niedziela, 18 września 2022

krem Zotter Crema Cashew

Kremy, które sobie czasem łyżeczkuję, zdecydowanie muszą opierać się na orzechach, nie lubię w nich przesadniego dosładzania - dopuszczam tylko znikome, czymś nie ordynarnym (np. zamienniki cukru białego w postaci daktyli czy nawet odrobinka powiedzmy cukru kokosowego). Zotter Crema szczerze nie leżą w kręgach mojego zainteresowania, bo marka ogólnie ostatnio kilka razy mnie zawiodła. Almond to idealny przedstawiciel kremu nie dla mnie, ale Sesame zaskoczył mnie tym, że mi tak posmakował. Jednorazowo, ale jednak. Choco z kolei rozkochał mnie w sobie na dobre. Stąd pomyślałam, że i dzisiaj przedstawianemu dam szansę, skoro kocham nerkowce. Bałam się, że tyle słodyczy je przygłuszy, skoro same w sobie potrafią wychodzić tak słodziutko (dobrym przykładem jest Mixitella Cashew and Peanut Butter), ale co tam. A daktyle potrafią zasłodzić... w tym przypadku bowiem użyto cukru zrobionego właśnie z nich (poprzez zmielenie suszonych).

Zotter Crema Cashew to nerkowcowo-nugatowy krem zrobiony z prażonych orzechów nerkowca ("domowej - home-made praliny / nugatu"), słodziny cukrem daktylowym ("smarowidło do pieczywa"?).

Po otwarciu poczułam wątły zapach orzechów nerkowca o bardzo słodkim charakterze. Czuć lekko podkreślające je prażenie, a także maślaność, maślano-karmelową nutę. Pchała się na pierwszy plan. To było nugatowo-słodkie, aż przygłuszone, niewyraziste i rozmyte. Nie porywało. W trakcie jedzenia wydało mi się, że motyw prażenia wiązał się z ciepłem... słodkiego cynamonu? Także mleczny akcent nieśmiało się zaznaczył.

Krem zaskoczył mnie twardością i gęstością. Przy nałożeniu na łyżeczkę wyglądał na wręcz suchy, ale szybko okazało się, iż wcale taki nie był. Cechowała go gładka tłustość chłodnawego masła, ale... jakby nieco przełamana suchawością. Był bardzo zwarty, tak, że w zasadzie najlepszą opcją na niego byłoby chyba krojenie nożem.
W ustach rozpływał się w tempie umiarkowanym, trochę zawiesinowo. Potwierdziła się jego gładkość, a także tłustość w tak bardzo maślanym sensie, jak to tylko możliwe. Nie był jednak straszliwie, bardzo-bardzo tłusty - dało się w nim lekkiej suchawości doszukać. Okazał się zwarty, ale... w ustach z czasem mięknąco-płynący jak powoli ocieplające się masło. Raz po raz trafiałam na pewną pudrowość (jakby orzechy zostały zmienione w pyłek). Po jedzeniu zostawiał lekką tłustość na ustach.
Ogólnie wydawał się dość ciężki. Do tego tak specyficzny, że w zasadzie nie wiem, w czym by się sprawdził. Łyżeczkowany szybko męczył tą zbitą maślanością. Był na tyle zbity, że rozsmarowanie go to ogromny kłopot.
A jednak uparłam się i na waflu tego dokonałam (bardziej niż "rozsmarowałam", pasuje tu "nałożyłam i przyklepałam") - na nim tłustość wcale nie przeszkadzała. Wyszła odpowiednio.
Mama od siebie dodała, że także na bułce (w jej przypadku jakaś z Lidla z maślanką) się sprawdza zacnie - oczywiście jak już jakoś tam się nałoży i uklepie, bo o rozsmarowaniu na miękkiej bułce nawet nie ma mowy (nie da się).
Ogólnie okazał się tak wydajny, że wydawał się niekończący.

W smaku od początku dał się poznać jako słodko-maślany. Orzechy nerkowca odnalazły się w tym, bo trochę je czuć, ale na pewno nie na pierwszym planie. Okazały się lekko podprażone, naturalnie słodkie i przygłuszone maślanością. Z czasem tak je otuliła, że wyobraziłam sobie jakby masło zrobione z nerkowców (nie masło orzechowe, ale "niby zwykłe masło w kostce", tylko że z nerkowców). Do tego doszła cukrowo-karmelowa słodycz jakby łagodnego, maślanego nugatu.

Orzechy nerkowca rozeszły się po ustach, lekko tylko pobrzmiewając i przystając na ten słodki obraz. Nie zamierzały zmienić swojego nieśmiałego charakteru, przez co całość wyszła jak posłodzone, niemal uroczo słodziuteńkie masło, trochę właśnie nugatowo, ale nie jakoś klarownie nerkowcowo. To... słodziusie masełko.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji słodycz wzrosła do poziomu przesady i zadrapała w gardle. Odebrałam ją jako cukrową, choć jak się mocno, mocno skupiłam, może i doszukałam się karmelowo-daktylowawego przesłodzenia się doszukałam. Było to zmieszane z odrobinką słodkiego cynamonu, który kompozycji nadał ciepły wydźwięk (acz jako przyprawa nie był wyraźnie wyczuwalny).

Pomyślałam o jakiejś nugatowej kawie typu latte - pewnie w wersji wegańskiej, bo na nerkowcowym napoju. Z czasem wyszło to delikatniej; maślany motyw wygłaskał słodycz, która trochę odpuściła, zreflektowała się.

Cynamon, choć też słodki, podkreślił prażony aspekt nerkowców. Wyszły już bardziej orzechowo, orzechowo-maślano. W ich prażonym smaku raz czy dwa doszukałam się sugestii soli, ale nawet nie nutki (jedynie sugestywnej sugestii).

Po zjedzeniu jednak i tak zostało przesłodzenie. Maślano-karmelowe, trochę cukrowe, trochę daktylowe, ale na szczęście też posmak... orzechów; na siłę doszukałam się nerkowców. Słodziutkich, naturalnie maślano-mlecznych i nugatowych.

Łyżeczkowanie "słodkiego masełka" mnie obrzydzało, więc spróbowałam opcji na waflu gryczanym.
Rozsmarowanie na waflu było trudne, bo krem zachowywał się, jakby był suchy. Jedzenie chrupiąco-kruchego krążka z ogromem jakby chłodnego, zbitego masła też było specyficzne, acz... trochę pozwalałam temu się w ustach całościowo porozpuszczać-ponasiąkać, dopiero podgryzałam i jakoś tam to pracowało (ot, jak wafel z twardym masłem?).
Smakowo to zagrało lepiej, bo gryczany motyw wafla podkreślił orzechowość (ale nie konkretnie nerkowców) kremu. Słodycz zmieszana z masłem i orzechami nie drażniła mnie tak, jak w towarzystwie głównie samego masła. Na waflu wyszło to jak słodziutkie nugato-masło (nie słodziutkie masełko). Nerkowce nie nabrały wyrazistości, ale jakoś tam je czuć. Daktyli z cukru daktylowego natomiast nie. Takie słodkie smarowidła i przekąski tego typu bardziej słodkie niż orzechowe nie są dla mnie, więc na nawet niecałym waflu zakończyłam. To dobry sposób na ten krem, ale to krem nie dla mnie (i przekąska, sposób też jednak niezbyt mój), oddałam więc Mamie.

Całość uważam za "niby w porządku", przesłodzoną i zbyt "masełkową". Przyjemny, ciepły nugat, mleczna orzechowość w zasadzie wyszły interesująco na waflu, ale nie jest to mój typ kremu... W ogóle wątpliwości budzi tu aspekt "kremowości". Brakowało mi wyrazistości, nerkowcowości i charakteru. Ta naturalna słodziuteńkość została jeszcze  bardzo podkręcona - niepotrzebnie. Ogrom masła-masełka też mi nie odpowiadał. Do łyżeczkowania ten krem za nic się nie nadaje - w cukrowym masełku nie ma nic przyjemnego; jest wręcz odpychające. Na średnim waflu zyskał (wafel też zyskał). Do takiego celu, do czegoś, krem mogę więc podpowiedzieć (nie "polecić") jako zadowalający słodko-nugatowy. Nerkowcowy jednak? Słodzony cukrem z daktyli? Akurat to prawie zupełnie uciekło, więc dodatkowe punkty odejmuję. To istny masełko-nugacik nerkowcowy w formie kremu. Zupełnie nie moja bajka.

Mama najpierw też spróbowała łyżeczką i tak podsumowała: "okropnie tak, zbito-twardy jak chłodne masło i smakuje jak posłodzone masło" (ona do maślaności ogółem nic nie ma; sama używa smarowideł typu Smakowita). Potem posmarowała tym jakąś bułkę (z maślanką z Lidla) i stwierdziła, że w takim wydaniu: "przepyszne! I ta bułka średnia zyskała, a krem... to już nie mówię. Cudownie słodko-maślany, delikatny. Nie za tłusty, nie za słodki. Nie wiem, co w nim dokładnie czuć, ale był pyszny na bułce. Orzechy... no, może nie wiem, jak dokładnie nerkowce smakują, bo on dla mnie to głównie maślany był.". Większość zjadła na śniadania jako zamiennik masła orzechowego, czyli na tostach z serem żółtym i dżemem. Stwierdziła, że to w zasadzie się najlepiej sprawdziło, ale zdecydowanie woli do takich kanapek pastę fistaszkową, bo: "tego kremu Zottera w ogóle nie da się rozsmarować, ale może być, jak już jest, bo przecież się nie wyrzuci". Zdziwiłyśmy się, że nawet na lekko ciepłych (!) tostach był problem z rozsmarowaniem (udawał, że jest suchy) - krem rozpuszczał się minimalnie tylko na natychmiast wyjętym z tostera*. Co prawda ponoć na samym dnie był nieco rzadszy i bardziej przystępny, ale to i tak kiepsko (bo jakoś do tego trzeba się przekopać). Gdy skończyła go, usłyszałam, że był "aż zbyt wydajny, bo można go tak męczyć i męczyć".
Zgodziła się więc ze mną, że bardzo to niefunkcjonalne i w każdym przypadku nerkowcowość i daktylowość uciekają - szkoda. Co więcej, dodała, że smaczne to jednorazowo, bo już jest, ale żadna z nas nie wie, kto by chciał to kupić - ani to smaku jakiegoś konkretnego nie ma, ani do niczego przez konsystencję się nie nadaje.
Obstawiam, że konsystencję zawalił cukier z daktyli. Np. czekolada słodzona nim też się prawie nie rozpuszcza.
*Czuję, że w daniach na ciepło, podgrzany może współpracowałby nieco lepiej.


ocena: sam 4/10; na waflu 5/10 (sam efekt, odcinam się od tego, jaki to wariant miał być); ogół: 5/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 25 zł (za 130g; dostałam)
kaloryczność: 560 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: orzechy nerkowca 67%, cukier daktylowy, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, sól, sproszkowana wanilia, cynamon

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.