sobota, 2 lipca 2022

Definite Chocolate 80 % Dark Chocolate Dominican Republic Oko-Caribe ciemna z Dominikany

W chwili kupowania, o Definite myślałam pozytywnie, co zmieniło się przy jedzeniu 70%. W dwie kolejne posiadane zwątpiłam, że przez parę tygodni nawet nie brałam pod uwagę sięgnięcia po kolejną. Dopiero musiało na mnie spłynąć olśnienie, że tamta mogła wyjść tak niesatysfakcjonująco, bo po prostu zawartość kakao nie tak wysoka, jak lubię. Kolejne może miały z kolei pozytywnie zaskoczyć? W to zaczęłam wierzyć po Cacaosuyo 80 % (trochę inne kakao, ale tu nie chodzi mi o nuty, a wydźwięk i jakość), która to - minimalnie, bo minimalnie, ale jednak - wyszła lepiej niż 70 % Piura - Peru Select tej marki. Zdecydowanie wolę czekolady bliżej 80% i tyle. Ta, tak samo jak 70%, została wyprodukowana z kakao od kooperatywy Oko-Caribe.

Definite Chocolate 80 % Dark Chocolate  Dominican Republic Öko-Caribe to ciemna czekolada o zawartości 80 % kakao trinitario z Republiki Dominikany, z okolic miasta Pimental, z prowincji Duarte.
Ziarna fermentowały w drewnianych skrzyniach przez 6 dni; suszone na słońcu 7-10 dni.

Po otwarciu poczułam intensywny zapach drzew, związany z ciepłem i pewną rześkością. Pierwszą myślą były kwiaty i choć utrzymały się, to dołączyła do nich sceneria jesienno-wilgotnego parku. Do tego trochę skóry (wyobraziłam sobie czarną odzież) i dymu. Te poprzez cierpkość związały się z niemal równie wyraźną pomarańczą i egzotycznie soczyście-cierpkim owocem... może karambolą? Owoców czułam sporo, acz nie bardzo dużo, jednak i tak znacząco podkręciły rześkość. Chwilami do głowy przychodził mi też jogurt wiśniowy. Jogurt śmietankowy... niemal śmietanowy?

Tabliczka była bardzo twarda, przez co w łamanie musiałam włożyć sporo siły. Trzaskała wtedy bardzo głośno, acz dziwnie, jakby była... wyjątkowo "pełna". Przekrój miała zbito-ziarnisty.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanym, ale bez pośpiechu, i kremowo-maziście. Choć odnotowałam jakby pudrowo-suchawe echo, szybko odsłoniła swą tłustość śmietanki. Dość prędko miękła, zachowując rozlazły kształt niemal do końca. On opływał lepkawo-oleistymi smugami. Nieco zalepiał usta, wydając się przy tym sycącym i masywnym (przyszła dziwna myśl, że gdyby ta czekolada była deserem, byłaby panna cottą). A jednak znalazła się w niej i pewna aksamitna łagodność, ta właśnie coraz bardziej mięknąca. Z czasem zaplątała się lekka soczystość, a suchawość jako pylistość dała popis, zostając na koniec.

W smaku jako pierwsza ruszyła słodycz. Mimo iż nie była intensywna, wydała mi się nadrzędna. Było w niej coś pudrowego, ale nie tylko. Pomyślałam o lukrze... miodowym? Może bardziej miodzie... soczystym... owocowym? 

Pod słodycz po paru chwilach jakby próbował podpełznąć, podkraść się gorzkawy dym, jednak niespecjalnie mu to wychodziło. Mignęło dziwne skojarzenie z ususzoną na ciemno, duszną morelą, ale zaraz zniknęła.

Lekka soczystość nieco uprzyjemniła słodycz. Pojawiła się pomarańcza o słodkim smaku owocu raczej suchego, ot... takiego tam. I jak się pojawiła, tak zaraz czmychnęła w kwiaty. Ich delikatna, rześka słodycz mieszała się z lukrowo-miodową. Zaobfitowało to w kwiaty białe, drobne, delikatne.

Nieśmiały kwasek próbował się utrzymać, ale w zasadzie były to jedynie sugestie owoców... może cytrusów, słodko-kwaskawych jabłek i... czegoś bardziej egzotycznego? Te były bardzo, bardzo przygłuszone, mgliste, jakby ukryte w kwiatach, ale coś tam wyłapałam. Karambolę o słodkim, cierpkawo-kwaskawym smaku mieszającą się z cierpkawą miechunką, upodabniającą się do pomarańczy? Wszelkie mocniejsze wyskoki tonowały chyba suszone morele - na pewno słodkie (stąd jedynie "cierpkawość", nie cierpkość).

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa poprzez pomarańczową nutę - chyba raczej skórki - weszła gorzkawość. Wydawała się nieśmiała, ale nieźle wyczuwalna. Przedstawiła się jako dym i skóra. Odzieży skórzanej nazbierało się całkiem sporo. Pomyślałam też o delikatnych, zamszowych podbiciach, ubraniu przesiąkniętym. Wyczuwać zaczęłam coraz więcej drzew... Wyobraziłam sobie wilgotne od ogólnej aury, mżawki, ale w pewien sposób ciepłe (jak aromatyczny sandałowiec?)... Trochę cierpkawe?  I... z dziwnie przylepioną, niepasującą słodyczą.

Miodowo-lukrowa słodycz wzrosła trochę, więc ogólnie bardzo wysoka nie była, ale istotna. Trochę drapała (mnie już jakoś w połowie tabliczki w tym momencie rozpływania się każdego kęsa się to rzucało). Dała kontrastowy efekt jakby tak ktoś w skórze, ramonesce wybrał się do wesołego miasteczka na lukrowe słodkości (chciałoby się rzec: ktoś w glanach z watę cukrową, ale akurat tej nie czułam - chodzi mi raczej o "klimat", który tu w nawiasie aż trochę przerysowuję).

Choć skóra i gorzkość miały ciepły wydźwięk, drzewa były ogrzewane słońcem, to jednak to takie... jesienne ciepło. Gorzkawość zaczęła mieszać się z maślaną nutą, która jeszcze ją osłabiła, prawie zupełnie zabijając.
Wilgoć też czuć. I tu kwiaty w końcu zmieniły się w napar. Usta zalał mi zaparzony rumianek. Stał na czele herbacianej mieszanki kwiatowo-ziołowej. Słodkawy, delikatny, a jednak ze specyficzną nutą polno-ziołowo-kwiatkową. Wyobraziłam sobie miody o takich nutach. Napar może posłodzono właśnie miodem jasnym i delikatnym, ale... z kwaskiem? 

Kwiaty zmieszały się z kwaskiem, przekładając się na myśl o delikatnym jogurcie. Jogurcie śmietankowym, w jakimś cierpkawo-owocowym wariancie. Może wiśnia nieśmiało się odezwała? Albo jednak cytrusy? Jogurt z czasem wydał mi się aż śmietanowo-ciężkawy, łagodzący wszelką gorzkość, co wykorzystała cierpkość.

Posmak był więc właśnie cierpko owocowy: pomarańcza i karambola zawiązały sztamę, co przypieczętowała wiśnia. Połączyły ciepłą soczystość (pierwsza) z egzotyczną wilgocią (druga). Myślałam też o drzewach, kwiatkach i... liściach... czy raczej listkach suszonych na herbaciane napary. 

Tabliczka wyszła dość kontrastowo, niestety za delikatnie i słodko. Kwasek wydawał się przymglony, a gorzkawość niedomagała. Gorzkości w zasadzie ani przez chwilę nie uświadczyłam. A jednak nuty miała ciekawe. Pomarańcza i egzotyczne owoce (karambola, miechunka), skóra i dym trafiły na delikatne kwiaty, napary. Niby klimat chłodu, ale i wątki kojarzące się z ciepłem. Takie to... dualne: drzewa, żywe kwiaty i liście egzotyczne, wilgotne, ale też ciepłe napary "kwiatkowate", liście przesiąknięte jesienną aurą, a ogrzewane słońcem. Owoce soczyste, a jednak z echem suszonych moreli. Wszystko mogłoby zachwycić, gdyby nie odstająca, denerwująca słodycz. Lukrowo-miodowe elementy nie pasowały, były nachalne. Nawet nie to, że za mocne, a niepasujące. Po prostu trudno o coś, co by słodycz należycie zdominowało. 

Miód, pomarańcze, sporo owoców (ale głównie suszonych), drzewa i skóry czułam również w 70%. W ogóle były bardzo podobne. Już 70% denerwowała słodyczą. 80% nie poszła w stronę gorzkości, jej słodycz nie wydawała się niższa. Po prostu wyszła bardziej cierpko (bardziej przy porównywaniu, ale też nie bardzo cierpko) i świeżo owocowo. Kolorystyka owoców (pomarańczowe) nawet się zgadza, ale... niestety ta cierpkość nie przełamała słodyczy, a kontrastem sprawiła, że jeszcze bardziej na nią chyba uwagę zwracałam. Wydają się na tym samym poziomie, a o innych wydźwiękach. Wprawdzie bardziej podobał mi się obraz narysowany przez 70%, słodycz dla jej zawartości jest zrozumiała i tam nie odstawała, ale co z tego, skoro bardzo męczyła? Realnie niższą słodycz dzisiaj opisywanej odebrałam jednak lepiej, więc ocenę nieco podwyższam.


ocena: 7,5/10
cena: 29 zł (za 60 g - cena półkowa)
kaloryczność: 581 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.