wtorek, 17 grudnia 2024

Rózsavolgyi Csokolade Peru Gran Nativo Blanco 72 % ciemna

Uwielbiam markę Rózsavölgyi Csokoládé, mimo że nie jestem wobec niej bezkrytyczna i mimo że kilka tabliczek z jej asortymentu za nic mnie nie jest w stanie skusić. Niejedzonych czystych ciemnych za to zawsze na pewno uważnie wypatruję. Kiedyś składając większe zamówienie musiałam dokonać poważniejszej selekcji i pamiętam, że dziś przedstawianą odpuściłam. Nie na zawsze jednak! Tym razem, gdy zamawiałam ze sklepu z czekoladami (nie strony producenta), była jednym z priorytetów. Nie ze względu na kakao, a na to, że to jeszcze nieznana mi Rózsavölgyi Csokoládé. A kakao... obiektywnie było bardzo zacne, bo to Gran Nativo Blanco. Ja jednak wiem, że często te najsubtelniejsze, najszlachetniejsze dla mnie są zwyczajnie za łagodne. Acz tu i tak spodziewałam się smakowitości. Marka kakao zakupiła od małej kooperatywy Norandino z regionu Piura (północne Peru).

Rózsavölgyi Csokoládé Peru Gran Nativo Blanco 72% to ciemna czekolada o zawartości 72 % kakao Gran Nativo Blanco z Peru, z regionu Piura.

Po otwarciu poczułam intensywny, słodki zapach kwiatów i migdałowej babeczki, której towarzyszyły perfumy o mocnej, limonkowej nucie. Limonka wprowadziła kwasek, który dał początek wyobrażeniu ciasta-tarty z agrestem zielonym, wykończonej owocową białą czekoladą. Gorzkość prawie się nie pojawiła - zaznaczyła się jedynie pieczono-palona półnutka. W tle przemknęło mi też jakby... zboże i oleje słonecznikowy, rzepakowy itp. Za to słodyczy na pewno czułam sporo. Do kwiatów dołączył miód. Być może też pole rzepaku?

Twarda, gruba tabliczka wyglądała na raczej pylistą, a łamana wydawała z siebie głośne trzaski niczym bardzo suche i grube gałęzie. Wydawała się też w krucha w skalisty sposób.
W ustach rozpływała się wolno i bardzo długo zachowywała zbity kształt. Jawiła się jako plastyczna i gibka. Była kremowa i nieco pylista, a z czasem też nienachalnie soczysta. Nie wydawała się mocno tłusta, ale czuć w niej pewną śmietankowość.

W smaku pierwsza przywitała mnie odważna słodycz i limonka we właśnie też słodkim wydaniu. Jakby to był jakiś... limonkowy puder do posypania/obtaczania trufli czy innych słodkości? Albo jako biała owocowa czekolada (a w efekcie zielonkawa; ze sproszkowanymi owocami)? Rozbrzmiały kwiaty i miód.

Mleczno i karmelowo czekoladowo-owocowe trufle zawarły też akcent kakao, którym błysnęły namiastką ziemi, ale ta zaraz zniknęła w kwiatowo-miodowej słodyczy i... niemal mleczno czekoladowej toni.

Wyobraziłam sobie pole rzepaku, a potem jeszcze jakieś zboże mi przemknęło i zmieniło się... w nutę okołoorzechową? Pistacje! Naturalnie słodkie, ale jako że dość mocno prażone, zachwiały słodyczą.

Słodycz uspokoiła się i trzymała się średniego poziomu. Pomyślałam o cieście... Tarcie! Tarcie limonkowej... limonkowo-jakiejś? Soczyste owoce robiły się niejednoznaczne. W oddali przemknęły mi jakieś czerwone, cierpkawo-słodkie. Wpisywały się w ciastowy, słodki, choć wciąż lekko kwaskawy krem.

Pieczony motyw zasugerował delikatną gorzkość. Ta sprawiła, że z jasnych, słodszych trufli owocowo-czekoladowych i mleczno czekoladowych wyłoniło się wyraźnie też trochę trufli kakaowych.

W tym czasie w prażonej nucie pistacji pojawiły się pojedyncze, mocno wypieczone małe precelki. Wychyliły się, po czym zmieszały z tartą. Jedne i drugie trochę straciło na jednoznaczności, a kompozycja nieco złagodniała, co wykorzystała słodycz. Podskoczyła.

Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa wypieczona nuta zelżała, zmieniając charakterniejsze wypieki w słodką, wilgotną babeczkę, której biszkoptową bazę wypieczono ze sporą ilością oleju (rzepakowego, słonecznikowego - jakiegoś zbożowego). Musiała to być babeczka migdałowo-pistacjowa, przyozdobiona jasnozielonym, limonkowo-śmietankowym kremem.

Krem pochłonął soczystość, która zrobiła się niska. Czułam słodycz zahaczającą o cukier puder, a owoce na pewien czas w nim niemal zatonęły... By zaraz wrócić z nową mocą. Limonkowość stała się niejasna - trochę jak męskie perfumy? Czułam ogólnie cytrusy, w tym grejpfruta, i... cierpkawą miechunkę? Agrest zielony?

Słodycz wciąż pamiętała o kwiatach, przekładających się na wyobrażenie kwiecistego ogrodu, w którym rośnie agrest i... powoli zaczynają owocować wiśnie?

W tle przemknęły czerwone owoce, acz też w słodkim wydaniu. Pomyślałam o konfiturze wiśniowo-żurawinowej, lecz nie była to już taka czysta słodycz-słodycz. To była raczej konfitura np. do sera (z grilla?), czegoś wytrawniejszego. Agrest... chyba pojawił się też ciemnofioletowy, cierpki.

To "coś" wytrawniejsze znów otarło się o ziemiste trufle w owocowym pudrze. Może w wariancie pistacjowo-migdałowym? Wciąż czułam także ciastowość i mocno pieczoną nutkę. Nagle do głowy przyszły mi gofry z bitą śmietaną, czerwoną konfiturą i świeżym agrestem, posypane orzechami.

Końcowo kwiaty i miód niebezpiecznie wręcz przypiekły język - z pieczoności wyszły wręcz... ostrawo? Zaplątała się ledwo uchwytna pikanteria błądząca od perfum po przyprawy?

Po zjedzeniu został posmak agrestu ciemnego i zielonego oraz cytrusów z przewagą limonki, które to wchodziły w babeczkowo-tartowe klimaty. Myślałam o cytrusowym kremie do tych słodkości. Sama tarta i jej pieczoność mieszała się z prażonymi pistacjami. Wszystko osłodziły prawie drapiące kwiaty, a w głowie miałam też wizję pola rzepaku.

Czekolada była na pewno ciekawa, z niespotykanymi nutami (tarty limonkowej, konkretnie limonkowego kremu na babeczce migdałowo-pistacjowej, pole rzepaku), ale... czułam ogromny niedosyt gorzkości, bo ta w zasadzie się nie pojawiła. Chwilami kojarzyła się wręcz z mleczną czekoladą (i truflami z czekolady białej owocowej). Obietnica ziemi przemknęła, a tak czułam pieczoność - jako tarta, precelki i w końcu prażone pistacje. Agrest i konfitura z czerwonych owoców były bardzo smaczne, wiec żałuję, że całość nie poszła w kwaśną soczystość, a została przy cukierniczym wydaniu. Ogrom kwiatów i miodu ryzykownie to przysłodził. Było mi więc za słodko przez brak gorzkości i delikatną, nie rozwiniętą po mojemu kwaśność.

Beskid Chocolate Peru Piura Blanco dark roast 70 % Kakao słodka od bananów, miodu, kwiatów, karmelu wygrała tym, że była też gorzka ziemiście, czułam w niej cappuccino i dym. Obie połączyły prażone nuty orzechów (acz inne i w podlinkowanej też karmelizowane). W tym Beskidzie było mnóstwo owoców, w tym cytrusów - ale znów innych.
Beskid Chocolate x Sekrety Czekolady Peru Piura Blanco 75% Secret Roast była niecodzienna, bo połączyła kaki z bananem i kwiatami, czułam w niej słodkie orzechy i karmelizowane orzechy, piwo i pralinki z drewnem i przyprawami w tle. W niej kwiaty przechodziły w perfumy, też była bardzo słodka i z zachowawczym kwaskiem, ale jednak... głębsza. 


ocena: 7/10
cena: €6,95 (około 30 zł za 70g)
kaloryczność: 464 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: ziarno kakao, cukier trzcinowy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.