Po podziwianiu gwiazd na Hali Lipowskiej zaplanowałam trasę na Pilsko. Przedstawianą dziś tabliczkę miałam otworzyć dopiero na zejściu z niego na Hali Miziowej, ale przegapiłam odbicie na niebieski szlak, poszłam dalej czerwonym i dopiero na Hali Miziowej zorientowałam się, że poszłam za daleko. Na niej właśnie otworzyłam tę czekoladę - tknęło mnie bowiem, że z tego miejsca to czeka mnie dość męczące podejście. A sesję zrobiłam jeszcze parę metrów przed schroniskiem, bo spodobały mi się widoki i czułam, że przy samym budynku będzie tłum, znacznie mniej się podobający. Acz po czekoladzie zwyczajnie nie spodziewałam się jakoś szczególnie zapadającego w pamięć. Choć przyznaję, że nazwę miała ciekawą. Może jednak nie tylko nazwę? Nie łudziłam się, ale dopuszczałam, że w sumie może mnie zaskoczyć. A może powinnam? Bo to właśnie o niej, i o drugiej ciemnej mlecznej (U Dziwisza Czekolada Sao Tome Milk 50 %), usłyszałam od producenta, że jest z nich wyjątkowo dumny. Poszukałam w internecie, co też znaczy "Asss". Okazało się, że to skrót: A.S.S.S., związany z klasyfikacją ekwadorskiego kakao. Oznacza Arriba Superior Summer Selecto. Takie kakao uprawia się Ekwadorze i Peru, a jego historia może mieć nawet 5000 lat.
U Dziwisza Czekolada z Ekwadoru / Ekwador Asss 50% Milk to czekolada mleczna o zawartości 50 % kakao Arriba Superior Summer Selecto z Ekwadoru.
Po otwarciu poczułam zapach intensywnie mleczny, mieszający się z suszonymi czerwonymi owocami i ziemistym akcentem. Gorzkość dodała ziemi palony akord, a do owoców podłączyła się słodycz ciężkawych, ale świeżych kwiatów.
Tabliczka w dotyku była tłusta, ale twarda. Sprawiała wrażenie trochę polewowej. Trzaskała bardzo głośno, jakby nieco krucho-chrupko.
W ustach rozpływała się w tempie umiarkowanie-wolnym, z ochotą. Już po chwili zrobiła się kremowa i nieco miękka. Była tłusta w maślany sposób i maziście-kleista. Przez to wydała mi się wręcz przytykająca (więc trudno zjeść dużo na raz - jadłam w paru podejściach). Z czasem odnotowałam lekką soczystość oraz znikomą, epizodyczną proszkowość. Znikała za to wodniście, trochę jak rozwodnione mleko, acz pewnej ciężkości nie odrzucając do końca.
W smaku pierwszą poczułam gorzkość, która subtelnie wzrosła. Miała nieco palony charakter, poprzez który wkradło się słodkawo-goryczkowate ciemne piwo.
Gorzkość wprowadziła czerwone owoce, głównie żurawinę. W zasadzie zapowiedź ich soczystości i potencjalnego kwasku.
Ciemne piwo przywołało słodycz i zniknęło. Słodycz rosła w karmelowym kontekście, ale wcale nie gnała przed siebie. Spokojnie mieszała się z mlekiem, które rozchodziło się po chwili.
Mleko stawało się coraz istotniejszym graczem, działało bardzo konsekwentnie. Było naturalne i wyraziste, ale nie dominowało w kompozycji. Otarło się o kwaskawą, cierpkawą śmietanę.
I domowe mleko zsiadłe? W głowie pojawiła mi się wieś, gdzie coś właśnie kwitnie - czuć bowiem kwiatowy wątek. Kwiaty, mimo rześkości, miały ciężkawe zapędy.
Gorzkość trochę się wycofała, acz nie dawała o sobie zapomnieć. Jeszcze nieco wzrosła, idąc w stronę ziemistą. Chwilami to ona obejmowała rolę przywódczyni. Nie była jednak bardzo silna czy imperatywna.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wzrósł kwasek. Do nabiału dołączyły, po czym bardzo go przygłuszyły czerwone owoce o wysokiej soczystości. W pierwszej chwili pomyślałam głównie o żurawinie suszonej. Słodycz zmieniła się częściowo w owocową, podkręcając soczysty wydźwięk. Odnotowałam maliny, a potem jeszcze... Słodkie, suszone wiśnie. Miąższyste i jędrne, tak jak żurawiny. Obok soczystości czułam też świeżość różowych i czerwonych kwiatów.
Słodkie maliny zrobiły drobną aluzję do... Malinowego syropu zrobionego z miodem wielokwiatowym? Ewidentnie bardzo kwiatowym.
Zaraz jednak kwasek owoców, łącząc się z mlekiem... osłabł i poszedł w kierunku słodkiego deseru śmietanowo- kefir owego. Chyba z sosem z mieszanki żurawin, malin i wiśni.
Cierpkawy kefir przypomniał o cierpkawej ziemi. Ta końcowo znów nieco wzrosła, ale była już ogólnie uładzona. Kontrastowo na sam koniec jeszcze podskoczyła też mleczność i nawet drobna maślaność.
Po zjedzeniu został soczysty posmak naturalnego, pełnego mleka i sosu żurawinowo-malinowego, niby kwaskawego, choć w dużej mierze uładzonego kwiatami. Było słodko, ale i soczyście, i karmelowo, nie za mocno. Lekka gorzkość ostała się jako ziemia z palonym echem.
Czekolada bardzo mnie zaskoczyła - była bowiem bardzo smaczna i ciekawa, co czyni ją najlepszą czekoladą U Dziwisza z jedzonych przeze mnie. Gorzkość, otwierająca drogę żurawinie i malin, ziemiste akcenty i wyraziste mleko, przechodzące w kwaskawy nabiał świetnie pasowały do siebie i do nieprzesadzonej, szlachetnej słodyczy. Gdy poczęstowałam znajomego, zdziwił się, że to mleczna ("powiedziałbym, byłem pewien, że gorzka"). Choć większość zjadłam w górach, gdy zasiadłam do reszty w domu, też by zweryfikować odczucia, wciąż sprawiała przyjemność (mimo że mleczna!). Jedyne co, to wolałabym, by miała nieco inną, nie tak najpierw ciężko-przytykającą, a potem ciut wodnistą, konsystencję.
ocena: 9/10
kupiłam: Sklep U Dziwisza (dostałam)
cena: 22 zł (za 50 g; ja dostałam)
kaloryczność: 556 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: miazga kakaowa, mleko w proszku, cukier trzcinowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.