Długo wahałam się, czy kupić tę czekoladę. Poniekąd była mi względnie obojętna - jakbym ją przegapiła, wzruszyłabym ramionami. Po tym, jak nie udało mi się zdobyć Meiji z yuzu raz i drugi spojrzałam na aukcję tej, ale wiedziałam, że to marny substytut, bo zupełnie inna forma. Gdy jednak wśród nowości Zottera na jesień 2019 znalazłam mleczną z nadzieniem z yuzu, rozbudziła się we mnie ochota na porównanie. Tym bardziej, że wtedy też był dobry czas dla połączenia "krem + dżem" dzięki smakowitym Grossom. Spojrzałam przychylniejszym okiem, mimo że wiele nie ciemnych Lindtów o tej formie mnie rozczarowało - niestety też cytrusowe, nieciemne Pink Grapefruit czy Limette. Co gorsze, dziś przedstawiana to limitka z linii Exotic, którą uważam za zdecydowanie za słodką (Papaya, Mango-Maracuja, Acai) - wprawdzie jako tako mi smakowały, ale tym razem nie miałam ochoty na zacukrzenie do kwadratu. Liczyłam na kwasek, wszak yuzu to cytrus, a także na ciemny (a nie mleczny) krem.
Lindt Creation Exotic / Exotische Fruchte Orange-Yuzu to mleczna czekolada z nadzieniem z pomarańczy i yuzu (15%) i mousse'em czekoladowym (27%).
Po rozerwaniu sreberka na wolność uwolniła się cukrowa słodycz porządnie mlecznej czekolady. Zaraz okazało się, iż była znacząco zabarwiona waniliowo-wanilinowatym charakterem. Bez problemu wyczułam również cytrusową nutę pomarańczy (zarówno soku, jak i aromatu), podkreślonej cytryną. Skojarzyło mi się to z ulepkowatymi galaretkami w czekoladzie (bardzo odlegle jednak), troszeczkę korzennie. Po podziale kostek uwypukliło się kakałko, także słodkie.
Przy łamaniu i obcowaniu tabliczka była konkretna. Gruba warstwa czekolady skrywała w miarę zwarte nadzienia, więc nie rozwalała się, nie uginała ani nic. Owocowa część okazała się gęsta, a nie lejąca, acz ciągnąca i lepiąca.
Po zrobieniu kęsa czekolada zmieniała się w tłusto-gęsty, cudownie aksamitny krem. Zalepiała usta, po czym odsłaniała nadzienia.
Owocowego było znacznie mniej, a biorąc pod uwagę konsystencję i smak całości, po prostu za mało.
Owocowe wyciskało się oczywiście szybciej, mousse był bardziej integralny z czekoladą. Mimo to, część owocowa nie znikała w sekundę, a oblepiała resztę.
Była gładko-śliska; to w zasadzie żel z pojedynczymi włóknami cytrusów. Lepił się, acz nie denerwował, gdyż okazał się jednocześnie zacnie soczysty. Mimo to, wolałabym, by był gęstszy (właśnie wolałabym dżem, nie zaś żel).
Mousse rozpływał się wolniej w sposób tłusty jak pomieszanie śmietanki i oleju. Otłuszczał usta, acz nie był ciężki, a odrobinę roztrzepany. Mousse'em jednak bym go nie nazwała, to raczej miękki krem. Pozostawiał minimalnie pylisty efekt.
W smaku wierzch to przeurocza, przesłodzona czekolada obłędnie mleczna. Cukier, mocno zabarwiony wanilią i waniliną, mieszał się z wyrazistym oceanem mleka i drapał w gardle, przy jednoczesnym zachowaniu przyjemnego smaku. Doszukałam się tu nawet nutki kakao.
Nutka ta dochodziła także z kremu. Ten jednak przodem puścił owocowy żel.
O ile jednak najpierw roztoczył smak pomarańczy słodkiej i kwaśno-słodkiej, a dokładniej jej soku, tak po chwili wyczułam, że podkręcono ją nienachalnym aromatem. Wyłapałam też specyficzną cierpkość yuzu. Zaraz cytrusy dodatkowo wzmocniła cytryna i lekka cytrusowa ostrość. Wymieszała się z pomarańczą z aromatu, w czym pobrzmiewała cierpkość / goryczka. Mimo wszystko było w tym również coś słodkiego, ewidentnie sztucznawego. Jakby obok smakowicie soczystych owoców walnęli sztuczną słodycz (?).
Słodycz, także ta czekoladowa, rosła, a ja mniej więcej w połowie poczułam drapanie w gardle i aluzję do korzenności.
Smaki te napędzał mousse. Przedstawił się bowiem jako lekko kakaowo cierpki, choć w dużej mierze okazał się... słodko-kakakałkowym kremem o maślano-grzybowych zapędach. Oprócz tego blisko mu było do smaku czekolady, acz z sugestią procentów (bez alkoholu jednak). Wydał mi się lekko śmietankowy, ale też nieco mdławy. Kakao bliżej końca umocniło swoją pozycję, choć o gorzkości nie można tu mówić. Zrobiło się delikatnie korzennie. Na myśl przyszły mi czekoladowe pierniczki z dżemem - koniecznie w czekoladzie / dobrej jakościowo polewie.
Na koniec słodycz czekolady mlecznej wymieszała się z kwachowością nadzienia, po czym razem zostały jako posmak.
Należał do kwaśnych cytrusów - powiedziałabym, że mieszaniny cytryny, pomarańczy i yuzu, z lekką jakby limonkowo-kakaową goryczką i... ogólnej, przesadzonej słodyczy. Wyraźnie czułam mleko, natomiast jakiekolwiek kakałkowo-korzenne sugestie kompletnie odeszły w niepamięć.
Całość wyszła nieźle, gdy chodzi o prezentację tytułowego smaku, jednak zdecydowanie za słodko. To poczucie dodatkowo wzmocniła kwaśność nadzienia, które z jednej strony przełamywało cukrowość, z drugiej zaś... potęgowało jej poczucie.
Yuzu czuć odlegle, pomarańcza wydała mi się niezbyt pewna siebie, a mousse? To bardziej maziasty, ale całkiem w porządku, krem. Podoba mi się, że zdecydowali się na czekoladowy, nie zaś mleczny, bo jednak odrobinkę kakao wniósł, a z jasnym mogłoby być gorzej. Niby nie mam nic do owocowej części, ale mogłaby być lepiej zrobiona - może by tak dać więcej niż te liche 15% jakiejś gęstej konfitury? Mimo wszystko, czekolada wyszła... nudno w swej słodyczy. Zrobiłam trzy podejścia: 2 kostki, kostka, 2 kostki - w różne dni i te 2 kostki to taka ilość, która zasładza w sposób całkiem ok, że nie ma się ochoty na więcej cukru, bo... bo i całość już nudzi. Reszta powędrowała do Mamy, która po pierwszym gryzie myślała, że jej nie posmakuje, bo poczuła "jakąś goryczkę... kakao". Po całej kostce jednak już uznała, że słodycz się nasiliła i było, jak trzeba. "Bardzo smaczna! Gdyby miała biały krem to w ogóle byłoby to takie 10/10. Cytrus taki jakby cytryna z czymś... Przy drugiej kostce to już w ogóle przepyszna, już nie taką kakaowa, a słodziutka. Smaczna, bo słodka".
No tak, czułyśmy więc to samo, ale co w moim odczuciu jest plusem (właśnie ta kakaowość), w Mamy stanowi minus. A słodycz... no właśnie.
No tak, czułyśmy więc to samo, ale co w moim odczuciu jest plusem (właśnie ta kakaowość), w Mamy stanowi minus. A słodycz... no właśnie.
ocena: 7/10
kupiłam: Allegro
cena: 11,95 zł (za 150g)
kaloryczność: 513 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, masło klarowane, syrop glukozowy, sok pomarańczowy (4,1%), odtłuszczone mleko w proszku, cukier inwertowany, sok z yuzu (1,1%), emulgatory (lecytyna sojowa, lecytyna słonecznikowa), olej palmowy, naturalne aromaty, koncentrat soku cytrynowego, sól, wanilina
Zgadzam się w sumie z mamą, jakoś do cytrusów bardziej pasuje mi biały krem :D choć może i pomarańcza z ciemną czekoladą jest w porządku, tak właśnie cytryna (czy to jakieś yuzu) kojarzy mi się bardziej z białą. Ale w sumie nie mam pojęcia jak smakuje yuzu; kiedyś kupiłam Jogobellę z truskawką i yuzu i ani grama tego yuzu nie czułam, tylko truskawkę :p dlatego fajnie byłoby spróbować tej czekolady chociażby dla tej cierpkości yuzu, ale myślę że u mnie na jednej kostce by się skończyło, bo cytrusy zdecydowanie nie są moim ulubionym dodatkiem do słodyczy :p
OdpowiedzUsuńWybacz, ale nigdy nie zrozumiem podejścia, że cytryna najlepiej pasuje do białej. Wystarczy raz spróbować porządnej ciemnej (np. z Madagaskaru), by się przekonać, że jest inaczej.
UsuńYuzu smakuje jak grejpfruto-limonka z cytryną.
"Była znacząco zabarwiona waniliowo-wanilinowatym charakterem" - ostatnio poczułam wanilinę, a przynajmniej tak sądziłam. Już się podekscytowałam, że dam Ci znać, patrzę w skład... naturalna wanilia. Pies to je... gryzł.
OdpowiedzUsuń"Mousse'em jednak bym go nie nazwała, to raczej miękki krem" - w takim razie byłabym wkurzona. Gdybym w ogóle planowałam kupić tę czekoladę, co nie ma przełożenia na rzeczywistość.
"Cukier, mocno zabarwiony wanilią i waniliną, mieszał się z wyrazistym oceanem" - gdyby zdanie kończyło się w tym miejscu, prawdopodobnie puściłabym pawia na klawiaturę.
"Wyłapałam też specyficzną cierpkość yuzu" - yep, niewątpliwie też bym ją wyłapała. A nie, poczekaj. Nawet nie wiem, jak yuzu wygląda na żywo. (Widzę na opakowaniu i widziałam na Jogobelli, w której stanowiło tak istotny dodatek, że znalazło się w nazwie, a w składzie zawarto 0,00000000000000000001%).
"Na myśl przyszły mi czekoladowe pierniczki z dżemem - koniecznie w czekoladzie / dobrej jakościowo polewie" - mniam, przyjemny efekt.
Przykro mi na myśl, jak niewielkie porcje jadłaś podczas podejść :P
Na pewno skład? Czy tłumaczenie? Może oprócz niej były "aromaty"? Akurat w kwestii waniliny można mi zaufać, bo ojciec często kupował cukier wanilinowy do ciast / ciastek, więc jak i olejek jest mi dobrze znane to i... nienawidzone (acz mogę tolerować, gdy nie przesadzą). Wedel 80 % - tam wanilinę czuć jak na dłoni.
UsuńO ile w Grossach są według mnie mousse'y jako-tako, tak tu krem i... naprawdę nie rozumiem pchania tego słowa do opisów. Przecież "krem" wciąż jest czymś fajnym, a byłoby adekwatnie. Czy ja byłam wkurzona? Niespecjalnie, bo liczyłam się z tym, że to nie mousse po innych czekoladach z tej serii (bodajże tylko w jednej czy dwóch naprawdę było coś bardziej mousse'owatego, a tak kremy). Niemniej, jak piszą "mousse" oczekuję mousse'u, jak "krem" - wiadomo. Wybaczam jednak, gdy to, na co trafiam jest dobre.
Nie lubisz wanilii? Wanilina Ci chyba nie straszna (skoro jej nie czujesz), a obstawiam, że jadłaś bardziej cukrowe rzeczy? Prawda jednak, że to aż za słodkie. Ale... przecież lubisz mleczne Lindty? Dlaczego od ich słodyczy miałabyś puścić pawia?
Na szczęście mam nieco większe doświadczenie, gdy o yuzu chodzi. Choć samego surowego, świeżego nie jadłam.
Mnie też było przykro, bo to taka słodka nuda, że... moja norma to około 100 gramów dziennie, przy czym zawsze chciałabym, by była to jedna, a tu. Ty, mimo nudy, zatłuszczenia i zasłodzenia, na siłę pchałabyś więcej, by obrzydzić sobie w sumie nie taką złą czekoladę?
Si, poza wanilią w składzie są bliżej nieokreślone "aromaty". Nawet w notatkach i recenzji - bo już napisałam - wyraziłam nadzieję, że jednak udało mi się wyczuć wanilinę, bo kryje się właśnie w "aromatach". Btw, to nie tłumaczenie, bo produkt jest polski.
UsuńChodziło o fragment "mieszał się z wyrazistym oceanem", dlatego napisałam, że zdanie musiałoby się kończyć w tym miejscu, czyli na oceanie. Wyobraź sobie wanilię, słodycze i rybno-słony smak oceanu :P
Dwa mnie zjedzenie ponad dwóch kostek SMACZNEJ czekolady nie oznacza pchania w sobie. Co innego, gdyby to była tabliczka, której przywaliłam 2 chi. Nie kontynuujmy tego wątku, bo napisałam Ci już u siebie w komciu, że zaprzestaję czepialstwa ;*
Wyobraziłam sobie i... przypomniał mi się Torras z algami, choć to nie było do końca to.
UsuńAle czepialstwo, a przybliżanie punktu widzenia to co innego. :P Smaczne rzeczy też dzielą się u mnie na takie np. które obiektywnie są smaczne, nie mam im nic do zarzucenia, ale są tak poprawnie smaczne, że aż nudne i nie widzę sensu ich jedzenia, drapią mnie w gardle itp., przy takich jedzenie więcej, niż sprawia mi radość to pchanie w siebie. Gdy chodzi o smaczną w moim rozumieniu, taką, która sprawia mi radość, zjedzenie nawet całej tabliczki to nie pchanie w siebie. Z tym pchaniem w siebie a smacznością chodzi o to, że potrafię przyznać dobrze zrobionej czekoladzie, że jest smaczna, mimo iż nie jest w moim stylu. Np. mleczne nadziewane - czasem po prostu mnie nie cieszą, mimo że są obiektywnie smaczne. Wtedy mówię o pchaniu w siebie.
Jakie ciekawe połączenie, smaki nie przestają mnie zaskakiwać
OdpowiedzUsuńhttps://milena-photos.blogspot.com/
Jaka wyrafinowana reklama, ludzie nie przestają mnie zaskakiwać
Usuńhttp://chwile-zaslodzenia.blogspot.com
Lubię czytać dyskusje na poziomie, nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać
Usuńhttp://livingonmyown.pl/
Nigdy nie słyszałam o yuzu. Chętnie spróbowałabym tego owocu, ale jeszcze nie widziałam go w żadnym sklepie. Zrecenzowana przez Ciebie tabliczka wydaje się być ciekawa, ale zanim sięgnęłabym po czekoladę z nadzieniem o smaku yuzu, chciałabym spróbować samego yuzu, by mieć jakiś punkt odniesienia.
OdpowiedzUsuńWłaśnie samego owocu w sklepie też chyba nigdy nie widziałam. Piszę "chyba", bo coś kiedyś mi się kojarzy, że w Almie trafiłam na jakieś stoisko, gdzie były i trufle (ponad stówa), i może właśnie yuzu, ale też cena z...
UsuńJa na szczęście próbowałam paru rzeczy z niego (np. emulsja jako sos) w restauracjach to czuję, że coś tam już wiem.