Od lat upieram się przy podziale czekolad na ciemne, mleczne i białe. Uznaję nazewnictwo "ciemne", nie "gorzkie" jak lubi mówić spora część Polaków. "Gorzkie" i "deserowe" zupełnie do mnie nie przemawiają, bo czasem trudno rozsądzić - co, 50% to deserowa, a 51% już gorzka? A może jeszcze nie? Poza tym, rzadko która 70% według mnie smakuje gorzko. Tabliczki o wysokiej zawartości kakao często są o wiele bardziej znacząco kwaśne niż po prostu gorzkie. Angielskie "dark chocolate" jest więc o wiele logiczniejsze. Ciekawy podział stosują Japończycy. U nich w odniesieniu o nie białych czekoladach, i mlecznych, i pozbawionych mleka, mówi się "czekolady czarne" ("black"). Polemizowałabym, czy ciemne tabliczki są aż tak ciemne, no ale niech im będzie. Tylko że... przeważnie mianem czarnej czekolady określają ogólnie te, które nie są białe. Podział wydaje się wiec dość skąpy, ale jednak aż tak to nie dziwi, jak się pomyśli, że ogólnie w kwestii słodyczy Japonia jest raczej mało "tabliczkowo czekoladowa". Piękny zestaw, który do mnie trafił od dalekiego znajomego z jego dalekiej podróży, zawierał też właśnie nie tylko opisaną już białą (Ishiya X Hokusai Chocolate Tablet Shiroi Koibito White), ale i "czarną" tej marki. Znów to jeden rodzaj czekolady, w dwóch tabliczkach z różnymi obrazami malarza Hokusai Katsushiki. Wiedziałam, że ta posmakuje mi bardziej niż biała, jednak aż do momentu otwarcia nie wiedziałam, co właściwie znajdę wewnątrz. Skład na opakowaniu wydał mi się enigmatyczny (tym bardziej, że posługiwałam się tłumaczem, by przetłumaczyć to z japońskiego - na opakowaniu było tylko w tym języku). Wyglądało na to, że czeka mnie czekolada 100%, ale szczerze w to wątpiłam. Obstawiałam, że w Japonii muszą być inne regulacje co do podawania składu produktów. W internecie znalazłam, że firma Ishiya pomyślała o wydaniu swojej czekolady w formie czystych tabliczek, a nie tylko jako polewa na ciastka, by konsumenci mogli poczuć jej smak sam w sobie, ponieważ uważają, że jest tego warty. A wątpię, by popularne były tam ciastka z czekoladą 100% kakao. Wydali polewę jako czekoladę i jeszcze są z tego dumni? No cóż... A może źle z góry ich z góry oceniałam? Wszak nawet jakąś nagrodę zdobyli. Od razu po otwarciu okazało się, że miałam dobre przeczucia, co do tego, że w środku znajdę nie ciemną, a "niebiałą". Mleczną po prostu.
Ishiya X Hokusai Chocolate Tablet Shiroi Koibito Black to mleczna czekolada wyprodukowana w Japonii przez koncern Ishiya, wydana w edycji z obrazami Hokusai.
Po otwarciu poczułam plastikowo-cukrowy, tandetny zapach, do którego dołączyło sporo mleka i trochę sztucznie waniliowy, ciężki akcent. Pomyślałam o przeciętnym, bardzo słodkim kakao czy raczej "kakałko" na mleku.
Tabliczka w dotyku wydała mi się tłusto-pylista. Była twarda w masywnie-polewowy sposób, ale przy łamaniu (a tym bardziej przy odgryzaniu kawałka) bardziej chrupała niż trzaskała. Okazała się dość krucha.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, łatwo. Była niemal idealnie gładka, tłusto maślana. Z czasem jakby nieco rzedła w tłusto-oleisty sposób. Robiła się przy tym osobliwie oleiście-lepka, acz kształt względnie zachowywała niemal do końca. Czuć pełnię mleka, ale i pewną polewową wodnistość, mimo że kremowość też w sobie zawarła.
W smaku pierwsze poczułam delikatne mleko. Zupełnie, jakbym zrobiła łyk tłustego mleka. Zaraz dołączyła do niego słodycz.
Przemknęło bardzo słodkie, mocno mleczne latte - w zasadzie mleko z odrobinką kawy. Wyobraziłam sobie wysoki, beżowy napój ze spienionym mlekiem na wierzchu, lekko posypanym słodkim, rozpuszczalnym kakao, które też się zaznaczyło.
Słodycz miała trochę plastikowy charakter, jednak zwłaszcza początkowo wydawała się zachowawcza. Zaserwowała nutę trochę sztucznego syropu waniliowego, tonącego w mleczno-maślanej toni.
Pomyślałam o mocno mlecznych, maślanych ciastkach o niemal białym kolorze. Musiały być wypieczone bardzo delikatnie, z dużą ilością masła. I masłem posmarowane? Na pewno pewno popijane mlekiem, może w mleku maczane.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa pojawiła się myśl o słodkim kakao na mleku. Jasnym z racji proporcji kakao do mleka, mdławo kakaowym, ale z drobną goryczką. Musiano je przesłodzić, bo właśnie za sprawą tego... "kakałka dla dzieci" (nie zaś wyrazistego kakao) wzrosła słodycz.
Słodycz z czasem odważyła się. Lekko zadrapała i trochę mnie męczyła zarówno siłą, jak i cukrowo-ciężkim wydźwiękiem. W tym pojawił się motyw przywodzący na myśl tandetną, plastikową polewę mleczno-maślaną, jedynie udającą czekoladę, acz był to wątek marginalny.
Po zjedzeniu został posmak cukru z echem waniliowo-lukrowym oraz mleczno-maślany, przywodzący na myśl jasne ciastka pokryte tanią czekoladą. Ta, jako tabliczka leciutko kakaowa, jako jedynie echo, też się zaznaczyła.
Czekolada okazała się trochę tandetna, ale kryła w sobie i coś... niepospolitego, ciekawego. Zaserwowała ogrom mleka, maślaność oraz słodycz cukru nieco za silną. Ta mi przeszkadzała, mimo że nie mocno przesadzona, a w zasadzie przeciętna, gdy mam myśleć o najzwyklejszych, wszechobecnych czekoladach mlecznych. Brakowało tu jednak czekoladowości, kakao, oraz jego głębi. Z lichym posmakiem, tabliczka ocierała się o plastikową polewę. Nie była to czysta taniość i polewa do kwadratu, ale jednak. Odnotowałam jednak ciekawy wątek latte, kakao na mleku - bardzo obrazowe skojarzenie, że aż dziwne. Nie było mowy o gorzkości, ale jakieś drobne aspiracje owszem. Bardzo mi za to nie pasowała dziwna tłustość - i w strukturze i smaku. Za tę "ciekawość" i wyrazistą mleczność zdecydowałam się wystawić jej ocenę powyżej przeciętnej 5.
Węglowodanów, jak wyliczyłam, miała 53g w 100g, przy czym nie wiem, ile to "w tym cukry". Tak czy inaczej, nie wydaje się realnie bazować na cukrze. Mimo to... czuję, że to nie jest produkt z wyższej półki i prawdę mówiąc nie rozumiem w takim razie fenomenu ciastek z taką czekoladą. Na ciastkach na pewno jej odbiór byłby lepszy, to fakt, bo tabliczka wyszła tak, że w moim odczuciu nie ma sensu jej jeść, ale... i tak. Coś co koniecznie trzeba kupić, gdy się jest w Japonii? No chyba nie.
Zmęczyły mnie raptem dwie kostki (przy czym zjadłam po jednej z obu tabliczek, by mieć pewność, że są takie same). Reszta powędrowała do Mamy, której bardzo smakowała. Jak to powiedziała: "Smakowała mi tak bardzo, że aż się zdziwiłam. Nie była za słodka, a taka mocno, głęboko, wyraziście mleczna. Miała charakter, akcent kakao, że nie była nudna. Niby zwykła mleczna, ale kryła w sobie to coś, że zjadłam z ogromną ochotą i się nie zasłodziłam". Opinia o wiele bardziej obeznanej w zwykłych mlecznych czekoladach Mamy utwierdziła mnie co do oceny.
ocena: 6/10
kupiłam: dostałam
cena: nie znam
kaloryczność: 569 kcal / 100 g
kaloryczność: 569 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: masa kakaowa / czekoladowa, emulgator
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.