Czekolady Chuao wydają mi się fajnymi propozycjami, bo jakości odmówić im nie można, kakao zacne, a dodatki pomysłowe i ciekawie łączone. To jednak czekolady raczej nie dla mnie właśnie z racji tych dodatków (z wyjątkami, bo Spicy Maya była świetna), więc sama z siebie nie czuję potrzeby odkrywania ich. Dobrze, że są, to sobie inni skorzystają. Jednak pewna osoba ze Stanów, którą poprosiłam o załatwienie mi konkretnych czekolad Vosges, do paczki dołożyła także tę. Z jednej strony wydała mi się kusząca, pomysłowa, ale miałam wątpliwości. Lubię czekolady z chili, aczkolwiek ostatnio nie toleruję za silnej ostrości. Czekolady z solą raczej lubię, ale gdy są "w punkt dla mnie" (a z tym też problem, bo w ogóle nie solę). Na połączenia chili i soli jako jedynych dodatków w czekoladzie nigdy nie trafiłam. Do tego strzelające cukierki? Ej, one świetnie do tego pasują! A ta nazwa... Ale to tak obiektywnie myśląc o zamyśle, bo rozpatrując: "czy chcę strzelającą zjeść?" to już takie: "niee" - ot, nie lubię strzelających cukierków (w ogóle cukierków). Z bardzo mieszanych uczuć jednak przeważyły raczej ciepłe. Liczyłam, że okaże się przemyślana (bo wszystko, co dobrze zrobione, może smakować).
Co więcej, dowiedziałam się czegoś nowego. Ponoć izomaltuloza to cukier o prozdrowotnych właściwościach, choć dokładnie się w to jeszcze nie wczytałam. A to na jego bazie, razem z cukrem trzcinowym, zrobili te strzelające cukierki.
Co więcej, dowiedziałam się czegoś nowego. Ponoć izomaltuloza to cukier o prozdrowotnych właściwościach, choć dokładnie się w to jeszcze nie wczytałam. A to na jego bazie, razem z cukrem trzcinowym, zrobili te strzelające cukierki.
Chuao Chocolatier Firecracker to ciemna czekolada o zawartości 60 % kakao z Wenezueli ze strzelającymi cukierkami, chili (chipotle i pasilla) i solą morską.
Tabliczka nie prezentowała się najlepiej, bo raz, że zszarzała (co dałoby się z łatwością zetrzeć jednym przeciągnięciem ręką), a dwa, że pokrywały ją żółte (prawie biało-perłowe) okrągłe cukierki (dlatego też nie przetarłam jej). Lepiły się nieco, część odpadała.
Przy łamaniu tabliczka trzaskała, gdyż była porządnie twarda. Okazało się, że dodatki też zatopiono - w postaci już wielokształtnych, większych i mniejszych kawałków.
W ustach czekolada rozpływała się powoli, ale łatwo. Dość gęsto zalepiała usta, choć kryła w sobie element rzadkawości / rozpływania na nicość. Był jednak delikatny i wywołany raczej obecnością ogromu dodatków.
Wśród nich było kilka drobineczek soli.
Od razu mówię, że efekt strzelania nie zaburzył rozchodzenia się smaku, co mnie nieźle zaskoczyło.
W smaku czekolada uraczyła mnie gorzkością kawy, ziołowych, zawilgoconych fusów i prażeniem, podrasowanego odymiono-wędzonym motywem. Do niego szybko dołączyła cierpkość cytrusów - powiedziałabym, że skórek cytryn i pomarańczy, jak również ziemista. Smak ziemi stał się bazowy, po chwili zaś mocno zalała go kawa...
Wyszło to... fajerwerkowo. Tu strzały, tam ostre rozgrzewanie - naprawdę przemyślane! A smakowita gorzka baza niezaburzona.
Raz po raz, mocniejsze smaki podkręcała sól, choć było jej naprawdę malutko. Po niej goryczką i słodyczą uderzała palona kawa i palona słodycz. Następnie zaś... kompozycja łagodniała. Robiło się maślanie-słodko, ja pomyślałam o palonym toffi. Palony karmel niewątpliwie podkreśliły trochę po cukrowe cukierki, toffi zaś płynęło z bazy.
Cukierki podrzucały lekką, jakby mglistą słodycz i wydobywały cytrusy, ale takie.. mdławo-cukierkowe.
Po zjedzeniu w ustach pozostała karmelowa słodycz, a także ziemistość i palona kawa. Niemal soczyście-cytrusowe tony zespoiły się z soczystą papryczką. Pod koniec także sól zagrała w kwaskawej drużynie. Nie było słono, bardziej wędzono.
Jakąś 1/3 kostki (by nie przeżyła szoku, bo nie lubi ciemnych czekolad i słodyczy z solą - wyjątek stanowi solony karmel - lub chili słodyczy) dałam Mamie. Najpierw się skrzywiła, a potem "ojej... OJEJ!". Wyjaśniłam, że to cukierki strzelające i padło pytanie z uśmiechem: "Nic mi się nie stanie? Już myślałam, że mi coś w głowie znowu strzela". Stwierdziła, że "super ciekawe było to strzelanie i smaku nie zaburzyło. A ten? No, początkowo taki jakiś gorzki, ziołowy, niesmaczny, ale potem już lepiej. Czuć, że to taka lepsza. No ale ciemna... I ta ostrość taka i... sól mówisz? Pasowało to wszystko, fajna, fajna. Pewnie dla takich bogaczy, co im się raz coś dziwnego zamani." Hm... to się nazywa profesjonalna recenzja.
Nie mniej jednak... strzelające cukierki nie są w moim typie, z jednej strony uważam, że użycie aż tak dobrego kakao to marnowanie go, ale z drugiej... to właśnie dzięki niemu sama baza była tak cudownie wyczuwalna. I właśnie... była pyszna, ziemiście-piernikowa, mocno prażona i karmelowa. Wędzone nuty w sumie mogłyby się schować, ale podobała mi się pikanteria. Raz i drugi była dosłownie na granicy przesady, ale ani razu nie przegięła. Sól jedynie podkreślała, a cukierki... strzelały niewiarygodnie mocno, a jednocześnie nie odciągały zanadto uwagi od czekolady. I mimo że sama nie kupiłabym takiej czekolady nigdy, to muszę przyznać, że trudno o lepiej zrobioną taką. I smakowała.
ocena: 9/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: 550 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: ciemna czekolada (kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa, naturalna wanilia), strzelające cukierki (cukier trzcinowy, izomaltuloza, glukoza, dwutlenek węgla), wędzona papryczka chili chipotle, chili pasilla, sól morska
Twoja mama swą recenzją pozamiatała wszystko <3 Tabliczka do bogaczy - genialne! Parsknęłam jak koń gdy to przeczytałam ;D Ach! Z chęcią bym spróbowała te pozostałe 2/3 kostki by zaznać tego burżuazyjnego przysmaku na własnym podniebieniu ;)
OdpowiedzUsuńJakie pozostałe 2/3 kostki? Z czekolady po mnie zostało 1/3 kostki dla Mamy. :P
UsuńW sumie... czekoladę polecić mogłabym.
Ciekawe
OdpowiedzUsuńUwielbiam tak wiele wnoszące komentarze.
UsuńJa też. Miód i maliny na moje serce.
UsuńJedyny dobrze rokujący - acz i tak ulegający zepsuciu - akapit to ten o kawie, pierniku i czekoladzie. Tabliczka jest od zapachu, przez konsystencję, po nuty smakowe nie moja. Co do fusów, zawsze zadziwiali mnie ludzie, którzy piją herbaty i kawy z fusami bez użycia sita, "domku" czy czegokolwiek innego do odseparowania ścierwa. Kilka razy miałam wątpliwą przyjemność uraczyć się takim czymś.
OdpowiedzUsuńTo jak Ty pijesz? O ile kawy z ziarnami na dnie nie piję, bo właśnie kawa leci z końcówką, tak fusy herbat u mnie zostają na dnie kubka. A pływające patyki z gorszych herbat np. Mama wyławia łyżeczką. Nie wyobrażam sobie, jak może dojść do tego, by wypić fusy.
UsuńPo pierwsze piję Liptony w piramidkach, a czarne herbaty w klasycznych torebkach. Po drugie, jeśli już zdarzy mi się sięgnąć po liściaste, używam wspomnianego wcześniej domku-zaparzacza. Mam dwa. Chodzi o coś takiego: https://www.4kitchen.pl/pol_pl_zaparzacz-do-herbaty-sred-4-cm-rozowy-38296_1.jpg
UsuńNiee, po Twoim komentarzu domyśliłam się, że w torebkach, ale moje "to jak Ty pijesz?" było do "Kilka razy miałam wątpliwą przyjemność uraczyć się takim czymś.". Bo jakbym nie piła, to fusy zostają na dnie mojego kubka.
Usuń