piątek, 22 lipca 2022

Zotter Tangerine - Matcha - Coconut ciemna 70 % z mandarynkową galaretką, sojowym kremem z zieloną herbatą i nugatem / praliną kokosową z karmelizowanymi płatkami kokosowymi

Drugą czekoladą, do której mi się spieszyło, była dzisiaj opisywana. W zasadzie z nowości nadziewanych tylko trzy mnie tak ruszyły (pierwsza to Date + Cashews), inne były mi obojętne, a i znalazły się takie, które w ogóle ominęłam. Uwielbiam zieloną herbatę, lubię mandarynki i choć nie są moimi ulubionymi owocami, to jednak w słodyczach chyba występują na tyle rzadko, że tu przywitałam je z aprobatą. W dodatku wystąpiły jako galaretka, a te Zottera to w sumie jedyne przeze mnie tolerowane i... może nawet, jak na słodycze (i tak znane mi tylko z nadziewanych tabliczek; nie wiem, czy występują w innej formie - wątpię), lubiane? Tak specyficzne i wyjątkowe, że po prostu fajne. Dawno ich nie jadłam, a swego czasu nawet jakakolwiek dobra (więc pewnie nieistniejąca?) za mną chodziła, więc proszę - oto jest. Kompozycja, gdy chodzi o wnętrze, wydała mi się bardzo, bardzo niecodzienna, ale nie "niecodzienna, dziwna, aa, Zotter już wcale odleciał", ale niecodzienna i potencjalnie smaczna. Czasem właśnie te nietuzinkowe połączenia zachwycają. 


Zotter Tangerine - Matcha - Coconut / Mandarine - Matcha - Kokos to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao nadziewana 21% mandarynkową galaretką, 17% kremem na bazie białej sojowej czekolady z zieloną herbatą matcha i 17% nugatem / praliną kokosową z karmelizowanymi płatkami kokosowymi oraz cienką warstewką ciemnej czekolady wewnątrz.

Po otwarciu uderzył zapach kokosa. Kiedy zbliżałam się do spodu, dominował zupełnie (co wyjaśniło się po przełamaniu - na stronie Zottera dodali mylące zdjęcie, gdzie to krem herbaciany był na dole). Ogólnie wyraźnie poczułam także gorzkawo-orzechową, mocno paloną czekoladę o nutach dymu i ciemnego chleba, osłodzonych również paloną słodyczą. Doszukałam się też nutki zielonej herbaty, pozostającej jednak w oddali. Karmelowe echo mieszało się za to z delikatniejszym otoczeniem, które określić udało mi się precyzyjniej po przełamaniu, w trakcie degustacji. To splot zbożowo-pudrowy, wyraźnie wzmocniony matchą. A jednak po przełamaniu także to kokos walczył o przewodnictwo, pomagając sobie nutką oleju kokosowego. Podkreśliła go też słodycz karmelu.

W dotyku tabliczka wydała się bardzo masywna. Podczas łamania lekko pykała, trzaskała za sprawą czekolady, acz także nadzienia wpisały się w konkret. Z podziałem jednak większych problemów nie było, nic się nie rozwalało, przesadnie nie kruszyło. Najdelikatniejszą częścią była niecodzienna galaretka, bo nieco się rwała, wyciągała - wydała mi się prawie półpłynna (choć nie wypływała z tabliczki), a jednocześnie aż irytująco klejąco-lepka. Zielony krem wyglądał na lekko gibki, acz bardzo zwarty, natomiast kokosowy zaskoczył suchością i kruchą twardością (mylne wrażenie, napędzone przez kawałki kokosa).

W ustach czekolada rozpływała się raczej powoli, bardzo gęsto i kremowo, gładko. Trochę zalepiała, z wolna odsłaniając nadzienia. Znikała równocześnie z resztą, tylko trochę zostając na sam koniec.
Najszybciej wyciskała się galaretka (acz wcale tak szybko nie znikała), nugat kokosowy rozpuszczał się w umiarkowanym tempie, najoporniejszy zaś wydał mi się krem herbaciany.
Czekolada wszystko trzymała, lepko zalepiając, dodatkowo od środka wszystko trzymała lepka galaretka, że spójność aż mnie zaskoczyła.
Nugat kokosowy znajdujący się na dole okazał się zwarty i konkretny, ale nie suchy. W trakcie jedzenia, choć twardy, nawet względnie plastyczny. Rozpuszczał się lekko proszkowo, trochę wodniście. Nie był ciężki, acz chwilami lekko oleisty (tłustym jednak bym go nie nazwała - średnio tłustym owszem). Jego konsystencję urozmaicały chrupiąco-twardawe, podprażone wiórki i kawałki kokosa. Zostawiałam je na koniec.
Nugat od galaretki oddzielała cieniutka warstewka ciemnej czekolady, która sprawiła, że dół nie nasiąkł, ale też dodała tłustej kremowości wnętrzu tabliczki.
Pod względem konsystencji łącznikiem między czekoladą a nugatem był krem sojowo-herbaciany. Okazał się miękki i gibki, nieco gumowy, ale także konkretny i zwarty. Rozpuszczał się powoli, trochę proszkowo. Mimo to nie był suchy, a nawet lekko tłustawy. Rozpływał się najwolniej i zostawał na koniec wraz z czekoladą.
Galaretka wyciskała się z tego szybko, upuszczała mnóstwo soczystości, dając się poznać jako niezwykle naturalna, przecierowo-żelowa i aż rzadkawa. Gdy nieco się rozeszła, zostawała częściowo jeszcze trochę. Środek czekolady wyszedł dzięki niej soczyście i choć nie tłusto, to obudziła w kremach lekką, osobliwą śliskość.
A jednak na koniec, gdy czekolada zniknęła, zostały w zasadzie już tylko kawałki kokosa, które to pogryzione też prędko zniknęły. Nie memłały się ani trochę; były chrupiące. Nie pożałowano ich. Wówczas osamotnione zostało lekkie poczucie tłustości w ustach i słodkiej lepkości na nich.
Tabliczkę bardzo dobrze wyważono, nie miałam wrażenia śmietnika - warstwy świetnie się uzupełniały. I, co ważne, mimo że chwilami trochę się rozjeżdżały, ogólnie się trzymały.

W smaku czekolada przywitała się smakiem gorzkiego dymu i kawy, na co szybko nałożyła orzechowo-karmelową, łagodzącą nutkę. Czekolada sama w sobie wydała mi się lekko orzechowa i owocowo-cierpkawa. Odlegle zahaczyła o ciemny chleb na zakwasie i... piernik? Wiśniowy piernik, który rozchodził się zwłaszcza od spodu, który częściowo nasiąkł kokosem.

Do głosu błyskawicznie doszły nadzienia, najpierw delikatnie, rozkręcając poszczególne motywy: mandarynki kwaskawą soczystość, kokos "orzechowawość", krem herbaciany cierpkość i mdło-papierowe echo. Warstwy rozpływały się niby jednocześnie, ale jednak w pewnym porządku. Kokosowa wyszła najspójniej z czekoladą.

Najdynamiczniej i najwyraźniej wyłoniła się galaretka. Uderzyła soczystymi, kwaśnymi cytrusami, w których szybko wzrastała słodycz. Ta warstwa była mocno soczysta, naturalna, a także słodka, choć nie cukrowa (mieszanka kwaśności i słodyczy sekundowo aż zahaczyła o gardło, zaraz jednak odpuściła). Wyraźnie czułam splot uroczych mandarynek i charakterniejszych pomarańczy, podkręconych sokiem cytryny i olejkiem pomarańczowych. Za jego sprawą wemknęła się lekka, cierpka goryczka, co podkreśliła gorzkawa warstewka czekolady z wnętrza.

Warstwa czekolady ze środka nie wnosiła za wiele, jak tylko podkreślała gorzkawe nuty i podtrzymywała czekoladowość rozchodzącą się od wierzchu.

Kokosowe nadzienie, podobnie jak w kwestii zapachu, miało wiele do powiedzenia. W zasadzie zaznaczało swoją obecność w pierwszych sekundach, potem jednak już po ustach rozchodziło się spokojnie. Kokos był intensywny, wszechobecny, ale nie zagłuszał reszty. Chwilami przybierał bardziej kokosowo "orzechowawą postać", chwilami zasnuwał się wysoką słodyczą. Ta wydawała się pudrowo-słodziuteńka, a zarazem naturalnie kokosowo słodka. Było w niej coś rześkiego. Soczystego? Idealnie zgrywał się tym z pobrzmiewającą galaretką cytrusową. 
Nadzienie kokosowe z czasem pokazywało swoją słodszą, przesadnie i aż pudrowo (choć wciąż "karmelowawo") stronę - czuć, że posłodzono je cukrem kokosowym. Utwierdziłam się, próbując je osobno. Wówczas w ogóle wydało mi się za słodkie. Na szczęście jednak reszta warstw zatrzymała słodycz tuż przed przesłodzeniem.
Dodatkowo goryczka i cierpkość płynęły także z tego nadzienia. Raz czy dwa wyłapałam nutę oleju kokosowego (chyba, bo trochę rzygowinowatą? soja, herbacianość także mogły go podkreślić.), a także lekką ostrość. Ta dopieściła piernikową mgiełkę. Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa mieszało się to mocno z kremem herbacianym, a do głosu dochodziły też kawałki kokosa.
Niegryzione kawałki podnosiły słodycz karmelu - raczej słodko-słodkiego, trochę cukrowego.

Jednocześnie do słodyczy i goryczki przeniknęła herbaciana nuta zielonej herbaty i bardziej "wytrawna" (pewnie soi, która jako ona sama długo się ukrywała). Wkradła się poprzez inne elementy, ale umiejętnie zaserwowała nieco algową nutę. Czułam zieloną herbatę matcha, której trzymały się niestety też nutki mączna i oleista, jakby "roślinnego masła" (ale nie margaryny). 
Spróbowany osobno krem herbaciany wydał mi się mdło-słodki; mdławy jak roślinny budyń o niedookreślonym smaku, ale też mocno orzechowy. I niewątpliwie herbata nadała mu charakteru. Złożoność tej wytrawności najlepiej czuć, gdy całość swobodnie się rozpływała. Kokosowy krem zmotywował herbacianą warstwę do działania. Wytrawniejsze echo należało do niej, ale nie tylko. Przy algowym wątku  czułam specyficzną "wegańskość" (jakby "wege masło", coś roślinno-oleistego). Orzechowo-sojowy splot wyłaniał się klarowniej po dłuższym czasie. Wtedy jednak ta nuta była już i dosłodzona, a ja w nadzieniach doszukałam się akcentu czekoladowo-papierowego... I trochę mdło-piernikowego? Jak piernik z lukrem, aż pod nim ukryty? W pewnym momencie słodycz, wzmocniona innymi nutami, aż rozgrzała nieco gardło (a potem odpuściła).

Kokosowa część nie dawała o sobie zapomnieć wiórko-płatkami, a dokładniej podskakującą słodyczą karmelu, emanującą od nich oraz... swoistą roślinnością (kładącą nacisk na wegański wydźwięk). 
Pod koniec kontrastowo do rosnącej słodyczy, wzrosła też gorzkość. Gorzkie nuty nadzień wsparła palono-dymna czekolada. Pokazała więcej dymno-kawowej goryczki i cierpkości, zamykając występ wszystkiego.

Gryzione na koniec kawałki kokosa smakowały... kokosem (inaczej niż wiórki). Niewiarygodnie mlecznym i zaskakująco słodkim w naturalny sposób, z echem "roślinnych orzechów".

Zostałam z posmakiem palonej goryczki kakaowo-dymnej, herbaciano-wytrawniejszej. Czułam jednak też "roślinne słodkie budynie, desery", kokosa i orzechowość, podsycone "cytrusami na słodko", przy czym mandarynki bez problemu się wyróżniły. Było słodko, ale jednocześnie całkiem wytrawnie i aż pikantnie. W gardle czułam ciepło i słodyczy, i ostrzejszych przypraw piernikowych (i oleju kokosowego?). Usta miałam jakby słodko-obklejone.

Warstwy współpracowały, uzupełniały się o swoje goryczki, tworząc coś interesującego. Każda cześć zawarła w sobie swoją "naturalną orzechowość", co też było bardzo niecodzienne. Przełamywały nimi słodycz, która chwilami mnie irytowała (mimo że w zasadzie nie była za mocna; a jednak mi nie grała zwłaszcza przy próbowaniu warstw osobno). Choć w pewnym momencie wszystkiego zebrało się bardzo dużo, kęs po kęsie pokazał, że to spójna kompozycja, w której na wszystko przychodzi odpowiedni czas - za czekoladowo-dymną przewodniczką dochodzą różne kokosy, herbata, orzechowość, słodycz wszelkiego typu. Sojowo-papierowo-wegańskie nuty nie wyszły źle, a chwilami nieco za wysoka słodycz też jakoś tam się w to wpisała, nie dręcząc za bardzo. I tak wyszło względnie wytrawniej. Wytrawniejsza kompozycja świetnie współgrała z matchą, a soczyste mandarynki i pomarańcza nadały temu lekkości, wszelkie kwaski "inne" przywłaszczając sobie. Kwaśne cytrusy, choć intensywne, wzbogaciły wszystko, nie przygłuszając walorów.
Całość dziwnie nawet mi smakowała, ale nie tak, bym miała się zachwycać. To jednorazowe zjedzenie ze smakiem i zaciekawieniem. Niby spójne i konsekwentne, a jednak nie jestem w pełni przekonana, czy tak składniki / elementy do siebie pasowały. Nie gryzły się. Bez przegięć w żadnym kierunku (ja najchętniej zrobiłabym dwie czekolady, np. czarnoherbaciano-mandarynkową i zielonoherbaciano-kokosową).


ocena: 8/10
kupiłam: foodieshop24.pl
cena: 16 zł (za 70 g)
kaloryczność: 505 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie

Skład: surowy cukier trzcinowy, miazga kakaowa, tłuszcz kakaowy, koncentrat mandarynkowy, syrop skrobiowy, wiórki kokosowe, napój ryżowy w proszku (ryż, olej słonecznikowy, sól), proszek sojowy (soja, maltodekstryna, syrop kukurydziany), cukier kokosowy, olej kokosowy, koncentrat soku cytrynowego, zielona herbata w proszku, substancja żelująca: pektyna jabłkowa; sproszkowana wanilia, sól, lecytyna sojowa, olejek pomarańczowy, anyż, cynamon

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.