Do marki Libeert zdążyłam już zapałać sympatią, więc degustacja kolejnej jej propozycji zapowiadała się podwójnie dobrze. Nie miałam ochoty na niespodzianki, więc cieszyłam się, iż ostatnia posiadana jest właśnie z ekwadorskiego kakao - smacznego, czy to w wydaniu uproszczonym, czy ambitniejszym (jak ja kocham te kwiaty, kawo-ziemię i cytrusy!). Trochę jednak dziwił fakt, że akurat ta ma o 2 % kakao mniej niż inne z linii plantacyjnej. Wewnątrz opakowania znalazłam, z jakiego konkretnie (Nacional) została wykonana.
Libeert Ecuador 71 % to ciemna czekolada o zawartości 71 % kakao Nacional z Ekwadoru.
Po otwarciu poczułam zapach mocno palonej, fusiastej kawy oraz naturalnie przełamaną słodycz skórki pomarańczowej. Po chwili wzrósł motyw palenia jako jego samego, zostało sprowadzone do niemal węglowej postaci, a soczystość owoców zrobiła się bardziej cytrusowa. Miałam wrażenie, że słodycz się od niej trochę oddzieliła, idąc w kierunku kwiatów ciężkich i z dziwnym zapachem (wygooglowałam: takie coś jak aksamitki?).
W dotyku tabliczka wydawała się sucho-ulepkowa i w sucho-kruchy sposób trzaskała. Dość głośno, co cieszy, ale łamiąc się niezbyt po liniach podziału, co już nie cieszyło.
W ustach rozpływała się łatwo, mimo że powoli. Miękła i opływała zalepiającymi, lekko tłustawymi smugami. Pobrzmiewała w niej jakby słodzikowa wodnistość, minimalna suchawość, ale w zasadzie można ją uznać za zadowalająco, przeciętnie kremową.
Gdy tylko zrobiłam kęs, poczułam waniliową (taką trochę "waniliowatą", nie zaś czysto-najprawdziwszą), ciężką słodycz.
Podążał za nią słodko-palony, nienachalnie gorzki smak przywodzący na myśl czarną, ale dość łagodną i słodką kawę. Może o palonokarmelowych zapędach? Albo w ogóle w towarzystwie czegoś karmelowo-waniliowego? Pomyślałam o sucho-miękkawych, okrągłych biszkopcikach.
Na pewno gorzkość, która się rozeszła, była palona. Fusiastość kawy stała się węglem, samą zaś kawę osnuł szary, gęsty dym. Goryczka rosła, mniej więcej w połowie sugerując likier.
Również w połowie, przy całej tej słodyczy, goryczka zarysowała także suszone plastry pomarańczy, lekko soczyste, choć podsuszane i... wiążące się z "ciężką" rześkością. Daleko w tle wyłapałam duszące kwiaty, które przez konsystencję skojarzyły mi się trochę ze słodzikiem. A może to przez aluzję wiszącej kwaskawości cytrusów (która nie nadeszła)?
Paloność, karmel i dymny likier w drugiej połowie, po przemieszaniu się z jajeczno-pszenicznymi biszkoptami, skojarzyły mi się z jakimś tworem zabajone. Tylko że jak na takie coś, niezasładzającym. Zrobiło się słodko-goryczkowato i dość charakternie. Chwilami dym i kawa przysłaniały resztę, chwilami odpuszczały, nie tracąc na znaczeniu.
W posmaku pozostał właśnie gorzkawy dym, słodycz... waniliowato-palona, a także lekko cierpkawa suszkowatość czy to nieco owocowa, czy jakiegoś wypieku... czy nawet suchej, zmielonej kawy. Po paru sekundach na pewno czułam nibsy kakaowe.
Całość była smaczna i ciekawa, a jednocześnie prosta i bez szaleństw. W miarę niska słodycz i dominująca, acz przystępna gorzkość wydawały mi się zalatywać budżetówką, ale w ogólnym odbiorze aż tak to nie przeszkadzało. Dym i kawa, silna paloność oraz waniliowato-zabajone biszkopty to dobre połączenie (acz ta waniliowatość za bardzo z aromatu mi się wydała). Kwiaty zaś po prostu były dziwne. Czekolada zadowalająca, ale nie zachwycająca.
Swoją drogą, pojęcia nie mam, co miał na myśli producent z tym "humusem". Hummusem w sensie hammusem? Jeśli tak, to... nie. Ja tu czułam jajeczno-pszeniczne biszkopty, acz uwierzę, że może o nie chodzić (w sumie ich nie jadłam chyba od kilkunastu lat; to tylko wyobrażenie).
ocena: 8/10
kupiłam: Piotr i Paweł
cena: 12,99 zł (za 80g)
kaloryczność: 552 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: miazga kakaowa, cukier, tłuszcz kakaowy, naturalny aromat waniliowy
Zapach mógłby zatrzymać się na kawie. Ze słodzikiem chyba wiem, o co chodzi. Erytrol jest taki wodnisto-orzeźwiająco-chłodzący, jakby razem z produktem jadło się kostkę lodu. O to chodzi? Czy o realną wodnistość konsystencji? Kawa, karmel i wanilia <3 Cytrusy do wywalenia. Dym niech będzie. W sumie żarłabym. I biszkoptem też bym nie pogardziła.
OdpowiedzUsuńO realną lekką wodnistość (w tym akapicie o rozpływaniu się zawsze piszę tylko o konsystencji), ale ten efekt, o którym napisałaś (łączący i strukturę, i smak) pojawił się również, tylko przez sekundę (o tym wspomniałam przy nucie smakowej kwiatów).
Usuń