Markę SOMA widziałam już w internecie jakiś czas temu, ale zainteresowałam się stosunkowo niedawno. Okazało się, że to mała manufaktura z Toronto, zajmująca się nie tylko czekoladami bean-to-bar, ale też truflami, lodami, ciastkami, gorącą czekoladą. W 2003 roku David Castellan i Cynthia Leung postanowili zająć się czekoladę i znaleźć "nowy sposób jej kosztowania i smakowania", nazwę zapożyczając z Rygwedy. "Soma" to mistyczna substancja idealna. I tak pomalutku rozwijali się, zaczynając od kącika w starej destylarni whisky po małą fabrykę i 3 sklepy, jakie obecnie mają. Ponoć do wszystkiego nakręca ich miłość do czekolady. Miałam nadzieję poczuć ją w zakupionej tabliczce!
SOMA Chocolatemaker Ucayali River, Peru Dark Chocolate - Chocolat Noir 70 % to ciemna czekolada o zawartości 70% kakao z Peru, z brzegów rzeki Ucayali, z regionu miast Pucallpa i Tingo Maria.
Po otwarciu poczułam intensywną słodycz kwiatów i słodkiego czerwonego wina, mieszającą się z figami. I suszonymi, słodkimi jak miód, i świeższymi, podchodzącymi pod kwiaty. Przewinęła się jeszcze soczystość cytrusów, acz też czysto słodka, bo chodzi o mandarynki i słodkie pomarańcze. Za tym pojawił się biszkopt... Ciasto-chlebek na bazie bananów, też bardzo od nich słodki, ale wnoszący pieczoną nutkę. Wydawał się jeszcze ciepły. W ciepło wpisała się też whisky w drewnianej beczce.
Twarda tabliczka przy łamaniu trzaskała głośno. Wydawała się lekko pylista, ale też kremowo-tłustawa już w dotyku.
W ustach rozpływała się średnio wolno i maziście, choć utrzymując zbitość. Ochoczo miękła, zachowując jednak kształt, eksponując dość tłustą, maślaną kremowość. Zaraz jednak pojawiła drobna soczystość. Końcowo znikała tłustawo, acz rzadkawo. Pozostawiała lekką, soczystą cierpkość.
W smaku uderzył bardzo słodki miód. Miód mocno kwiatowy, wielokwiatowy, za którym przemknęły suszone figi. Także miodowo słodkie. Kwiaty zaczęły się nasilać, że po chwili wyprzedziły miód. Pomyślałam o świeżych, kwitnących kwiatach.
Kwiaty wniosły rześkość, która dały figom świeżość. Pomyślałam o bardzo słodkich, surowo-świeżych figach o soczystym miąższu. Przy nich odnotowałam przebłysk słodkich owoców czerwonych, w tym czegoś truskawkowego.
Kwiaty wprowadziły za sprawą pyłku kwiatowego lekką cierpkość. Do głowy przyszedł mi korzenny miód, łączący słodycz i cierpkość jeszcze z lekkim ciepłem.
Delikatna gorzkość zaczęła rozchodzić się od tyłów, na przód zaś szybciej polała się maślaność. Ze względu na ciepło i pieczony akcent, jaki do niego doskoczył, pojawiła mi się myśl o maślanym cieście-chlebku. Chyba z mieszanką orzechów. Zaraz okazało się, że był to na pewno chlebek bananowy ze szczyptą cynamonu.
Za cynamonem doszukałam się innych korzennych przypraw: chyba goździków, kardamonu... Niewiele jednak. Absorbowała je słodycz banana. A tej było sporo. Zajęła miejsce miodowo-kwiatowo-figowej.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa przebłyski owoców czerwonych zaczęły się nasilać, aż całkiem wyraźnie zaczęły się wyłaniać. Kryła się tam lekka pudrowość, ale niewiele. Nie wszystkie umiałam nazwać, lecz na pewno z czasem wyłoniły się pudrowo słodkie truskawki. Liofilizowane, przerobione na truskawkowy pyłek? I kompotowe truskawki, może truskawki duszone. Świeże figi raz po raz się przewijały wśród nich.
W czerwonych owocach pojawiła się pewna powaga... Wciąż jednak słodka i owocowa - czerwone, bardzo słodkie wino? Wino... truskawkowo-poziomkowe? Otworzyło drogę subtelnemu kwaskowi. W nim przemknęło mi echo żurawiny i wiśni bardziej "czereśniowatej" odmiany. Tu doszły jeszcze przyprawy korzenne. Zadbały o ciepło.
Pieczona nuta stała się w tym czasie przypieczeniem ryzykownym. Dołączyło do niego drewno. Może drewniana beczka ze wspomnianym już winem? Gorzkość cały czas trzymała się delikatnego poziomu, mimo że była wyraźna.
Doszukałam się motywu pikantnawej, czarnej ziemi, która jednak poszła w korzenność. Korzenność, głównie cynamon i goździki podchwyciły ciepło innych wątków. Wróciły kwiaty i miód, ale zatopiły je w słodyczy... karmelowej. Trochę korzennej, trochę miodowej, ale palonej i bardzo karmelowej. Do głowy przyszło mi też słodkie i lekko piekące whisky.
Rześkie kwiaty cały czas podkreślały soczystość, która końcowo zmieniła się w nieśmiałe, słodkie cytrusy: mandarynki i słodkie pomarańcze. Tylko że... jakby po prostu ich nutę zawarł w sobie korzenno-bananowy chlebek. Korzennie ostrawy? I aż drapiąco-ocieplający, zarówno od ciepła, jak i słodyczy.
Po zjedzeniu w posmaku wróciła wyraźniejsza miodowo-kwiatowa słodycz, mieszająca się z truskawko-poziomkami i wiśniami, acz w wydaniu kompotowo-jakimś (niedookreślonym). Czułam też echo słodkich cytrusów i mocno pieczony, słodki chlebek - już bardziej z naciskiem na orzechy i szczyptę nieco ostrawo-gryzącej korzenności, niż bananowość.
Czekolada była smaczna, ale dla mnie za słodka (co po 2/3 tabliczki bardzo mi doskwierało). Natłok kwiatów i miodu, potem różnego rodzaju fig (suszonych i więcej świeżych), ciasto, bananowy chlebek, potem powrót miodowo-kwiatowej słodyczy i wręcz karmel mieszały się z soczystymi owocami i winem, ale... one też w sumie głównie słodko smakowały. Głównie czułam truskawki (ale potem też trochę nut "około wiśniowych", trochę kompotowych akcentów). Pieczona nuta była istotna, ale nie nachalna. Mimo echa cytrusów, kwaśno nie było, a gorzkość trzymała się niskiego poziomu. Drewno, beczka od wina i akcent ziemi mogłyby się lepiej rozwinąć. Korzenność pojawiała się to tu, to tam i naprawdę wiele dobrego zdziała, bo nadała słodyczy charakteru. Z tym że nie przełamała, nie poskromiła jej. Pod przesadzoną słodyczą zaś... cudna kompozycja.
ocena: 8/10
kupiłam: chocoladeverkopers.nl
cena: €9,95 (około 43 zł za 65g)
kaloryczność: 576 kcal / 100g
czy kupię znów: nie
Skład: ziarno kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.