Ten post nie tak miał wyglądać, a ten wstęp piszę wściekła. Wściekła na siebie, bo jakiś miesiąc po sprawdzeniu i zaplanowaniu recenzji, przewijałam zaplanowane posty i ten przypadkiem zwyczajnie usunęłam. Na nic zdało się przeszukiwanie historii w przeglądarce, próba cofnięcia skrótami klawiszowymi - nic. Od razu postanowiłam czekoladę zamówić, bo wiedziałam, że jej wszystkich detali z pamięci nie przytoczę, ale w tym momencie powiało grozą. Była już niedostępna na stronie Beskidu. Przerażona zaczęłam przeszukiwać internet i myślałam, że chyba cudem znalazłam gdzieś ostatnią sztukę. Niestety, po zakupie dostałam zwrot, bo jednak czekolady już nie mieli. Zadzwoniłam do Beskidu, przeczuwając, co usłyszę - niestety, czekolada nie miała prędko wrócić do sklepu. Usłyszałam, że "Uganda na pewno kiedyś wróci, ale nie wiadomo, czy w tej ciemnej wersji, czy w mlecznej". Stąd, rozgoryczona i zrozpaczona odszukałam swoje bazgroły (notatkę z degustacji) i na ich podstawie, po miesiącu od samej degustacji, recenzję napisałam. Zdecydowanie wolę pisać je na świeżo, w dniu degustacji, ale cóż... Żałuję, że recenzja tak genialnej czekolady nie mogła być dopieszczona jak lubię.
Czekolada bowiem - przez Beskid - wydawała się dopieszczona w każdym calu. Zrobiono ją z kakao z lasu Semuliki w zachodniej Ugandzie, zakupionego od Latitude Trade Co. (LTC), które skupuje kakao w wielu wiejskich punktach skupu, płacąc rolnikom co najmniej 20% więcej niż inni nabywcy w regionie. Tym konkretnie kakao forastero, lokalnie zwanej Koko, zajmuje się ponad 3400 drobnych, lokalnych rolników, trzymających się zasad ekologicznej uprawy. Ciekawostką jest, że 52% to kobiety.
Opakowanie zaś zdobi goryl górski w bukiecie barw, który jest zwierzęciem charakterystycznym dla Ugandy.
Po otwarciu poczułam słodkie, suszone owoce z miękkimi, jasnymi figami na czele, przeplatające się z kwaskiem i świeżością. Wśród tych na pewno rozbrzmiała cytryna i naturalny sok wiśniowy. Wyrównanie ich zapewniły chyba migdały i pestki, ziarna m.in. słonecznika i dyni. Wplotły goryczkę, za którą wkroczyła pikanteria cynamonu.
W smaku pierwsza uderzyła słodycz suszonych fig. Dominowały miękkie i złociste, acz zaplątało się wśród nich parę ciemniejszych. Cierpkawych?
Słodycz tych jaśniejszych rosła jednak odważnie, częściowo przechodząc w krówkę i zahaczając o kajmak. Odnotowałam marginalną mleczność i maślaność. Po chwili jednak figi zaprotestowały i zdominowały słodycz.
Cierpkość pomknęła w gorzki wątek. Ten przyniósł też ciepło - zupełnie, jakbym właśnie wypiła gorące kakao z cynamonem. W którym to cynamonu nie żałowano.
Figi, po tym jak już wyszły na przód w kwestii słodyczy, wydały mi się nieco miodowe. Nie był to jednak sam, czysty miód, bo soczystość była za wysoka. Po chwili dołączyły do nich różne suszone owoce.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa jakby w opozycji do ciepła i słodyczy stanęła rześkość. Melon? Też lekko wręcz miodowy, ale wprowadzający specyficzną lekkość.
Gorzkość choć przedstawiła się jako silna i wyrazista, wydała mi się nieco... łagodzona? Odnotowałam migdały z lekką goryczką skórki, a po chwili trochę neutralniejszych pestek. Przewinął się słonecznik, dynia, ale i cała mieszanka ziarenek. Zaskoczyły na gorzki tor jako zboże i goryczka palonego zboża.
W rześkości pojawiały się kwaskawe przebłyski. Przemknęła niezdecydowana wiśnia... Może też cytryna? Na pewno jednak nie była to wyraźna, jednoznaczna kwaśność.
Doskoczyły do niej słodsze i łagodniejsze... poziomki!
Za ich sprawą wiśnie zmieniły się w sok wiśniowy i wiśnie suszone, w których na znaczeniu przybrała słodycz.
Gorzkość końcowo poszła w bardziej ziemistym kierunku, a ziarna i pestki zmieniły się w spokojniejszą i wręcz słodkawą orzechowość. Orzechów laskowych?
Po zjedzeniu został posmak ziaren oraz soku wiśniowego z dziwnie podwyższoną słodyczą. Do tej dołożyły się suszone, niemal miodowe figi, ale nie była za ciężko ze względu na ogólną rześkość, za którą stanął melon i poziomki.
Czekolada była przepyszna. Choć figi przechodzące w miód były bardzo słodkie, a nuty kremów orzechowych starały się nieco złagodzić gorzkość, tej oraz ogólnie charakteru, głębi nie brakowało. Już samą słodycz ciekawie urozmaiciły poziomki i chyba melon. Interesujące nuty ziaren, pestek i zboża, uzupełniały się z cynamonem i kwaskawymi przebłyskami wiśni suszonych i soku wiśniowego. Rozgrzewanie ciekawie igrało z ogólną rześkością. Do tej czekolady po prostu muszę wrócić! Toteż będę czyhać na to, gdy się pojawi.
Czekolada niespecjalnie przypominała znaną mi Latitude Craft Chocolate Semuliki 70 % o nutach karmelu, cieście blondie i fig, przeplecionych z suszonymi wiśniami, bananami i orzechami, odrobinką zimie. Wspólne da się znaleźć, ale wspomniana przegięła ze słodyczą przez co ogólny odbiór był gorszy.
Bliżej jej już do Prime Uganda Semuliki Forest 70 % o nutach pikantnego miodu, korzennych, migdałów i orzechów, drewna, ciastek i kruszonki z niską kwaśnością, ale obecnymi owocowymi akcentami melona i dżemu wiśniowego. Podobieństwo widzę głównie w tych ostatnich, wyrazie.
ocena: 10/10
kupiłam: Beskid Chocolate (dostałam)
cena: 25 zł (za 70 g; ja dostałam)
kaloryczność: 439 kcal / 100 g
czy kupię znów: chciałabym
Skład: ziarno kakaowca, cukier trzcinowy nierafinowany
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.