Od dłuższego czasu do mojej głowy zakradała się myśl o blendach z kakao trinitario w wykonaniu Domori. Tylko czasem ta myśl wiązała się z ochotą na nie, czego wyjaśnić nie umiem. Gdy pewnego dnia Piotr z Sekretów Czekolady napisał mi o nowościach od Domori, poczułam, że normalnie muszę zjeść jakąś Domori (nie mogąc się doczekać, kiedy przyjdą nowości - to raz, a dwa, że miałabym opory przed ruszeniem z nowościami, nie kończąc tamtych). Naszła mnie taka ochota na dzisiaj prezentowaną, że czułam, jakbym miała umrzeć, gdyby to nie ona była główną bohaterką kolejnej weekendowej degustacji.
Domori Trinitario 80 % Deciso to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao trinitario pochodzącego z różnych (nieokreślonych) regionów, a więc blend.
Po otwarciu uderzył mnie intensywny, smakowity zapach o mocno prażonym wydźwięku. Wyraziste orzechy włoskie w nim przewodziły, ale wydaje mi się, że i prażone fistaszki czułam. Oblegała to wykwintna słodycz syropu malinowego, kojarzącego się też dość mocno z miodem, ale wciąż z soczystym tchnieniem.
Ciemna, raczej matowa tabliczka stawiała opór przy łamaniu, bo była twarda jak kamień. Swoją porażkę za każdym razem przypieczętowywała głośnym trzaskiem, co wskazywało na to, że była niezwykle pełna i gęsta.
W ustach również odznaczała się gęstością. Cały czas rozpływała się idealnie gładko, najpierw jak tafla masła (co niezbyt mi się podobało), ale potem jakby stała się gęstym kremem (kremowym do potęgi). Gładkimi smugami zalepiała usta, a sama, mimo że z czasem zmiękła, zachowała zwartą gęstość. Pod koniec zostawiła poczucie ochłodzenia i leciutkiej suchości.
Gdy zrobiłam kęs, przez parę sekund czułam maślaność (i lekkie rozczarowanie), przy której zaczęło się zbierać coraz więcej słodyczy. Powoli zaczęła zmieniać ją w smak suszonych, jasnych fig.
Tymczasem zjawiła się gorzkość. Porwała mnie pewnością siebie, odważnie dyktując palony klimat. Z niego wypłynęły gorzkawe orzechy włoskie, które ustanowiły stateczną, niezachwianą do samego końca bazę. O dziwo nie było to ciepło-prażone, a bardziej takie... palono-dymne (zdystansowane?).
Słodycz zrobiła wycieczkę ku śliwkom i nagle przeszył ją kwasek, atakujący skądś z tyłu. Wkuł soczyście owocową nutę. Kwasek był bowiem w dużej mierze cytrusowy, czasem kojarzył się z niedojrzałymi, cierpkimi fioletowymi winogronami i śliwkami. Pojawiał się właśnie jako takie ukłucia-uszczypnięcia. Wyraźne, ale epizodyczne.
W połowie rozpływania się kęsa palony smak łączył się z suszonością (nie z figami, a właśnie z suszonością). Do głowy zaczęły przychodzić mi suszone liście herbaciane, może też lekko odymione zioła.
Orzechy włoskie i suszone figi wymieszały się z paloną gorzkością i kwaskiem, przez co skojarzyły mi się z palonym słodem. Z czasem słodycz jakby uciekła od kwasku. Poczułam łagodny (też jakby zdystansowany) miód i pomyślałam o korzennej masie makowej... Pełnej orzechów. I to takich w cynamonie (i innych przyprawach?).
Przy miodzie, poprzez cierpkość winogron i śliwek (?) starał się przebić syrop / sok malinowy, ale wszelkie suszkowate klimaty usadziły go raczej jako jakiś napar, niosący lekki chłodek (coś a'la mięta / anyż?).
O ile początek był bardziej maślany, tak na końcówce pojawiła się chłodna śmietanka, trochę ugłaskując gorzkość palonych orzechów i tych fusów / liści czy przypraw.
W posmaku pozostał palony motyw jako orzechy, dym, ale bez ciepłego, a wręcz z chłodanym wydźwiękiem. Powiedziałabym, że to jakieś słodko-suszone zioła. Miód i figi zostały przełamane mieszaniną winogron, śliwek, cytrusów i naparu malinowego, a jednak wcale tak bardzo owocowo nie było. Kompozycja przede wszystkim postawiła na paloność, orzechy i słodowo-korzenne, suszono-liściaste nutki.
Ciekawie wyszedł niepozorny początek i końcówka, po których w życiu bym nie powiedziała, jak charakterny i intensywny smak uderzy później. Maślaność, pomyślałam: "łe", a tu BUM i takie smakowitości... może namieszane, zachodzące na siebie i nie tyle głębokie, co cudnie wyraziste, a na koniec wyzerowanie emocji, czyli śmietanka i gorzkość mówiące: "jeszcze raz!".
Łatwo się domyślić, że w pierwszej chwili nie myślałam, że mi tak posmakuje, ale kupiło mnie, że nie była tak bardzo owocowa, mimo silnego palenia nie wyszła przepalona i... zaintrygował mnie jej chłodzący efekt. Po tym wszystkim spodziewałabym się raczej ciepłego klimatu.
Trochę przeszkadzała mi tłustość, ale gdy rozkręciła się kremowość, a potem w ustach zostało poczucie chłodku i lekkie podsuszenie, odchodziła w niepamięć.
Spodobał mi się jej ciężki, esencjonalnie czekoladowy smak, który był tylko wspierany przez owoce, a głównie orzechowy. O wiele bardziej orzechowo-palony niż Trinitario 70 % Rotondo (które było bardziej drzewne, "bułkowate" i poszło bardziej w kierunku masła orzechowego) i jeszcze mniej owocowy niż 70 % (tam czuć nuty ciemnych owoców leśnych, w 80 % owoce to tylko "namiastki"). Na szczęście ciężkość nie wiązała się tu z tłustością, mam na myśli raczej poważny charakter.
Z Domori Cacao Criollo 80 % w ogóle różnica ogromna, choć criollowate whisky i orzechy, a tu ten słód trochę mi się skojarzyły ze sobą. Trinitario 80 % nie wyszła specjalnie głęboko, wszystkie jej smaki "zostały podane na talerzu", ale właśnie w tym tkwi jej piękno. Jadłam lepsze Domori, ale ta zasługuje na wyróżnienie (brak dynamiki, a jednak najwyższa jakość - ja nie zawsze mam ochotę na "porywające tornado smaków"; nie 10 tylko przez maślaność).
ocena: 9/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 31,99 zł (za 75 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 580 kcal / 100 g
czy kupię znów: chyba tak
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy
Czy to, co wyczuwa się w takich gorzkich tabliczkach, zależy tylko od pochodzenia kakao czy od czegoś jeszcze innego? :)
OdpowiedzUsuńOd bardzo, bardzo wielu czynników. Oprócz pochodzenia to prażenie (długość, intensywność), fermentacja, konszowanie / mieszanie, to jaki cukier się doda, ile tłuszczu kakaowego w proporcji do miazgi.
UsuńZnów ich nie kupiłem, bo moim priorytetem były "zwierzątkowe" nowości od Domori, a przy okazji powtórzyłem ich Sambirano, bo Madagaskarowi nie mogę się oprzeć :)
OdpowiedzUsuńJa nie kupiłam, bo tylko opakowania się zmieniły... No dobra, lemurową Sambirano mam, no ale! Nie dość, że pyszna, to jeszcze lemur.
UsuńNie przepadam za tego typu czekoladą.
OdpowiedzUsuńTwój komentarz tak wiele wnosi...
UsuńOstatnio jadłam produkt z orzechami włoskimi, który pachniał tak intensywnie słonofistaszkowo, że w życiu byś nie zgadła, że nie ma w nim ani skrawka orzecha ziemnego. To tak odnośnie fragmentu o zapachu orzechów włoskich i ziemnych.
OdpowiedzUsuńMaślaność i śmietankę chciałabym dużo wcześniej niż na końcu, bo w obecnej sytuacji to takie "patrz, co mogłabyś mieć, ale mieć nie będziesz". Poza tym wyczułaś nuty, które mi zupełnie nie odpowiadają, ale istnieje znikome prawdopodobieństwo, że bym je wyczuła, zatem na tę Domori mogłabym się skusić.
PS Odpowiedź do komentarza powyżej: mistrzostwo bitchostwa. Moja krew! :D
Też nie podoba mi się, jak jakaś nuta, która wyjątkowo mi odpowiada wchodzi dopiero na końcu. Zawsze potem przeciągam moment zrobienia kolejnego kęsa, by jak najdłużej pozostać z tą ostatnią. Ale to też trochę fajne: najlepsze na koniec.
UsuńPS Haha, czasem nawet pisząc wychodzi ta bardziej moja (niż moja-pisana) natura.