Pokazywanie postów oznaczonych etykietą La Naya. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą La Naya. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 15 października 2023

La Naya Peru Maranon 75% Cacao Limited Edition Dark Chocolate ciemna

Czy kolejna czekolada La Nayi budziła we mnie jakieś szczególne emocje? Niespecjalnie. A co powinna budzić lub do czego się odwołuje? Do... "astonishment", które ja bym przetłumaczyła jako osłupienie, choć może zaskoczenie czy pozytywny szok też by tu pasowały. Twórcy czekolady opisali podekscytowanie, jakie czuć w obliczu siły, potęgi (?) Maranon, głównego dopływu Amazonki. Potrafię sobie wyobrazić, że potęga przyrody potrafi aż odjąć głos. Bujny las deszczowy, dzika natura - ponoć to wszystko zamknięto w tej pikantnej tabliczce. Cóż, brzmiało to pięknie, lecz po poprzednich tabliczkach z zestawu jakoś wątpiłam, by sama czekolada miała sprostać otoczce.

La Naya Peru Maranon 75% Cacao Limited Edition Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 75% kakao z Peru, z kanionu Maranon; edycja limitowana wchodząca w skład zestawu Bean-To-Emotion.

Po otwarciu poczułam słodki duet wiśni i owocu granatu, lekko podsycone czerwonym winem i słodko-cierpkimi czarnymi porzeczkami. Owocowy bukiet był wysoce słodki, co dodatkowo przypieczętowały różowe winogrona. W słodyczy kryło się też coś chłodnego. Chłodno-ostrego... Lukrecja? I czarna, zapleśniała ziemia. Czułam też jakby chłód mokrych (od deszczu?) grubych, zielonych liści. Z przypraw przewinął się jeszcze cynamon. Mimo pikanterii i soczystości, kwaskawych elementów, słodycz dodała temu wszystkiemu pudrowości. Pomyślałam o cukierkach, oddających czerwone owoce.

Tabliczka przypominała średnio twardą, już w dotyku nieco tłustawą polewę, która przy łamaniu trzaskała średnio głośno. 
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym (w zasadzie wiele zależy, czy trafił się fragment grubszy, czy cieńszy), w śmietankowo tłusty sposób. Była kremowa, początkowo niemal śliskawa. Miękła, przybierała na plastyczności i zalepiała, z czasem stając się bardziej soczystą. Znikała jak rzadki owocowy sos lub sok z tłustym motywem w tle.

W smaku pierwszy popłynął splot słodyczy i kwasku. Prowadziła rześka słodycz owoców, kwasek natomiast dał się poznać jako nieco smolisty.

Owoce, pod jego wpływem, pokazały się wyraźniej. Mignęły niedookreślone jagody, a zaraz po nich bardzo jednoznaczne czarne porzeczki. Dobiegały do nich owocowo cukierkowo pudrowe akcenty, początkowo jednak nieznaczne.

Pomyślałam o ciepłej smole... która nagle zniknęła. Ciepło jednak zdołała wywołać. Ono zostało i rozeszło się na dwa wątki. Przeplotło kompozycję nutą lekkiego prażenia i otworzyło drogę ciepłym przyprawom. Ciepło-chłodnym w zasadzie... Ich ostrość nie była wysoka, acz zaznaczyła się. Pierwsza do głowy przyszła mi lukrecja, jednak jakby zagłuszona... Orzechami? Ziemią na pewno.

W tle przemknęła słodko-kwaśna dosłownie wisienka. Była to wiśnia cukierkowa, a mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wsparło ją bardzo słodkie i lekkie wino, smakujące czerwonymi owocami. Czułam pudrowość, a słodycz - mimo lekkości nut - robiła się coraz cięższa. Nie to, że znacząco wyższa, ale nieco toporna.

W tym czasie przyprawy postawiły na swoim. Orzechy uciekły, a ja poczułam wyrazistą, słodko-chłodną pikanterię lukrecji i anyżu. Wpisały się w odważnie rosnącą gorzkość. Do głowy przyszła mi mocna herbata z tymi przyprawami. Gorzkość przywołała więcej ziemi... Wilgotnej, może nieco zapleśniałej. Było w tej ich ostrości coś odświeżającego. Wyobraziłam sobie bardzo grube i mokre liści, osłaniające tę ziemię. Ogólną gorzkość z kolei trochę przysłaniała zbyt ciężka, jakby trochę czekoladowo syropowa, słodycz.

Owoce po tym wydały mi się jeszcze słodsze i bardziej soczyste. Czarne porzeczki i wiśnie... mało wiśniowe wiśnie próbowały odciągnąć uwagę od cukierkowości. W pewnej chwili na wierzch wyłonił się słodki, z odrobinką kwasku granat, a po nim... odnotowałam więcej kwaśności. Jakby owoce próbował podkreślić niedookreślony cytrus.

Kontrastowo jednak słodycz wydała mi się jeszcze bardziej toporna... Nie dość, że kojarzyła się z pudrowymi cukierkami o smaku czerwonych owoców, to jeszcze i do lukrecji, anyżu się dobrała obfitując w anyżowe cukierki.

To jednak bliżej końca przywołało więcej ostro-ciepłych, słodkich przypraw korzennych, w tym cynamon. Możliwe, że też goździki. Przyprawy... mimo to przystały na pewną łagodność. Nie były to same, czyste przyprawy. Pomyślałam raczej o kremie orzechowym z przyprawami. Polała się na niego słodycz jakby syropu czekoladowego.

W owocowej strefie zaś uderzyły winogrona. Słodkie - aż nieco za bardzo - różowe winogrona wsparła kropelka słodkiego czerwonego wina. Razem przygłuszyły cukierkowość, tę cukierkowo-cięższą słodycz, choć już do lekkości nie wróciła.

Po zjedzeniu został wyrazisty, zaskakująco jednoznaczny i dominujący posmak winogron różowych, jasnofioletowych oraz ziemi. Jej trzymał się nieco smolisty kwasek. Mimo sporej ilości bardzo słodkich czerwonych owoców, ta toporna słodycz jakoś wyszła znów na jaw. Na szczęście nie była taka bardzo mocna, bo o lekkość i pewne odświeżenie zadbała lukrecja, anyż... już złagodzone, przygłuszone... Jakby doprawić nimi herbatę... miętową?

Czekolada smakowała mi i urzekła mnie jednoznacznością np. winogron, czarnych porzeczek, lukrecji / anyżu. Odrobinka wina, wiśni i granatu, sugestia herbaty oraz sporo ziemi, przypraw stanowiło świetne otoczenie, lecz... wszystko psuła mi słodycz. Ewidentnie czuć biały cukier, mimo że tabliczki nie przesłodzono. Chodzi o wydźwięk. Pchał się niepotrzebnie wszędzie i tłumił. Soczyście kwaskawa, słodka od owoców i gorzka czekolada z cukrem trzcinowym mogłaby, tak czuję, z łatwością mieć o punkt więcej, bo wtedy jej jedyną wadą byłaby taka miękka konsystencja i szybkie znikanie, nierówna forma.
Była zupełnie inna od bardziej cytrusowej, maślano-karmelowo-miodowej Prime Peru Maranon 70%, w której czułam orzechy, owoce czerwone jako wiśnie i maliny, czasem trochę syropowe - i to pewien element łączący. La Naya nie wykorzystała potencjału zawartości 75%, spłyciła sprawę kiepskim składnikiem (biały cukier).


ocena: 7/10
cena: 200 zł (cena za cały zestaw 4 tabliczek po 60g; dostałam zniżkę, cena półkowa to 260 zł)
kaloryczność: 560 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy

środa, 6 września 2023

La Naya Nicaragua Nugu 72% Cacao Limited Edition Dark Chocolate ciemna z Nikaragui

Emocją, którą oddaje ta tabliczka jest "ebullience", według mnie w zasadzie trudną do przetłumaczenia. Może taka pozytywna jakość, efekt, które wynikają ze stanu bycia wesołym, pełnym energii? Chodzi o oderwanie się od pracy, codzienności - jak to Naive napisali w opisie: "wiemy, że każdy tego potrzebuje". Potem nakreślili obraz bryzy tropikalnego monsunu, który to ma niby pomóc w oczyszczeniu umysłu, chwaląc się przy tym jakością czekolady... na co sarkastycznie wykrzywiłam usta, patrząc na biały cukier w składzie.
Z opisu dowiedziałam się jednak czegoś ciekawego. Otóż na południu Nikaragui jest miasteczko Nueva Guinea - czyli Nowa Gwinea to nazwa nie tylko wyspy! W każdym razie, ludzie stamtąd ponoć przez setki lat starannie uprawiali kakao. Obecnie więc rośnie tam czyste genetycznie, naturalnie uprawiane. Naive ponoć zrobili, co w ich mocy, by oddać jego ciekawy smak. Jak to ujęli: "dla odnowy ciała i umysłu". Jako że miałam po nią sięgnąć raptem kilka dni po pysznej Chapon Cacao Rare Chuno Nicaragua, poprzeczka zawisła bardzo wysoko.

La Naya Nicaragua Nugu 72% Cacao Limited Edition Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao Nugu z Nikaragui, z okolic miasteczka Nueva Guinea; edycja limitowana wchodząca w skład zestawu Bean-To-Emotion.

Po otwarciu uderzył zapach czekoladek mlecznych z rumowym nadzieniem lub rumu czekoladowego. W trakcie degustacji, zapach raz i drugi przywiódł mi na myśl czekolady Zottera z nadzieniami z m.in. brandy. Goryczka wyraźnie należała do kakao, podkreślonego gałką muszkatołową, która wprowadziła, przy pomocy alkoholu, poczucie ciepła i przyprawy. Obok nich stało mnóstwo niemal ostrych, świeżych ziół. Podkreśliła je ziemistość i cytrusy. Same w sobie zioła były trochę kwaskawe. Przyszła mi do głowy m.in. trawa cytrynowa oraz limonka. Odlegle w tle, pod ich wpływem, a także wizji mlecznych czekoladek, zamajaczył kefir. Wszystko to jednak cechowała też wysoka słodycz, jako że nuty wydawały się otoczone wiankiem słodkich kwiatów. 

Średnio głośno trzaskająca w jakby pełny sposób, podczas łamania tabliczka była twarda w nieco polewowy sposób. Tam, gdzie była cieńsza wydawała się trochę krucha, a całościowo sprawiała wrażenie kryształkowej.
Rozpływała się w tempie umiarkowanym. Szybciej, gdzie była cieńsza, przyjemnie długo, gdzie gruba. Ogólnie cechowała ją tłustość śmietanki i kremowość. Początkowo sprawiała wrażenie wręcz śliskawej. Miękła, trochę zalepiała, a pod koniec upuszczała trochę soczystości, która jakby nieco ją rozrzedzała. Jakby na zbyt tłuste, śmietankowe i aż ciężkawe lody polać owocowy sos. Akurat by zniknęła z łatwością. Trafiłam w niej na parę kamiennych drobinek niedomielonego kakao.

W smaku w pierwszej sekundzie poczułam się, jakbym wgryzła się w bardzo słodką czekoladkę mleczną z nadzieniem rumowym. Po chwili jednak przyszła mi do głowy powoli rozpływająca się czekoladka z bardziej soczystym, może owocowym nadzieniem. Na pewno niemal cukrowo słodka.

Nadzienie musiało opierać się m.in. na śmietance. Lekki kwasek, zaznaczający się w tle na chwilę zasugerował kefir, lecz potem popłynął w owocowym kierunku. Pomyślałam o szampanie czy raczej właśnie słodkościach z nim, stylizowanych na niego itd.

Kwasek owoców w tle wzrósł. Był to jednak kwasek z wpisaną słodyczą. Na myśl przyszedł mi ananas, a potem jeszcze bardziej soczysta limonka. Spłynęło orzeźwienie. Odnotowałam trawę cytrynową, wplatającą kwasek ziół. Ich rześkość, świeżość. Trawa cytrynowa, biała szałwia były to i świeże, i suszone.

Słodycz ogólna rosła, kontrastowo jawiąc się jako dość ciężka. Jak likier o cukrowo-owocowym, limonkowym smaku? Z kwaskawo-goryczkowatym dymem tuż obok?

Lekka goryczka, na początku niemal znikoma, podsunęła mi na myśl mleczne czekoladki, w których jest wyczuwalne kakao, a następnie rozszerzyła się na skórkę limonki i zioła. Kwaśno-ostre zioła dopuściły do siebie trochę przypraw. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pomyślałam o goryczkowatej gałce muszkatołowej.

W tym czasie na kompozycję opadły kwiaty. Nieco łagodziły słodycz, pilnowały, by już tak nie rosła, nadały trochę lekkości tu i ówdzie. Pomyślałam o białych kwiatach i... kwiatkach na krzaczkach truskawek. Potem przyszła pora na jeszcze niedojrzałe truskawki i jabłka. Oraz kwitnące jabłonie?
Łagodzić próbowało też echo śmietanki, ale w całym tym bukiecie w sumie zatonęła zupełnie.

Rumowa nuta z początku związała się z przyprawami, w tym gałką muszkatołową. Przypiekły, rozgrzały i podkręciły gorzkość. Do głowy przyszła mi nalewka ziołowo-kwiatowa. Przemknęły nibsy kakaowe i ziemia. Ziemia została na dłużej, nadając głębi gorzkawym przyprawom. Osnuła je dymem, jakby ktoś niektóre z nich palił jako naturalne kadzidła.

Alkoholowa nuta mocno piekła w język. Limonka mu towarzyszyła. Wątek ten był tak jednoznaczny, że przypomniała mi się czekolada z ziaren macerowanych w pisco (stylizowana na drink Chocolate Tree Pisco Sour Nibs 70 %).

Zioła też miały w tym przypiekaniu udział. To było też... ostro roślinne? Niby świeże, a jednocześnie ciężkie. Kwiaty i część ziół, chyba biała szałwia, zagrały na suszony, pikantny akord. Pomyślałam o alkoholowych czekoladkach z cukrową warstwą jakby "cukrowego szkła". Słodycz drapała w gardle, a alkohol je rozgrzewał. Nie był to już taki jednoznaczny rum... Rum, brandy... coś mocnego, z wyraźnie dymną nutą, ale chyba też owocowego. Ananasowego? Cytrusy go podkreśliły, acz i truskawka jakoś się utrzymywała niemal do końca.

Tak, że w posmaku oprócz głównie cukrowych alkoholi, a więc brandy i rumu, czułam niejednoznaczne kandyzowane owoce, zestawione z niedojrzałymi truskawkami. Do tego trochę jabłek, ananas - czyżby gąbczasto-suszne? A jednak z kwaskiem... o raczej cytrusowym (limonkowym?) charakterze. Wszystko to mogło być nadzieniem czekoladek mlecznych... które podarowano komuś ze słodkimi kwiatami.

Całość była ciekawa i w zasadzie smaczna, ale przesłodzona. Ciężko-cukrowa, co objawiło się jako mocne, cukrowe alkohole (brandy, rum) i mleczne czekoladki z nadzieniami. Właśnie mlecznej nuty, kwiatowego łagodzenia nie brakowało... tylko że łagodziły nie to, co trzeba, bo głównie gorzkość i kwaśność. Słodyczy nie ruszyły i tak była aż drapiąca. Trochę kwasku owoców takich jak ananas, truskawki czy jabłka, podkreśliły cytrusy i zioła - też jakby nieco cytrusowe. Gryzły się jednak ze słodyczą, jakby na zasadzie kontrastu ją podkreślając. Ziemistości, przypraw i ziół, dymu czułam mały niedosyt - mogłoby być ich więcej. Myśl o "cukrowym szkle" była ciekawa, ale właśnie... też nadto już cukrowa.
Szkoda, że La Naya tak się uparła stracić w moich oczach. Za nic nie przypominała Chapon Cacao Rare Chuno Nicaragua, mimo paru nut, które mogą się kojarzyć takich jak suszone... w Chapon liście, tu zioła oraz mleczność, żółte owoce, soczystość.


ocena: 7/10
cena: 200 zł (cena za cały zestaw 4 tabliczek po 60g; dostałam zniżkę, cena półkowa to 260 zł)
kaloryczność: 585 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy

wtorek, 29 sierpnia 2023

La Naya Madagascar Sambirano Organic 73 % Cacao Limited Edition Dark Chocolate ciemna z Madagaskaru

La Naya Colombia Sierra Nevada Organic 70 %  trochę mnie rozczarowała i na cały zestaw zaczęłam łypać podejrzliwie. Coś czułam, że inne też mogą mi podpaść cukrowością. Kolejną wybrałam tabliczkę ponoć oddającą "audaciousness", czyli śmiałość (może nawet... tupet?), którą Naive wytłumaczyło jako "chęć podjęcia ryzyka". Jeśli mam być szczera, ja od zbyt ryzykownych rzeczy czy aktywności, raczej trzymam się z daleka. Madagaskar... jak tak pomyśleć, rzeczywiście może być wymarzonym miejscem na poszukiwanie przygód. Ja jednak zamiast przemierzać dziką wyspę, wolę spokojnie zasiąść z tabliczką i poczuć, co też za przygodę ona mi zafunduje.

La Naya Madagascar Sambirano Organic 73% Cacao Limited Edition Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 73 % kakao z Madagaskaru, z doliny Sambirano; edycja limitowana wchodząca w skład zestawu Bean-To-Emotion.

Po otwarciu uderzył zapach ziemi, w której kryły się cierpkie nibsy kakaowe, oraz słodkiego syropu, przecieru malinowego z minimalnym kwaskiem. Wyższy, bardziej soczysty kwasek wprowadziła cytryna i ananas. Ten jednak miał w sobie też coś pudrowo-słodkiego, cukierkowego. W ogólnej, bardzo wysokiej i złożonej, soczystej egzotyce doszukałam się jeszcze marakui. Rozlewała się na lekkiej, stonowanej, drzewnej gorzkości. Za nią podążało jakby nieco papierowe echo i ogrom palono-dymnej, lekko korzennej melasy.

Czekolada przy łamaniu trzaskała porządnie, acz średnio głośno z racji twardości. Jakby... kremowej twardości? Polewowej. Miejscami, gdzie tabliczka była grubsza, oczywiście była twardsza, a gdzie cieńsza sprawiała wrażenie raczej kruchej. Przekrój był bardzo ziarnisty, nieco kryształkowy.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym; cienkie fragmenty nawet dość szybko, a grube - wiadomo, znacznie dłużej. Była miękka i kremowa, a do tego tłusta w śmietankowy sposób. Do śmietanki z czasem dołączyła soczystość, wprowadzająca lekką rzadkawość. Przez to znikała jakoś łatwo, mimo że w porywach jakby próbowała wykazywać lepkawość.

W smaku pierwszy wyskoczył pudrowo słodki ananas, a tuż za nim jeszcze słodszy przecier malinowy. Owoce te wydały mi się w pierwszej chwili niemal słodziusie, cukierkowo-cukrowo słodkie, jednak po chwili rozkręciła się soczystość, a ich słodycz popłynęła w nieco bardziej naturalnym kierunku.

Pomógł tu nieśmiały, niemal nieuchwytny wątek orzechowo-drzewny, drobna maślaność łagodnej bazy.

Ananas i maliny pokazały się też od strony bardziej surowej właśnie, słodkiej jak to idealnie dojrzałe owoce. Słodycz podwyższyło jeszcze cięższe, esencjonalne i bardzo soczyste mango. Wszystko to nagle przeszył lekki kwasek. Do egzotycznych owoców dołączyły kwaśne, zielone jabłka. Za malinami z kolei chyba kryły się wiśnie.

Zaraz potem pojawiła się też delikatna goryczka drzew. W pewnym momencie skupiły na sobie całkiem sporo uwagi, ale z owocami zrównały się - nie wyprzedzały ich. Smak drzew zawarł w sobie odrobinę nibsów kakao, a z czasem otoczyło go trochę dymu.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa nagle cukrowa słodycz przypomniała o sobie i dosłownie wyskoczyła ponad wszystko. Dym zasugerował jej palony wydźwięk, więc zmieniła się w melasę. Słodka, goryczkowata melasa wydała mi się nieco korzenna. Podkreśliła też drzewa. Zdarzyło mi się pomyśleć o skórze ananasa - owocu kiepsko obranym - czy o obgryzaniu pestki mango.

Cukrowość jednak owoce znów pokierowała ku cukrowym nutom. Tym razem do głowy przyszła mi oranżada czy oranżadki w proszku anansowe, jakieś słodko-kwaśne cukierki. I coś o smaku mango - jakieś galaretki, sos czy coś takiego. Słodycz znowu przybrała słodziusi wydźwięk, mimo że także kwaśność wzrosła. Zrobiła to poprzez cytrynę na czele innych cytrusów i marakui. Tu zielone jabłka zmieniły się w jabłka po prostu. I kwaskawe, i słodsze - myślałam jednak głównie o kaszowatych.

Przewinęła się też trawa cytrynowa... niosąca też akcent właśnie rośliny, papieru... jakby nieco łagodził kompozycję. Wyciszał? Papier dołączył do drzew i zgubił się wśród nich. Drewno nabrało mocniejszego charakteru, a gorzkość i soczystość związała ziemia. Czarna, rozgrzana.

Gorzkość umocniła się za sprawą dymu. Dym, drzewa... wirowały i kręciły z poczuciem ciepła.

Do ciepła właśnie niewątpliwie dokładał się cukrowo-melasowy wątek, który z czasem aż nieco drapał w gardle. Jednocześnie owoce wydały się naturalniejsze. Pomyślałam już o jakimś smoothie na bazie mango, mango-koktajlu czy czymś takim. Na języku z kolei czułam korzenną ostrość i jakby "gryzący" ananasowy efekt (bez jego silnego smaku).

Jak już kompozycja w pewnym momencie zaczęła łagodnieć, wszystko właśnie w tym kierunku zmierzało. Pod koniec robiło się maślano. Zalał to następnie kefirowo-jogurtowy splot. Kwaskawy i z naturalną, mleczną słodyczą. Pod koniec w ogóle zrobiło się zaskakująco mlecznie - a mi do głowy przyszedł mleczny mango-ananasowy koktajl z akcentem malin i wiśni i całkiem sporą ilością kwaśnego soku cytryny.

Po zjedzeniu został kwaśny posmak cytryn i marakui, może też innych owoców, zestawiony ze słodkim ananasem. Czułam też ciężkość i pudrowość w kontekście tej słodyczy. Czułam się przecukrzona, mimo że także gorzki dym i rozgrzana ziemia stanowiły mocny element.

Całość mi nie podeszła. Za dużo było w niej cukrowowści, pudru, cukierkowo-oranżadowych nut. Wyszła przesłodzona. Melasa też była cukrowa i niespecjalnie pasowała. Ananas, maliny, kwaśne jabłka, mango i marakuja podsycone cytrusem to ciekawy splot, nie typowo madagaskarski, a jednak występujący w tym regionie i miał potencjał. Tylko że niestety wyszło to tak, jakby owoce naturalne walczyły z takimi "słodyczowymi". Dym, drzewa i ziemia w ogóle ustanowiły smakowitą gorzkość, jednak z czasem do słodyczy doszło łagodzenie (papierowo-maślano-nabiałowe?) i wtedy w ogóle słodycz za bardzo męczyła. 
Rozpływanie się też było nie w moim typie - za szybko-nijakie, a i tak tłuste.
Jednocześnie nie była to zła czekolada, o nie. Po prostu od tej marki i tabliczki w tej cenie oczekiwałam więcej, lepszego poziomu.


ocena: 7/10
cena: 200 zł (cena za cały zestaw 4 tabliczek po 60g; dostałam zniżkę, cena półkowa to 260 zł)
kaloryczność: 570 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy

niedziela, 6 sierpnia 2023

La Naya Colombia Sierra Nevada Organic 70 % Cacao Limited Edition Dark Chocolate ciemna z Kolumbii

W życiu zjadłam tylko trzy tabliczki marki La Naya, acz i tak bardzo dobrze zapisała mi się w pamięci. Nic dziwnego, skoro mi tak smakowały. Gdy tylko do Sekretów Czekolady zawitała dostawa czekolad La Nai wśród których znalazły się czyste ciemne nieznane mi, napisałam. Okazało się, że nie występują pojedynczo, a w pięknym zestawie prezentowym (jak potem sprawdziłam na stronie producenta, okazało się, że tylko w Polsce są nie do zdobycia pojedynczo). W sumie... było mi wszystko jedno, w jakiej formie je zdobędę. Po prostu musiałam je mieć. Jak zrobiłam szybkie rozeznanie, każda z zestawu ma oddawać jakieś emocje, ta np. zen, związek z naturą. Aha? W zasadzie pasuje to do charakteru marki, której właściciele głoszą hasło, że ich tabliczki są nie tylko "bean to bar", ale też "bean to emotion". Byłam ciekawa, jakież to nuty i emocje zaserwuje mi ta tabliczka, wybrana na początek ze względu na najniższą zawartość kakao.
Ponoć "zentitude", spokój i relaks, tej tabliczki oddają rafy koralowe, piaszczyste plaże, lasy deszczowe, pustynie i jeziora Sierry Nevady. Cóż, w jednej tabliczce? Nie mogłam się doczekać!

La Naya Colombia Sierra Nevada Organic 70% Cacao Limited Edition Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z Kolumbii, z regionu pasma górskiego Sierra Nevada; edycja limitowana wchodząca w skład zestawu Bean-To-Emotion.

Po otwarciu poczułam soczyste wiśnie i mnóstwo liści. W większości były zielone, powiewające na wietrze, niosące świeżość; związane z drzewami, ale też suszone. Te przywodziły na myśl raczej drewno jako już np. meble i liście suszone, wnoszące słodycz. Ewidentnie czułam też sporo gorzkiej kawy i słodyczy wanilii, która jakby próbowała ukryć zwykły cukier. Z tym związał się motyw jakby musujących cytrusów. Wyobraziłam sobie owocowe napoje z bąbelkami. Raczej cytrusowe, bo wiśniowość... jakby dołączyła do drzew, świeżości. Drzew wiśniowych? Za zielonymi liśćmi na pewno znalazło się też jakieś zielone pole, zboże i trawa.

Lśniąca i twarda tabliczka trzaskała przy łamaniu głośno i odważnie. Wydawała się kremowo-suchawa, a przekrój miała ziarnisty.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, miejscami (gdzie była najcieńsza) nawet szybko. Zmieniała się w nich w miękkawy, aksamitny i raczej rzadkawy krem. Była nieco tłustawa w śmietankowo-mleczny sposób. Upuszczała soczystość, czym samą siebie jakby jeszcze rozrzedzała, zdradzała lekką pylistość po czym łatwo, bez echa znikała.

W smaku najpierw wyłapałam palony cukier, a tuż za nim goryczkę, która najpierw jedynie nieśmiało zgłosiła swoją obecność.

Więcej śmiałości miały owoce, które po chwili także dały o sobie znać. Wyobraziłam sobie oranżadki w proszku dla dzieci o cukrowym charakterze, ale też naturalniejsze owocowe, acz musująco-gazowane napoje. Drogę przecierały cytrusy ze sporym udziałem cytryny. Dopiero później wchodziły wiśnie.

Palony cukier w tym czasie przemieszał się z wanilią. Goryczka dolatująca z tła zasugerowała czarną, acz słodką kawę. Kawę waniliową.

Gorzkość wzrosła - nagle znacząco. Była palona i wyraźnie kawowa. Na jej fali wpłynęło też trochę jasnego drewna (wyobraziłam sobie pałeczki muzyczne). W tle zamajaczył torf, ziemia. Pomyślałam o polu ze spulchnioną glebą, na którym wyrasta młode, zielone zboże.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa polała się mocniejsza kwaśność. I tak nie była imperatywna, ale znacząca i jakby bardziej naturalna. Dojrzałe, słodko-cierpkie wiśnie zaczęły dominować. Cytrusy jedynie ją podkręcały. Słodko-kwaśny, soczysty owoc wniósł też trochę cierpkości.

Goryczka i wanilia mieszały się w tym czasie z torfem, pojawił się śmietankowy element, który naprowadził moje myśli na śmietankowo-kakaowy mousse. Odnotowałam w nim grzybowy akcent. Obok mousse'u wystąpiła słodka kawa. Z waniliowo-karmelowym syropem? Wiśnie pod wpływem tych nut przybrały trochę alkoholowy charakter wina.

Zrobiło się łagodniej. Młode zboże zmieniło się po prostu w zboże oraz liście. Wanilia doszła i do nich, sugerując też liście tabaki. Było bardzo słodko, nawet z echem cukru, przez co zrobiło się trochę ciężko-drapiąco. Pojawiło się jasne drewno i wątłe, jasne drzewa z powiewającymi gałęziami, liśćmi. Były świeże.

Słodycz mocno obudowała wiśnie, że z czasem zaczęły jawić się jakoś mniej wiśniowo. Pomyślałam o żółtych czereśniach, wśród których tylko trafiają się kwaśniejsze sztuki, a tak są bardzo słodkie. Zaplątały się tam też rodzynki nasączone w czymś mocnym i bardzo słodkim, np. rumie. Czerwone owoce wciąż czułam... przez parę chwil niedookreślone. W końcu zadeklarowały się jako jasny arbuz z odnotowywalnym kwaskiem zielonej części. Otoczyły go zielone liście, trawa.

Pod koniec goryczka trzymała się dzięki znacząco palonej nucie. Reprezentowała czarną kawę, do której dodano bardzo słodki, niemal cukrowy syrop. I słodki alkohol?

Posmak należał do kawy palonej i już wyraźnie po prostu gorzkiej, podkreślonej ziemią. Czułam też ściągnięcie od wiśni, które pod koniec reprezentowały alkoholową słodycz. Słodycz zaś... jawiła się jako mniej owocowa, a bardziej trochę jak z cukrowego syropu do kawy, sosu do jakiegoś deseru / mousse'u. Drapała w gardle.

Całość była smaczna, ale trochę rozczarowała mnie za silną słodyczą ewidentnie cukrową. Skojarzeń z oranżadami, syropami (waniliowym i karmelowym czy też palono cukrowym) było trochę za dużo. Jednocześnie gorzka kawa, mnóstwo drewna i zielonych liści zachwycały, podkreślone soczystymi wiśniami i alkoholem. Intrygujące wydały mi się nuty żółtych czereśni i kwaskawego arbuza. Torf, kakaowy mousse z grzybowym akcentem... te pojedyncze aspekty cały czas podkreślały i kwasek, i goryczkę, więc ogółem tak za słodko na szczęście nie było. Czekolady jednak nie uważam za specjalnie harmonijną, a trochę jakby się przekomarzała. Ciekawa! Tym bardziej szkoda, że postawili na biały cukier.


ocena: 8/10
cena: 200 zł (cena za cały zestaw 4 tabliczek po 60g; dostałam zniżkę, cena półkowa to 260 zł)
kaloryczność: 555 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy

wtorek, 22 maja 2018

La Naya Tanzania 67 % Kaffir lime and lemongrass ciemna z Tanzanii z liśćmi limonki kaffi i trawą cytrynową

Ostatnią posiadaną tabliczką La Nayi, także limitowaną, była czekolada z dodatkiem. Najpierw nie zwróciłam na to tak specjalnie uwagi, mówiąc sobie, że ta jest po prostu z Tanzanii, ale nie. Plantacyjna z dodatkiem - spodziewałam się, że był to porządnie przemyślany ruch, więc byłam bardzo ciekawa (choć chyba nie aż tak ciekawa, jak czystych plantacyjnych).

La Naya Tanzania 67 % Kaffir lime and lemongrass to ciemna czekolada o zawartości 67 % kakao z liśćmi limonki kaffir i trawą cytrynową.

Od razu po otwarciu poczułam cudowną soczystość w cytrusowym klimacie, na który złożyła się również wyrazista nuta ziemi i drzew. Nie było to często pojawiające się połączenie ziemi i cytryn, a coś bardziej gorzkawo-limonkowego. Wspaniały kontrast wilgoci i rozgrzania otaczała słodycz, głównie kwiatowa, a więc cudownie zwiewna. Wpisały się w to też słodziutkie maliny i jasny miód. Do głowy przyszedł mi syrop malinowy i lody malinowo-limonkowe - na patyku, takie "dziecięco-cukierkowe", ale wyidealizowane.

Czekolada trzaskała przyzwoicie, a w ustach rozpływała się na niemal ślisko-tłustawy krem z poczuciem zgęstniało, zaschniętego sosu. Kojarzyło mi się to z lodami zrobionymi na pełnej śmietance i wcale nie kłóciło się z wyglądem, bo miała kolor ciemnej, ale mlecznej czekolady.

W smaku zwłaszcza w pierwszej chwili wydała mi się słodziutka, wręcz słodziuteńka. To szaleństwo dojrzałych, słodkich malin... albo raczej malinowych lodów zrobionych z takich i posłodzonych miodem. Nie. Opływających miodem. Jasnym (też jakimś kwiatowo-malinowym?).

Nie zrobiło się jednak zbyt słodziaśnie, bo dołączył do tego sorbet limonkowy, albo nawet coś lżejszego, jak wyidealizowane lody wodne limonkowe, bo wydały mi się wręcz trochę cukierkowe. Wciąż miałam też poczucie... owocowej esencjonalności? Jakby jakaś gruszka?

W słodyczy tego wszystkiego cały czas przeplatały się kwiaty - ogrom kwiatów (ale jakby z wyróżnieniem róż i to trochę "perfumowych"). To one tworzyły bardzo udane przejście do konkretniejszych nut.

Dość szybko, wraz z limonką, pokazała się ciepła nuta drzew. Rozwijała się, stawała się coraz odważniejsza. Wraz z akcentem skórki limonki sugerowała delikatną gorzkawość. To była jednak taka... soczyście-wilgotna gorzkawość, rześka i wkomponowana w "perfumowe kwiaty".

Z czasem zaczęłam też wyraźnie czuć trawę cytrynową. Wniosła wytrawniejszy, choć wciąż orzeźwiający motyw. Kwiatom i cytrusom narzuciła ziołowy ton, przy którym miód zyskał poważniejszy charakter.

Trawa cytrynowa i drzewa, łącząc się ze słodyczą i skojarzeniem z lodami na śmietance, pod koniec też wypuszczały coś lekko mleczno-maślanego... Tu o słodyczy zaczynałam myśleć jako wręcz o toffi-karmelowej... palonej lekko? Bo z ciepłym charakterkiem. Chwilami wyobraźnia podsuwała mi obraz jakiś gruszek w karmelu / miodzie.

W posmaku pozostawała lodowa malinowo-cytrusowa kompozycja, oraz (bardziej w roli bazy) drzewa i ziołowość, złagodzona słodkimi kwiatami.

Czekolada smakowała mi, zaintrygowała niecodziennym klimatem, ale nie porwała. Świetnie wyszła ta jej lodowość, sorbetowość - takie ochłodzenie soczyste - w każdej płaszczyźnie (zapach, smak, struktura), miałam wrażenie, że dodatki zupełnie zlały się z nutami czekolady, tworząc niezwykły bukiet. Mi jednak wyszło to za słodko, bo jednak cała ta miodowość, słodziutkie lody, słodkie kwiaty i maliny, nawet "gruszkowa" limonka, a na koniec wręcz mleczno-maślany karmel zdominowały tu ziołowość i drzewa, które gorzkawość jedynie sugerowały. Kwasek jako smak też w sumie tu nie wystąpił, a do takiego klimatu by pasował (bardziej chyba nawet niż gorzkość).

Skojarzyła mi się trochę z mokrą, karmelowo-owocową Domori Morogoro Tanzania 70 % (jednak Domori pokochałam za bardzo charakterny wydźwięk, którego La Nayi zabrakło), i, co ciekawe nie tyle pełnowymiarową tanzańską czekoladą, co neapolitanką Pralusa - pewnie chodzi o to, że przy kilku gramach nuty kakao nie miały okazji porządnie się rozwinąć, a w La Nayi do akcji wkroczyły dodatki. Neapolitanka Pralusa: czerwone owoce, maślany karmel, mrożona herbata - o, o, podobny wydźwięk. A jeśli chodzi o "interpretację dodatku trawy cytrynowej", to przypadła mi do gustu bardziej niż jedyna wcześniej jedzona z trawą tą Pacari Lemongrass, bo Pacari wyszła za bardzo nią "przyprawiona" jak jakieś obiadowe danie.


ocena: 8/10
kupiłam:  Sekrety Czekolady
cena: 24,99 zł (za 60 g)
kaloryczność: 552 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, liście limonki kaffir 0,7%, trawa cytrynowa 0,4%

czwartek, 26 kwietnia 2018

La Naya Costa Rica Maleku 72 % ciemna z Kostaryki

Często zdarza mi się kupować od razu kilka tabliczek do próbowania, bo latami nauczyłam się, że w takich sprawach mam pecha: kiedy mam wybrać w ciemno jedną rzecz, zazwyczaj pada na najgorszą. W przypadku La Nayi - jakoś nie ufałam tej litewskiej marce - na początek wybrałam tylko tabliczkę z Wietnamu. Okazała się przecudowna, toteż po jakimś czasie kupiłam inne, również z edycji limitowanej. Sięgając po dzisiaj przedstawianą wiedziałam, że będzie dobrze, ale pozostało pytanie: w jaki sposób? Miała to bowiem być moja druga w życiu tabliczka z kakao z Kostaryki. Pierwszą był Morin Costa Rica noir 70 %, jedzony lata temu (jesień 2015, a więc na początku przygody z prawdziwą czekoladą).

La Naya Costa Rica Maleku 72 % to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao z Kostaryki z regionów, gdzie uprawą kakao zajmuje się rdzenne plemię Maleku.

W pierwszej chwili po otwarciu poczułam zapach soku owocowego, nutkę cytryn (z naciskiem na skórki) i drzewa o ciepłym wydźwięku. Nieokreślony "sok owocowy" z czasem poszedł w kierunku jakiś malin, czarnych porzeczek, a wśród "ciepłych drzew" doszukałam się orzeszków... ziemnych / piniowych? A tu zaraz moja uwaga skupiła się na piniach (w sensie, że znowu drzewa).

Tabliczka o niemal definicyjnie czekoladowym kolorze łamała się z pięknym trzaskiem, była twarda, a w ustach raczej zbita, choć rozpływała się leniwie na idealnie tłusty, gładki krem.

Już w chwili robienia kęsa czekolada za każdym razem wydawała mi się "opalana" i smakująca niemal gęstym, naturalnym sokiem owocowym (mowa o owocach leśnych).

Najpierw niejednoznaczny miks owoców niósł sporo słodyczy, ale i smakowite kwaski. Słodkie maliny, kwaskowate czarne porzeczki i jeżyny, które to w ogóle niezłego charakterku całości nadały. Z czasem to właśnie jeżyny wywyższały się ponad swoje owocowe towarzyszki.

Pomogła im w tym wytrawniejsza nuta, która jawiła mi się jako "opalaność". Chwilami zdecydowanie dominowała nad owocami albo raczej: sterowała nimi. To jakby... sok w opalanej beczce. Beczka z zacnego drewna. Czułam ciepły wydźwięk tego drewna, ale z pewną wilgocią. W tle zaznaczały się jakieś orzeszki i jakby zbożowość. Niósł je wytrawniejszy, palony klimat, ale nie gorzkość. W końcu, w połowie degustacji stało się jasne: słód. Smak wydał mi się nagle niewyobrażalnie jednoznaczny i obrazowy.
Dzięki "palonemu słodowi" słodycz odebrałam jako palonokarmelową.

Przy drewnianej wilgoci i zbożu wychwyciłam jakby i coś kwiatowego, łagodnego. Powiedziałabym, że nawet i jakieś mleczne skojarzenia miałam - pewnie przez konsystencję kremu. Chwilami drewno, może właśnie przez słodycz i tę lekkość widziało mi się jako wilgotny las. Jego najniższy szczebel, gdzie kryją się jeżyny.

Na końcówce, obok palono-drzewnych, słodowych nut wracała właśnie i owocowa kwaskowatość, choć tym razem nazwałabym ją raczej cytrynową (taka też trochę "opalana skórka cytrynowa"). Właśnie cytrynowo-opalany posmak, choć i z pewnym poczuciem "żywych roślin" (kwiaty, drzewa), pozostawał po tej czekoladzie na bardzo długo.

Muszę przyznać, że bardzo podobała mi się słodowość czekolady, a także to, że owoce nie narzucały się słodowi, a się w niego wkomponowały. Jeżyny, trochę malin i skórka cytrynowa w zapachu i posmaku wyszły ciekawie, bo w wydaniu soku lub opalane, a nie jako świeże. Czekolada nie była więc soczysta, ale bardzo wilgotna. Mimo zestawienia smaków wcale nie wyszła gorzko. Raczej tak wytrawniej, ale nie gorzko. Jej kwaskowatość również nie była zbyt narzucająca się, a słodycz... na odpowiednim poziomie, choć w ogóle jakby nie ingerowała jako ona sama.

Po przeczytaniu recenzji Morina sprzed lat uznałam, że musiały smakować bardzo podobnie. Wspomnienia wróciły, jakbym jadła ją całkiem niedawno, przypomniałam sobie, jak męczyłam się z opisaniem smaku "nieumiejętnie palonego karmelu". Przecież cała ta opalaność była słodowa (choć w Morinie słodsza) - dlaczego mi to do głowy nie przyszło? Cytryny, charakterne owoce (w Morinie żurawina) i drzewa (w Morinie sosna).
La Naya wyszła jednak jakby... bardziej wielopłaszczyznowo, harmonijnie. Podobała mi się jej głębia i wyrazistość, choć wolałabym jednak silniejszą gorzkość kakao.
Na pewno ogromny plus należy jej się za konsystencję idealnie gładkiego kremu (jak Domori).

PS Producent pisał jeszcze o nucie grzybów leśnych - za nic ich nie czułam, ale cieszę się, że tak wyszło. Nie wiem, jakby z nimi było.


ocena: 9/10
kupiłam:  Sekrety Czekolady
cena: 24,99 zł (za 60 g)
kaloryczność:  559 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa

poniedziałek, 3 lipca 2017

La Naya Vietnam Ben Tre 70 % ciemna z Wietnamu

Po pozytywnych doświadczeniach z czekoladami litewskiej marki Naive, zwróciłam uwagę na inną markę z tego kraju, która wcześniej specjalnie mnie nie ciekawiła. Co prawda, dzisiaj opisywaną czekoladę kupiłam raczej ze względu na pochodzenie kakao, bo po Erithaj rozsmakowałam się w czekoladach z ziaren z Wietnamu oraz dlatego, że to limitowana edycja, ale co tam. Prawdopodobnie na jej podstawie rozstrzygnę, czy, a jeśli tak to kiedy, zajmę się innymi propozycjami marki La Naya.

La Naya Vietnam Ben Tre 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao pochodzącego z Wietnamu z prowincji Ben Tre.

Po otwarciu zobaczyłam tabliczkę o ciepłym kolorze, która miała czerwono-ametystowe przebłyski.
Barwy te świetnie pasowały do zapachu, bo z owoców czułam tu czarne porzeczki i truskawki (możliwe, że i inne czerwone owoce). Zaintrygowały mnie jednak inne nuty rysujące się wyraźnie. Był to ciemny, wilgotny chleb na zakwasie, pewna leśna roślinność oraz lekka paloność zmieszana z przyprawami, podchodząca pod pestki (dyni?).

Twarda czekolada w ustach rozpływała się leniwie, ale bezproblemowo, leciutko zalepiając i pozostawiając minimalnie kredowy efekt.

W pierwszej chwili poczułam prażone pestki, ich neutralnawość oraz (nieco słabiej) orzechy. Za nimi stała lekka słodycz, którą początkowo nazwałam miodową, ale z czasem klimat tej czekolady sugerował mi raczej rodzynki, choć wciąż z delikatną miodowością.

Wspomniany klimat tworzony był przez soczysty kwasek, który pojawiał się jakiś czas po tych pierwszych, statecznych nutach. Od razu piszę, że nie miał w sobie nic a nic z cytrusów, był za to mocno czarnoporzeczkowy (wbrew temu, co piszą w internecie i na opakowaniu czekolady o czerwonych porzeczkach, ja czułam ogromną przewagę czarnych).
W połączeniu ze słodyczą kwasek dał efekt rodzynek z niedojrzałych winogron, a więc takich ewidentnie kwaskowatych. Same jasne winogrona także czułam, ale nieco słabiej.

Raz po raz pojawiał się posmak dobrze wypieczonego, wilgotnego ciemnego chleba, będący wyraźnie nutą naturalnej goryczki nieprzesadnie prażonego kakao.

Z "chlebowej" nuty wychodziły przyprawy - odrobinę rozgrzewające, kojarzące się ni to z pieprzem, ni to z czymś lżejszym, które po scaleniu z owocami, stały się ich integralną częścią. To było jak wyraziste dżemy: truskawkowy, może malinowy i porzeczkowy z charakternymi przyprawami.
Pojawiała się przy tym pewna rześkość... taka już nie tyle soczysta, co po prostu orzeźwiająca. Mogło się to chwilami kojarzyć z efektem mięty lub anyżu / lukrecji, choć nie były one wyczuwalne jako smaki. Nadało to też słodyczy zamglonego wyrazu, co bardzo mi się podobało.

Ciekawie ten efekt lekkości wychodził na końcu, kiedy to nasilał się palono-pieczony smak i robił się bardzo kawowy. Na samej końcówce pojawiała się maślana nuta, ale już posmak znów nabierał wyrazistości kawy.

Pozostawał na bardzo długo i, oprócz kawy, był mocno miodowo-rodzynkowy, choć wciąż soczyście-kwaskowaty, a nie taki słodki, z pewnym rozgrzaniem - mimo tych orzeźwiających nut przypraw - które kojarzyło się z poczuciem po skończeniu picia kawy właśnie.

Oj ciekawie to wszystko wyszło! Nuty ciemnego chleba na zakwasie i czerwono-czarnych owoców w połączeniu z przyprawami i kawą... no, mnie to kupiło, zwłaszcza, że słodycz była taka trochę stłumiona, wycofana. Truskawki i porzeczki to niby dość zwyczajne nuty, ale już w połączeniu z miodowymi "rodzynkowatymi winogronami" lub "winogronowymi rodzynkami" wyszły niecodziennie.

Bardzo smakowała mi ta czekolada, nie mam jej nic do zarzucenia. Niewątpliwie jej ogromną zaletą jest to, że posiada wiele nut, choć wydają się trzymać określonego nurtu.
Mnie jednak to wyrazistość i jednoznaczność czekolad Erithaj urzekła - według mnie ten przedział (ok. 70 % kakao) lepiej wyszedł właśnie tamtej marce, ale La Nayę na pewno wciągam na listę "koniecznie przyjrzeć się bliżej".

Po zjedzeniu tej czekolady doszłam do wniosku, że twórcą czekolad z dodatkami La Naya musi być geniusz - przecież ich czekolady mają dodatki, które są m.in. w tej czekoladzie (o dwóch pozostałych wypowiedzieć się nie mogę, bo nie próbowałam) wyczuwalne jako nuty (chleb i miód, a także konkretne owoce) - czyżby w poszczególnej tabliczce chciano położyć nacisk na konkretną nutę? Będę musiała je popróbować, żeby się przekonać!


ocena: 9/10
kupiłam:  Sekrety Czekolady
cena: 24,99 zł (za 60 g)
kaloryczność:  555 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakao, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa