czwartek, 28 lutego 2019

Lindt Creation Pistachio Delight with Almond Pieces ciemna 47 % z pistacjowo-migdałowym nadzieniem z kawałkami migdałów

Uwielbiam pistacje, jak i pistacjowe rzeczy. Nawet jeśli nie wychodzą pistacjowo, co jest dość śmieszne. Gdy zamiast pistacji czuję marcepan, w sumie jestem usatysfakcjonowana, bo często się z tym liczę (albo nawet na to liczę? hue hue). Sztuczność orzechów laskowych przeważnie mi przeszkadza, a tu... bo rozumiem, że to aromat pistacjowy nadaje ten dziwny posmak? W sumie to nie wiem i średnio mnie to obchodzi, dopóki efekt jest smaczny. Sięgając po tę czekoladę liczyłam, że taki będzie, ale nawet nie próbowałam obstawiać, czy autentycznie będzie pistacjowo, czy może jednak marcepanowo. W tym przypadku bardzo ciekawiła mnie forma, bo myślałam, że z taką tabliczką Lindta jeszcze się nie spotkałam (grafika na opakowaniu zasugerowała mi brak podziału, coś a'la Zotter).

Lindt Creation Pistachio Delight with Almond Pieces to ciemna czekolada o zawartości 47 % kakao z "nadzieniem truflowym o smaku pistacjowym z kawałkami migdałów", choć ja bym powiedziała, że raczej z pistacjowo-migdałowym kremem mlecznym z kawałkami migdałów.

Gdy zabrałam się za rozrywanie sreberka, dobiegł mnie intensywny zapach przesłodzonej, ale niewątpliwie ciemnej czekolady i mocno migdałowego marcepanu.
Po połamaniu i "rozdziabaniu" kawałka czekolady, doszła do tego lekko pistacjowa nutka.

Tabliczka trochę zaskoczyła mnie tym, jak wyglądała (jednak podział na kostki), ale... tak to typowy ciemny Lindt: niemal czarny, trzaskający przy łamaniu, ale nie strasznie twardy.
Gruba warstwa czekolady skrywała pokaźną ilość twardego, zbitego nadzienia pełnego sporych kawałków migdałów.
Przy robieniu kęsa wydała mi się twarda i konkretna. W ustach czekolada bardzo szybko zdradzała swoją silną tłustość, mięknąc w maślano-ulepkowaty sposób. Przejście do nadzienia było gładkie, gdyż i ono było tłuste, ale w lżejszy, o wiele przyjemniejszy, bardzo mleczno-gładki sposób. Co więcej, poczucie tłustości rozganiała pokaźna ilość sporych kawałków świeżo-chrupiących migdałów.

Od pierwszej chwili zaatakowała mnie przesadzona cukrowość, która po chwili przeszła w scukrzony kakaowy sos / syrop. Bardzo słodki, ale jednak lekko cierpko-wytrawny o palonym wydźwięku.
Czekolada  wydała mi się przesiąknięta aromatem marcepanu (czuć to nawet po oddzieleniu jej nożem), co wyszło bardzo przyjemnie. Wraz z kakao stworzył on złudzenie alkoholowego posmaku.

Marcepanowy smak nadzienia ujawniał się bardzo szybko, a potem rósł, częściowo nieco zwalczając słodycz, poniekąd zagarniając ją do siebie. Wraz z rozpływaniem się kawałka, nadzienie nieco przełamywało cukrowość.
W ustach rozszedł się smak mleka i delikatnych migdałów. Poczułam coś z pogranicza nugatu migdałowego i marcepana. Gdy zrobiło się bardziej mlecznie, pojawiły się pistacje, by zaraz czmychnąć przed świeżymi migdałami, wzbogaconymi o leciutką goryczkę.

Zaczęłam bowiem rozgryzać kawałki migdałów, których naturalny i wyrazisty smak na moment wszystko zdominował. Podkreślił tym samym skojarzenie z marcepanem.

Migdałowo-marcepanowy, choć znacząco "umleczniony" (jak marcepanowo-mleczny krem) smak na koniec połączył się z czekoladą sugerującą niemal likierowo-kakaowe nuty w cukrowej tonacji, tworząc całkiem wyraziste i smaczne połączenie.

W posmaku pozostały migdały, mleczność i lekkie poczucie sztuczności z pogranicza marcepana i pistacji. Było mi też za słodko.

Całość wyszła całkiem smacznie, choć zdecydowanie za bardzo cukrowo. Zdziwiło mnie, jak wyraźnie mleczno-migdałowe i nieprzesłodzone było nadzienie. Taka baza świetnie połączyła się z marcepanowymi nutami, ale i pistacjom pozwoliła na co nieco. Wszystko zepsuła jednak przecukrzona czekolada. Czuję, że poważniejsza, a więc 70 %, dopiero mogłaby nadać charakteru tej tabliczce. Ewentualnie, jak miało być słodko-słodko, lepszym rozwiązaniem byłaby mleczna, wtedy wyszłoby pewnie uroczo mlecznie i marcepanowo. Cukrowa ciemna o zdecydowanie za silnej tłustości to najgorszy możliwy wybór.


ocena: 7/10
kupiłam: Tesco
cena: 13,49 zł (za 150 g)
kaloryczność: 599 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie (za darmo z chęcią bym przygarnęła)

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, tłuszcz kokosowy, migdały (3%), krem migdałowy (migdały, cukier), bezwodny tłuszcz mleczny, laktoza, lecytyna sojowa, barwnik (chlorofile i chlorofiliny), aromat pistacjowy, odtłuszczone mleko w proszku, aromat, ekstrakt słodowy jęczmienny

PS Zapraszam do aktualizacji recenzji Lindt Chocolate Cake, bo i tę tabliczkę robią w nowej oprawie. Zmiany nie tylko w wyglądzie.

środa, 27 lutego 2019

Organiko 95 % Cacao ciemna z Dominikany

Zdarza mi się, że patrzę na jakąś markę i nie umiem powiedzieć, czy zaliczyć ją do tych mniej znanych "do degustacji" czy takich zwyklejszych, a udających "super czekolady do degustacji". Żeby nie było, potrafią mi i posmakować, i nie podejść z obu tych kategorii. Rozgraniczam je tak sobie raczej tylko po to by... wiedzieć w jaki dzień tygodnia jaką zjeść. Gdy z Sekretów Czekolady mogłam zaopatrzyć się w czekolady Organiko, wybrałam trzy tabliczki bardzo ostrożnie. Potem doczytałam, że to mała hiszpańska czekoladziarnia założona w 2004 roku kupująca produkty od małych producentów, wszystko o odpowiednich standardach... Wyglądało w porządku. Dosłownie też, bo opakowania wydają mi się... malownicze.

Chocolate Organiko 95 % Cacao to ciemna czekolada o zawartości 95 % kakao trinitario z Republiki Dominikany.

Po rozerwaniu folii po całym pomieszczeniu rozniósł się smakowity i intensywny zapach soczystej cytryny i innych cytrusów, tak rześkich, że aż kojarzących się również z trawą cytrynową i chłodzącymi ziołami, czymś roślinnym. Niczym prąd, było to uziemione ziemistymi nutami. Ziemia łączyła się z "orzechową" kokosowością całego, naturalnego orzecha kokosowego i oleju kokosowego. Przy tym doszukałam się odrobiny imbiru z pogranicza rześkiego, a już ostrzejszego.

Przy łamaniu tabliczka trzaskała lekko, nie była twarda jak sugerował jej ciemny, lśniący wygląd. Przy robieniu kęsa wydała mi się dziwnie krucha. W  ustach rozpływała się idealnie gładko i bardzo tłusto. Leniwie i niechętnie zalepiała usta. Wydawała się zrobiona z oleju z pyłkiem (tak drobnym, że gładkim), przez co mimo poczucia otłuszczonych ust, lekko wysuszała.

W smaku najpierw poczułam mocno gorzką ziemistość. Była to ziemia czarna i wilgotna. Jej smak trwał przez moment, przemknął w nim kwasek wiśni, aż nagle...

Po ustach rozeszła się silna słodycz kojarząca się ze słodzikiem. Do poczucia wilgoci dołączył orzeźwiający chłodek. Słodzik zrobił się bardziej lukrecjowy, a poziom słodyczy wzrósł do niewiarygodnego poziomu. Normalnie jak w 60%, a nie 95%.

Gorzkość straciła na znaczeniu, gdy mignął smak cytryny. Kwaśność nieco przełamała słodycz, wpisała się w jej orzeźwienie, a po chwili i gorzkością się zajęła. Słodycz przybrała bardziej rześko-roślinny wydźwięk. Poczułam goryczkowatego grejpfruta jako "czerwonego cytrusa", który swój początek ulokował w wiśni. Jej wspomnienie gdzieś tam się zaznaczało.

Gorzkawość po chwili połączyła się z kwaskiem, podbijając tym samym ziemię, która po tym wszystkim, mniej więcej gdy już połowa kawałka się rozpłynęła, zaczęła wydawać mi się bardziej pieczona, "suchsza". Najpierw mignęło przypalone ciasto ze śmietanką (jakby nutka J.D. Gross Amazonas 60 %), a po chwili zrobiło się bardzo kokosowo w kontekście orzechowo-oleistym. Czułam się, jakbym jadła nieco słodzikową tabliczkę z oleju kokosowego i kakao (jak tabliczki Lifefood). Pojawiła się specyficzna nuta dymu i cierpkość oraz lekka pikanteria. Na myśl przyszły mi też ściągające, zielone jeszcze banany.

W posmaku pozostała kokosowo-ziemista cierpkość, ściągnięcie i poczucie chłodzącej, lukrecjowo-słodzikowej słodyczy - bardzo znaczącej, ale nie jako smak przewodni.

Całość wydała mi się dziwna. Część nut podobała mi się. Połączenie lukrecji i ziemi byłoby boskie, gdyby nie słodzikowość. Odjęłabym tu nieco słodyczy, której obecności w sumie nie rozumiem. Tłustość jest bardziej zrozumiała (czuję, że dużo tłuszczu jest i w tych 95 % kakao), ale słodycz? Kokos też byłby smakowity, gdyby za bardzo nie poszedł w olej. W smak szło się wciągnąć, ale tłustość bardzo mi przeszkadzała od początku do końca.

Jej lepiąco-bagnista struktura i lukrecjowo-ziemisty smak szybko skojarzyły mi się z Michel Cluizel Los Ancones 67 %, która jakby za sprawą słodyczy miała więcej nut (miodowa, wiśniowo-alkoholowa, kawowa). W Cluizelu było coś dziwnego (w internecie pisali o nucie oliwek), a tu przy większej zawartości kakao... ta dziwność chyba wyszła na pierwszy plan. Smak oleju kokosowego i tłustość z pyłkiem były obrzydliwe. To już właśnie poniekąd "setkowa oleistość", ale wymieszana z "bagienkowością", osadzająca się na ustach... i to jakby przy smaku 60% kakao.
Czułam tu jednak też "kokosową orzechowość" i sporo cierpkości. Cierpki i orzechowy był też Pralus Republique Dominicaine 75 %, ale on niósł także cudowny bukiet owoców. Kolejna cecha wspólna to bananowe ściągnięcie.
Aby sprawdzić, czy rzeczywiście jest z nią, jak jest, kawalątek dałam Mamie: konsystencję uznała za w porządku (lubi tłuste bagienkowate czekolady, a tłustość ogólnie jej nie straszna), ale w smaku przeszkadzała jej gorzkość i kwaśność (dla niej nie do przebrnięcia jak w przypadku takich o zawartości więcej niż 50%, bo setkami pluje po paru sekundach)... Właśnie, przeszkadzała i tyle, a nie skłaniała do wyplucia (jak to zazwyczaj bywa przy wyższych zawartościach kakao).


ocena: 6/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 13 zł (za 70 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 525 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, cukier trzcinowy, lecytyna sojowa

wtorek, 26 lutego 2019

Czekolateria Deserowa ciemna 50 % czekolada nadziewana o smaku sernika z pomarańczą

Mimo że Czekolateria dała mi wystarczającą ilość powodów, by już nie sięgnąć po żaden ich produkt, do dzisiaj prezentowanej czekolady podeszłam z nadzieją. Ok, nie miałam wyjścia, bo kupiłam ją jeszcze zanim spróbowałam którąkolwiek z już opisanych, ale przecież to właśnie sernikowa Czekolateria smakowała mi spośród tamtych najbardziej. Co prawda z innej linii, ale że ostatnio sernikowe czekolady fundowały mi miłe chwile (zwłaszcza sernikowy Wedel okazał się ogromną niespodzianką), liczyłam, że i z tą tragedii nie będzie. Ciekawiło mnie, czy w wykonaniu Czekolaterii wygra sernik truskawkowy czy pomarańczowy.
Swoją drogą, od razu po otwarciu zwróciłam uwagę na kostki. Znowu brak logo First Nice, a podobieństwo z Baronem i ciemną porzeczkową Czekolaterią ogromne. O co chodzi z tą Czekolaterią? Różni producenci?

Czekolateria Deserowa czekolada nadziewana o smaku sernika z pomarańczą to ciemna czekolada o zawartości 50 % kakao "z nadzieniem (50%) o smaku sernikowym i kandyzowaną skórką pomarańczową".

Po rozchyleniu sreberka poczułam się zdezorientowana, bo oprócz słodko-palonej, trochę polewowej ciemnej czekolady, poczułam wyraźnie ser. Po przełamaniu utwierdziłam się w przekonaniu, że to, co czuję jest bardziej po prostu serowe (trochę białoserowe), niż sernikowe (jakkolwiek "słodyczowe"). Przynajmniej odnotowałam też pomarańczę, która już była goryczkowato-słodka, i to w cukrowy sposób.

Mimo prawie 5 miesięcy do końca terminu ważności tabliczka wyglądała tragicznie (a inne przechowywane w tych samych warunkach wyglądają u mnie normalnie).
Przy łamaniu była twarda, lekko trzaskała. Czekolada wydała mi się średnio tłusta, a jej nadzienie zbite i nieco kruche, choć raczej nie wysuszone. Podczas robienia zdjęć skórek pomarańczy nie znalazłam.
Jakież zaskoczenie spotkało mnie po spróbowaniu!
Czekolada okazała się bardzo tłusta, kremowo-bagienkowata i maślano-gładka, choć pozostawiająca pylisto-prawieproszkowy efekt. Szybko miękła i rozpływała się, zalepiała usta i odsłaniała zwarte, początkowo zbite, sucho-proszkowe nadzienie. Ono również nie czekało na oklaski, by zacząć mięknąć. Wtedy atakowało tłustością: to tłusta gruda wypełniona proszkiem. Nie było czysto margarynowe, ale w dużej mierze margarynowe i po prostu zbyt tłuste. Rozpływało się wolniej od czekolady.
Moje zdziwienie podtrzymała duża ilość skórek pomarańczy. Odznaczały się prawie kamienną twardością i znikomą soczystością.

W smaku czekolada okazała się przesadnie słodka, ale jednocześnie znacząco i przyjemnie palono-gorzka. Mogła w tym trochę podchodzić pod kawę z syropem kakaowym, który z czasem robił się niestety coraz bardziej cukrowy.

Słodycz rosła szybko. Gdy nadzienie tylko trochę się wyłoniło, usta wypełnił mi cukier. Rozszedł się mleczno-margarynowy smak, na chwilę nad wszystkim zawisła mdłość, a potem tenże smak został podbity stęchło serową nutą. Cukier w dużej mierze to kamuflował.

Wraz z rozpływaniem się, na wierzch wychodziły skórki pomarańczy.
Kandyzowana pomarańcza podbijała cukrowość, ale wraz z nią pojawił się cytrusowy (powiedziałabym, że lekko cytrynowy) motyw. Jego goryczka umocniła stęchło-skarpetowy wydźwięk sera. Wydaje mi się, że to po prostu aromat jak z różnych rzeczy serowych... ale nie jestem pewna, bo w sumie cukrowość i mleczno-margarynowy smak przeważał zdecydowanie. O skojarzenia z czymś sernikowym naprawdę tu ciężko. Pod koniec w cukrowo-mlecznej toni chyba wychwyciłam waniliową nutkę i wtedy z wątłą nutką pomarańczy może to i zahaczyło o sernik (ale jakiś nędzny).

Końcówka była trudna do określenia... słodko-tłuszczowa, a więc nijaka, ale też nijako naaromatyzowana. Czekolada odchodziła w niepamięć, pozostało coś cytrusowego, ale niezbyt kwaśnego z racji ogólnej słodyczy.
Posmak należał do margaryny, porozgryzanej skórki pomarańczy i cierpkawości (pomarańczowo-kakaowo-sztucznej).

Czekoladę uważam za złą, nawet patrząc obiektywnie, trudno o plusy. Nie smakowała sernikowo, a czymś po prostu kiepskim; jakość leży. Mnie zmogła nie tylko jej cukrowość i tłuszczowość, ale też dziwne posmaki i struktura. O ile sama czekolada w smaku, mimo przesłodzenia, wyszła po prostu kiepsko, tak jej miękka tłustość wydała mi się paskudna (w mlecznej mogłabym uznać ją za "do przejścia"). Tłustość nadzienia była zupełnie innego typu, ale też wydała mi się okropna: zbitka proszku i margaryny. Skórki prawie kamienne i wyjałowione smakowo. Nadzienie wyszło nijakie, bo margarynowo-cukrowe, czemu nie pomogła nawet całkiem silna mleczność. Brak jakiegokolwiek kwasku, który by to przełamał, a dziwnie serowy akcent nie miał za wiele wspólnego ani z sernikiem, ani z jakimkolwiek dobrym serem.

Nieadekwatna w stosunku do nazwy i zrobiona byle jak.
First Nice Czekolateria Czekolada mleczna z nadzieniem o smaku sernika z truskawkami to przy niej niebo. Tej o wiele bliżej do Czekolaterii deserowej z nadzieniami o smaku czekoladowym i czarnej porzeczki, ale... jej margarynowość, dziwna nuta podbijana przez kamienne pomarańcze przebiły po prostu tanią niesmaczność tamtej.

Mamie nadzienie odpowiadało, choć smaku nie umiała określić (domyśliła się, że coś z pomarańczą dzięki "temu twardemu czemuś"; jak jej powiedziałam, że to miało być sernikowe, niepewnie odparła: "noo..."), ale sama czekolada nie (bo gorzka). Też jednak nie dała rady zjeść dla samego nadzienia.


ocena: 2/10
kupiłam: Lidl
cena: 3,99 zł (za 143g)
kaloryczność: 558 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz roślinny w zmiennych proporcjach (palmowy, shea z masłosza Parka), tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, odtłuszczone mleko w proszku, kandyzowana skórka pomarańczowa 2% (skórka pomarańczowa 61%, sacharoza, dekstroza, kwas cytrynowy, substancja konserwująca: dwutlenek siarki), proszek serowy 0,5%, lecytyna sojowa, ekstrakt z wanilii, naturalny aromat (zawiera mleko)

poniedziałek, 25 lutego 2019

Zotter Jingle Bells Rock / Marzipan + Red Wine ciemna 70 % z marcepanem i czekoladowo-sojowym kremem z czerwonym winem i goździkami

Zima kojarzy mi się z grzańcem, toteż nie mogę powiedzieć, że nie lubię tej pory roku. Dobry, galicyjski grzaniec to jest to! Jednak nie pogardzę też grzańcowymi słodyczami, zwłaszcza, jeśli chodzi o Zottery. Ciemne z kremem z czerwonym winem mają wyjątkową łatwość w zdobywaniu u mnie 10/10, więc od dawna marzyłam o takiej po prostu "ciemnej grzańcowej", ale... aż tak to Zotter mi w myślach nie czyta, ewentualnie robi to połowicznie, bo na zimę 2018/19 wyszła taka czekolada, tylko że jeszcze z marcepanem. Całe szczęście, że także marcepany tej marki ubóstwiam!


Zotter Jingle Bells Rock / Marzipan + Red Wine to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao z (18%) marcepanem i (39%) czekoladowo-sojowym kremem z czerwonym winem (z winiarni Schönberger) i goździkami; wegańska.
Zawartość kakao w kremie czekoladowym to 40 %.

Po rozchyleniu papierka, dotarł do mnie smakowity zapach obłędnie migdałowego marcepanu z wyraźną nutą alkoholu i róż. Te nasiliły się zwłaszcza po przełamaniu tabliczki. Ogółem kompozycja wydała mi się mieć nieco ciastowy klimat. Nie zabrakło też woni samej czekolady, serwującej palono-orzechowe nuty.

Przy łamaniu tabliczka zaskoczyła mnie twardością. Chrupnęła zdrowo. Wszystko to pewnie dlatego, że marcepan stanowił najcieńszą warstwę.
W ustach czekolada rozpływała się gładko-kremowo, nie za tłusto, a pozostawiając lekko suchawy efekt, co podkreślał krem czekoladowy.
Krem wydawał się bowiem suchawy, choć nie brakowało mu gładkiej tłustawości. Rozpływał się łatwo, mimo że był bardzo zbity i gęsty. Kontrastowo do marcepanu wydał mi się wręcz twardy.
Marcepan był najlżejszą warstwą. Odznaczał się rzadkością i wilgocią. Nie sprawiał wrażenia nasączonego, a jedynie naturalnie soczystego za sprawą migdałów, dzięki którym też specyficznie trzeszczał (jak miękkie i zmielone wiórki kokosa?).
Mimo że przez kontrast czekolada trochę się w ustach rozlatywała, najlepiej było przegryzać się przez całość, bo warstwy bosko się uzupełniały.

W smaku czekolada raczyła szlachetną gorzkością o nutach dymu i orzechów, podkreślanych nadzieniem. Przesiąkła nim bez wątpienia - zarówno migdałową, jak i alkoholową nutką.

Marcepan wyłaniał się spod niej szybciej, podkręcając słodycz różaną nutą. I tak jednak słodycz pozostała na niskim poziomie. W ustach rozeszła się za to potęga migdałów. Marcepan wyszedł niezwykle czysto migdałowo, acz niewątpliwie z marcepanowym, goryczkowatym charakterkiem.  Różany motyw nadał mu "ciężkiej zwiewności zawilgoconych kwiatów". Najpierw wyraźnie wyczuwalny był sam, a dopiero po chwili mieszał się z alkoholowością kremu czekoladowego. Róże w pewnym momencie niemal zrównały się z marcepanem (wsparte czerwonym winem).
Mimo że był pyszny także spróbowany osobno, sam nie robił aż takiego wrażenia, bo to druga warstwa podkreślała jego powagę, dodając alkoholu. A przejście... takiego doskonałego przejścia miedzy warstwami dawno nie spotkałam.

Czekoladowy krem wchodził właśnie alkoholową nutą, w której od samego początku czuć jakość. Po ustach zaczął rozpływać się bardzo orzechowo-chlebowy smak z ewidentnie wyczuwalną sojową wytrawnością. Korzenność cudownie nakręcała się z tym, przekładając się na skojarzenia z korzennym chlebkiem / ciastem. Słodycz trzymała się na niskim poziomie, ale ta kremu wydała mi się głównie korzenna - goździkowa, a więc również ostra. Gorzkość "dymnego" kakao wszystkim sterowała.
Smak alkoholu szybko rozgościł się ewidentnie jako dobre czerwone wino. Nie był ordynarny, ale wyraźnie wyczuwalny. Wydawał się podkreślać esencjonalną czekoladowość, wnosząc trochę wiśniowo-czarnoporzeczkowe nutki, idealnie pasujące do róż.

Bliżej końca, gdy marcepan prawie zniknął, smak czerwonego wina wyszedł na pierwszy plan na dłuższy moment. Wydaje mi się, że to półsłodkie czerwone wino. Rozchodziło się w orzechowo-kakaowym otoczeniu, wznosząc na piedestał korzenną pikanterię.

Po wszystkim pozostał posmak wina o zapędach ciemnoowocowych, wymieszanego z różami oraz palono-gorzkoczekoladowy z wyraźnie wyczuwalną pikanterią.

Czekolada była genialna. Idealnie uzupełniające się warstwy w ciemnej otoczce, mniam! Wyraziste, dobre czerwone wino i równie wyrazisty marcepan - w parze, ale nie do końca (każde miało chwilę na debiut solo, ale była też chwila wymieszania się ich), cudownie doprawione różami i nie małą ilością przypraw korzennych (słodko-ostre goździki - wraz z jedzeniem coraz bardziej zastanawiałam się, ile tej pikanterii wypływa z wina). Słodycz niska, za to wytrawność, uzyskana dzięki soi i kakao, wysoka. Kompozycja nie wydała mi się jednak tak do potęgi czekoladowa, a bardziej ciastowa, a więc wciąż pyszna.


 ocena: 10/10
kupiłam: biokredens.pl
cena: 16 zł
kaloryczność: 484 kcal / 100 g
czy znów kupię: mogłabym

Skład: miazga kakaowa, surowy cukier trzcinowy, marcepan (migdały, cukier, syrop cukru inwertowanego), czerwone wino, tłuszcz kakaowy, syrop ryżowy, proszek sojowy (soja, maltodekstryna, skrobia kukurydziana), olej słonecznikowy, sól, goździki, lecytyna sojowa, sproszkowana wanilia, anyż, cynamon

niedziela, 24 lutego 2019

Duffy's Guatemala Rio Dulce 70 % ciemna z Gwatemali

Z tabliczek Duffy's kupionych ostatnim razem tę zostawiłam na koniec. Nie wiem, czy do końca świadomie, ale tak wyszło. Teraz czuję, że dobrze się ułożyło, bo podoba mi się jej pochodzenie i opakowanie. Gwatemala to kraj, o którym jest bardzo, bardzo cicho. Zarówno jeśli chodzi o rynek czekolad (rzadko jakieś stamtąd widuję), jak i o ogół. Mało się o tym kraju słyszy, a przecież skryte w dżungli ruiny Majów muszą być czymś niezwykłym...

Duffy's Guatemala Rio Dulce 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao criollo z Gwatemali z okolic rzeki Dulce, z farm Xoco. Ziarna użyte do produkcji tej czekolady leżakowały 3 miesiące.

Po otwarciu poczułam bardzo delikatny zapach karmelizowanych / prażonych w miodzie orzechów o bardzo ciepłym wydźwięku. Potrzebował chwili, by się roznieść i nabrać pewności siebie. Prażony motyw podkreśla jakby odrobina przypraw, pieprzności i trochę chlebowe zapędy (?), dzięki czemu wydźwięk był dość poważny. Woń zawierała jednak pewną lekkość kwiatów.

Tabliczka o soczystym nieco bordowym odcieniu, pięknie trzaskała w pełny sposób z racji twardości.
W ustach rozpływała się leniwie, nie za tłusto a błogo kremowo. Po pewnym czasie przybierała na soczystości, ale leciutko pylisty efekt sprowadzał ją na bardziej esencjonalnie czekoladową drogę.

Już w trakcie robienia kęsa poczułam silną i uroczą słodycz należącą do m.in. suszonych ("chlebowatych?") "fig w miodzie". To było przede wszystkim słodkie, karmelowo-miodowe, ale właśnie z elementem owoców, a więc jak owoce w miodzie / karmelu lub jakieś kandyzowane. 

Przebłysk kwasku odwrócił uwagę od słodyczy. Wydał mi się nieco owocowy, ale chwilę później już bardziej "zakwaszony" (wciąż jednak o słabym nasileniu). Przed moimi oczami mignął chleb, który szybko zmienił się w nieczekoladowy piernik, wprowadzający subtelną gorzkawość i pieczony motyw. Tu odnalazł się ciepło-prażony klimat zapachu.
Lekka goryczka zasugerowała mocne, ale niejednoznaczne, owoce - czarne porzeczki i czarny bez?

Słodycz cały czas się rozwijała, choć nigdzie jej się nie spieszyło. Z tą pewną lekkością (podbudowaną pylistym efektem?) skojarzyła mi się z ulotnym pyłkiem kwiatów i samymi białymi kwiatami (porzeczek i bzu?). 

Stateczna gorzkość w tle ustabilizowała się, nadając czekoladzie powagi. Mimo że nie rwała się na pierwszy plan, była centrum wszystkiego. Normalnie definicja czekoladowości. Czekolada przez duże C, przejawiająca się w prażonych nutach orzechowo-ziemistych. 

Prażenie wyciągnęło konkretniejsze przyprawy. Poczułam pieprzność, a z racji lekkości i soczystości owoców, skojarzyła mi się z tymi wszystkimi "egzotycznymi" pieprzami. Pikantny, wilgotno-podkwaszony / orzechowo-ziemisty piernik z ogromną ilością miodu, mniam!

Końcówkę zamknęła właśnie słodycz. Za sprawą pieprzności nabrała charakteru, niczym ciemny, goryczkowaty miód. To właśnie miód czułam w tej chwili przede wszystkim. 
Za nim kryły się cukierkowe nuty kandyzowanych owoców lub owoców w syropie (morele / brzoskwinie?), ale to miód dominował.

Miód w parze z bezkreśnie czekoladową gorzkością - to właśnie zostało w posmaku, wraz z porzeczkową cierpkością i prażono-pieczonym aspektem. 

Całość wyszła zaskakująco statecznie i... jedno-niejednoznacznie. Cudowna gorzkość mieszała się tu ze słodyczą za sprawą różnych aspektów, tworzyły harmonię. Pieczone nuty przewodziły, ale tyle skojarzeń się na nie składało, że aż trudno coś jednego wybrać (chleb / nieczekoladowy piernik, orzechy, samo karmelizowanie / prażenie). Podobnie z miodem, który został podbudowany przez karmel i nieco "podcukrzone" owoce. Gorzkość jednak stała na pierwszym miejscu. Kwasku właściwie nie czułam jako takiego, a tylko jako "wpisany" (porzeczki, podkwaszony piernik).
Wszystko obracało się cały czas w tych samych klimatach, w tej samej, obłędnej głębi.
Podobała mi się też konsystencja, bo wydała mi się wyśrodkowana (jeśli o wszystkie cechy chodzi).

Podobnie cudownie czekoladowy był Zotter Labooko Guatemala 75 %. Cechy wspólne to także wyważenie między ogólną prażonością i kwiatowością, soczystością i palonością. Orzechowo-karmelowe klimaty też w podobie, ale Zotter był bardziej owocowy, a przy tym karmelowy, orzechowy. Duffy's to przede wszystkim nuty pieczone (orzechów i piernika) oraz miód, zaprawione charakterkiem przypraw, w momencie gdy Zottera cechowała raczej maślana łagodność. W Zotterze urzekły mnie co prawda "owocowe twory", ale na szczęście "cukierkowe kandyzowanie" Duffy's było bardzo słabiutkie (gdyby była to silniejsza nuta, pewnie niezbyt by mi pasowała).
Zotter to dynamika, ogrom owoców przy jednoczesnej maślanej łagodności, a Duffy's lenistwo przy głębi poważnego smaku. Strukturę zdecydowanie wolę Duffy's. 
Wyraźnie czuć inne podejście do kakao z tego samego kraju. Moje serce należy do Duffy's.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 16,59 zł (za 60 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 587 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

sobota, 23 lutego 2019

FA So Good! Raw Bites Kuleczki z figami

Nie lubię pralinkowej / kulkowej / cukierkowej formy słodyczy. Raw bary przeważnie mi smakują, ale jadam je sporadycznie, więc dzisiaj przedstawiany produkt można uznać za coś nie dla mnie. Trafił do mnie w wyniku małego nieporozumienia. Otóż te kulki wypatrzyłam z paroma innymi słodyczami dla Mamy, pokazałam jej i sobie parę nabrała. Ona bowiem uwielbia wszelkie cukierki, kulki, draże itd., a czasem ma zrywy na coś zdrowszego. Te wzięła dla mnie (nimi akurat machałam), widząc, że zawierają właściwie wszystko, co lubię: daktyle, figi i miód. Prawda to, acz... wszystko wolę oddzielnie (przy czym owoce w ogóle samodzielnie). Jedyny wyjątek, gdzie uwielbiam to połączenie (razem z innymi rzeczami "w podobie"), to masa makowa. Było mi jednak trochę głupio, toteż jaja kulki dla jaj z grzeczności przyjęłam. A poza tym, dlaczego nie? "Pewnie są smaczne." Zajrzawszy na stronę Fitness Authority trochę zwątpiłam widząc głównie odżywki białkowe i jakieś suplementy diety, które to wszystkie są dla mnie nieodkrytym, dzikim lądem, którego nie chcę nawet kartografować (a co dopiero przemierzać i odkrywać).

FA SoGood! Raw Bites Kuleczki z figami to... "kuleczki z figami", uściślając: kulki na bazie daktyli z figami i miodem, produkowane przez Fitness Authority.
Opakowanie zawiera 6 kulek, łącznie 60 gramów.

Po otwarciu poczułam zapach "ukwaszonych" suszonych owoców, który próbował wręcz udawać coś cytrusowego. Silna słodycz daktyli i fig z pomocą miodu przywodziła na myśl duszną masę makową, co z kolei przełożyło się na ulotne skojarzenie z orzechami (których w składzie brak).

Kulki były plastyczno-miękkie. Pod naporem noża lub zębów uginały się, były skore do rwania i ciągnięcia ciągnięcia. Lepiły się, ale żadnych plam nie zostawiały.
W ustach były dość zwarte, z czasem się rozchodziły, ale nie na daktylową papkę, bardziej jak miękki wypiek. Cechowała je wilgotność i silny stopień przemienia, przy czym pod koniec ujawniły lekko pyliście-mączny efekt. Całkiem sporo w nich strzelających pesteczek fig.

W smaku w pierwszej chwili... zaskoczył mnie kwasek, jakby "podkwaszone suszone owoce". Z małym opóźnieniem, ale wraz z nim po ustach rozszedł się nieśmiały smak miodu.

Tymczasem pojawiła się lekko chlebowa nuta i delikatne figi. Figi jako całość, szybko podkręciły słodycz, za sprawą której zaczęły dominować. Potem ich smak złagodniał, odszedł w jakąś duszno-roślinną mgłę. Taki jakiś nijaki chłodek? "Słodzikowa mąka" - to byłoby to, gdyby taka istniała.

Sytuację wykorzystał miód i wbił się na miejsce słodyczy. W pewnym momencie zrobiło się za słodko za sprawą jasnego miodu właśnie. Kręcił się przy nim lekki kwasek, co uprzyjemniło odbiór. Daktyle odeszły na tył, ukrywając się tam niemal zupełnie.

Na koniec do miodu dołączył mączno-nijaki, dziwnie duszny akcent.

W posmaku została właśnie mączność i poczucie scukrzonego, jasnego miodu, może też starych, scukrzonych fig.

Kulki mi nie podeszły. Forma nie moja, struktura bardzo przeciętna, a w smaku było coś dziwnego. Czuć figi i miód, a jednak to taka przesadzona i niezbyt przyjemna słodycz wymieszana... z jakimś kwaśnym posmakiem. A ten duszno-chłodny element to może... Mączność? Chyba tak.

To było tak średnie i dziwne w kontekście "nie chcę jeść czegoś takiego", że po jednej kulce oddałam Mamie. Wydobycie od niej, czy smakowały jej, było nie lada wyzwaniem. "No czuła figę z czymś..." - nie była pewna, czy mi smakowały i ją hojnie poczęstowałam, czy to odrzut, a wiedziała, że "to zdrowe". W końcu jednak usłyszałam: "z rzygami no". Stwierdziła, że do dziwnego posmaku jakoś przywykła po trzeciej, ale nie, nie smakowały jej.


ocena: 4/10
kupiłam: Lidl
cena: jakieś 8 zł (góra 10 zł; Mama płaciła) za 60 g
kaloryczność: 342 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: daktyle 50%, figi 20%, koncentrat białka serwatkowego, miód 10%

czwartek, 21 lutego 2019

Chateau Salzbrezel mleczna z solonymi preclami

Lubię precle, ale nie szaleję na ich punkcie, przez co jem je bardzo rzadko. Nie podoba mi się to, że w Krakowie preclami nazywa się bułko-obwarzanki. Nie uznaję też tej drobnicy do piwa ze sklepów. Dla mnie precel to precel cienki, ale duży, wypieczony prawie na chrupko. Precle jako dodatek w czekoladzie zaś... podobają mi się, ale "z lampką ostrzegawczą". Może dlatego, że to niemal dobro luksusowe, jakoś rzadko występują (a z lampką, bo dwa razy się nacięłam). Gdy tylko zostałam zapytana, czy chcę dzisiaj przedstawianą, natychmiast przypomniała mi się dostępna tylko w zagranicznych Lidlach Bellarom Salzbrezel mleczna śmietankowa z solonymi preclami.


Chateau Salzbrezel to mleczna czekolada o zawartości 32 % kakao z solonymi precelkami.

Rozchyliwszy papierek poczułam ogrom wyrazistego, naturalnego mleka zmieszanego z błogą, lekko orzechową nutą. Złożyła się na nią sugestia kakao i leciutki "pieczony" motyw. Po przełamaniu pieczoność można już było skojarzyć z preclami.

Już w dotyku czułam tłustość czekolady, wydała mi się nieco ulepkowata, ale nie miękka. Całość właściwie cechowała pewna kruchość, ale to  z racji mnóstwa wtopionych kawałków kruchych precli. W zasadzie świetnie trzymały się czekolady, ale troszeczkę kruszyły się niezależnie od niej. To, że były wtopione do połowy grubej czekolady podczas jedzenia okazało się świetnym rozwiązaniem.

W ustach czekolada rozpływała się kremowo w umiarkowanym tempie, gęsto zalepiając usta za sprawą mleczno-maślanej tłustości. Jej poczucie rozganiały świeże i chrupiące, raczej suche (ale w sensie, że konkretnie wypieczone i świeżo-preclowe, a nie "suche wióry") precle. Zostawione (nierozgryzane), nasiąkały, miękły i nieco się rozchodziły, a gryzione przyjemnie chrupały, nieco rzężąc. Nie były twarde, niektóre okazały się częściowo puste w środku (co ułatwiało im mięknięcie). W ich okolicy znalazło się sporo drobniutkich ziarenek soli. Mi najbardziej odpowiadało poczekanie, aż zmiękną i wtedy pogryzienie ich "obok czekolady" (mniej więcej w połowie rozpływania się), żeby została na koniec.

W smaku czekolada przywitała mnie nieco za silną słodyczą i równie silnym smakiem naturalnego mleka. Ogarniało usta, niosąc skojarzenie z chłodnym mlekiem pitym w upalny dzień. Była w nim pewna rześkość, lekkość (obstawiam, że za sprawą maślanki).

Z mlecznej / mleczno-maślanej toni wyłoniła się pieczono-orzechowa nuta, która zdetronizowała słodycz. Owszem, dalej było słodko, ale nabrało to charakteru orzechowo-czekoladowego kremu w towarzystwie chłodnego mleka.

Pieczony posmak rósł wraz odsłanianiem się precli, których specyficzny smak zaczął znacząco mieszać się z czekoladą. W pewnym momencie zrównały się, chwilowo (rozgryzane) nawet zagłuszały czekoladę, ale potem zreflektowały się i wyrównały. Precle były wyraziste i mocno wypieczone. To taki przekąskowo-pszeniczny, przypalonopaluszkowaty smak, ale w wersji nienachalnej. Sól czuć przy nich wyraźnie, ale nie pchała się na pierwszy plan. Raczej nadała charakteru preclom i zmieszała je z czekoladą, co przełożyło się na sugestie pieczonych / prażonych orzechów laskowych

Po tym, jak uporałam się z częścią precli, sól potęgowała rześkość mleka, które w tym momencie miało nieco maślankowe zapędy, a cały pieczono-słony klimat ze słodyczy wydobył karmel. Pokuszę się o stwierdzenie, że i kakao mignęło, ale końcówka znów należała do słodkiego mleka i słonawych precli.

Posmak pozostał wyśmienicie mlecznoczekoladowy, bardzo słodki, ale za sprawą słoności nie przesadnie. Oczywiście charakterne, "palone" i dobre jakościowo precle również czuć (jakże mogłoby być inaczej?).

Całość wyszła naprawdę udanie. Czekolada może i była za słodka, ale jej mleczność mnie urzekła. Precelki również przypadły mi do gustu. W smaku wyraziste, ale nie napastliwe, łączące się spójnie z czekoladą za sprawą doskonale trafionej ilości soli, której nie poskąpiono. Spodobał mi się wydźwięk tej tabliczki: słodko-mleczny, a jednocześnie ewidentnie słono-preclowy (szala nie przechyliła się w za bardzo paluszkowym kierunku), kojarzący się z prażonymi orzechami laskowymi.
Na aplauz zasługuje struktura, bo to wcale nie musi być czekolada do chrupania (ale może być, jak ktoś lubi i w porę schrupie precle). Cudownie gęsto rozpływała się całościowo. Nie była przesadnie najeżona preclami, ale nie pozostawiała niedosytu.

Smakowała mi bardziej od Bellarom Salzbrezel, bo była bardziej wyważona, spójna. Wydaje mi się, że mleko pasowało bardziej niż bellaromowa śmietankowość.
Nie wiem, czy ktoś jeszcze pamięta limitkę Milki z preclami - ani precle nie smakowały w niej preclowo (kojarzyły mi się z "kilkuletnimi, niedopieczonymi paluszkami" - zapis z zeszytu), ani nic nie grało, sól była nachalna . Po Milce (a potem jeszcze po okropnym, ale zupełnie z innej beczki, Astorze) zrobiłam się ostrożna, jeśli chodzi o czekolady z preclami, po Bellarom bardziej już zobojętniałam, a po tej... moje brwi poszybowały bardzo wysoko, jakie to było dobre!
O ile paluszków nie lubię, precelki lubię teoretycznie (nie jadam), tak do tej czekolady z chęcią bym wróciła.


ocena: 10/10
kupiłam: ktoś mi kupił "na zlecenie" w Niemczech
cena: 7 zł
kaloryczność: 522 kcal / 100 g
czy kupię znów: mogłabym

Skład: cukier, pełne mleko w proszku (17,8%), tłuszcz kakaowy, mąka pszenna, maślanka w proszku, laktoza, olej palmowy, sól, emulgatory: lecytyna sojowa, mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych; słód pszenny, skrobia pszenna, regulator kwasowości: wodorotlenek sodu; drożdże, ekstrakt wanilii

środa, 20 lutego 2019

Roshen Dark Bubble Chocolate ciemna 56 % napowietrzona

O marce Roshen nie mam wyrobionego zdania, bo żadnego jej produktu nie próbowałam. Trzy różne tabliczki jednak kupiłam i miałam zamiar jakieś stanowisko zająć. Zaczęłam od chyba najdziwniejszej, a przynajmniej takiej, jakiej nigdy jeszcze nie widziałam. Miałam ochotę na czekoladę ciemną, ale lekką, więc wydawała się ok, ale... Ciemna czekolada w formie bąbelkowej? W sumie nie wiedziałam, co myśleć. Bąbelkowe wymysły nie są zbytnio w moim stylu, ale nie mówię "nie", jeśli miałby być dobrze zrobione. A skoro nawet Milka Bubbly jest spoko...


Roshen Dark Bubble Aerated Chocolate to ciemna napowietrzona czekolada o zawartości 56 % kakao.
Tabliczka to jedynie 85 g.

Po otwarciu poczułam silny zapach bardzo słodkiej, niewątpliwie ciemnej czekolady, choć zajeżdżającej trochę polewą. Kojarzyła się z syropem / sosem czekoladowym lub nawet likierem (ale tylko troszeczkę).

Łamała się z łatwością, lekko przy tym ni chrupiąc, ni trzaskając. Z racji wielu pęcherzyków powietrza, odznaczała się kruchością. W przeciwieństwie do znanych mi bąbelkowych czekolad, ta nie miała warstwy normalnej na wierzchu (chyba że dosłownie minimalną). Próbując, czy da się tam coś podważyć nożem, odkryłam, że "dzióbię w bąbelkach".
Gdy próbowałam jakoś zgryźć potencjalny wierzch, czułam dziwny efekt jakby mikroskopijnych bąbelków umiejscowionych w jakiejś kruchej i suchej grudce.
Kiedy umieściłam kawałek w ustach, potrzebował chwili by zacząć się rozpływać. Czekolada najpierw była lekko oporna. Potem rozpływała się w umiarkowanym tempie z bąbelkowym, leciutko musującym efektem. Mimo to, zakrawała o plastikowy ulepek. Nie była lekka, ale w żadnym wypadku nie była też tłusta. Pozostawiała za to suchawy efekt.

W smaku od pierwszej chwili czuć silną słodycz i kakao, kojarzące się z polewą.
Słodycz, wraz z napowietrzono-musującą strukturą trochę się oddaliła, więc na scenę wkroczyła gorzkawość.

Łagodna i zwyczajna gorzkawość należała do polewy dobrej jakości... na jakimś mocno przypieczonym kakaowym cieście. Silny bowiem był motyw palenia, który znalazł ujście w likierowo-kawowym smaku.

Słodycz nagle zasygnalizowała swoją obecność. Wkroczyła jako likier... albo raczej tylko sos czy syrop ciemnoczekoladowy... może kakaowy. Zasładzający, ale z poczuciem wytrawności. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa uderzyła cukrem, który szybko starał się załagodzić "waniliowaty" posmak.

Słodycz połączyła się z palono-gorzkawym smakiem ciasta z polewą i kakaowo-kawowych sosów / likierów, co wyszło całkiem nieźle. Smaki wyrównały się, były przystępne i wyraziste. Chwilami migała pewna ordynarność, ale z racji niecodziennej struktury, umykała.

Po czekoladzie pozostał posmak za silnej słodyczy cukru i trochę kojarzącej się z syropem / likierem czekoladowo-kawowym oraz cierpkość kakao.

Całość wyszła całkiem nieźle. Mimo że kakao miało tu bardzo prosty wydźwięk, to nie zabrakło mu gorzkawości, nie było to tanie i odtłuszczone kakao. Tabliczka wydała mi się bardziej właśnie zwyczajnie kakaowa niż ciemnoczekoladowa. Przesadna słodycz jeszcze to przemodelowała na te wszystkie likierowo-polewowe klimaty, przy czym wyłaniały się nuty "waniliowate" (nie waniliowe!) i "taniości", ale przy bąbelkowej strukturze na takie rzeczy mniej zwraca się uwagę.
Konsystencja jednak też idealna nie była. Oprócz bąbelkowości zakrawała o plastik, więc jakość uważam za taką sobie (tu zdecydowanie wygrywa Milka).
Ot, w sumie może być tak jako niewymagająca czekoladowa ciekawostka. Mi towarzyszyła w pisaniu (w przerwach, by pobudzić umysł, w czym średnio sprawdziła).
A czy takie napowietrzenie pasuje do ciemnej czekolady? Do wątpliwej jakości takiej jak ta, w sumie poniekąd tak, ale nie bardziej, niż do mlecznej.


ocena: 7/10
kupiłam: odkupiłam od osoby prywatnej
cena: 4 zł
kaloryczność: 540 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakakowa, tłuszcz kakaowy, kakao w proszku, lecytyna sojowa, aromat waniliowy

wtorek, 19 lutego 2019

Madecasse Pure Dark Chocolate 70 % ciemna z Madagaskaru

Są marki, które według mnie mają w sobie "to coś", a przez innych są nieco marginalizowane. Ani trochę mi to nie przeszkadza i zastanawiam się nawet, czy wtedy taka marka nie widzi mi się jako jeszcze bardziej moja. Dobrym przykładem takiej jest Madecasse. Czarę czekoladowej gorzkości, którą to jak wiecie kocham, przepełniły lemurki na opakowaniach, przypominające o tym, że Madecasse wspiera pomoc dla nich na Madagaskarze.

Madecasse Pure Dark Chocolate 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Heirloom z Madagaskaru.

Po otwarciu, niczym Ozyrys biczem neheh, uderzyły mnie cytrusy oraz ziemistość mieszająca się z kefirem. Było to bardziej goryczkowato-kwaśne, cierpkie niż czysto kwaśne. Gdy cytrusy zaczęły rozchodzić się na cytryny i pomarańcze, w tle zadomowiła się prażona nuta orzechów i przetworów wiśniowo-różanych.

Ciemna tabliczka, mimo że matowa, cieszyła soczystym odcieniem i zacnym trzaskiem grubych, żywych gałęzi przy łamaniu. Była twarda.
Mimo że przekrój wydał mi się nieco ziarnisty, czekolada rozpływała się zaskakująco gładko (ale też nie do końca gładko). Czułam jej tłustawość, gdy pozostawiała na podniebieniu i języku swe smugi, ale jej główną cechą była nieziemska soczystość. Wraz ze smakiem sprawiła, że czekoladę odebrałam jako lekką. Soczyście-wilgotną, z pewną zwiewnością i hektolitrami lejącego się soku. A na koniec do soczystości dodała też leciutko pyliście-suchy efekt.

W pierwszej chwili dominowała słodycz zawilgoconych, ale wcale nie ciężkich róż oraz szlachetnego karmelu.

Nagle między te smaki, w wilgoć, wkradła się soczysta cytryna i kefir. Z racji tego, że cytryna wystąpiła i jako sok, i skórka przyniosło to mieszaninę kwaśności i cierpkości, nie samą kwaśność. Umożliwiło również wyraźniejszy debiut gorzkości.

Gorzkość nie spieszyła się. Leniwie rozchodziła się na tyłach. To ona uszlachetniała karmel, nadając mu palonego charakteru. Sama zaś smakowała orzechami i ziarnami kawy.
Pojawiła się ziemistość łącząca gorzkość z kwaśnością. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kwaśność osiągnęła szczyt, by następnie zatonąć w słodyczy.

Poczułam niezwykle soczyste, słodkie pomarańcze albo nawet słodziutkie, łagodne mandarynki. Karmel i różane nuty wchłonęły poszczególne inne akcenty i tak oto karmel pod wpływem ziemistości zmienił się w daktyle, a róże w całe złożone przetworowe miksy: z wiśniami i śliwkami. Wszystkie te owoce miały w sobie podkwaszony motyw, który podbijały gorzkawa ziemia i kawa z tła.

Na koniec z cytrusów pozostały już słodkie mandarynki i pomarańcze, wraz ze swoją obłędną soczystością; za sprawą daktyli kefir zmienił się w łagodną maślankę i ogólnie bardziej mleczną nutę, a róże zanikały, pozostawiając jedynie kwiatową lekkość.
Ziemista gorzkawość pod wpływem stonowania odsłoniła bardziej laskowoorzechowe nuty.

Właśnie orzechy, już bardzo lekka ziemista gorzkawość, kwiatowa rześkość / lekkość i ogrom, cały wszechocean soczystości pozostały w posmaku. Na tę ostatnią przełożyły się głównie cytryny, ale i słodkie pomarańcze / mandarynki. Posmak pozostał na bardzo długo.

Czekolada zachwyciła mnie. Gorzkość wydawała się w niej tłem, ale jej kawowo-ziemiste nuty były bardzo wyraźne (mimo że nie na pierwszym planie). Dominowała słodycz, jednak nie była taka "czysta", a skomplikowana. Nie zwracała na siebie uwagi aż tak, jak kwasek / cierpkość, bo ten był tak dynamiczny... że rządził wszystkim. A że wszystko się mieszało... nic nie było takie czysto-napastliwe (z przegięciem), a świetnie wyważone.
Podobała mi się droga, jaką przebył karmel i daktyle oraz ich połączenie z kefirem. Róże i cytrusy cudownie się połączyły, a orzechowa, spokojniejsza końcówka nie mogła być lepsza.
Konsystencja idealnie oddawała smak. Tak jak inne Madecasse, na swoją zawartość kakao to geniusz.


ocena: 10/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 18,29 zł (za 75 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność:  645 kcal / 100 g
czy kupię znów: tak

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna słonecznikowa

poniedziałek, 18 lutego 2019

Lindt Hello Cinnamon Buns mleczna z orzechowym kremem, kawałkami ciastek oraz cynamonem i kolendrą

Nie wiem, jak to jest, że pewne smaki lubię teoretycznie. Lubię ich nuty w czekoladach, ale gdy przychodzi mi daną rzecz zjeść w rzeczywistości, coś mi nie pasuje. Podobnie chyba jest z tym, że podoba mi się zamysł na coś. Niekoniecznie chcę coś takiego zjeść, ale jak jest oryginalne, to jakoś mnie cieszy. Cinnamon roll uważam za twory bardzo specyficzne i fajne, mimo że nie w moim stylu i nie mam ochoty jeść takich rzeczy. Na Lindta stylizowanego na coś takiego jednak ochotę miałam sporą. Uznałam, że pewnie będzie bardziej mleczno-cynamonowy, na zasadzie jak słodycze tiramisu czy creme brulee też z tymi deserami zazwyczaj mają niewiele wspólnego. Jednak cynamonowo-mleczna czekolada brzmi smacznie, prawda?

Lindt Hello, Nice to Sweet You Cinnamon Buns to mleczna czekolada z orzechowym kremem (36%), kawałkami ciastek (2%) oraz cynamonem i kolendrą (stylizowana na cynamonową bułkę "cinnamon roll").
Edycja limitowana na zimę 2018.

Już w trakcie otwierania z zaskoczeniem odnotowałam intensywny zapach, jednoznacznie kojarzący się ze... słodką, "ciastową" bułką orzechowo-cynamonową do granic możliwości. W wyobraźni przeniosłam się do zacnej piekarni z pieczonymi, cynamonowymi różnościami.

Przy łamaniu czekolada lekko trzaskała, a przy robieniu kęsa, kostka nie zapadała się ani nic. Wydała mi się twardawa, zwarta.
Każda kostka skrywała dużo dość tłustego kremu z zatopionymi większymi i mniejszymi kawałkami ciastek.
W ustach czekolada rozpływała się błogo, zalepiająco tłusto-kremowo i spójnie z kremem, który odróżniał się od niej silniejszą tłustością. Również był gęsty, ale mniej zalepiający, a bardziej oleiście-mleczny i typowo nugatowy. Jak dla mnie jego tłustość za nadto osadzała się na ustach i trochę mi przeszkadzała, mimo że nie była złej jakości.
Ciasteczka nieco ją rozbijały. Były chrupiące i suche, ale nie twarde, a świeże i całkiem w porządku. Długo im zajęło, by zaczęły się rozchodzić (robiły to średnio mięknąc), co dla mnie było wadą, bo wolałabym, by miękły i rozpływały się łatwiej. Część gryzłam w trakcie "obok czekolady", część na koniec i w sumie wyszło nieźle.

W smaku sama czekolada przywitała mnie silną słodyczą i ogromem mleka, któremu wtórowała nutka kakao i korzenność, którą ewidentnie przesiąkła. Mleczność rosła, ale słodycz szybko ją wyprzedziła.

Właśnie słodycz umożliwiła wyłonienie się nadzieniu. Ono bowiem jeszcze bardziej ją podbiło w mleczno-nugatowym kontekście.
Obok wciąż kręciła się korzenność. Gdy czekolada odsłoniła wnętrze, cynamon zagrał bardzo wyraźnie. Mieszał się ze słodyczą, pikanteria puszczała oczko.

Bardziej niż pikantność, do głowy przyszła mi "korzenna pieczoność". Poczułam wyraźnie ciastowo-bułkowato-ciasteczkowy motyw... Po prostu motyw jakiegoś wypieku. Ogólna korzenność splotła się z nugatowym smakiem. Orzechy laskowe miały łagodny, acz wyraźny charakter, bardzo związany z prażono-pieczonym smakiem.

Nugatowo-cynamonowe smaki opierały się na przesadnej słodyczy, ale gdy wreszcie odezwały się pierwsze rozgryzane ciastka, na znaczeniu przybrał bułkowato-ciastkowy motyw. Ciasteczka okazały się bardzo delikatne i neutralnie-pszeniczne, niby "słodziuteńkie", ale zarazem rozbijające słodycz. Wnosiły wyraźny, pieczony smak i odrobinkę soli (także pewną sodowość). Nie odebrałam ich jako stricte ciastka korzenne.

Cynamon zespojony ze słodyczą też rósł, aż w pewnym momencie wydał mi się przerysowany, sztucznawy. Korzenna goryczka kolendry podkreślona namiastką kakao jednak co i raz zawracały go na czysto-cynamonową, charakterniejszą i prawie ostrawą, drogę.

Końcówka była właśnie bardziej korzenno-wyrazista, ale też bardzo mleczna. Wróciła mleczna czekolada i nugatowe przesłodzenie.

Posmak należał do cynamonu, za słodkiego i oleistego nugatu oraz skojarzeń z cynamonowym wypiekiem, bułką lub mało korzennymi ciastkami w towarzystwie mleka.

Mam mieszane uczucia co do tej czekolady. Była zasładzająco-tłusta (co trochę mi przeszkadzało) i mocno cynamonowa, czyli właśnie taka, jaka jest typowa cinnamon roll. Ogólnie może się właśnie tak kojarzyć poprzez "pieczony" klimat mieszaniny ni bułek, ni ciastek (pewnie podrasowano to aromatami). Zaskoczyła mnie, i to pozytywnie, jej nugatowość zbudowana na orzechach laskowych. Smakowicie mieszały się z cynamonem i mleczną czekoladą. Ciasteczka to obiektywnie świetny pomysł, ale ja wolałabym, żeby zamiast tak zacnie chrupać, miękły (byłoby to bardziej bułkowate).
Korzenność stała na dobrym poziomie, acz niepotrzebne były te wybiegi do sztuczności.

Mimo zasłodzenia i całej tłustości (podkreślam, że była to nugatowo-mleczna tłustość) nie odebrałam jej jako cukrowo-ulepkowatej. Mimo wad, to smaczna, korzenno-nugatowa, "wypiekowa" propozycja, którą warto spróbować.


ocena: 8/10
kupiłam: ktoś mi kupił "na zlecenie" w Niemczech
cena: 8 zł
kaloryczność: 571 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa, orzechy laskowe (8%), dekstroza, olej palmowy, odtłuszczone mleko w proszku, mąka pszenna, emulgatory (lecytyna sojowa, lecytyna słonecznikowa), sól, aromaty, środek spulchniający (wodorowęglan amonu, wodorowęglan sodu), syrop glukozowo-fruktozowy, cynamon, wanilia, kolendra