środa, 3 stycznia 2024

The Swedish Cacao Company Tanzania 74 % Kokoa Kamili, 2021 Harvest ciemna z Tanzanii

Nie wiem, co więcej mogłabym powiedzieć o szwedzkiej marce Svenska Kakao / The Swedish Cacao Company. Cieszę się, że zagościła na blogu i trzymałam kciuki za jej dalszy rozwój. Jak na razie bowiem czekała mnie ostatnia już tabliczka z zamówionych, przy której pomyślałam, że mam nadzieję, że za jakiś czas będę mogła kupić kolejne, nieznane.
Najpierw jednak... miałam przed sobą obiecującą czekoladę. Marka poinformowała, że kakao używane do produkcji od 2016 roku kupuje od producenta Kokoa Kamili, który jest mi dobrze znany za sprawą kilku naprawdę rewelacyjnych czekolad. Plantacja tego kakao mieści się w małej wiosce Mbingu, "12 godzin jazdy ziemistymi drogami od Dar Es Salaam, gdzie sawanna spotyka się z górami" (powtarzając za słowami ze strony firmy).

The Swedish Cacao Company Tanzania 74% Kokoa Kamili, 2021 Harvest to ciemna czekolada o zawartości 74 % kakao trinitario i Nacional z Tanzanii, z wioski Mbingu, z doliny Kilombero.

Po otwarciu poczułam słodko-kwaśne jabłka i powidła na kanapce z twarogiem, przy czym to ten twaróg miał ogromne znaczenie. Ogólnie bowiem zapach w sporej części był łagodnie mleczny. Do głowy przyszedł mi także twarożek z rodzynkami. Może posłodzony miodem? Jasnym, np. rzepakowym. W splocie słodyczy i owocowości odnotowałam jeszcze miękkie morele... niemal miodowe? Może dżemowate? Wszystko to jednak przecięły soczyście-kwaśne wiśnie, a pewnej powagi, spokoju dodały bardzo mocno wypieczone ciastka korzenne.

Tabliczka była średnio twarda, z racji czego średnio głośno trzaskała. Właściwie wydawała z siebie bardziej pyknięcia. Ogólnie sprawiała wrażenie trochę kruchej, mimo że nie kruszyła się jakoś szczególnie. W zasadzie zarówno twardość, jak i prędkość rozpływania się wiązały się z tym, czy akurat trafił się fragment grubszy, czy cieńszy.
W ustach czekolada rozpływała się powoli, jakby leniwie, ale łatwo. Stawała się lepką, plastyczną masą. Była gładko-maślana, dość tłusta. Jawiła się jako aksamitnie kremowa, miękka. Pod koniec minimalnie ściągała.

W smaku przywitała mnie zachowawcza słodycz, rysująca się na bardzo mlecznym, łagodnym, twarogu.
Słodycz rosła powoli, ale bezsprzecznie, wzbogacając się o soczystość. Przemknęły czereśnie, acz wzrost słodyczy zapewnił raczej jasny miód. Czereśnie zaczęły za to jakby szykować grunt pod kwasek ("słodko-kwasek"?).

Pojawiła się lekka gorzkość przejawiająca się jako drzewa. Dołączył do nich palony wątek, acz same w sobie drzewa trzymały się raczej żywo-świeżej strefy. Z echem węgla roślinnego? A paloność sugerowała raczej... ciastka? Mieszające się z delikatną maślanością.

Błysnął kwasek. Kwaśne zielone jabłka przemknęły, acz natrafiły na słodycz i zmieniły się w szarlotkę zrobioną z kwaśnymi jabłkami właśnie. Też z miodem. Za sowicie wypieczonym, trochę maślanym ciastem z jabłkami i cynamonem pojawiły się tosty ze sporą ilością twarogu i słodkiego dżemu morelowego. I tosty z masłem? W owocowej toni pojawiały się przebłyski kwaśniejszych, choć wciąż słodkich jasnoczerwonych czereśni, zapraszających do gry wiśnie. Te po chwili z ochotą je zastąpiły.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz uderzyła. To było niczym miodowe tsunami. W głowie miałam miód rzepakowy, który mimo że o słodko-mdławym charakterze, zasładza z łatwością. Owocowość dodała jeszcze rodzynki. Wydawały się mieszać z miodem w delikatnym twarożku.

Niemal czysto słodkie rodzynki okazały się wypełniać też maślaną szarlotkę, jakby je do niej dodano. Soczystość i kwasek w starciu ze słodyczą zaobfitowały w charakternie kwaśne, cierpkawe powidła ze śliwek węgierek. Optowały za korzennym klimatem, same się nieco zatracając. Pomóc próbowały im kwaśno-soczyste wiśnie, które już wyłoniły się bardzo wyraźnie jako one same.

Mimo wysokiej słodyczy przez pewien czas było całkiem przyjemnie kwaśno, dzięki temu, że za wiśniami stanęła odrobina cytryny. Jako przebłyski, ale wystarczyło, by słodycz przełamać.

Ciastka korzenne po tym odważyły się postawić. Przejęły od szarlotki pieczony wątek i umocniły go. Je także musiano posłodzić miodem. A potem... przepić herbatą. Miała drzewny, goryczkowaty smak, wyciszający nieco owoce...

Jakby większość owocowości końcowo osiadła w herbacie, prezentując drzewny napar z ogromną ilością cytryny.

Kompozycję zwieńczyła drzewność z nieco węgielną nutą. Lekka korzenność wydawała się je ocieplać, a ja wyłapałam jeszcze ziemię, mimo że końcówka w dużej mierze jawiła się jako maślana i łagodna.

Po zjedzeniu został posmak powidlano-miodowy i palony, też jakbym zjadła nieco przypalone miodowe ciastka korzenne. Obok tego czułam kwaśniejszy splot wiśni z cytryną.

Całość była pyszna i interesująca, acz nieco za słodka. Mdławy a słodki miód - rzepakowy? - rządził się, a i owoce wyszły raczej słodko. Czysto słodkie rodzynki, dżemowate morele i powidła... Na szczęście zawarły też kwaśność - wiśnie i cytryny o to zadbały. Podobnie szarlotka połączyła słodycz i kwasek jabłek. Ciastka korzenne, tosty z twarogiem, twarożek i drzewa zacnie się zgrały. Gorzkość była niska, a paloność / pieczoność wydawała się istotna tylko chwilami. Końcówka drzewno-herbaciana wyszła doskonale.

Dziś przedstawiona tabliczka odlegle przypominała choćby Chapon Cacao Rare Tanzanie 74 % o nutach wiśniowo-żurawinowych, śliwkowych i konfitury z czarnych porzeczek. Słodycz Chapon miała lżejszy wydźwięk kwiatów. Jej ziemiście-dymna gorzkość była z kolei znacznie dosadniejsza w porównaniu do drzewno-palonej The Swedish Cacao, dzięki czemu smakowała mi bardziej. 


ocena: 8/10
cena: 41 zł (za 50 g; cena półkowa, ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 557 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.