wtorek, 30 czerwca 2020

lody Syrenka smak Marcepan

Z otrzymanych w ramach współpracy lodów Syrenka został mi już tylko jeden smak w małym opakowaniu. Był on jednak na tyle dziwny i niespotykany, że chciałam zostawić go na koniec. Przodem postanowiłam puścić lody, które zakupiłam sama, już kiedy na dobre markę pokochałam. To w końcu też ciekawy smak... i w dodatku idealny dla mej osoby. Doszłam ostatnio do wniosku, że nie przepadam za marcepanem jako za formą - strasznie mnie nudzi, jak słodycze inne niż czekolada (nawet gdy jest jej nadzieniem). To jednak nie zmienia faktu, iż zachwycają mnie nuty marcepanowe w czystych ciemnych (czy w czymkolwiek). Podobała mi się więc perspektywa prawdziwie marcepanowych lodów.

Lody Syrenka smak Marcepan to "lody wegańskie na bazie nerkowców 8,28%, kokosa i migdałów 7%" o smaku marcepanowym.
U mnie w pudle 500 ml / 430 g.

Gdy tylko otworzyłam pudło, właściwie nie musiałam czekać, by lody odtajały, ażebym poczuła zapach bardzo, bardzo słodkiej w sposób karmelowy fuzji kokosa, orzechów nerkowca i migdałów. Dokładnie w przytoczonej kolejności. Później, a więc w trakcie zdjęć i jedzenia, ogólna słodka orzchowość przemieszała się.

Masa lodowa cały czas była bardzo twarda i gęsta w pozytywnym sensie. Nieodłącznie kojarzyła mi się ze zwartym, nieco plastycznym kremem. Lody bowiem topiły się niewiarygodnie powoli - właściwie nie tyle topiły się, co miękły, coraz bardziej przypominając masło orzechowe, krem czy łychostajny budyń. Z czasem może lekko rozrzedzały się, ale trochę. Wodniste na pewno nie były. Przy jedzeniu zaś ujawniła się ich "miazgowość", która natychmiast kojarzyła się z marcepanem. Ze specyficznym, mięciutkim z cicho skrzypiących migdałów, które niewątpliwie kryły między sobą zmielony miąższ kokosowy. Miałam jednak silne poczucie marcepanowości właśnie. Mimo to generalnie były raczej gładkie.
Wydały mi się przemieszane nie do końca dokładnie - były w nich jakby bardziej marcepanowe zawijasy (przy których zagarnięciu smak marcepana się nasilał).

W smaku od samego początku słodycz pokazała, co potrafi. Wystartowała z wysokiego poziomu, ale przynajmniej potem już drastycznie nie wzrosła. Była bardzo silna, acz dzięki palono-karmelowemu wydźwiękowi wyszła raczej pozytywnie (choć przy kończeniu dużej porcji trochę już przeszkadzała - to jednak wybaczalne w przypadku marcepanu).

Niemal natychmiast dołączył do niej wyrazisty, ale delikatny gdy chodzi o charakter, naturalny kokos. Odebrałam go jako miąższowo-"orzechowawy", na pewno nie wiórkowy. Z czasem kojarzył mi się z naturalnie mdławą śmietanką kokosową. Wśród poszczególnych smaków kokos objął miejsce na czele.

Nerkowcom udało się z nim prawie zrównać. Zrobiły to poprzez słodkawo-delikatny wydźwięk, wmieszały się w "orzechowawość" - z czasem coraz bardziej wyraźnie orzechową. Gdy zagarnięta masa rozpływała się w ustach, po chwili miałam wrażenie, że jem słodziutkie, nerkowcowo-kokosowe lody. Orzechy te bowiem przez moment dominowały, podkreślone delikatną maślano-śmietankową nutką.

Właśnie tej maślano-śmietankowej sfery uczepiły się migdały. Wreszcie wyraźniej zabrzmiały i one, choć aż tak na przód nie wyszły. Wyraźnie czułam ich smak, który świetnie zgrał się z orzechami, aczkolwiek wcale nie dominowały. Z marcepanem jedynie skojarzenia podrzucały, czemu niewątpliwie pomogła bardzo silna, karmelowa słodycz i struktura. Smakowo jednak, gdy tak wszystko się przemieszało, sprawiały wrażenie bardziej nugatowych. Owszem, epizodycznie parę razy marcepanowy dobił się do głosu, ale jak na lody marcepanowe to zdecydowanie za mało.

Orzechy i kokos sowicie dosłodzone na karmelową nutę, pod koniec tę słodycz nieco odsunęły. Kokos upuścił motyw oleju kokosowego, dodając odwagi marcepanowi, a całości powagi. Neutralizując słodycz i idąc w lekki "rzygowinowy kwasek" pod koniec każdej łyżeczki zachęcał do zagarnięcia kolejnej porcji.

Po zjedzeniu pozostał posmak słodkiego, subtelnego karmelu i ogólnie orzechowy, na co złożyły się kokos, nerkowce i migdały, co widziało mi się bardziej nugatowo z nutką marcepana. Była też  sugestia kwasku oleju kokosowego.

Całość cechowała wysoka słodycz i łagodność. Mimo iż delikatne, okazały się bardzo przyjemne, bo przejrzyste i czyste smakowo. Niepospolita, karmelowa słodycz i orzechowa mieszanka to kompozycja bardzo smaczna. Z marcepanem miała jednak bardzo mało wspólnego... Oczami wyobraźni zobaczyłam raczej jakiś nugatowo-marcepanowy baton z karmelem (wymyślam, nie wiem, czy takie są). Smaczne, aczkolwiek personalnie dla mnie (mam niską tolerancję na słodycz) za słodkie. I jednak punkt poleciał za słabo wyczuwalny tytułowy smak.
Struktura natomiast bardzo przypadła mi do gustu - miazgowo-marcepanowa, mało lodowa, a niczym cudowny, mięciutki i gęsty krem.


ocena: 8/10
kupiłam: Auchan
cena: 23,99 zł (za 430 g ml)
kaloryczność: 324 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: rozdrobniony miąższ kokosowy, cukier trzcinowy nierafinowany, woda, orzechy nerkowca, migdały, nierafinowany olej kokosowy, tłuszcz kakaowy, sól

poniedziałek, 29 czerwca 2020

Naive Spices ciemna 68 % z Ekwadoru z cynamonem, pieprzem / chili cayenne i wanilią

Jakiś czas po Pacari Allspice naszło mnie na zestawienie jej z korzenną propozycją innej marki, którą postrzegam jako mającą genialne pomysły na dodatki. W dodatku tak mi się też w daty wpasowała i... po prostu miałam przesyt nadziewanych cytrusowych, których ostatnio mi się kilka skumulowało (część zjadłam, a część jeszcze czekała na otwarcie). Chciałam coś innego. Wprawdzie czekoladę z przyprawami tego producenta już jadłam, ale to nie to samo! Mulate Spices zawiera inne przyprawy, nieco mniej miazgi (chyba blend ziaren) i... raczej ogólnie jest czymś innym.
Podobnie jak w Allspice, tu też trafił się dość mylący dodatek. Cayenne - czy chili, czy właściwie pieprz... No cóż, co ja myślę? Ważne, że ostre. Miałam nadzieję, że nie za bardzo, bo ostatnio często wiele rzeczy jest mi za ostra.

Naive Spices to ciemna czekolada o zawartości 68 % kakao z Ekwadoru z przyprawami: cynamonem, pieprzem kajeńskim / papryczką cayenne, wanilią.

Gdy tylko rozcięłam opakowanie uderzył mnie intensywny i smakowity zapach ze "słodkim pazurem". Dowodził najprawdziwszy, słodki cynamon, ale nie był odosobniony. Mimo że wanilia stanęła niemal na pierwszym planie, cudownie mieszając się z rześko-świeżymi kwiatami, osładzała twory bardzo charakterne. Jakbym wąchała gorące kakao słodzone właśnie wanilią... kakao z chili. Chciało by się rzec: gorąca czekolada, ale snuła się w tym właśnie pyłkowo-kakaowa nuta, która splatała przyprawy z nieco bardziej ziemiście-kawowym tłem. Wspomnianych przypraw nie brakowało - i przywodziły też na myśl ciasteczka korzenne. Smakowicie zabarwiły czekoladową bazę, ale nie zagłuszyły jej.

W dotyku ciemna tabliczka również wydawała się trochę pyłkowa, ale nie specjalnie sucha. Odpowiednio twarda, przy łamaniu porządnie trzaskała, ujawniając ziarnisty przekrój.
W ustach rozpływała się jednak gładko (ani jednej choćby drobinki przyprawy) i bardzo kremowo. Zachowując kształt, miękła. Nie była zbyt tłusta. Poczucie tłustawości dodatkowo osłabiał lekko aksamitnie-pyłkowy efekt, jaki pozostawiała. Zalepiała tylko trochę, trochę się rozrzedzając. Cały czas jednak pozostała gęsta niczym... kolejno: czekoladowy budyń i gorąca czekolada powoli zmieniająca się w zwykłe, gorące kakao.

Już robiąc pierwszego kęsa poczułam słodycz wanilii. Należała do łagodnych ciasteczek korzennych, przemyciła akcenty białych kwiatów. Początek wydał mi się bardzo zwiewnie kwiatowy, "kobiecy".

Zaraz jednak rozeszła się także subtelna gorzkość. Niczym łyk kawy lub gorącej czekolady / kakao, spłynęła do gardła, roztaczając swój wyrazisty, dymno-ziemisty smak i rozgrzewając je. Ciastka korzenne, oprócz wanilii i korzenności, wnosiły też palone nuty, wręcz odymiające otoczenie. Poczułam wypieczoność, która pokazała jednoznaczny obraz melasowych ciastek. Melasowo słodko-gorzki. Nie były to jednak ciastka "jasne"... pomyślałam o karobie (btw czytałam że jest coś takiego jak melasa karobowa), a po chwili do głowy przyszły mi też pierniki czekoladowe. Takie... wilgotne, dość ziemiste.

I odważnie przyprawione. Poczułam soczyste chili w akompaniamencie korzenności. Na przód mniej więcej w połowie wyrwał się cynamon. Słodki, wyrazisty, bez jakiejkolwiek goryczki, ale za to z ostrością. Także ta pieprzu / chili cayenne się w niego "wkręciła". Wyszło to cudownie. Pikanteria rozgrzała usta, ale nie wypalała ich. Podsyciła resztę smaków, sama nie zaburzając rześkości. Coraz ostrzejszy cynamon mieszał się z paloną słodko-goryczką melasy, a więc palonej słodyczy, niezbyt karmelowej (ale minimalnie tak).

Rześkość, początkowo kwiatowa, z czasem zaczęła robić się bardziej owocowa. Jakby pierniczki kryły konfiturę? Z owoców różnych... cytrusów, a więc cytryny, ale i innych. Rześkość, wanilia i zestawienie tego z kawowo-piernikowo-ziemistą bazą podsunęło mi na myśl... winogrona? Ale już urodzynkowione...? Że jakoś w ciastkach melasowo-palonych?

Końcówka znów robiła się bardziej maślano-ciasteczkowo-melasowa, ziemiście-orzechowa, mocno waniliowa i słodko-cynamonowa. Jednocześnie pikanteria znacząco wzrosła. Znów pomyślałam o smakowicie przyprawionym gorącym kakao. Ostry cynamon, teraz już nieco goryczkowaty, wymieszał się z soczyście pieprzno-chili smaczkiem i wydał mi się osnuty dymem.

Po wszystkim pozostał kawowo-piernikowy posmak, poczucie nieprzesadzonej, ale charakternej ostrości, silne rozgrzanie za jej sprawą i błoga, palona słodycz. Leciutko kwaskawe owoce podkreślały soczystą pikanterię chili, a ta z kolei cudownie podtrzymywała gorzkawą korzenność, nie odrzucając gorzkawej nuty kakao.

Całość zachwyciła mnie. Doskonałe wyważenie w kwestii przypraw i świetny dobór do kakao (zarówno %, jak i regionu). Palone nuty i słodycz wyszły wyraziście melasowo, a dymno-ziemiste poważne nuty tak osłodzone wanilią, stały się kawowo-piernikowe. Cała ciastkowość nie odebrała kompozycji wykwintności, uzyskanej dzięki przyprawom. Bardzo podobał mi się tu cynamon i wanilia. Znaczące, ale nie nachalne; tak jak i podkreślające chili. Żadnych zbędnych kontrastów, a harmonia z charakterem.

Smakowała mi bardziej niż Mulate Spices, bo jej przyprawy wyszły bardziej integralnie z ciemnoczekoladową bazą. O ile Mulate była ostrzejsza i bardziej palona, smakowała piernikowo, tak Naive w swej ostrości wyszła głębiej, stopień jej palenia nie był mocny (ale miała nuty dymu i pieczoności) i zaserwowała raczej ciastka korzenno-melasowe. Bardziej złożona - obstawiam, że to kwestia kakao (może Mulate to np. mocniej palony blend? tak to odebrałam). Oceny te same, bo uważam, że każda z nich to dziewiątka w swoim przedziale (Naive jest znacznie droższa).


 ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 25,49 zł (za 55g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 551 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: kakao, cukier, masło kakaowe, cynamon, pieprz / chili cayenne, wanilia

niedziela, 28 czerwca 2020

Zotter Mango Tango ciemna 70 % z kremem z mango na bazie mango, czekolady białej jogurtowej i nugatu z orzechów nerkowca z sokiem z cytryny oraz kremem cytrynowym na bazie marynowanych cytryn i białej czekolady

Bardzo lubię mango, ale jadam rzadko, bo jest niewygodne, a rzeczy o jego smaku omijam, bo nie satysfakcjonują. Dotyczy to niestety także Zotterów, bo mimo iż Mango and Mace zachwyciła mnie, nie zrobiła tego za sprawą mango. Labooko Mango Lassi zrobiła na mnie duże wrażenie, ale to raczej dlatego, że była pierwszą owocową tego typu, jaką jadłam. Mango PREDA to po prostu smaczna tabliczka i tyle. Dzisiaj prezentowaną przekładałam w czasie, bo widziała mi się jako "pewnie kwachowata i za mało mangowata". Ogólnie po Yuzu Citrus from Japan ta cytrusowa linia niezbyt mi się widziała, ale co tam. Czułam, że ta nie sprosta oczekiwaniom, bo Zotter po prostu przesadza z cytryną.
Owoce użyte do wyrobu tej tabliczki do zwykłych nie należą: mango to "owoce z misją" bo kupione w ramach ciekawej akcji PREDA (więcej pod podlinkowaną wcześniej), a cytryny... krem cytrynowy Zotter zrobił z domowej cytrynowej "confit". Co to? Też nie wiedziałam, więc wygooglowałam. To sposób przetwarzania żywności, głównie mięsa: polegający na marynowaniu w soli, a następnie powolnym gotowaniu w tłuszczu. Pojęcia nie miałam, jak to odnieść do cytryn... Czy mogłam liczyć na coś a'la lemon curd?


Zotter Mango Tango to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao nadziewana (40%) kremem z mango na bazie mango, czekolady białej jogurtowej mango i nugatu z orzechów nerkowca z sokiem z cytryny oraz (20%) kremem cytrynowym na bazie marynowanych cytryn i białej czekolady.

Rozchyliwszy papierek, poczułam mocno palony zapach gorzkiej czekolady o charakterze dymno-kawowym i kwaśnego soku z cytryny. Nieśmiało zaznaczył się orzechowy wątek. Całość wydała mi się soczyście-ziemista, przy czym kwaskawość była wspólna dla góry i dołu. Te bowiem pachniały nieco inaczej.
Najpierw wąchając spód zdziwiłam się, bo poczułam głównie cytrynową kwaśność, leciutką pudrowość i nutkę orzechów nerkowca (na spodzie miał być krem mango - i był, jak się później okazało - więc myślałam, że poczuję mango).
Wierzch okazał się bardziej pudrowo-cytrynowy.
Po przełamaniu wzmocnił się cytrusowo-pudrowy aspekt.

Przy łamaniu wierzchnia warstwa czekolady zdrowo trzasnęła, a całość wydała mi się konkretna, twarda, ponieważ krem mango właśnie taki był - konkretny i zwarty. Wyglądał na nieco przemielony, ale nie kruszył się. Przy podziale wydawał się śliski, mało plastyczny. Cieńszy krem cytrynowy też był zwarty, ale sprawiał wrażenie suchszego. Co więcej, gdy podważyłam czekoladę, zobaczyłam w nim lśniące kryształki (cukier? sól?).
W ustach czekolada rozpływała się gładko-kremowo, powoli oblepiając podniebienie swymi smugami i odsłaniając nadzienia.
Krem mango był spójny z nią, ale nieco mniej niż cytrynowy. Rozpływał się powoli z racji nie za tłustej, ale bardzo gęstej, zwartej i konkretnej struktury. Jego tłustość pochodziła jedynie od orzechów, więc nie przytłaczał ciężkością. Był raczej gładki. Cechowała go owocowa śliskość, co przełożyło się na to, że konsystencję postrzegałam jako soczyście-tłustawą (odpowiednio).
Krem cytrynowy wyciskał się łatwiej od niego, acz i ten cechowała pewna zwartość. Był minimalnie owocowy, o wiele bliżej mu do kremowej i jedynie gęstawej, tłustej i mięknącej czekolady (białej / śmietankowej). Rozpuszczał się ujawniając proszkowość / pudrowość i dużo kawałków, drobinek cytryn: malutkie skórki, drobne kostki, farfocle i kawałki (koloru prawie białego). Wszystkie były twardawo-jędrne i soczyste czy raczej nasączono-soczyste.

W smaku czekolada zaserwowała jeszcze więcej palonych nut należących do wręcz odymionej kawy, leciutkiej słodyczy palonego karmelu, palonych orzechów i... niemal odymionej, kwaskawej ziemi?

Nadzienie dość szybko dobiło się do głosu poprzez cytrynowo-soczystą kwaśność.

Krem z mango wpisał się zarówno w cytrynowość, jak i podpiął się pod gorzkawą czekoladę. Dodał mnóstwo kwasowości cytryny, z czasem też egzotyczną słodycz i nutkę orzechów. Poczułam łagodne, niemal naturalnie słodkawe nerkowce, ale osaczone kwaśno-cytrynową tonią. Zaraz poczułam też bardziej pudrową sugestię. Słodycz wzrosła, acz wciąż była raczej niska. Mniej więcej w połowie, obok tej pudrowości wyraźniej poczułam mango - przez pewien czas, bo potem znów umknęło; z czasem kwasek soku z cytryny uparcie przeważał. Ten mieszał się także z odrobiną "mniej cytrusowej kwaśności" (jogurtu - co jednak trudno orzec w ciemno).

Krem z cytryn paradoksalnie okazał się słodszy. Podbijał pudrową słodycz, trochę wręcz cukierkową, przy której doszukałam się też nuty mocno mlecznej białej czekolady. Równocześnie był też oczywiście zdecydowanie cytrynowy, ale inaczej. Pudrowo-cytrynowy i jak jakieś "podkwaszone cytryny" (pomyślałam o jakiś kiszonkach... zamarynowanych na kwaskawo japońskie oshinko?). Przez moment, gdy wyłaniały się kawałki cytryny, skojarzyło mi się nawet trochę z octem, poczułam też goryczkę cytryny, co w bardzo udany sposób dodało słodyczy charakteru i powagi.

Gdy w trakcie jedzenia smak warstw się przemieszał, całkiem nieźle się zgrały. Takie to było rześkie, kwaśność cytryn nieco utemperowana nutą orzechową i mango (niewyrazistymi jednak jako one same), a jogurt stanowił łącznik między owocami, a bardziej mleczno-orzechowymi tonami. Niestety, cały czas to cytryna dominowała.

Pod koniec kwasowość wciągała w siebie gorzka, dymna czekolada. Wciąż jednak także pudrowość nie poddała się i trwała.
Skórki przy ich rozgryzaniu upuszczały zarówno słodycz, jak i swój wyrazisty, specyficzny smak składający się z goryczy i ogólnie cytrynowego motywu, jakby przełamanego. Wydawały się... Nasączone czymś konkretniejszym (alkoholem? octem? po prostu zamarynowane?). Rozgryzane pod koniec dodatkowo przełamywały kwaśność i słodycz, dodały charakteru. Rozgryzane na sam koniec, oczywiście jeszcze dodatkowo wzmacniały cytrynowy smak.

Po wszystkim został posmak szlachetnie palonej czekolady, ale też kwachowość Wprawdzie orzechy starały się to trochę normować, ale nie udało im się. Mango... poddało się, zostawiając pole cytrynom różnego typu: kwaśnemu sokowi i dziwnie słodko-podkwaszonym.

Całość niezbyt do mnie przemówiła. Wprawdzie wyszła ciekawie cytrynowa tabliczka, ale gdy to mango jest tytułowym smakiem, czuć zawód. Ogólnie kwaśność wydała mi się za silna i przygłuszająca nawet samą czekoladę ciemną. Zotter zdecydowanie mógł sobie darować tyle soku z cytryny w kremie z mango.
Tabliczka nie wyszła zbyt ciężka, ani w zasadzie tak kwaśna, by miała wykręcać twarz, ale jednocześnie mało czekoladowo i... aż w końcu nudno w swojej kwachowości (bo w dodatku cały czas czuć sugestię innych składników, co jednak tylko budziło złość, że są zagłuszone).
Krem z mango był tym samym z Mango PREDA, ale tu... jeszcze mniej wyraźnym w mango, a szkoda. Smakowo to w sumie może i 8 (gdyby ciemna czekolada odegrała większą rolę albo gdyby było trochę mniej kwaśno, mogłaby to być nawet smakowa 9) - fajna cytrynowa czekolada, ale z mango ma niewiele wspólnego.


ocena: 7/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 502 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, syrop ryżowy, mleko, puree z mango, suszone mango, sok cytrynowy, pełne mleko w proszku, jogurt z odtłuszczonego mleka w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, koncentrat soku cytrynowego, orzechy nerkowca, słodka serwatka w proszku, lecytyna sojowa, pełny cukier trzcinowy, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier), kurkuma, sól, sproszkowana wanilia, cynamon

sobota, 27 czerwca 2020

Fair Donkere Zwitserse Bio-Chocolade met Pepermunt-Crisp ciemna 60 % z cukrem miętowym

Czasem rejestruję rzeczywistość wybiórczo i... czasem nawet względnie świadomie. Brzmi dziwnie? Już wyjaśniam. Otóż ta czekolada będzie świetnym przykładem. Zobaczyłam w gazetce Aldiego limitowane smaki powiązane z jedną z moich najukochańszych czekolad tak ogółem (Fair Dunkle Schweizer Bio-Schokolade 70 %), więc zaraz na dniach pognałam przez całe miasto do marketu. W rękach trzymałam czekoladę Halba Fair z Aldiego z cukrem miętowym. Zarejestrowałam że trzymam HALBA FAIR Z ALDIEGO z cukrem MIĘTOWYM. W mojej głowie rozbrzmiewało HALBA FAIR PEWNE 10/10 MIĘTOWA (uwielbiam miętowe czekolady). Tak, widziałam "z cukrem miętowym", ale na ten moment to mnie nie interesowało, bo wszystkie inne czynniki były istotniejsze. To, że nienawidzę czekolad z kryształkami cukru okazało się nieważne w zestawieniu z tym, jak kocham podlinkowaną i jak bardzo chciałam jej miętową wersję. Może to głupie, może kupno tej było błędem, ale... błędem popełnionym świadomie. Wtedy bowiem wiedziałam, że swego chciejstwa nie zaspokoję w inny sposób, niż kupienie tabliczki, na której strukturę prawdopodobnie miałam narzekać przez pół recenzji. Szkoda tylko, że było to dosłownie kilka dni przed spróbowaniem Cachet Peppermint Crisp - po tej, też zaufanej marki - to nie wiem, wątpliwe, bym kupiła. A może miałabym problem, stercząc w sklepie i zastanawiając się zdecydowanie za długo?

Fair Donkere Zwitserse Bio-Chocolade met Pepermunt-Crisp / Bio Czekolada z Cukrem Miętowym 60 % Cacao / Kakao to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao miętowa (z cukrem miętowym), produkowana przez Chocolats Halba.

Już przy rozrywaniu pazłotka uderzył mnie wyrazisty splot dominującej mięty, podszytej odważną czekoladą. Mimo dość sporej ilości specyficznej słodyczy mięty i palonego karmelu, wydźwięk był gorzki. Dużo ziół i apteczne skojarzenia trafiły na bardzo ziemistą bazę, kryjącą cytrusowo-śliwkową soczystość. Owoce i mięta przełożyły się na przeogromną rześkość, reszta zaś przywołała węgiel. Dopalający się i jeszcze lekko osnuty dymem, gdyż miał dość ciężkawy, poważny wydźwięk.

W dotyku tabliczka wydała mi się dość tłustawa i kremowa, co niezbyt mi się podobało. Gorzej było jeszcze z widocznymi na spodzie kropkami cukru - posypali go mnóstwo!
Przy łamaniu okazała się twarda. Nie trzaskała jednak pięknie, bo trzaski zaburzało pukanio-strzelanie dodatku, który wręcz z niej wyskakiwał. Przekrój ujawnił mnóstwo kryształków cukru. Przy odgryzaniu kawałka, raz po raz strzelały mi w gardło.
W ustach czekolada rozpływała się powoli, miarowo zalepiając. Cechowała ją kremowość i gęstość, odpowiednia tłustość, niczym czekoladowego budyniu. Byłaby aksamitnie gładka, gdyby nie kryształku cukru. Te były... no, kryształkami w ilości o wiele, wiele przesadzonej. Niemiłosiernie skrobały i drapały w podniebienie. Rozpuszczały się jak to cukier, wprowadzając tym samym cukrowo-wodnisty efekt.

Tak też od wgryzienia się czułam karmelową słodycz, która jednak nie była za silna. Wpisywało się to w miętowość, początkowo wnoszącą po prostu chłodek i jedynie delikatny posmak naturalnej mięty.

Naturalna mięta w tym przypadku oznacza roślinnie-ziołową. Niby podsuszoną, ale i zawilgoconą... Wmieszaną w silną, gorzką ziemistość. Oczami wyobraźni zobaczyłam aptekę z suszącymi się ziołami i lekami. Lekka goryczka wydała mi się trochę lekowa, ale zaraz nadciągnęła nutka kawy, ziemia i węgiel. Wszystko to trochę osnute dymem, ale...

Też raz po raz bardziej nie odymione, a przymglone. Chłodek mięty stawał się coraz istotniejszy. Zrobiło się ziołowo już mniej więcej w połowie, a potem nadciągnęło skojarzenie z miętowym naparem lub... miętowym likierem. Słodycz rosła, ale była nie tyle silna, co rzucająca się w oczy przez kryształki cukru, nakręcające miętę. Sama w sobie była bowiem jakby przymglona i palona. Czułam też szlachetny karmel, bardzo z nią spójny.

Wraz z rześkością z ziemi wypływały soczyste owoce. Cytrynowa kwaśność zacnie przemodelowała lekowe sugestie, nadając im owocowego wydźwięku. To kwasek i goryczka cytryny, która zaraz wplotła się w ogrom słodkawych śliwek. Stworzyły boskie połączenie z ziemistą bazą. Wydały mi się lekko podfermentowane, zmieszane z ziołami, ale i karmelem. Ciemnozłote i gęste wewnątrz, właśnie jak jakiś zastygły, dziegciowy karmel.

W pewnym momencie poczułam się, jakbym miała przed sobą jakiś drink śliwkowo-cytrynowy z miętą lub deser z likierem miętowym i owocami. Powaga rosła, acz ten chłodek jakby trochę się upił, otumanił smaki. Zagłuszył je.

Chłodek i palona cukrowość skupiająca uwagę na sobie bliżej końca stały na przedzie, a jednak nie odrzuciły goryczki ani na moment. Mimo to, przy drugim kęsie już czułam drapanie w gardle wywołane tym miętowym cukrem.

W posmaku pozostała gorzkość palono-węgielna i ziołowa, mięta chłodna i mięta ziołowa, jak również nieprzyjemne poczucie cukrowości. Sugestia soczystych owoców wyszła przy tym karykaturalnie.

Punkt odjęłam tylko za strukturę / dodatek, czyli za kryształkowy cukier. Nie mogę jednak zjechać go tak zupełnie, bo nawet jak na cukier to taki... ambitniejszy - cukier trzcinowy w końcu i z kakao, a więc nie czysty, biały cukier. Inna sprawa, że było go zdecydowanie za dużo - tabliczka wyszła nim strasznie najeżona. Jednak jej smak... powalił na kolana. Do tego stopnia, że około połowę zjadłam sama (a myślałam, że przez strukturę szybciej porzucę, by np. tacie oddać), przymykając oko na cukrowość, mimo że naprawdę jestem czuła na konsystencję jedzenia. W końcu jednak zaczęło mi naprawdę doskwierać to skrobanie kryształków w podniebienie.
W zastanawianiu się nad strukturą poszłam nawet dalej: czy gdyby dodali olejek bezpośrednio do masy, to czy nie zabiłby on tych wszystkich nut (bo tak to był jakby zamknięty w cukrze)?
Z ciekawości aż Mama spróbowała, ale stwierdziła, że "może i fajnie miętowa, ale taka okropnie mocno gorzko-kwaśna, za ciemna", po czym przyznała mi rację, że cukier jakoś rzeczywiście irytująco drapał podniebienie.


ocena: 8/10
kupiłam: Aldi
cena: 6,99 zł
kaloryczność: 555 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, cukier miętowy 10% (cukier trzcinowy, olejek miętowy 0,9%, kakao w proszku), laska wanilii

piątek, 26 czerwca 2020

Lindt Creation Exotic Pomelo mleczna z nadzieniem z pomelo i kremem czekoladowym

Lubię smak pomelo, jednak jem je bardzo rzadko. Częściowo z tego powodu, co i inne cytrusy - przez niewygodną do obrania formę. Tu jednak dochodzi jeszcze... rozmiar owocu (gigant!). No cóż, cała ja. Ja, która ciągle to poszukuje ciekawych czekolad... Czy taka okaże się dzisiaj prezentowana koleżanka niedawno jedzonego nudnego Lindta Creation Exotic Orange-Yuzu? Czekolada z pomelo to rzecz naprawdę niespotykana, jednak mój entuzjazm (jak w przypadku podlinkowanej) wzrastał i opadał. Bałam się, że będzie "za słodko i tyle", w końcu jednak czytając raczej przychylne opinie, skusiłam się. Po Yuzu jednak zaś straciłam nadzieję. Może jednak smak pomelo jest tak przyjemny, że wraz z nim nie ma mowy o nudzie? Trzymałam kciuki, oby chociaż było wyczuwalne.

Lindt Creation Exotic / Exotische Fruchte Pomelo to mleczna czekolada z nadzieniem z pomelo i grejpfruta (15%) i mousse'em czekoladowym (27%).

Po otwarciu poczułam intensywny zapach przesłodzonej, głęboko mlecznej czekolady, w której wyraźnie zaznaczyła się goryczka kakao. Mieszała się z równie wyraźną rześką nutką słodko-goryczkowatego pomelo. Po jakimkolwiek podziale (zwłaszcza kostek) nasilił się słodko-cytrusowy wątek pomelo, trochę grejpfrutowy, ale ewidentnie należący do pomelo.

Tabliczka była się w miarę konkretna. Przy łamaniu lekko pykała, a poszczególne kostki nie uginały się ani nie kruszyły. Gruba warstwa czekolady skrywała sporą ilość nadzienia czekoladowego i mniej gęstego owocowego. Lepiło się, ale raczej zachowywało zwartość.
W ustach czekolada rozpływała się w tłusto-gęsty i kremowy sposób, zalepiając zupełnie i odsłaniając nadzienia.
Mousse okazał się nie do końca mousse'em, a bardziej oleistym od czekolady, zwartym kremem o minimalnie "roztrzepanym" efekcie. Mimo że dość tłusty, nie był ciężki, bo poszedł raczej w kierunku oleiście-śmietankowym, integralnym z czekoladą (i również zalepiającym).
Krem owocowy o wiele bardziej się odróżniał. Otóż wyciskał się szybciej z racji tego, że był rzadszy i soczysty, ale przez lepkość i jakby zagęszczenie, które go cechowało, nie znikał w sekundę. Oblepiał pozostałe warstwy i trzymał się ich. Odebrałam go jako... przecierowo-owocowy, trochę zgrudkowany twór, o wysokiej soczystości i znaczącej kleistości. Nie był jednak wyjątkowo lekki czy rzadki.

W smaku czekolada zaszarżowała mocną słodyczą lekko zabarwioną wanilią i waniliną, jak również pełnym i smakowitym mlekiem. Dzięki niemu wyszła przyjemnie, ambitnie, choć nutka kakao zaznaczyła się naprawdę odlegle i subtelnie.

Czuję, że podkreśliły ją nadzienia, mimo że nimi nie przesiąkła. Po prostu dość szybko dochodziły do głosu z racji swej wyrazistości.

Owocowe przebiło się lekkim, cytrusowym kwaskiem, dołączając do niego pomelowatą słodycz i lekką cierpkość. Wyłapałam cytrynę, do głowy przyszedł mi słodko-goryczkowaty grejpfrut... przybierający na słodyczy i w końcu uderzając charakterystycznym, słodko-goryczkowatym smakiem pomelo. W pewnym momencie udało się temu owocu wyjść na prowadzenie. Nadzienie owocowe było wprawdzie bardzo słodkie i wyraziście kwaskawe, podkreślone cytryną, acz autentycznie grejpfrutowo-pomelowate.

Także czekoladowy krem podbijał słodycz, choć on dodał także przystępną goryczkę zwykłego kakao. Nakręcała się z goryczką cytrusową. Krem czekoladowy smakował jak nieco bardziej pyliście kakaowa, acz wciąż przede wszystkim słodka czekolada. W pewnym momencie zasugerował alkoholowy wątek i pewną grzybowo-torfowo-truflową nutę, ale zaraz ogrom słodyczy i mleczność skierowały go w kierunku kakaowej bitej śmietanki. Bliżej końca (gdy smak owoców osłabł), wydał mi się trochę słodko-mdławo-kakałkowy jak jakieś tłuszczowe smarowidło kakaowe.

Pod koniec jednak śmietankowość, tłuszczowość i waniliowo-wanilinowe przesłodzenie wzięły górę. Wątek pomelo pobrzmiewał w tle, ale nie przełamał, a częściowo wpisał się w ogólne przesłodzenie.

W posmaku pozostała właśnie przesłodzona, drapiąca w gardle, czekolada o mocno mlecznym smaku z jedynie kakałkową sugestią, przy której o swoje dobijało się pomelo. Dobijało się, w dużej mierze ulegając słodyczy. Goryczki i kwaskawej soczystości jednak nie zabrakło nawet po zjedzeniu.
Mimo że już po kostce czułam się trochę zacukrzona, jadłam dalej, bo smak był warty zasłodzenia.

To pyszna czekolada, mimo całego przesłodzenia. To... smaczne przesłodzenie. Kakaowy krem był zdecydowanie dobrym wyborem, bo podkreślił charakter. Samo pomelo było wyczuwalne bez dwóch zdań, toteż żałuję, że tak poskąpiono owocowej warstwy, przez co owoc ten wyszedł jedynie jako nuta tłamszona przez ogólną słodycz. Przynajmniej nie było sztuczne. Ciekawie zgrało się z czekoladą i kakałkiem, dzięki czemu mimo słodyczy nie było mdło czy nudno.


ocena: 8/10
kupiłam: Allegro
cena: 11,95 zł (za 150g)
kaloryczność: 513 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, masło klarowane, koncentrat soku z pomelo i grejpfruta 6%, odtłuszczone kakao w proszku, syrop glukozowy, odtłuszczone mleko w proszku, cukier inwertowany, koncentrat soku cytrynowego, lecytyna sojowa, wanilina, aromat pomelo

czwartek, 25 czerwca 2020

Zotter White Praline + WineNuts ciemna mleczna 60 % z białym nugatem migdałowo-białoczekoladowym z cynamonem, pomarańczą i orzechami włoskimi marynowanymi w czerwonym winie i syropie z czarnego bzu

Gdy przy czekoladzie widzę słowo "white" od razu moje zainteresowanie nią spada. Biały nugat źle kojarzy mi się z Toblerone i tworami podobnymi. Googlując, co to tak dokładnie, nie wydaje się to w moim stylu, raczej mnie od tego odrzuca. Przedstawianą dziś tabliczkę jakoś w ogóle błędnie skojarzyłam z Monte Limar (French Nougat), a obecną French White Nougat. Tamta mi smakowała, ale nie, żebym miała do niej wrócić. Gdy się jednak wczytałam, że dzisiejsza to zupełnie co innego... Zainteresowałam się. Otóż okazało się, że to twór iście ciekawy. Mimo że istotnie z białym nugatem i nutką białej czekolady, do których jestem sceptyczna. Ale z jakimi pysznościami oprócz tego!


Zotter White Praline + Wine Nuts to ciemna mleczna czekolada o zawartości 60 % kakao nadziewana białym nugatem na bazie migdałów i białej czekolady z cynamonem i olejkiem pomarańczowym z prażonymi orzechami włoskimi marynowanymi w czerwonym winie i syropie z czarnego bzu oraz z cienką warstwą czekolady mlecznej (o zawart. 40 % kakao).

Gdy tylko rozchyliłam papierek, poczułam zniewalająco korzenny zapach. Zbliżywszy się do spodu, trafiłam na dominujące orzechy włoskie otoczone soczyście-goryczkowatym motywem pomarańczy (pomieszanie skórki i olejku) i korzenności, cynamonu. Rysowały się na tle palonej czekolady o lekko chlebowo-kawowych zapędach. W przypadku wierzchu dołączyły do tego migdały, podkreślające gorzkawą, chlebową czekoladę i w sumie ogólnie palony klimat. Wszystko to jeszcze się wzmocniło po przełamaniu. Korzenna pomarańcza i słodycz, wraz z zaznaczającym się charakterkiem, zasugerowała mi grzaniec.
Wąchając w trakcie jedzenia pomyślałam też o jakimś różanym winie.

Tabliczka ogólnie wydała mi się bardzo konkretna, co przełożyło się na dość głośne (jak na nadziewaną) trzaskanie. Grube warstwy czekolad (znacznie grubsza ciemniejsza i cieniutka jaśniejsza bardzo mocno przylegające do siebie) skrywały konkretny, twardawy i pozornie suchy nugat, który lekko się kruszył. Pełno w nim było sporych kawałków orzechów w skorupkach. Były to lekko odstające od nich skórki, w które jakby wgryzła się marynata. Ona też zabarwiła nugat w miejscach wokół orzechów.
W ustach czekolady rozpływały się przyjemnie powoli, zalepiając usta. Stawały się tłustawym, idealnie gładkim kremem.
Kremowe i gęste zalepianie kontynuowało gładkie nadzienie, któremu także tłustości nie zabrakło. Wydała mi się czekoladowa, trochę jak orzechy, a więc konkretna i ciężkawa, ale w pozytywnym sensie. Nugat rozpływał się nieco sprawniej od czekolady, ale też przyjemnie powoli.
W jego wnętrze wtopiono odpowiednią, a więc sowitą ilość niespotykanie u Zottera dużych kawałków orzechów włoskich (były tam np. 1/4 orzecha). Trafiały się oczywiście kęsy bez nich, co uważam za plus - można się we wszystko dokładnie wczuć, było ciekawiej.
Orzechy nieco odstawały od swych skorupek. Okazały się zaskakująco świeże: chrupiące i soczyście-tłusto miękkawe (jak młode orzechy prosto z łupinek), w momencie gdy te ich skórki przypominały suszczyki... Co jednak nie wyszło źle, bo i z nich "coś się rozpuszczało" - marynata z wina i soku.
Całość wyszła przyjemnie konkretnie. Ciężko ale nie nazbyt ciężko, a tak... mocarnie.

serduszko
W smaku czekolada popisała się znacząco gorzkawym smakiem palonej kawy i chlebowo-orzechowej mieszaniny, leciutko tylko słodkim. Także palona, lekko karmelowa słodycz, wzrosła po chwili. O ile w pierwszej chwili przysięgłabym, że wierzch to czekolada ciemna, tak po chwili się trochę "domleczniła" (odezwała się cieńsza warstwa).

Mleczność porządnie wniósł nugat, który nie poskąpił także słodyczy. Grał pod dyktando czekolady, podpinając się po jej poszczególne nuty. Oto w mleczności odnalazłam podkreślony cynamonem wyraźnie migdałowy smak, który z racji subtelnego charakteru kojarzył się z mlekiem migdałowym. Słodycz rosła, prezentując się jako błogo nugatowo-śmietankowa. Białoczekoladowa, trochę waniliowa i leciutko wręcz karmelowa z racji reszty palonych nut, nie zasładzała jednak; wyszła szlachetnie.

Elementem nadającym wnętrzu cudnego charakteru, była pomarańcza. Zmieszana ze słodyczą, tchnęła w nią soczystość. Przewijały się też goryczkowate nuty sugerujące bardziej skórkę niż olejek, co wyszło cudownie naturalnie. Goryczkę podkreślił cynamon.

Cynamon mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przybrał na znaczeniu, wnosząc wręcz ostrość, wydobył smak migdałów i... trafił na karmelową paloność. Za nią niemal na pierwszy plan wystrzeliły orzechy włoskie. Kiedy na nie trafiałam, nie musiałam ich rozgryzać, by dominowały.

Orzechy włoskie odegrały ogromną rolę w tej czekoladzie. Okazały się pełne swojego boskiego smaku, idealnie pasującego do korzenności. Wraz z nimi odezwała się lekko cierpkawo-kwiatowa soczystość, rześkość. Mieszając się z przyprawami zasugerowała grzane wino. Je bowiem także leciutko czuć... bardziej jako smak niż alkohol, co bardzo mi się spodobało i nie zaburzyło przejrzystości innych smaków. Odlegle pobrzmiewało kwiatowo-bzowe, różane echo.

Orzechy i migdały, podkreślone korzennym klimatem zbudowanym cynamonem i cierpkawo-soczystymi nutami, pod koniec na powrót wydobyły paloną, gorzkawą czekoladę. Chlebowo-kawowy, mocno orzechowy wątek wyszedł na przód.

Rozgryzane pod koniec orzechy roztaczały swój smak, który przewodził, ale nie zagłuszał, a łączył się z cynamonowo-pomarańczowym i gorzkawo-czekoladowym otoczeniem.

Po wszystkim został posmak gorzkawo-palonej czekolady podkreślonej korzennym bukietem. Bardzo wyraźnie czułam orzechy włoskie i migdały, obudowane karmelowo-cynamonową otoczką. Goryczkowato-soczysta pomarańcza sprawiła, że nawet nie pomyślałam, iż mogłoby być przyciężko.

Zakochałam się w tej czekoladzie... właściwie już od powąchania, co potwierdziło się przy pierwszym kęsie. Nie obstawiałam, że będzie aż tak... konsekwentna we wszystkim (myślałam, że raczej "przesłodzony śmietnik"). Podobała mi się ta konkretna struktura, która w żadnym wypadku nie wyszła jak jakiś tłuścioch czy coś takiego.
Cudownie gorzkawa czekolada, sporo śmietanki i słodycz trafiona w punkt, gdyż bogata i wzbogacona o zachwycające aspekty. Cynamon, nutka pomarańczy (spodziewałam się olejku, a dostałam boski smak skórkowy bez żadnych irytujących kandyzowanych kostek), grzane wino zbudowały genialną korzenność. Orzechy włoskie i migdały znalazły się w zasadzie na pierwszym planie, ale nie zdominowały kompozycji. Były jakby... sztalugą pod obraz.
Co więcej, to jeden z nielicznych przypadków, gdzie rozumiem różne warstwy czekolad - tu zapewniły doskonałą harmonię.


 ocena: 10/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł (za 70g)
kaloryczność: 588 kcal / 100 g
czy znów kupię: tak

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, migdały 15%, orzechy włoskie 12%, pełne mleko w proszku, masło, słodka serwatka w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, czerwone wino (1% - zawiera siarczany), pełny cukier trzcinowy, koncentrat z czarnego bzu, lecytyna sojowa, sól, sproszkowana wanilia, cynamon, olejek pomarańczowy, płatki róż, proszek cytrynowy (koncentrat soku cytrynowego, skrobia kukurydziana, cukier)

środa, 24 czerwca 2020

Pacari Allspice ciemna 60 % z Ekwadoru z zielem angielskim / pimento

Przy Dolfinie Noir Orange & Spices Edition Limitee w mojej głowie powstał pomysł na... recenzencką markizę! Tak, było to w upalnym czerwcu i dziwne rzeczy przychodziły mi do głowy. Chodzi jednak o mini-serię, jaką utworzyłam: Pacari Orange - Dolfin Orange & Spices - i... idealna na zakończenie dzisiaj przedstawiana. Pacari nie ma bowiem odpowiednika dla tej limitki Dolfina, czyli czekolady i z pomarańczą, i z przyprawami, ale ma dwie różne. I tak właśnie tematycznie mi to wszystko pasowało. Dzień przed degustacją dotarło do mnie, że Pacari to bardzo konkretna marka i dobrze sprawdziłam, co znaczy "allspice". Coś mi się kojarzyło, że nie tylko ogólnie przyprawy korzenne, ale konkretnie "ziele angielskie". I... dobrze czułam, że "coś nie tak". Ale wyszło coś zupełnie niespodziewanego. Pacari chodzi o ziele angielskie, czyli właściwie... pieprz! Tak jakby, właściwie o pimento... czyli ziarenka papryczek, co nazywa się pieprzem w sumie... ale nie jest nim do końca. Anglicy, którzy najechali regiony Ameryki Środkowej, mając z tym do czynienia myśleli, że to lokalna mieszanka przypraw (cynamonu, gałki muszkatołowej i goździków), więc nazywali to "allspice". A to takie inne dziwo.
I tu zaczęłam się trochę bać, że gdy chodzi o "berries"... a co, jeśli w tabliczce znajdę kulki, a nie (jak sugeruje skład) ekstrakt?
I tak oto, przeciągając w czasie i po drodze zjadając Dolfina z pieprzem różowym nawet nie wiedziałam, że skomponowała mi się jeszcze lepsze seria, hah! Niestety jednak ciągle trafiało się coś atrakcyjniejszego i minęło kilka miesięcy nim wreszcie wzięłam się za dziś prezentowaną. Co w sumie też nie było takie złe, bo padło na późną jesień - w której to smaki też się wpisała.
Może jeszcze tylko parę słów o tym, jak czekolada do mnie trafiła. Otóż złożyłam zamówienie na (wtedy) nowe, orzeźwiające smaki, ale wróciło do Pacari do UK, bo ponoć "adresat nie żyje". Ja jednak, jeszcze niepochowana!, napisałam do Pacari, by sprawę wyjaśnić. Postanowili wysłać ponownie i aby mi to wynagrodzić, chcieli dołożyć bonusowe miniaturki wszystkich smaków. Wtedy jednak wyszła Allspice i zagadnęłam, czy nie mogliby dołączyć jej zamiast miniaturek. Zgodzili się, a ja miałam ochotę tańczyć z radości (na szczęście nie na własnej stypie).

Pacari Allspice / Pimenta dulce to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z Ekwadoru z przyprawą pimento, czyli "allspice"; pieprzem / zielem angielskim.

Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach... przypraw korzennych! I wyraziście pieprznego piernika. Czekolada raz jeszcze mnie zaskoczyła, ponieważ były to rozgrzewająco-ostre, ale słodkie tony, przywodzące na myśl goździki, a także wyraźnie (a złudnie) cynamon i pieprz, zakrawające o goryczkę. Goryczkę... piernika właśnie, bardzo odważnie przyprawionego. Goździkowy wątek z niego łączył korzenność ze słodyczą karmelu. Ta okazała się dość wysoka, a przez to wszystko, kojarząca się z mocno wypieczonymi ciastkami korzennymi. Goździkowo-pieprzne przyprawy nie były jednak ciężkie. Cechowała je niemal roślinnie-kwiatowa rześkość, stanowiąca most do reszty nut wycofanej czekolady. To z kolei lekka ziemistość, przy której nieodzownie trwał ciężko-zawilgocony motyw róż. Kojarzyły się trochę perfumowo. Także je otaczał nienachalny karmel. Doszukałam się jeszcze odrobinę soczyście-cytrusowego akcentu.

Ciemna tabliczka była bardzo twarda. Trzaskała, jakby była nie dość, że pełna i gęsta, to jeszcze... wilgotnie esencjonalna. Ziarnisty przekrój potwierdził, iż nie ma w niej wtopionego dodatku.
W ustach rozpływała się bardzo powoli, ale gładko i z łatwością. Istotnie była zbita i gęsta, ale nie tłusta. Nieco zalepiała, znikając jak trochę rzadkawe lody. Nie była jednak wodnista, a przyjemnie mazista.

W smaku czekolada od pierwszej chwili upuściła ogrom słodyczy o palonym, wykwintnym wydźwięku. To palony, wręcz odymiony, karmel, karmelowo-korzenne tony, ale także kwiaty i ciężkie, perfumowe róże - zawilgocone, może we mgle... bądź dymie. Wydźwięk był bardzo ciepły. W kolejnych sekundach poczułam rozgrzewanie przypraw korzennych, wciąż osnutych karmelową słodyczą.

Nad tym jednak, jak rozchodził się smak całości i poszczególne nuty, jakby otworzył się parasol pieprzu i... jakby wisiał w powietrzu. Trochę jak deszcz przed burzą - gdy już jest pewne, że zaraz się zacznie, ale jeszcze jest cisza. Tak więc wyraźnie czuć sugestię pieprzu: najzwyczajniejszego, czarnego, ale który puścił przodem resztę.

Przysięgłabym, że czułam słodko-goryczkowate goździki i gałkę muszkatołową. Owszem, ciężko-ostry pieprz jakby je napędzał, ale sam w sobie nie wydawał się być na pierwszym miejscu. Przyprawy odebrałam jako... dziwnie świeże, a przy tym ciężkie. Różana, zawilgocona baza świetnie je otuliła. Pieprz sprawiał wrażenie niemal kwiatowo-rześkiego.

Od tych cięższych nut odeszła lekka goryczka, płynąca ewidentnie z kakao. Słodycz podszepnęła paloną kawę, kawę tylko co zaparzoną i... kawa polała się, ale wraz z ziemistością. Wykorzystała to nutka cytrusów, choć zaraz (za sprawą przypraw) zrobiło się na powrót bardziej po prostu czekoladowo. W połowie czułam odważnie przyprawiony, pieprzny piernik czekoladowy i subtelną czarną kawę. W gardle z kolei rozgrzanie, acz nie palenie. Bukiet przypraw zdawał się uwypuklać karmelową słodycz. Zrobiło się troszeczkę maślano za sprawą tłuszczu kakaowego i łagodnie. Doszukałam się orzechów.

Bliżej końca słodycz palenia, a więc karmelu, kawy i piernika, wydała mi się goryczkowato-odymiona i przyprawiona na maksa. Wyraźniej czułam już samą pieprzność, ale wciąż wydawało mi się, że korzenność tej tabliczki była o wiele bardziej złożona.

Po wszystkim czułam leciutkie pieczenie w język i posmak... pieprzu, ale wciąż nie na pierwszym planie, a tak "bokami", w gardle, jakby w nosie... oraz posmak realnie słodko-gorzkawy, jak po mocno, ale szlachetnie słodkim pierniku i karmelowo-korzennych ciastkach. Była w tym pewna delikatność, ale... pieprz "i reszta" zdawały się naprawdę nieźle rozgrzewać. Tu jednak pewna rześkość wydobyła z korzennie-słodkich odmętów kwasek cytryny, co mieszało się z rześkością pieprzu.

Całość odebrałam jako niezwykle... sugestywną. Otóż niewątpliwie była intensywna, ale wszelkie jej mocne nuty nie tyle uderzały, co pobrzmiewały. W zasadzie silniejsze i w większej ilości były te delikatne, słodkie, jednak tak się uzupełniały, że to aż niewiarygodne. Gdzie nie wszedł mocno przyprawiony piernik, tam wpasował się karmel i kwiaty. Wysoka słodycz karmelu i ta korzenna, a z czasem coraz bardziej maślano-karmelowa, w końcu zaczęła mi trochę nie pasować, bo wolałabym bardziej ziemiście-gorzką kompozycję, ale ogół i tak mi się podobał.
Może nie brzmi, ale wyszło bardzo przystępnie. Acz charakternie. To naprawdę świetne doświadczenie.
Nie dziwię się Anglikom, że myśleli, że to mieszanka rozmaitych przypraw. Co więcej, zakochałam się w rozwiązaniu Pacari - że nie dodali żadnych kawałków / kulek, a ekstrakt.


ocena: 9/10
kupiłam: dostałam od pacarichocolates.uk
cena: -
kaloryczność: 559 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa, wyciąg z pieprzu pimento / ziela angielskiego (0,15%)

wtorek, 23 czerwca 2020

wino Yellow Tail Medium Sweet Red Roo

Bardzo lubię czerwone wino i choć również nachodzą mnie przy nim liczne skojarzenia, to nie mam przeogromnej potrzeby wyłapywania nut. Może to kwestia tego, że nie wydaję na alkohole fortuny, ale... cóż. To sprawa inna niż z czekoladami. Lubię w nim "coś" czuć, coś głębokiego i konkretnego, ale nie w takim stopniu, co w czekoladzie. Wprawdzie dzięki jej degustowaniu siłą rzeczy w rozmaitych tworach poszczególne nuty wyłapuję, ale wino ma być przede wszystkim dobre. W dobrych słodszych... to z kolei rozeznania nie mam. Mało pijam, a wolę te mniej słodkie (przy których z kolei mam dylemat - czy jest sens recenzowania ich tutaj, skoro ze słodyczami mają niewiele wspólnego). Co jednak, gdy raz akurat na jakieś słodsze - może o nutach czekolady - mnie naszło? Postanowiłam zrobić z siebie królika doświadczalnego (nie tak zupełnie, bo patrzyłam na szczepy - Shiraz zawsze miło wspominam). Wina Yellow Tail ostatnimi czasy ponoć zaskoczyły swoją jakością na paru konkursach, bo coś tam udało im się wygrać, hm... Może komuś moje wypociny przydadzą, a ja będę miała "przypominacz" na przyszłość.

Niestety, część czytelników jestem zmuszona wyprosić.
Wpis ten przeznaczony jest wyłącznie dla osób dorosłych (18+).

Yellow Tail Medium Sweet Red Roo to półsłodkie czerwone wino australijskie (z regionu Riverina) powstałe z mieszanki szczepów Shiraz i Cabernet Sauvignon kompanii Casella Family; zawartość alkoholu to 13%, a pojemność butelki 750ml.

Przy okręcaniu buchnął lekko chamski alkoholowy motyw, sugerujący, że to raczej średnia półka. Ewidentnie było to jednak czerwone wino, przelane do kieliszka idące w kierunku... do przesady zalanej słodkim syropem malinowym waniliowej kaszki dla dzieci. Doszukałam się tu odrobiny wiśni, jakby syrop malinowy był z ich domieszką.

Wino o pięknym, rubinowym kolorze w strukturze wydało mi się pretendujące do tworu gęstszego, nieco lepiące jak syrop owocowy.

W smaku w pierwszej chwili uderzyło mnie mocną słodyczą w pełni dojrzałych malin i wanilii. Maliny czmychnęły w lekko syropowym kierunku, który rozniósł po prostu prosty i przyjemny smak czerwonego wina. Wyraźnie alkoholowego, ale nie mocnego czy ordynarnego.

Zaraz poczułam leciuteńką cierpkość owoców leśnych jagódkowatych i dojrzałych, miękkich wiśni - niejednoznacznej mieszaniny. Mignął mi drobniutki kwasek, wytrawniejsza prawietanina, co pozytywnie mnie zaskoczyło.

Bliżej końca zrobiło się gładsze, bardziej słodko-kaszkowe, palono-kaszowe i...jakby słodkim malinowym syropem zalać waniliową kaszę... waniliową lub... czekoladową?

W posmaku wyłoniła się odrobina czekolady, acz była nieśmiała, ukryta w owocowo-waniliowej, znów trochę bardziej wiśniowej (niż malinowej) słodyczy. Powiedziałabym, że to słodka czekolada mleczna, z delikatnie zaznaczonym kakao.

Całość wyszła bardzo smacznie w swej prostocie. Słodka niczym syrop malinowy z waniliową kaszą (manną?) dla dzieci, z odrobinę czekoladowymi akcentami. Zapach wyraźnie był mocniejszy, toteż ogólnie odebrałam je jako słodkie wysoce, ale z charakterem.

Przed zakupem zrobiłam małe rozeznanie i wybrałam takie półsłodkie, które wielbiciele win słodkich (i białych) krytykowali, że "w ogóle nie jest słodkie", "smakuje dość wytrawnie". Mnie tam się taka charakterniejsza słodycz podobała.

Wino uważam za naprawdę dobrą propozycję w tej cenie. Czuć, że to jednakowoż wino czerwone, a jego wysoka słodycz nie zasłodziła-zaulepkowiła zupełnie.
Mniej owocowe, bardziej konsekwentne w swym klimacie niż np. Gran Castiillo Tempranillo.
Mama z kolei bardzo zachwycona, bo ponoć wyraziste ("nawet takie mocno opalane, powiedziałabym"), pachnące wiśniami i słodkie, jak lubi, bo nie "mdląco słodkie". Taak, znalazłyśmy kompromis... Choć tu bardziej adekwatnie będzie napisać: konsensus.


ocena: 8/10
kupiłam: Auchan
cena: 24,98 zł (za 750ml; promocja)
czy kupię znów: mogłabym

niedziela, 21 czerwca 2020

Original Beans Zoque 88 % Mexico ciemna z Meksyku

Są marki, które po prostu wielbię i uważam je za bezcenne. W stosunku do nich jestem gotowa na wiele finansowych wyrzeczeń, byle tylko np. zdobyć niemal niedostępne tabliczki (w tym limitki). Właśnie między innymi dziś przedstawiana skłoniła mnie do zamówienia zza granicy (o wiele drożej, niż dostępne w Polsce, bo dochodzi przesyłka). Jako że jestem urodzoną "szczęściarą", niedługo po jej przybyciu do mnie, pojawiła się także u nas, ale cóż. Niektóre marki kocham tak, że wolę zaryzykować, kupić i nawet być stratna jakąś kwotę, niż bym miała coś przegapić. Bardzo podoba mi się, że Original Beans coraz więcej ma tych porządnie ciemnych w ofercie - wszak ich Arhuaco Businchari 82 % to jedna z moich ulubionych czekolad tak ogółem. Mało tego! Meksyk jako region mnie intryguje, to właśnie stamtąd jest boska Mokaya 66% Cluizela (którą, swoją drogą też zdobią czerwone akcenty na opakowaniu) czy więc... aż bałam się formułować hipotezę, że tamta "ponadosiemdziesiątka" będzie miała konkurentkę / towarzyszkę na podium.
W dodatku część dochodów z tej jest przeznaczana na wspieranie tamtejszych plemion, których czekoladowe tradycje mają 4000 tysiące lat i które to walory kakao znają znacznie dłużej niż... a co tam, nawet ja (puszczam oczko). Właśnie w regionie Selva Zoque narodziła się czekolada, gdzie Olmekowie obmyślili sakralny napój z intrygujących ziarenk, które nazywali "kakaw".
Dla ciekawskich nadmienię, że degustowałam ją 01.11, czyli w Dia de los Muertos - ciekawe obchody święta zmarłych w Meksyku.

Original Beans Zoque 88 % Spirited Dark to ciemna czekolada o zawartości 88 % kakao z Meksyku z regionu Selva Zoque, zamieszkiwanego przez plemiona Zoque i Tzotzil.

Już w trakcie rozrywania sreberka dobiegła mnie intensywna woń żywych drzew, rozgrzanych pojedynczymi promieniami słońca i nie za mocno prażonych orzechów, migdałów. Drzewa porastały wilgotną ziemię, co utworzyło obraz mokrego, tropikalnego lasu, z mnóstwem niewiarygodnie soczystych owoców. Poczułam kwaśność cytrusów, soczyste śliwki i egzotyczne pestkowce w kolorystyce raczej żółtej. Niosły mnóstwo rześkości - niemal kwiatowej? Suchszo-ziemiste akcenty sugerowały jednak także suszone owoce i fusiastą herbatę owocową lub napar. Przejawiała się w nim odległa, mgliście karmelowa nuta. Owoce i ziemia sugerowały trochę wytrawne czerwone wino o nutach cytrusów.

Przy łamaniu tabliczka głośno trzaskała z racji, że była bardzo twarda. Przy odgryzaniu kawałka dała się poznać jako chrupka. Sprawiała wrażenie mało tłustej, ale też nie suchej.
By zacząć się rozpuszczać, potrzebowała chwili. Początkowo leniwa, potem coraz bardziej aksamitnie kremowa, robiła to powoli. Przypominała wilgotne ciasto z kremem na bazie gładkiej miazgi z orzechów i oleju (takiego bardzo naturalnego masła orzechowego), lekko oblepiała oleistymi smugami, i pozostawiała suchszy efekt - jak czasami niektóre herbaty. Jej tłustość była bardzo silna, ale... wydała mi się pasująca do smaku (nie była zbyt ciężka), a delikatna suchawość nie męczyła.

Przy odgryzaniu kawałka poczułam dość silną gorzkość skał po deszczu i fusów herbaciano-ziołowych. Były ciężkie, charakterne i poważne, a jednak na stałe zespojone z pewną lekkością. Do głowy przyszedł mi goryczkowato-kwaskawy olej kokosowy. Przewijały się tam nuty kwaskawej ziemi - początkowo suchszej, lekko odymionej, potem coraz wilgotniejszej.

Kwaśności zaznaczyły swoją obecność dość szybko, ale nie wychodziły przed szereg.

Rosła bowiem soczystość i skojarzenie z naparem, a następnie herbatą kwiatowo-owocową. Zanim otworzyła drogę owocom, wyłapałam nutę wytrawnego czerwonego wina: niemal gęstego, acz z czasem coraz bardziej rześkiego i właśnie owocowego.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa poczułam maślano-torfowy czekoladowy krem... bardzo naturalny i zrobiony na bazie tłustej miazgi z orzechów / migdałów - takiego 100% masła orzechowego. Mdławego, z wydzieloną warstwą oleju... oleju kokosowego! Pojawiła się ogólna kokosowość i delikatne orzechy w tonacji raczej gorzkawej.

W oddali poczułam mało słodkiego melona i mało intensywne suszone banany. Owoce na dobre rozlały się na gorzkiej płaszczyźnie dzięki kwaśności cytrusów, niezbyt dojrzałych żółtych śliwek i  mango. Po chwili nieco dojrzały. Subtelna słodycz o trochę karmelowym wydźwięku zasugerowała mi średnio dojrzałe kaki (sharona), a kwiatowa herbacianość raz że podkreśliła suszone banany to melona przemodelowała w lychee i... gdy tak doszedł do niego kwasek... w marakuję? Coś kwaśno-egzotycznego na pewno.

Po dość delikatnych owocach, zmieszanych z odważniejszymi i kwaśniejszymi, baza złagodniała i nieco się podprażyła, może nawet osnuła się dymem. Poczułam płatki kokosowe, miąższ z kokosa i mdławe nuty śmietanki kokosowej. Może też jakby podprażono-podkarmelizowanego kokosa? Dopomogły tu lekko rozgrzewające przyprawy - może cynamon i kardamon? Posypały się orzechy, migdały i rozgrzane w słońcu drzewa. Te zaś idealnie wpasowały się w owoce poprzez fusiasto-naparowe nuty, aluzję do ciemnego alkoholu. Zrobiło się ziołowo-rześko, a do tłustej śmietanki kokosowej przekradały się soczyście-kwaśne owoce, sugerując jej coś bardziej jogurtowego (jogurt marakujowy?). Ta jednak była zbyt pewna siebie i odwołała się do kremowo-orzechowego wątku.

Oczami wyobraźni zobaczyłam do granic możliwości czekoladowy piernik na bazie orzechów z i mnóstwem kokosa. Może... ciasto kokosowe (ze strukturą analogiczną do marchewkowego pełne płatków?).

Posmak, jaki pozostał, był rześko-ciężki, bo należał do kwaskawej śmietanki i mdławo-słodkich owoców (lychee, melon), jedynie podkreślonych kwaskiem egzotyki / cytrusów, a także do mocniejszych nut ziemi, drzew i orzechów (z kolei lekko przykrytych dymem).

Gdybym miała krótko określić tę czekoladę powiedziałabym, że była kremowa i dwuznaczna, a przeważające skojarzenie z nią związane to oleiste masło orzechowo-kokosowe i rześko-mdławe owoce. To jednak byłoby krzywdzące, z racji tego, jak złożona była. Kontrastowe smaki ułożyły się w jedność. Mocne drzewno-orzechowe i ziemiste nuty poprzez kokosa i olej kokosowy wchodziły w strefę łagodności naturalnej miazgi z orzechów i śmietanki kokosowej. Fusiaste herbaty / napary wprowadziły owoce... A te nie przejęły dowodzenia. Mimo kwaśności egzotycznie-cytrusowej mieszanki, złożyły się na nie te, których smak z zasady jest mdławy: melon, lychee i owoce niedojrzałe, suszone banany.

Zdziwiłam się, jak bardzo mi smakowała. Mimo tłustości struktury i smakowej! Ta wyszła bowiem jak olej kokosowy i naturalne masło orzechowe, więc ciekawie i dobrze. Nuty... intrygujące i jak najbardziej w moim guście, choć doszukałam się paru aspektów, bez których bym się obeszła (śmietanka kokosowa, lychee, melon, a zamiast niedojrzałych egzotycznych owoców i suszonych bananów wolałabym świeże i w pełni dojrzałe). Zdobyły mnie jednak proporcje drzew i ziemi, integralność orzechów i kokosa, jak również to, że kwaśność owoców była bardziej egzotyczna niż cytrusowa (rzadziej spotykana). Miła była przyprawiona niespodzianka na koniec i wszelkie ziołowo-herbaciane sugestie.

Swymi ziemiście-owocowymi, trochę śliwkowymi nutami skojarzyła mi się z Fair Dunkle Schweizer Bio-Schokolade 70 % (acz jej nie dorównała), choć to z Mokayą 66 % Cluizela doszukałam się więcej podobieństw: naturalnie mdławe owoce (Cluizel winogrona), śliwki i podsuszone owoce, coś nabiałowo-kwaskawego (OB raczej śmietanka kokosowa) i w końcu lukrecja Cluizela - a tu ta cała rześkość i zioła / napar. Rozgrzewające przyprawy... I też kojarzyło się to nie tylko z wersją tabliczkową. Chyba nawet bliżej było jej do neapolitanki z nutą budyniu czekoladowego lub kremu z tortu czekoladowego i lukrecji. Cluizel jednak był o wiele bardziej kawowy niż ziemiście-drzewno-orzechowy.
Obie bez dodatków In 't Veld (Angelitos Negros 84 % i Jungle Please 80 % Kakao Mexiko Soconusco z nibsami) były z kolei o wiele bardziej kawowe i smoliście-ziemiste. Zawarły więcej rozmaitych owoców, ale w tym śliwki i cytrusy.


 ocena: 9/10
kupiłam: CocoaRunners
cena: £5.95
kaloryczność:  587 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy