Ritter Sport Peppermint to ciemna czekolada o zawartości 50 % kakao z nadzieniem miętowym (40%).
Od razu po otwarciu poczułam silny zapach mięty i ciemnej czekolady, z których dominowała ta pierwsza. Wydała mi się chłodnawa, odrobinkę sztucznawa, ale nawet smakowita, bo wkomponowana w klimat "czekoladek miętowych".
Czekolada - ku mojemu zaskoczeniu - mimo twardości rozpływała się raczej kremowo (bałam się, że będzie "skorupą" jak w RS Marzipan), tworząc gładkie przejście do nadzienia. Ono w ustach wcale już aż tak zbite się nie wydawało - przybierało bardziej "rozchodzącą się", mazistą formę. Trochę tłustawe i lukrowe.
W kwestii smaku trudno powiedzieć coś o samej czekoladzie oprócz tego, że mimo wyraźnie wyczuwalnego kakao, wyszła bardzo słodko. Cała nasiąkła bowiem nadzieniem do tego stopnia, że miętę czuć nawet, gdy próbuje się kawałek nie dotykający nadzienia (tam, gdzie się łamie). Ogólnie odniosłam więc wrażenie, że czekolada smakowała całkiem nieźle, ale za mało wyraziście w stosunku do nadzienia.
W posmaku została cukrowa mięta, poczucie ochłodzenia i miętowego odświeżenia w ustach oraz wątłe wspomnienie czekolady. Całość wyszła więc za słodko, bardzo intensywnie, ale w gruncie rzeczy... i tak lepiej, niż się spodziewałam. Jakoś tam zjadłam tę tabliczkę, bo od biedy może być. Na pewno wyszła bardziej czekoladowo niż RS Marzipan (tam była "skorupa" zamiast czekolady), ale - paradoksalnie - mniej czekoladowo od pastylek Goplany (kiedyś je uwielbiałam, ostatnio przypomniałam sobie i, mimo że już takiego zachwytu nie wywołują, to nadal uważam je za bardzo dobre w swojej kategorii; btw malutkie bezsensowne wyliczenie: gdyby były czekoladą 100g, kosztowałyby 2,4 zł - haha)
ocena: 7/10
kupiłam: Lidl
cena: 4,99 zł
kaloryczność: 493 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: cukier, miazga kakaowa, tłuszcz roślinny (palmowy, kokosowy), tłuszcz kakaowy, syrop glukozowy, stabilizator: syrop sorbitolowy, tłuszcz mleczny, lecytyna sojowa, olejek z mięty pieprzowej
Wydaje mi się, że jak ktoś nie lubi lub nie może miety to nie polubi tego połączenia.. to nie jest połączenie dla każdego :)
OdpowiedzUsuńMiętę w czekoladzie łatwo popsuć, pamiętam jak naciąłem się na Chocolate and Love Mint 67%. Z drugiej strony jest Zotter i Pacari (no właśnie, kiedy recenzja pełnej tabliczki Andean Mint?).
OdpowiedzUsuńW marcu będzie! :D Jako ukoronowanie, bo najpierw parę gorszych nadziewajek.
UsuńTo chyba jedyna Ritter Sport, której nie chcę spróbować ;)
OdpowiedzUsuńA my nie możemy zrozumieć jak można lubić to połączenie xD xD xD
OdpowiedzUsuńTo takie połączenie dla "niektórych" kubków smakowych xD
UsuńPodobnie jak Ty uwielbiam połączenie mięty i czekolady, ale rozumiem czemu wiele osób go unika. Po prostu w wielu tańszych słodyczach masa miętowa przypomina smakiem i konsystencją pastę do zębów. Pamiętam, że Ritter Sport Pepermint smakował mi (i nie miał nic wspólnego z pastą do zębów), więc chętnie wrócę do tej tabliczki. Zdziwiłam się, że pastylki Goplany wypadły lepiej od niej i chyba ich również poszukam.
OdpowiedzUsuńWłaśnie ja jednak i tak nie rozumiem, bo jednak RS nie jest jakiś z wyższej półki, a tańsze słodycze... no nie wiem, w cenie 1 zł za 100 g to wszystko będzie raczej paskudne.
UsuńTak, te pastylki są naprawdę dobre, ale ważne, żeby były świeże (kupując na wagę trzeba uważać).
Jestem ciekawa, jak odebrałabym ją teraz, kiedy już w pewnym stopniu oswoiłam się z połączeniem mięty i czekolady. Czasem odnoszę wrażenie, że podpisywanie się pod starymi recenzjami jest bez sensu. Gust się zmienia, a rzeczy, które kiedyś mnie jarały, dziś pozostawiają obojętną. I na odwrót.
OdpowiedzUsuńPS Wstęp: "jak można nie lubię połączenia mięty i czekolady".
Ale z ciemną czekoladą i solą nie oswoiłaś się, jak trzeba! :P
UsuńA wiesz... to zależy. Według mnie np. stosunek do pewnych czekolad u mnie nie zmieniłby się teraz ani trochę. Nuty smakowe (te główne, najwyrazistsze, nie pomniejsze skojarzenia), też są jakoby aktualne. Jednak nic, tak jak recenzje, nie pokazuje tak dobrze właśnie zmiany gustu, co właśnie jest fajne. Ja tam piszę głównie właśnie dla siebie, więc z tym podpisywaniem się to... też tak masz?
PS Haha, dzięki za czujność. Już poprawiłam.
Pierwsze zdanie Twojego komentarza się rozmazało. Musiałaś przejechać palcem tuż po napisaniu. Nie zobaczę tego, co tam jest. Trudno.
OdpowiedzUsuńTak, ja też piszę w dużej mierze dla siebie. Żeby pamiętać (notatek w pamiętniku po kilku latach nie sposób znaleźć na szybko). Publikuję moje opinie, bo wiem, że przy okazji przydadzą się komuś innemu. Gdyby tak nie było, nie recenzowałabym produktów, które są na rynku od lat i każdy je zna.
A sól Ci w oko!
UsuńHaha, znalazłam mój "słodyczowy zeszyt" z liceum - nie do ogarnięcia. O taak, to prawda. Też masz taki paniczny lęk, który czasem Cię napada, że np. padnie jakiś serwer i wywali bloga czy coś? Znajoma mi kiedyś opowiadała, jak to miała forum na jakimś socjum pl i zamknęli cały serwis, a jej praca poszła na marne i ja tak czasami się boję, że coś się z tymi recenzjami stanie. :> Dochodzę do wniosku, że dziwadło ze mnie, tak ogólnie.
Firmy hostingowe muszą się zabezpieczać, inaczej nikt by im nie zaufał. Coś złego zdarzyć może się zawsze, ale... nie, nie boję się. Nie wierzę, że mi się to przytrafi.
UsuńZnaczy, ja też się tego nie boję, kieruję się logiką, ale czasem mnie to tak dziwnie niezależnie ode mnie nachodzi i to jest dziwne. Jak byłam mała, nachodził mnie taki dziwny lęk czasami, jak miałam przejść koło piwnicy, że będzie tam stał pijak. Wiedziałam, że nie będzie, ale lęk nagle, na sekundę lub dwie, się pojawiał, haha.
Usuń