Po kremie Vilgain Sprouted Cashew Butter 100 % raw activated organic cashews jakoś przychylniejszym okiem spojrzałam na Vilgain i weszłam na ich stronę by sprawdzić, czy nie mają innych kremów 100%, których jeszcze nie jadłam. Znalazłam migdałowy, a żeby nie zamawiać tylko jednego słoiczka, sprawdziłam, co jeszcze się pojawiło. Ostrożnie wybrałam ten, patrząc na jeszcze przystępną jak dla mnie zawartość cukru i ze trzy razy sprawdzając, czy na pewno zamawiam właśnie wariant Coconut Almond, a nie Almond White Chocolate Ccoconut. Trochę mnie zdziwiło, że to właśnie mój dali do linii Sweet Nuts, bo "w tym cukru" zawirał tylko 12g, podczas gdy Almond White Chocolate Ccoconut z linii proteinowej Cheat Nuts miał 17g.
Vilgain Sweet Nuts Coconut Almond to migdałowo-kokosowy krem z prażonych blanszowanych migdałów i rozdrobnionego kokosa z dodatkiem orzechów nerkowca i mleka kokosowego.
Po otwarciu poczułam bardzo, bardzo słodki zapach kokosa. Czy może raczej: kokosika. Dominował nad słodkimi, maślanymi nerkowcami oraz nutą biszkoptów i wafelków migdałowych. Akcent migdałów wpisał się w wysoką słodycz. Przywodziło to na myśl pralinki typu Raffaello (recenzja z 2020), może nawet z nutą białej czekolady, ale w wersji bardzo naturalnej, nie ciężkiej.
Po odkręceniu trochę się zdziwiłam, jako że trafiłam na złudnie podeschnięty wierzch i zero oleju. Wystarczyło jednak lekkie dotknięcie łyżeczką, by okazało się, że na wierzchu utworzyła się bardziej stała, cieniuteńka i delikatna warstewka "kożuch", z łatwością mieszająca się z resztą. Ogół był wręcz lejący, rzadki. Widać w nim sporo małych kawałków wiórków.
W trakcie jedzenia potwierdziła się rzadkość kremu. Chwilowo jakby próbował minimalnie zgęstnieć, ale wciąż był rzadki. Brakowało mu... kremowości. Mimo to, trochę zalepiał. Choć nie był syty, sprawiał wrażenie lepko-przytykającego. Nie trwało to jednak długo, bo rozpływał się dość szybko. Raczył wtedy tłustością mleczka kokosowego i oleju. W dodatku wydał mi się końcowo wodnisty.
Konsystencję urozmaiciła średnia ilość podrobionych wiórków kokosowych. Nie były zbyt wymagające. Zostawiałam je zawsze już na koniec. Gryzione okazały się krucho-chrupiące i twardawe.
W smaku od początku czułam wysoką słodycz mlecznego kremu. Wiórki kokosowe zaznaczyły swoją obecność, ale przodem puściły mleczność. Pomyślałam o mleku z tubki, mleku słodzonym skondensowanym i do potęgi mlecznym, kokosowym toffi. Słodycz rosła szybko i bez żadnych oporów.
Mleczność nie pozostała w tyle, acz nieco zmieniła wydźwięk, łącząc jakby konwencjonalną z kokosową. Wyraźnie poczułam mleczko kokosowe, które wprowadziło wyraźniejszą kokosowość. Ta zaczęła dominować. Kokos wraz ze słodyczą ułożył się w wizję kremu z pralinek typu Raffaello.
Dobiegła maślana nuta, która umocniła myśl o kremie prosto z takich słodkości. Należała do nerkowców i migdałów, które mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach na pewien czas stały się bazą. Wyszły nawet przed kokosa, jednak po chwili trochę się cofnęły i stanęły obok niego.
Maślane nerkowce nakręcały się nawzajem z jeszcze słodszymi migdałami blanszowanymi. One wtłoczyły wafelkowe echo, pieczoną mgiełkę. To już w ogóle przypieczętowało wizję waflowych kulek wypełnionych kremem i obsypanych wiórkami. Wiórki bowiem też się zaznaczyły. Te nuty próbowały trochę łagodzić słodycz, acz szło im kiepsko.
Słodycz bowiem nie przestawała rosnąć, z czasem aż chwilami trochę drapiąc. Do głowy przyszły mi kokosowo-migdałowe biszkopty, ale pralinki typu Raffaello zajmowały jednak pozycję nadrzędną. Do tego, oprócz całej tej wszechmocnej słodyczy, jakby obok poczułam specyficzną mdławość mleczka kokosowego.
Gryzione wiórki pochwaliły się wyrazistym smakiem. Były naturalnie słodkie i jakby leciutko podprażone. Idealnie zwieńczyły wizję pralinek kokosowych, kryjąc ten bardziej mdławy element.
Po zjedzeniu został posmak mleczka kokosowego, wraz z jego specyficzną tłustością oraz złudny motyw zwykłego mleka. Za tym stanęły naturalnie słodkie, delikatne migdały i nerkowce o maślanym charakterze, podtrzymujące wizję kremu z kokosowych pralinek.
Na pewno nie podobała mi się taka rzadkość kremu i lejąca konsystencja. Dobrze, że choć kawałki wiórków się pojawiły. Mimo że krem miał tylko 12g "w tym cukry", wyszedł zdecydowanie za słodko, aż drapiąco. Przy tym połączeniu naturalnie słodkich składników, nie musieli tego aż tak słodzić... Kokos, blanszowane migdały i nerkowce same z siebie szły w kierunku pralinek kokosowych typu Raffaello. Leciutko prażona nutka przełożyła się na wafelkowo-biszkoptowy akcent i przebłysk kokosowego toffi. Mleczność wydawała się w dużej mierze konwencjonalna, przypominała mleko z tubki, ale i tę kokosową wyraźnie czuć. Niestety wraz z jego specyficzną tłustością. To bardzo mleczny, i bardzo kokosowy krem. Czuć w nim wszystkie składniki, nic niczego nie zagłuszyło, a to się chwali, jednak brakowało mu tego czegoś. Tym bardziej boli więc tak zmarnowany potencjał.
Daleko mu do Grizly Krem migdałowy z białą czekoladą i kokosem.
ocena: 6/10
Skład: tarty kokos 36%, blanszowane prażone migdały 35%, mleko kokosowe w proszku, prażone orzechy nerkowca 10%, cukier trzcinowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.