piątek, 16 czerwca 2023

Letterpress Chocolate Costa Rica Hacienda Azul 70 % Dark Chocolate ciemna z Kostaryki

O marce Letterpress kupując ich dwie tabliczki nie wiedziałam nic. Chciałam się jednak dowiedzieć - zwłaszcza jak smakują, bo w internecie je widywałam. Jak poczytałam, dowiedziałam się, że to rzemieślnicza czekoladziarnia z Los Angeles, której twórcy - David i Corey Menkes - w 2011 podczas urlopu odwiedzili plantację kakao, gdzie wsmakowali się w kakaową pulpę, zobaczyli wszystko z bliska. Dwa lata później założyli bloga z recenzjami czekolad, Little Brown Squares. O, proszę! W 2014 zaczęły się kursy z wyrobu czekolady, pierwsze prace sprzedawali bliskim, znajomym i tak powoli, powoli... W 2016 w ich kuchni zaczęło brakować miejsca na cały sprzęt. Lata 2017-2019 to już poważne inwestycje w fabrykę, którą obecnie można zwiedzać, ale opłaciło się. Obecnie wyrobili sobie renomę, parę nagród zdobyli... Wyglądało mi to na twór z miłości, czyli bardzo dobrze.
Tę tabliczkę zrobiono z kakao z małej plantacji Azul, położonej kilka godzin od San Jose, czyli stolicy Kostaryki. Prowadzi ją rodzina Zeuner oraz 8 osób zatrudnionych na pełen etat. Blisko jest też CATIE - instytut rozwoju agrokultury, który zapewnia 5 różnych pododmian kakao dla plantacji. Ziarna, które w końcu trafiają do sprzedaży, są myte przed suszeniem, co zostało uznane za "fascynujące" wg osoby opisującej tę tabliczkę na stronę Letterpress.

Letterpress Chocolate Costa Rica Hacienda Azul 70 % Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości % kakao z Kostaryki, z prowincji Cartago, z okolic miasta Turrialba, z plantacji Azul.

Po otwarciu poczułam bardzo słodkie brzoskwinie i jasne kwiaty. Zaraz nadciągnęły też miękkie i soczyste świeże morele. Podsyciła je cytryna, ale... jakby dziwnie musująca, słodko-lemoniadowa? Ten słodko-owocowy splot zahaczył o jasny miód... albo to on się też tam po prostu wkradł. Obok rozchodziła się wytrawniejsza, poważniejsza nutka niejednoznacznych orzechów, ziaren i wyraźnie jakiś pestek. Podkreśliła je gorzkawa ziemia i lekko pieczony akcent.

Tabliczka już w dotyku zdradzała kremowość, wydawała się niezwykle delikatna. Przy łamaniu jednak okazała się bardzo twarda, obiecywała gęstość. Trzaskała bowiem głośno właśnie w specyficznie konkretny, masywny sposób.
W ustach rozpływała się powoli i tłusto-maziście. Była maślana i bardzo kremowa. Pokrywała usta gładkimi smugami, po czym upuszczała odrobinkę soczystości.

W smaku pierwsza pojawiła się delikatna gorzkość, a tuż za nią, niemal natychmiast słodycz. Gorzkość zasugerowała jakieś ziarna lub pestki; niejednoznacznie orzechowe tło.

Słodycz nie bawiła się za to w sugestie. Popłynęła jako jakiś niemal przezroczysty, bardzo jasny i delikatny miód. Nie była to jednak czysta słodycz, pomyślałam więc o miodzie rzepakowym lub akacjowym - takim nietypowym. Zaraz dołączyły do niego kwiatki (dosłownie - taki wydźwięk, nie jakieś "szlachetne kwiaty"). Oczami wyobraźni zobaczyłam ukwiecone pole. Zaczęły też do mnie docierać pierwsze soczyste przebłyski owoców koloru żółtego.

W tym czasie rosła też gorzkość. Subtelnie, spokojnie... pojawiło się trochę ziemi i chyba kawy, które dodały odwagi pestkom. Umocniły się i przedstawiły jako słonecznik. Udało mu się w zasadzie wyjść na pierwszy plan... choć nie zdominował wszystkiego - był po prostu bardzo ważny. Myślami przeniosłam się na pole, gdzie m.in. rosną słoneczniki. Jakbym... skubała tam pestki bezpośrednio z jednej z głów? Optowała za tym mieszanina orzechów, która tę wizję otoczyła niczym rama obraz.

Po paru chwilach zaczynały się słodko-owocowe przebłyski, a mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa rozbrzmiały soczyste morele i brzoskwinie. Choć wyraźne, też wydały mi się jakieś łagodne, więc pomyślałam o białych brzoskwiniach (w moim odczuciu bardziej mdłe od zwykłych), ale potem... jakoś soczystość się rozkręciła. Słodycz miodu i kwiatów z tła wciąż rosły, więc i te owoce nabrały mocy.
Z czasem były to już w pełni słodkie i dojrzałe w słońcu brzoskwinie i morele - miękkie i soczyste, z których aż leje się sok.

Ogólna słodycz bardzo rosła. Zaznaczyła się nawet w gardle - było blisko od drapania. Miód jako on sam jednak jedynie pomykał. Przepuścił przodem kwiaty... już nie tylko polne kwiatki, ale też po prostu kwiaty jasne, białe. Kwiaty soczyste, zdobiące drzewka owocowe?

Słodycz zgrała się z pieczonym akcentem. Ten przykleił się po dłuższym czasie trochę do pestek, wydobył zza nich orzechy. Akcent, który w pierwszej chwili wzięłam za kawę znów się pojawił. Nienarzucająca się ziemia podszepnęła orzechy i pestki pokryte cierpkawą, mocno kakaową ciemną czekolado-polewą (acz dobrej jakości). Pestki słonecznika przystały na to, acz wydawały się jakby solistkami, nie mieszającymi się zbytnio z resztą kompozycji.

Do owoców wkradł się lekki kwasek cytrusów. Najpierw poczułam słodsze mandarynki, potem kwaśniejszą cytrynę. Niewiele, ale jednak... pod wpływem otoczenia jednak coś bardziej egzotyczna mi się wydała (może jak jakieś yuzu czy coś), ze słodszym akcentem. Dołączyło tu też trochę czerwonych owoców. Takich... jagódkowatych?

Jako słodki od miodu krem owocowy? Owocowo-orzechowy? Orzechy przy pestkach słonecznika nie mogły znaleźć sobie miejsca, więc z czasem pomyślałam o jakimś budyniowatym, orzechowym deserze z warstwą wieloowocową. Koloru czerwono-różowego, a też z cytrusową nutką? Może nawet lekko  podkręconym winem. Takim... oprószony ziemistym kakao? Pestki jakby przyglądały się temu wszystkiemu z oddali. Trochę zalała je słodycz, dając efekt pestek / ziaren w powiedzmy-że-miodowych skorupkach.

Po zjedzeniu został posmak ziemi i pestek słonecznika, dość silna, ale niedookreślona słodycz. Może i trochę czułam jakiś mniej wyrazisty miód. Wszystko przeplotła soczystość raczej cytryny (kremu cytrynowego?).

Całość była bardzo smaczna. Na pewno niezwykle intrygująca. Jej niecodzienne nuty pestek słonecznika, podkreślone orzechami i ziemią, pasowały do świeżych i soczystych brzoskwiń oraz moreli. Słodycz wolałabym nieco niższą, ale w sumie na brak gorzkości narzekać nie mogę. Wolałabym ją silniejszą, ale trudno. Soczystości było za to mnóstwo, mimo że to wcale nie taka owocowo-owocowa kompozycja. M.in. owoce też wyszły intrygująco bo tak "mdławo", a jednak wyraźnie. Myśli o białych brzoskwiniach, niemal przezroczystych czy białych miodach i dosłownie "kwiatki" polne - no, ciekawe, ciekawe.
Przez słodycz smakowo dałabym jej raczej 8, jednak za unikatowe nuty należy się 9... stąd połówka (których wystawiania nie lubię).

Przypomniała mi się bardzo miodowo-karmelowa i fistaszkowa, pełna egzotycznych owoców (np. miechunki) Morin Costa Rica Quetzal Noir 70 %. Niby były zupełnie inne, ale... miały podobny charakter. Tylko że Morin pokazał właśnie ten charakter tak wyraziście.
Z kolei wodniste (mdławe?) owoce czułam w Beskidzie Costa Rica Nahua 70 % - jednak bardziej gruszki i winogrona. Beskid to w ogóle był wyrazisty! I choć paru podobnych nut można się doszukać, to w zasadzie był zupełnie inny.


ocena: 8,5/10
cena: €9,31 (za 57g; dostałam rabat)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie

Skład: ziarna kakao, surowy cukier trzcinowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.