Są marki, które po prostu wielbię i uważam je za bezcenne. W stosunku do nich jestem gotowa na wiele finansowych wyrzeczeń, byle tylko np. zdobyć niemal niedostępne tabliczki (w tym limitki). Właśnie między innymi dziś przedstawiana skłoniła mnie do zamówienia zza granicy (o wiele drożej, niż dostępne w Polsce, bo dochodzi przesyłka). Jako że jestem urodzoną "szczęściarą", niedługo po jej przybyciu do mnie, pojawiła się także u nas, ale cóż. Niektóre marki kocham tak, że wolę zaryzykować, kupić i nawet być stratna jakąś kwotę, niż bym miała coś przegapić. Bardzo podoba mi się, że Original Beans coraz więcej ma tych porządnie ciemnych w ofercie - wszak ich Arhuaco Businchari 82 % to jedna z moich ulubionych czekolad tak ogółem. Mało tego! Meksyk jako region mnie intryguje, to właśnie stamtąd jest boska Mokaya 66% Cluizela (którą, swoją drogą też zdobią czerwone akcenty na opakowaniu) czy więc... aż bałam się formułować hipotezę, że tamta "ponadosiemdziesiątka" będzie miała konkurentkę / towarzyszkę na podium.
W dodatku część dochodów z tej jest przeznaczana na wspieranie tamtejszych plemion, których czekoladowe tradycje mają 4000 tysiące lat i które to walory kakao znają znacznie dłużej niż... a co tam, nawet ja (puszczam oczko). Właśnie w regionie Selva Zoque narodziła się czekolada, gdzie Olmekowie obmyślili sakralny napój z intrygujących ziarenk, które nazywali "kakaw".
Dla ciekawskich nadmienię, że degustowałam ją 01.11, czyli w Dia de los Muertos - ciekawe obchody święta zmarłych w Meksyku.
Original Beans Zoque 88 % Spirited Dark to ciemna czekolada o zawartości 88 % kakao z Meksyku z regionu Selva Zoque, zamieszkiwanego przez plemiona Zoque i Tzotzil.
Już w trakcie rozrywania sreberka dobiegła mnie intensywna woń żywych drzew, rozgrzanych pojedynczymi promieniami słońca i nie za mocno prażonych orzechów, migdałów. Drzewa porastały wilgotną ziemię, co utworzyło obraz mokrego, tropikalnego lasu, z mnóstwem niewiarygodnie soczystych owoców. Poczułam kwaśność cytrusów, soczyste śliwki i egzotyczne pestkowce w kolorystyce raczej żółtej. Niosły mnóstwo rześkości - niemal kwiatowej? Suchszo-ziemiste akcenty sugerowały jednak także suszone owoce i fusiastą herbatę owocową lub napar. Przejawiała się w nim odległa, mgliście karmelowa nuta. Owoce i ziemia sugerowały trochę wytrawne czerwone wino o nutach cytrusów.
Przy łamaniu tabliczka głośno trzaskała z racji, że była bardzo twarda. Przy odgryzaniu kawałka dała się poznać jako chrupka. Sprawiała wrażenie mało tłustej, ale też nie suchej.
By zacząć się rozpuszczać, potrzebowała chwili. Początkowo leniwa, potem coraz bardziej aksamitnie kremowa, robiła to powoli. Przypominała wilgotne ciasto z kremem na bazie gładkiej miazgi z orzechów i oleju (takiego bardzo naturalnego masła orzechowego), lekko oblepiała oleistymi smugami, i pozostawiała suchszy efekt - jak czasami niektóre herbaty. Jej tłustość była bardzo silna, ale... wydała mi się pasująca do smaku (nie była zbyt ciężka), a delikatna suchawość nie męczyła.
Przy odgryzaniu kawałka poczułam dość silną gorzkość skał po deszczu i fusów herbaciano-ziołowych. Były ciężkie, charakterne i poważne, a jednak na stałe zespojone z pewną lekkością. Do głowy przyszedł mi goryczkowato-kwaskawy olej kokosowy. Przewijały się tam nuty kwaskawej ziemi - początkowo suchszej, lekko odymionej, potem coraz wilgotniejszej.
Kwaśności zaznaczyły swoją obecność dość szybko, ale nie wychodziły przed szereg.
Rosła bowiem soczystość i skojarzenie z naparem, a następnie herbatą kwiatowo-owocową. Zanim otworzyła drogę owocom, wyłapałam nutę wytrawnego czerwonego wina: niemal gęstego, acz z czasem coraz bardziej rześkiego i właśnie owocowego.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa poczułam maślano-torfowy czekoladowy krem... bardzo naturalny i zrobiony na bazie tłustej miazgi z orzechów / migdałów - takiego 100% masła orzechowego. Mdławego, z wydzieloną warstwą oleju... oleju kokosowego! Pojawiła się ogólna kokosowość i delikatne orzechy w tonacji raczej gorzkawej.
W oddali poczułam mało słodkiego melona i mało intensywne suszone banany. Owoce na dobre rozlały się na gorzkiej płaszczyźnie dzięki kwaśności cytrusów, niezbyt dojrzałych żółtych śliwek i mango. Po chwili nieco dojrzały. Subtelna słodycz o trochę karmelowym wydźwięku zasugerowała mi średnio dojrzałe kaki (sharona), a kwiatowa herbacianość raz że podkreśliła suszone banany to melona przemodelowała w lychee i... gdy tak doszedł do niego kwasek... w marakuję? Coś kwaśno-egzotycznego na pewno.
Po dość delikatnych owocach, zmieszanych z odważniejszymi i kwaśniejszymi, baza złagodniała i nieco się podprażyła, może nawet osnuła się dymem. Poczułam płatki kokosowe, miąższ z kokosa i mdławe nuty śmietanki kokosowej. Może też jakby podprażono-podkarmelizowanego kokosa? Dopomogły tu lekko rozgrzewające przyprawy - może cynamon i kardamon? Posypały się orzechy, migdały i rozgrzane w słońcu drzewa. Te zaś idealnie wpasowały się w owoce poprzez fusiasto-naparowe nuty, aluzję do ciemnego alkoholu. Zrobiło się ziołowo-rześko, a do tłustej śmietanki kokosowej przekradały się soczyście-kwaśne owoce, sugerując jej coś bardziej jogurtowego (jogurt marakujowy?). Ta jednak była zbyt pewna siebie i odwołała się do kremowo-orzechowego wątku.
Oczami wyobraźni zobaczyłam do granic możliwości czekoladowy piernik na bazie orzechów z i mnóstwem kokosa. Może... ciasto kokosowe (ze strukturą analogiczną do marchewkowego pełne płatków?).
Posmak, jaki pozostał, był rześko-ciężki, bo należał do kwaskawej śmietanki i mdławo-słodkich owoców (lychee, melon), jedynie podkreślonych kwaskiem egzotyki / cytrusów, a także do mocniejszych nut ziemi, drzew i orzechów (z kolei lekko przykrytych dymem).
Gdybym miała krótko określić tę czekoladę powiedziałabym, że była kremowa i dwuznaczna, a przeważające skojarzenie z nią związane to oleiste masło orzechowo-kokosowe i rześko-mdławe owoce. To jednak byłoby krzywdzące, z racji tego, jak złożona była. Kontrastowe smaki ułożyły się w jedność. Mocne drzewno-orzechowe i ziemiste nuty poprzez kokosa i olej kokosowy wchodziły w strefę łagodności naturalnej miazgi z orzechów i śmietanki kokosowej. Fusiaste herbaty / napary wprowadziły owoce... A te nie przejęły dowodzenia. Mimo kwaśności egzotycznie-cytrusowej mieszanki, złożyły się na nie te, których smak z zasady jest mdławy: melon, lychee i owoce niedojrzałe, suszone banany.
Zdziwiłam się, jak bardzo mi smakowała. Mimo tłustości struktury i smakowej! Ta wyszła bowiem jak olej kokosowy i naturalne masło orzechowe, więc ciekawie i dobrze. Nuty... intrygujące i jak najbardziej w moim guście, choć doszukałam się paru aspektów, bez których bym się obeszła (śmietanka kokosowa, lychee, melon, a zamiast niedojrzałych egzotycznych owoców i suszonych bananów wolałabym świeże i w pełni dojrzałe). Zdobyły mnie jednak proporcje drzew i ziemi, integralność orzechów i kokosa, jak również to, że kwaśność owoców była bardziej egzotyczna niż cytrusowa (rzadziej spotykana). Miła była przyprawiona niespodzianka na koniec i wszelkie ziołowo-herbaciane sugestie.
Swymi ziemiście-owocowymi, trochę śliwkowymi nutami skojarzyła mi się z Fair Dunkle Schweizer Bio-Schokolade 70 % (acz jej nie dorównała), choć to z Mokayą 66 % Cluizela doszukałam się więcej podobieństw: naturalnie mdławe owoce (Cluizel winogrona), śliwki i podsuszone owoce, coś nabiałowo-kwaskawego (OB raczej śmietanka kokosowa) i w końcu lukrecja Cluizela - a tu ta cała rześkość i zioła / napar. Rozgrzewające przyprawy... I też kojarzyło się to nie tylko z wersją tabliczkową. Chyba nawet bliżej było jej do neapolitanki z nutą budyniu czekoladowego lub kremu z tortu czekoladowego i lukrecji. Cluizel jednak był o wiele bardziej kawowy niż ziemiście-drzewno-orzechowy.
Obie bez dodatków In 't Veld (Angelitos Negros 84 % i Jungle Please 80 % Kakao Mexiko Soconusco z nibsami) były z kolei o wiele bardziej kawowe i smoliście-ziemiste. Zawarły więcej rozmaitych owoców, ale w tym śliwki i cytrusy.
ocena: 9/10
Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy
Po przeczytaniu Twojego opisu przypuszczam, że smak przypadłby mi do gustu, ale obawiam się, że nie odpowiadałaby mi się konsystencja tej czekolady. Bardzo podoba mi się to, że część dochodów ze sprzedaży jest przeznaczona na wspieranie tamtejszych plemion. Swego czasu, po przeczytaniu książki "Gringo wśród dzikich plemion" Cejrowskiego, byłam bardzo zafascynowana plemionami Ameryki Południowej. Wiem, że Cejrowskiego można lubić albo nie za jego niektóre poglądy, ale jeśli odłożyć to na bok, trzeba przyznać, że książki podróżnicze pisze świetnie. Obchody i atmosfera Dia de los Muertos też zawsze mi się podobały. To zupełnie inne spojrzenie na śmierć niż to, które wbijają nam do głowy od dzieciństwa w Europie.
OdpowiedzUsuńByła dość ciężka, ale nie zła. Po prostu tłustych nie lubię, jednak ona nie była taka "po prostu". Dobrze zakładam, że wolisz lżejsze i soczyste?
UsuńUwielbiam programy Cejrowskiego! Jego jako człowieka (gdybym poznała osobiście) na pewno bym nie polubiła przez poglądy, ale w programy i książki potrafię się odciąć od tego, co sobie wygłasza za kazania w wywiadach itp. (tych nie oglądam). Mnie również swego czasu zafascynował takimi plemionami i tym "innym światem". Dalej ciepło myślę o pewnych regionach.
Ogólnie interesuje mnie, gdzie jak podchodzą do śmierci. Wiem, że już zupełnie odchodzimy od tematu czekoladowego, ale trudno. To też ciekawe! Mnie to czasem aż chorobliwie fascynuje, ile zachodu w pewne czynności ludzie wkładają od wieków. I że coś wymyślą? Bo z kolei sama jestem przekonana, że śmierć = koniec "myślowy", a tylko cząsteczki wciąż krążą, bo w przyrodzie nic nie ginie.
"Przy odgryzaniu kawałka poczułam dość silną gorzkość skał" - dobrze, że nie realną twardość skały, bo zęby byłyby niepocieszone, a w zasadzie w ogóle by ich już nie było. He... he... he... Odnośnie wstępu, też mam produkty, za którymi gonię, więc rozumiem. W tej tabliczce widzę pojedyncze nuty dla mnie, ale w całokształcie to nic, co mogłoby mnie zainteresować. Z drugiej strony odbieramy smaki inaczej, więc mogłabym... ba! na pewno odebrałabym ją zupełnie inaczej. Śliskie to opiniowanie o produkcie na podstawie czyichś słów. Czasem sobie o tym przypominam :P
OdpowiedzUsuńPS Yup, ja też bym się obeszła bez lychee i melona.
Wgryźć się w skałę... hm, kojarzy mi się jakaś scena z bajki o superbohaterach, ale za nic nie wiem, który to się w skałę czy raczej wyrwany kawał chodnika wgryzał. xD Tak, dobrze, że to smak skał.
UsuńŚliskie i niebezpieczne, ale jak się kogoś dużo czyta, łatwo wywnioskować. Gdybyś zjechała jakąś 80 % za gorycz tabletek, byłabym jak najbardziej zainteresowana. Gdybyś chwaliła setkę za drożdżowość i maślaność, trzymałabym się z daleka. :> I cóż... to OB!
PS Jak miło tak się zgodzić!
W Niekończącej się opowieści są Skałojady.
UsuńAle nie pasują do mojej wyobrażonej sceny z chodnikiem. :P
UsuńOna chyba nie jest limitką, mogłaś poczekać :) Ja ją kupiłem w Sekretach.
OdpowiedzUsuńPamiętaj, że piszę recenzje z ogromnym wyprzedzeniem i ja ją kupiłam jeszcze zanim pojawiła się w Sekretach. Wtedy akurat Piotr nie miał jak jej załatwić, a czy to nowość, czy co to nie wiedziałam. Na pewno nie napisałam o niej, że to limitka, tylko że niektóre nowości i limitki muszę mieć od razu. To niezbyt rozsądne czasem, ale już tak mam.
Usuń