)
cena: - (jak wyżej, ale cena półkowa to 12 zł za 30 g)
kaloryczność: 615 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: kakao, cukier, tłuszcz kakaowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.