Choć u nas w domu to Mama, nie ja, ma hopla na punkcie słodyczy adwokatowych, zabajone itd., to gdy dostałam serię 3 tabliczek Henry Lambertz z nadzieniami alkoholowymi, założyłam, że dziś przedstawiana będzie najlepsza. Stąd decyzja o zostawieniu jej na koniec. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że to nie moja bajka i większość i tak trafi do Mamy. Trzymałam tylko kciuki, by okazała się na tyle adwokatowo zadowalająca, by jej posmakowała. I może przy okazji, ciekawostkowo, także trochę dla mnie?
Henry Lambertz Eierlikor Zartbitter Schokolade mit Eierlikor Truffelfullung / Dark Chocolate with eggnog truffle filling to ciemna czekolada o zawartości 50% kakao z (35%) truflowym nadzieniem na bazie likieru jajecznego / advocata.
Po otwarciu poczułam wyrazisty zapach adwokata, zasładzającego w ciężki sposób, mieszającego się z przecukrzoną ciemną czekoladą. Dominował, ale jej nie zagłuszył zupełnie. Ułożyły się ze sobą tak, że czuć, iż zarówno sam advocat, jak i czekolada zostały przesłodzone. Zwłaszcza przy podziale i już w trakcie jedzenia, odważyła się nutka śmietankowa, osadzona w likierowej słodyczy.
Tabliczka w dotyku wydała mi się polewowa. Przy łamaniu też kojarzyła się z twardą polewą, średnio głośno, ale bardzo chrupko trzaskając. Kostki wyglądały na zrobione z warstwowej, chrupkiej polewy. Nadziano je średnio-małą ilością mazistego i lepkiego kremu, wykazującego plastyczność. Nie dość, że warstwa czekolady była bardzo gruba, to na dnie każdej kostki tworzyła wypukłość. Przy odgryzaniu kawałka łamała się i wgniatała w miękkie nadzienie.
W ustach czekolada rozpływała się maziście i tłusto w maślany sposób. Wydała mi się ulepkowa, prawie trochę oporna, acz jednocześnie kremowo-gęsta. Rozpuszczała się szybkawo, po chwili ujawniając nadzienie.
Wnętrze dopasowało się do niej. Też rozpływało się dość szybko i było maziste, ale inaczej. Odznaczało się wyższą tłustością. Zmieniało się w maślano-śmietankową, trochę maślaną zawiesinę. Odebrałam je jako trochę śliskawo-gładkie, mimo że znalazła się w nim też lekka pylistość.
W smaku pierwszą poczułam wysoką słodycz ciemnej czekolady, która kojarzyła się z likierem i syropem kakaowym. Krem niemal błyskawicznie zdradził swoją obecność. W czekoladzie z czasem pojawiła się śmietankowa sugestia, a ja zarejestrowałam, że lekko przesiąkła nadzieniem nawet w miejscach, gdzie go nie dotykało. Gorzkość o palonym zabarwieniu odezwała się po chwili. Mimo drobnej cierpkości, całość jawiła się jako bardzo cukrowa.
Nadzienie rozbrzmiało się już po chwili, umacniając likierowy wydźwięk czekolady, ale dokładając do niego likier jajeczny, którego alkoholowość była już realna. Kiedy rozlało się po ustach, wychodziło na pierwszy plan. Advocat dominował; alkoholowość była wyrazista, ale nie uderzała do głowy. Advocatowy krem był bardzo słodki w zrozumiały sposób. Zarysował się na śmietankowym tle, a po chwili w słodyczy przemknęła lekka sztucznawość. Zaraz jednak zniknęła na rzecz wszechobecnej jajecznej alkoholowości.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa słodycz i alkohol rozgrzewały w gardle. Likier jajeczny sprawił, że sama czekolada wydała mi się nieco bardziej cierpka i gorzkawa. Może kawowa? A zarazem polewowa, ale o dziwo nie gryzło się to z likierem jajecznym.
Alkohol z czasem słabł, ale nie znikał, a ja w nadzieniu odnotowałam maślaność i bardziej zwróciłam uwagę na jego śmietankowy aspekt. Jego silna słodycz wciąż jednak wydawała się zrozumiała. Mimo że nie było mocno, chamsko alkoholowe, im nadzienie bardziej znikało, tym mocniej spłycona wydawała się czekolada - właśnie chyba przez alkoholowość. Końcowo przypominała cukrową, trochę gorzkawo kakaową i maślaną polewę.
Po zjedzeniu został posmak bardzo słodkiego, śmietankowego ajerkoniaka i ogólne przesłodzenie. Czułam cukrowość, wzmocnioną alkoholem w gardle. Nutka czekolady niby wyszła cierpko-gorzkawo, palono, ale w sposób polewowy i trochę tandetny. Także ona dołożyła się do przesłodzenia.
Tabliczka byłaby w zasadzie dobra, ale mam zastrzeżenia. Kremu pożałowano, a sama czekolada była mocno średnio-kiepskawa. Nadzienie było intensywne, że jeszcze ją spłyciło, ale samo w sobie też wydawało się przytłoczone. Dobrze oddawało advocata, ale to za mało, bym miała tę czekoladę ogólnie chwalić. Ogół był przesłodzony. O ile słodycz wnętrza rozumiem, tak czekolady nie, tak samo jak jej polewowość. W sumie... Ku mojemu zaskoczeniu odkryłam, że akurat takiemu nadzieniu nie przeszkadzała i całkiem nieźle to współgrało, jednak i tak wolałabym lepszą czekoladę. Do likieru jajecznego warto byłoby dać coś stonowanego. Nie lubię wystawiać połówek, ale tu musiałam, bo choć tabliczka wyszła lepiej od Henry Lambertz Cream Liqueur Dark Chocolate with cream liqueur with Irish whiskey, to jednak nie czuję tej 7, którą najpierw chciałam jej wystawić. Henry Lambertz Piña Colada Milk Chocolate with Pina Colada truffle filling dostała 7, bo ogólnie patrzyłam na nią przychylniej z tego powodu, że zaoferowała coś ciekawego, łącząc pina coladę z mleczną czekoladą (a nie jak zawsze wszyscy z białą).
Połowa to było moje maksimum, resztę z przyjemnością oddałam Mamie. Jej opinia trochę mnie zaskoczyła: "Mi w ogóle ta czekolada nie smakowała. Napaliłam się na to nadzienie, a ono było takie trochę bez wyrazu. Niby ajerkoniakowe, ale jakieś mdłe nawet jak same wyjadałam. Bo czekolada to taka jak denko w czekoladkach, kiepsko ciemno-polewowa".
ocena: 6,5/10
kupiłam: dostałam od ojca
cena: nie znam
kaloryczność: 524 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: cukier, miazga kakaowa, 17,5% likier jajeczny (zawiera barwnik: beta-karoten), tłuszcz kakaowy, mleko w proszku pełne, mleko w proszku odtłuszczone, syrop glukozowy, emulgator: lecytyny z soi; substancja żelująca: agar; naturalny aromat
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.