środa, 14 lutego 2024

krem Grizly Láska Nebeská / To Właśnie Miłość

Walentynki uważam za dość kiczowate, jednak jako że miałam akurat i tak jeść krem, który wydano właśnie z okazji walentynek (acz chyba wszedł do stałej oferty Grizly), uznałam, iż datę publikacji zaplanuję... Odpowiednio. Poza tym... niektóre kiczowate rzeczy wywołują przyjazny uśmiech i mają swój urok. Nie każdy kicz jest zły. Wracając zaś do samego kremu - kremy orzechowe z owocami nie przemawiają do mnie, ale nie wykluczam, że mogą wyjść smacznie. Nie każdy owoc mi do nich pasuje tak ogółem, acz że zauważać zaczęłam coraz więcej takich, paru postanowiłam dać szansę.

Grizly Láska Nebeská Oříškový Krém To Właśnie Miłość Krem Orzechowy to krem z orzechów nerkowca, laskowych i migdałów z ciemną czekoladą (o zawartości 54,5% kakao), kawałkami truskawek liofilizowanych i tartym kokosem.

Po otwarciu przywitał mnie zapach soczyście-kwaśnych truskawek. Pomyślałam o surowych, świeżych, ale zaraz nuta ta zmieszała się ze specyficznym motywem liofilizowanych. Zarysowały się na tle czekolady z dosadnie zaznaczonym kakao. Mimo że pokazało swój gorzki charakter, czuć też cukrową słodycz. Goryczkę kakao podkreślił wyraźny wątek oleju kokosowego, który w trakcie jedzenia łączył się z truskawkami w nieprzyjemny sposób. Orzechy robiły za tło. Czułam łagodniejsze nerkowce, które puszczały przodem inne nuty, a także nieco poważniejsze migdały, podkreślające gorzkość kakao. W oddali przewinęły się jeszcze nieśmiałe laskowe. Całość była zaskakująco mało słodka, acz słodka na pewno - poniekąd w naturalny sposób orzechowo-kokosowy.

To, co zobaczyłam po odkręceniu słoika, zaskoczyło mnie. Nie wydzieliło się ani trochę oleju, a wierzch wyglądał na suchy, jakby pokryty zastygłą czekoladową polewą.
Wystarczyło tylko dotknąć to łyżeczką, by krem okazał się wilgotny i tłusty, wręcz plaskający. Mocno przylepiał się do łyżeczki. 
Masa była bardzo gęsta i kleista, ale miękka. Skojarzyła mi się trochę z wilgotnym i bardzo tłustym ciastem i masą z daktyli (jak surowe batony / "raw bary"). Widać w niej sporo drobinek zmielonego kokosa i parę średniej i małej wielkości kawałków truskawek.
Trudno było to mieszać z racji mnóstwa drobinek i małych kawałków. Wtedy i przy zagarnianiu łyżeczką skrzypiał i trzeszczał. W trakcie jedzenia krem okazał się w zasadzie zlepkiem drobinkowych dodatków, mimo że na taki nie wyglądał.
Podczas jedzenia potwierdziła się gęsta i syta miękkość kremu. Nie był jednak miękki zupełnie, ponieważ część kawałków okazała się twarda. Krem utrzymał skojarzenie z ciastem. Bardzo tłustym, oleistym ciastem. Czuć w nim zagęszczenie i kremowość czekolady, a także miazgowy efekt. Ten nakręciły małe kawałki kokosa i truskawek - te tak podrobiono, że w dużej mierze wystąpiły pod postacią dosłownie punkcików i pesteczek. Podczas jedzenia także skrzypiał i trzeszczał za ich sprawą. Zalepiał usta na dość długo i nieco przytykał. Potem jednał rozpływał się, rzednąc w oleisty sposób z odrobiną soczystości. Spora część kawałków kokosa była jakby pokryta tłuszczem kokosowym, który się rozpływał wraz z orzechową bazą.
Kawałkami zajęłam się na koniec, gdy baza się rozpłynęła. Nieliczne raz po raz tylko podgryzałam już wcześniej. Na koniec zęby miały co robić - gryzienia było duuużo.
Kokos wystąpił w różnej postaci. To trochę sporych, trzeszcząco-soczystych, świeżawych wiórków, ale też trochę kruchych kawałków. Większość to jednak bardzo delikatne drobinki, znacznie delikatniejsze niż normalne wiórki. Te tylko lekko skrzypiały.
Truskawki to w większości drobinki i pesteczki, które strzelały, a w porywach trzeszczały, kojarząc się z piaskiem. Trafiło się też parę nieco większych kawałków. Te były albo nieco nasiąkające i mięknące, albo bardzo twarde. Truskawek ewidentnie dodano znacznie mniej niż kokosa.
Po zjedzeniu usta wydawały się pokryte warstewką tłuszczu, której trudno się pobyć, a w samych ustach czułam suchość jakby od oleju kokosowego.

W smaku pierwsza zagrzmiała wysoka słodycz, oddająca ciemną czekoladę o "deserówkowym" charakterze. Cukier zaznaczył swoją obecność, jednak szybko dołączyła do niego palona gorzkość. Deserówkowy wydźwięk zmieniła w bardziej czekoladowo-kakaową polewę.

Goryczkę kakao podkreślił olej kokosowy, który przemknął i odszedł na tyły, acz lekko pobrzmiewał cały czas. Mieszał się jednak na szczęście z nutą kokosa po prostu. Kokos wpisał się trochę w słodycz.

Olej kokosowy zmotywował jednak do działania migdały. Poniekąd kontynuowały czekoladowo-kakaową gorzkość, ale poprowadziły ją też w stronę maślaną. Na tej płaszczyźnie wyłoniły się orzechy nerkowca, które w dużej mierze zagłuszyły olej kokosowy. Dały się poznać jako naturalnie maślane i słodkie. 

Raz po raz - nie przy każdym zagarnięciu łyżeczką - truskawki nieśmiało dawały o sobie znać, obiecując leciutki kwasek. Chwilami z kokosową nutą chylił się w rzygowinowym kierunku.

Orzechy laskowe jedynie nieśmiało pobrzmiewały w tle. Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji w ustach wtłoczyły lekko prażoną nutę. Migdały im wtórowały. Te chwilami próbowały wyjść na przód, a ciężkość oleju kokosowego raz po raz sugerowała marcepan.

Marcepan w polewie kakaowej, jako że i kakao cały czas działało. Gdy jednak zrobiło się łagodniej, maślano i kokosowo, orzechy laskowe - ledwo wyczuwalne jako one same - nieco skierowały myśli ku czekoladzie... nieciemnej. Acz nie wiem, czy wyraźnie mlecznej. Na pewno za to słodycz wydała mi się ryzykowna i wszechobecna, ale nagle do niej zaczęły docierać truskawki. Początkowo epizodycznie jako echo - masa miejscami musiała nimi przesiąknąć. Była to słodko-kwaskawa, soczysta nuta, chwilami jednak... zatracała się jej truskawkowość, a ona ocierała się o nieokreśloną, kwasową dziwność.

Od kawałków rozchodził się smak wyraźniejszy. Truskawki dały się poznać jako soczyście kwaśne i słodkie zarazem. W całości wydawały się dość świeże, ale na ciężkim, orzechowo-kokosowym tle nie wyszły zbyt smacznie. 
Od kawałków kokosa płynął z kolei smak słodkawych, soczystych wiórków. Chwilami wpisywały się w kwaśność.

Końcowo sama baza wydała mi się jeszcze bardziej gorzka od kakao, acz nie tylko. W orzechowym splocie dominowały łagodne nerkowce. Migdały próbowały je dogonić, laskowce jedynie pobrzmiewały na samym końcu.

Gdy krem zniknął, dodatki zadebiutowały jako pełne smaku. Tonowały słodycz. Kokos swoim naturalnym charakterem, który w sumie też był nieco słodki. Od truskawek przechwycił jednak jakby pewien kwasek.
Truskawki na koniec przedstawiły się z bardziej kwaśnej strony. Kwasek jednak przechodził w słodycz wraz z gryzieniem ich. Ewidentnie były liofilizowane, lecz chwilami aspirowały do świeżych owoców, w udany sposób je udając.

Po zjedzeniu został posmak oleju kokosowego, mieszającego się z kakaowo-czekoladową nutą ciemnej, acz bardzo przecukrzonej czekolady. Wyraźnie czułam też soczyste, kwaskawo-słodkie truskawki. Orzechowy splot był niejednoznaczny. Kokos wydawał się istotniejszy.

Krem zaskoczył mnie paroma rzeczami. Po Grizly Gold (Krem z orzechów laskowych z chocobananem i ziarnami kakao czy Krem pistacjowy z białą czekoladą, migdałami i kokosem) zupełnie nie spodziewałam się takiej "ciastowo"-oleistej masy. Byłam pewna, że będzie to po prostu orzechowo-czekoladowy krem z kawałkami, a tu zaskoczenie. Kawałki były - i to dużo, ale małe. Wchodziły też częściowo w bazę, z racji tego, jak je podrobiono. Kokos poszedł niestety w kierunku oleju kokosowego, co mi bardzo przeszkadzało. Pokierował kwasek truskawek w odpychającym kierunku. Czekolada miała duży udział, ale przez niego wydawała się kakaowo-polewowa, spłycona. A słodycz i tak była - acz o dziwo bardzo zachowawcza... A i tak dała radę dawać się we znaki. Truskawki sporo miały do powiedzenia, ale choć nie zagłuszały innych nut to jakoś... zupełnie tam nie pasowały i bardziej przeszkadzały niż wnosiły coś pozytywnego. Orzechy czuć dobrze, acz też jakby dziwnie przygłuszone i też nie te, których się spodziewałam. Nerkowce i migdały były wyraźne, ale laskowych czułam niedosyt. W pierwszej chwili uznałam, że krem może jest zwyczajnie ok, ale im więcej go jadłam, tym mniej mi smakował - że końcówkę nałożonej porcji męczyłam. Nie smakował mi. Pierwszy tak kiepski krem tej marki, szkoda.
Nawet trudno mi sobie wyobrazić, do czego by pasował (ja go jadłam po prostu łyżeczką, jak wszystkie kremy).

Połowę słoika oddałam Mamie. Najpierw spróbowała trochę łyżeczką, potem z herbatnikami Leibniz (ciekawostka: o nowej, poprawionej wersji za jakiś czas - nie chodzi o te, które opisałam w 2016 tutaj).
"Sam zupełnie mi nie pasował. Ta konsystencja gęstego ciasta zupełnie nie po mojemu, w smaku kokos niby był, a jakoś uciekał. Całość dziwna taka, słodka, niby czekoladowa, ale nieokreślona. Orzechowy, to na pewno, ale konkretnych orzechów nie czułam. Truskawki w dziwną kwaśność, jakby zepsutą szły. Na herbatnikach trochę lepiej, ale minimalnie. Ten krem w zasadzie ciastkom przeszkadzał. Nie da się rozsmarować, a w smaku i tak jakoś chyba truskawki z kokosem - tym olejem kokosowym? - tak w nieprzyjemną kwasotę szły".
Końcowo i Mama nie dokończyła i krem trafił do ojca.


ocena: 4/10
kupiłam: grizly.pl
cena: 19,48 zł za 300g (promocja)
kaloryczność: 581 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: prażone orzechy nerkowca, ciemna czekolada 25% (masa kakaowa 54,5%, cukier, tłuszcz kakaowy, lecytyna sojowa, naturalny aromat waniliowy), prażone orzechy laskowe, prażone migdały, kokos 7%, liofilizowane truskawki 4% 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.