Dzisiaj przedstawiana czekolada bardzo mnie ciekawiła ze względu planu porównania jej z Beskid Peru Ukajali River 70 %. Zamawiając ją jednak, nie wiedziałam, że tak się to ułoży. Zawiesiłam na niej oko na dłużej, choćby z racji eleganckiego opakowania i nut, ale doczytałam, że to najlepiej sprzedająca się czekolada marki Letterpress. Po krótce: współpracujący z Letterpress ekspert od kakao Daniel O’Doherty wysyłał im różne próbki kakao, w 2015 m.in. z Ucayali. Tu zaznaczyli, że ten region nigdy nie słynął z dobrego kakao, ale tym razem wpadło im coś specjalnego. Gdy tylko ekipa z Letterpress uprażyła te ziarna, rozszedł się taki zachwyt, że zszokował wszystkich. Niestety problem był w tym, że ziarna pozyskano z kakaowców, których było tam niewiele. Marce udało się jednak nawiązać odpowiednie kontakty, biorąc udział w projekcie Conservation International (dbającego o warunki życia i poszanowanie prawa w regionach uprawy), by móc je kupować stale. A gdyby ten opis ktoś uznał za niewystarczający, na stronie poświęcili całą zakładkę swojej historii z kakao z Ucayali, którą można przeczytać tutaj.
A na kartoniku też jest coś ciekawego do poczytania: że wzór na nim został zainspirowany wzorami strojów rdzennego plemienia Ucayali, Shipibo-Conibo.
W środku za to, coś co wywołało u mnie uśmiech: "Spróbuj szybko powiedzieć Ukayali Ukulele 10 razy". Nie próbowałam, acz pewnie bym się wyłożyła. Wolałam wreszcie spróbować czekoladę.
Letterpress Chocolate Private Reserve Ucayali 70 % Dark Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Peru, z dorzecza rzeki Ucayali.
Po otwarciu poczułam zapach delikatnej kawy, mieszającej się ze słodyczą karmelu, przechodzącego wręcz w słodko-uroczą krówkę. Wplotła motyw mleczno-maślany. Karmel i kawę otoczył lekki dym. Pobrzmiewało też delikatne drewno i ziemia. Przy niej czułam grzyby i jakby świeżą... trawę? Trawę i zioła, których rześki wątek podkreślił anyż, wchodzący w skład mieszanki przypraw, w tym gałki muszkatołowej i kardamonu. Rześkość wiązała się też z nieśmiałą soczystością jabłek czerwonych i - nieco cięższą - duszonych wiśni. W tle przemknęła mi jakby nieco palona opona (co brzmi dziwnie, ale jakoś tak tu pasowało).
Bardzo twarda tabliczka wydała mi się w dotyku kremowo-pylista. Łamana, raczyła mnie głośnym i kruchym trzaskiem jakby tafli ze stwardniałego kremu.
W ustach rozpływała się powoli i bardzo gęsto, eksponując swoją aksamitną kremowość. Nieco miękła i pokrywała podniebienie, stając się lepkawo-maślaną, pełną masą.
W smaku pierwsza zaprezentowała się słodka krówka. Przedstawiła swoje maślane i śmietankowe elementy, przechodząc powoli w nieco palony karmel.
W tle przemknęły delikatne, białe kwiaty. Też słodkie, acz z lekką goryczką ucieranych płatków z niewielką ilością cukru. Pomyślałam o kruszonce i bardzo słodkich, czerwonych jabłkach. Częściowo wchodziły w skład szarlotki, z niemałą ilością przypraw korzennych, w tym cynamonu i... pieprzu?
W tym czasie paloność karmelu ośmieliła delikatną gorzkość. Należała do kawy, która skradła mleczno-śmietankowe akcenty krówce. Wyobraziłam sobie niemal białą kawę z subtelnie zaznaczoną paloną gorzkością.
Śmietankowa krówka i szarlotka, z kolei bardziej maślana, umocniły słodycz, acz ta nie pchała się na pierwszy plan. Gorzkość w zasadzie też nie - płynęły spokojnie, wyważone. Gorzkość jednak epizodycznie wyskakiwała za sprawą pieprznych pstryczków.
Za tym wszystkim przemknął grejpfrut - cytrusowość nie tyle kwaśna, choć może z drobnym kwaseczkiem zaznaczona, co goryczkowata.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa goryczka grejpfruta zetknęła się z przyprawami i bardzo wzrosła. Pomyślałam o gałce muszkatołowej i anyżu. Anyż otworzył drogę wonnym, niemal ostrym nutom lasu i traw. Myślałam o niskich roślinach z całą jego rześkością, ale też ziemi z zaznaczonymi pojedynczymi grzybami oraz drewnie. Ich moc, nawet pewną ciężkość, podkreśliła subtelna nuta pieprzu.
Owoce w tym czasie poszły w czysto słodkim kierunku, decydując się na jabłka i mieszankę, niezbyt jednoznaczną, słodkich czerwonych. Do głowy przyszedł mi bezalkoholowy grzaniec jabłkowy, trochę rozgrzewający gardło. Kwiaty zaznaczyły się mocniej, dbając o rześkość tych nut, acz jednocześnie podniosły słodycz. Także pieprz mógł być rześko cytrusowy. Delikatna kwaśność cytrusów, jakiś kwaśniejszy przebłysk w jabłkach czy wino... - przemykały w tle.
W tym czasie leśny wątek zaserwował mi drewno jasne... Jasne, jak i jasna, mleczna była wyczuwalna cały czas kawa. Odpowiadały za niską, ale znaczącą gorzkość.
Z oddali dobiegały goryczkowato-ciepłe przyprawy oraz kwasek... też jakby przypraw? Nieco cytrusowy, nieco drzewny... Odnotowałam drzewa iglaste, drewno właśnie iglaste, a z przypraw wyczułam rześkawy cynamon cejloński, koper włoski i anyż, wprowadzający rześkość. Nawet trochę chłodu? Zgrał się z leciutko rześko-pieprzną ziemią i podszytem leśnym.
Kwiaty i drewno końcowo jednak pochłonęły przyprawy, absorbując ich nieśmiałą ostrość. Słodycz to wykorzystała i prawie zadrapała w gardle.
Po zjedzeniu został posmak jasnego drewna i chyba drewna iglastego z echem ziemi. Czułam też kwaskawo-soczysty, słodki wątek grejpfruto-szarlotki ze sporą ilością anyżu, cynamonu i gałki, jawiących się jako elemnt korzennego... lasu?
Całość była bardzo smaczna i ciekawa. Krówkowo-karmelowy początek, trochę kwiatów i szarlotka nie zapowiadały lasu i przypraw, które z czasem do nich dołączyły. W dodatku w niezwykle pasującym kontekście. Jasna, mleczna kawa i jasne drewno, drewno iglaste były bardzo na miejscu. Mieszanka wyrazistych przypraw nie wyszła specjalnie ostro czy gorzko, bo i ogół nie był taki. Za słodki w sumie też, choć słodycz bardzo (dla mnie nieco za) się wyeksponowała. Rośliny leśne, ziemia nakręcały gałkę, anyż i inne. Te wyszły bardzo wyważone. Kwasek grejpfrutowo-ogólnie cytrusowy z kolei jakby bał się rozwinąć, ale wyłapałam iglastość.
Bardzo interesująca kompozycja, zupełnie inna niż Beskid pełen czerwonych owoców (ale raczej malin, wiśni), w tym grejpfruta, z nutami grzańca i drewna, kwiatów. Mech i rześkie przyprawy także miały inny wydźwięk. Nuty w zasadzie w pewien sposób dość podobne, ale ich obrobienie kompletnie inne. Letterpress wydała mi się bardziej uładzona, stonowana i w sumie ani gorzka, ani kwaśna, słodka wyraźnie, ale nie bardzo przesadnie. Beskid miał charakter i smakował mi bardziej.
ocena: 8/10
kupiłam: letterpresschocolate.com (przez osobę pośredniczącą)
cena: $18 (za 57g)
kaloryczność: nie podana
czy znów kupię: nie
Skład: ziarna kakao, surowy cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy