wtorek, 6 lutego 2024

krem Vilgain Sweet Nuts Coconut Chocolate

Po ten krem miałam sięgnąć wcześniej, ale jakoś po niesmacznym Vilgain Edible Cookie Dough Caramel Nuts & Chocolate Chips odczułam potrzebę zrobienia przerwy od Vilgain, by za kolejny ich produkt wziąć się bez uprzedzeń. Padło, że wybrałam sobie na tę "przedziałkę" też krem z kokosem (BeRAW! Peanut Butter Coconut). Potem jednak jakoś wpadł Vilgain Sweet Nuts Chocolate Hazelnuts  i znów trochę się zniechęciłam do Vilgain. Dziś opisywany jednak miał mniej "w tym cukry", więc aż tak się nie bałam. Liczyłam, że nie będzie tak lejący, jak podlinkowany. Na zdjęciach producenta nie wyglądał, ale... w ogóle wyglądał nieco inaczej niż ten, który mi przysłano. Na stronie był dwukolorowy, z wyraźnym podziałem na warstwę ciemnobrązową na dole i niemal białą na górze. Mój był bardziej przemieszany, beżowy... A smakowo? Czy, jak obiecuje producent "tak pyszny, że trudno będzie go zamknąć po otwarciu"? 

Vilgain Sweet Nuts Coconut Chocolate to krem orzechowo-kokosowo-czekoladowy z prażonych na sucho migdałów i orzechów nerkowca, rozdrobnionego kokosa i ciemnej czekolady.

przed i po uporaniu się z olejem
Po otwarciu poczułam intensywny zapach, w którym królował kokos, głównie wiórki kokosowe. Mieszał się z niemal maślaną słodyczą, poprzez którą weszły jakby prażone w miodzie migdały. Karmelizowane w miodzie? Wysoka słodycz poniekąd płynęła też z samego kokosa i orzechów... Tu nieśmiało przewinęły się nerkowce, łącząc się z wątkiem mleczno-maślanym, niemal słodziusim, uroczym. Krem wydawał się głównie kokosowo-migdałowo-mleczny. Czekolada zaznaczyła swoją obecność bardziej dopiero w trakcie jedzenia, po lekkim przemieszaniu, acz i wtedy nie była zbyt mocna. To słodko-czekoladowy, powiedziałabym, że mlecznoczekoladowy element.

Jak wspomniałam we wstępie, u mnie zawartość słoika wyglądała na o wiele bardziej przemieszaną, niż na stronie - w jasnobeżowej masie był jednak brązowy zakrętas.
Na wierzchu wydzieliło się sporo oleju - starałam się, by zlać wszystko, czyli odrobinkę więcej niż 4 łyżeczki, bo masa wyglądała na rzadkawą i ruchomą. Z racji oleiście półpłynnego wierzchu trudno było zlać wszystko. Aby nie jeść prawie samego oleju, tyle o ile przemieszałam. Nie jednak szczególnie dokładnie, gdyż chciałam mieć możliwość popróbowania poszczególnych części osobno. To dość skomplikowane, bo półpłynna, ciągnąca masa w zasadzie... sama się trochę mieszała, przy najmniejszym "dzióbnięciu łyżeczką". Nie potrzebowała ani kropli oleju, bo tłusto-oleista była nawet na dnie (którego nie mieszałam).
Już na oko widać w niej mnóstwo ogromnych wiórków, niemal kawałków kokosa. Ulokowały się głównie, acz nie tyko, w jasnej części.
Ogólnie masa była ciągnąca, średnio gęsta. Kierowała się ku stanowi półpłynnemu. Na pewno była miękka i tłusta w lepko-oleisty sposób. Wyglądała na zupełnie gładką oprócz wiórków (wiórów?) kokosa.
W trakcie jedzenia dała się poznać jako bardzo tłusta właśnie w oleisty sposób, acz nie brakowało jej sytości. Usta zaklejała i rozpływała się w tempie umiarkowanym. Wykazywała wtedy, oprócz oleistości, pewną... mleczno-czekoladową, jakby nieco gęstniejącą, aksamitną kremowość. 
Jaśniejsza część była nieco rzadsza i tłustsza w sposób oleiście-mleczny, nieśmiało sugerowała też leciutką pylistość. Ciemniejsza dała się poznać jako nieco bardziej zwarta, gęstsza i mazista jak tłusta czekolada.
W zasadzie całość rozpływała się maziście, a kokos szybko zaznaczał się na języku.
Gryzłam go głównie na koniec, gdy wszystko już zniknęło, ale zdarzyło mi się podgryzać go też w trakcie, gdy krem się rozpływał. Wiórki były to różne: i ogromne, niemal słupki, i normalne, i trochę przemielonych. Wszystkie prażone. Były chrupiące, w większości twardawo kruche. Gryzione i ciamkane dłużej serwowały jednak i pewną kokosową soczystość. Nie pozostawały długo w ustach, nie męczyły, a stanowiły przyjemne urozmaicenie, odwracające uwagę od nieco przesadnej tłustości.

W smaku nie uświadczyłam wyrazistego podziału, acz nie był on jednolity. Kolory przesiąkły sobą nawzajem, ale gdy trafiła się część mniej przemieszana, wiadomo, że dany kolor dominował i smakowo.

Ogólnie najpierw witała mnie słodycz. Wydawała się lekko karmelowa, wręcz miodowa. Urocza niczym jasny miód... wręcz miodzik, zmieszany z naturalną - i aż zaskakująco wysoką - słodyczą kokosa.

Po słodyczy to właśnie kokos zagrzmiał wyraźnie. Czułam słodziutką miazgę kokosową o jakby mlecznych zapędach, wiórki kokosowe z wpisaną w nie kokosową soczystością, rześkością i jakby mleczko kokosowe. Za kokosem raz po raz przemknęło czekoladowe echo.

Mleczko kokosowe o słodko-tłustym, specyficznym smaku wprowadziło motyw mleka bardziej konwencjonalnego, a ja wyobraziłam sobie mleczno-maślany krem kokosowy. Mógłby stanowić nadzienie jakiś dobrych pralinek. Maślaność wplotły orzechy nerkowca, ujawniające się jako one same delikatnie, z czasem. Mimo łagodnego charakteru, czuć je jednoznacznie. Po paru chwilach zrównały się z kokosem. Czekoladowość osadziły w maślanych realiach.

Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach do silnej, wyrazistej i słodkiej kokosowości dołączyła ogólna orzechowość, złożona z nerkowców i migdałów. Ewidentnie prażonych. Z racji słodyczy pomyślałam o migdałach karmelizowanych w miodzie. Migdały ośmieliły czekoladowość.

Ogólnie pobrzmiewała subtelnie, ale przy migdałach pokazała, co potrafi. Choć najpierw podporządkowywała się mlecznej toni, pod wpływem orzechowości zaserwowała palono-gorzki smak kakao, przełamującego nieco słodycz. Ta wydała mi się przy kakaowo-czekoladowej nucie bardziej palono-karmelowa, już nie urocza, a poważniejsza. 

Gdzie trafiłam na więcej nieprzemieszanego brązowego zakrętasa, oczywiście smakował mniej słodko, a bardziej gorzko kakaowo. Czekolada jednak nie wydawała się jednoznacznie ciemna... cały czas maślano-mleczne echo się jej trzymało. Migdały jednak zacnie podkreślały się wzajemnie z kakao. Brązowa część roztaczała więc ewidentnie orzechowość i kakaową czekoladę.

Potem, gdy trafiłam na ewidentnie jaśniejszą część, ta na zasadzie kontrastu wydawała mi się jeszcze bardziej uroczo słodka i mleczna, a także kokosowa. Kokos i nerkowce wyłaniały się lepiej właśnie w jaśniejszej części, kierując uwagę na bezkresną, słodziutką mleczność. Gdy tak jadłam raz jeden kolor, raz drugi, raz bardziej przemieszaną część, z czasem wyrazistość orzechów zatracała się w mleczności i słodyczy.

Wiórki gryzione w trakcie rozpływania się kremu napędzały kokosowość i słodycz, dodając jej jakby rześkości, ale to zostawione na koniec popisały się pełnią smaku. Były... słodkimi wiórkami, smakującymi sobą w 200%. Okazały się lekko podprażone, dzięki czemu jeszcze wzmocnione, a jednocześnie wciąż wręcz soczyste.

Po zjedzeniu został posmak wręcz słodziusi, niemal miodowy i wyraźnie kokosowy. Zarysował się na wyraziście mlecznym tle - też kokosowo mleczny, ale dodatkowo jakby konwencjonalnie. Ten motyw płynął z maślanych i też słodkich, lekko prażonych nerkowców. Do słodyczy dołożyły się też prażone migdały, acz one harmonijnie w całą tę słodycz wprowadziły cierpko-goryczkowate kakao. Orzechy pod koniec jakby osłabły z sił pod naporem nieco męczącej już słodyczy.

Całość była ciekawa i smaczna, choć nie bez wad; nie porywająca. Wyszła jak na mój gust nieco za słodka, mimo że nie zasładzała i cukrowością nie męczyła. Po prostu nie widzę sensu dosładzania kremu, który sam w sobie, naturalnie i tak jest bardzo słodki. Kokos i nerkowce z tłem z mleczka kokosowego jawiły się jako słodziuteńkie, kokosowo-pralinowe i złudnie miodowe. Poprzez tę miodowość spójnie zeszły się z nimi prażone, nieco charakterniejsze migdały. Przystały na słodki wydźwięk. Czekolada... była, ale nie zdecydowała się smakować ani wyraźnie mleczną, ani ciemną. Była niejasna, acz z przyjemnie zaznaczonym gorzkim kakao. Kolosalne wiórki także popisały się zacnym smakiem i chrupiącą strukturą. Struktura całości... właśnie nieszczególnie do mnie przemówiła. Krem był zbyt oleisty, prawie półpłynny, ale z elementem do ciągłego gryzienia. Wolałabym coś gęstszego, masywnego, a nie tak... jawnie, oleiście tłustego, ale to drobna wada. Mam mały problem, co myśleć o formie - takiej podzielonej, z zakrętasem. To w sumie aż samo się mieszało i... naturalne kremy, w których wydziela się olej i tak lepiej przemieszać, więc taka "podziałka" tylko trochę dezorientowała. Denerwowało mnie, że chcę spróbować wszystkich opcji, a jednak bardzo to trudne. I w zasadzie... to właśnie wszystko razem stworzyło ciekawą, złożoną kompozycję. To dość dziwna forma - w dodatku, gdy się dokładnie nie przemiesza, gdyby tak krem jeść do czegoś, w kilku podejściach, można bardzo różnie trafić. Nie przemawia do mnie zbytnio takie coś, ale że ja jadłam tak o sobie łyżeczką, ciekawostkowo było ok. Zostałam z mieszanymi uczuciami i jakoś właśnie ta forma nie pozwoliła mi wystawić 8.


ocena: 7,5/10
kupiłam: Vilgain.pl
cena: 34,90 zł (za 200 g)
kaloryczność: 628 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: orzechy 61 % (blanszowane prażone migdały, prażone nerkowce), rozdrobniony kokos 18 %, cukier trzcinowy, miazga kakaowa 6 %, mleko kokosowe w proszku, sól himalajska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.