Fudge Filosophy to poznańska kawiarnia, na którą natknęłam się zupełnie przypadkiem. Ojciec znalazł w internecie jakieś kremy w zawrotnych cenach na stronce ze słodyczami i chciał mi któryś kupić, wychodząc z założenia, że cena wynika z jakości. Kazałam mu jednak poczekać i poszukałam, kto jest producentem tychże kremów, jako że wiem, iż strony ze słodkościami np. "z Ameryki" czy coś potrafią sobie nieźle ceny windować. I znalazłam. Kawiarnię, która robi te kremy. Bezpośrednio od niej wyszło znacznie taniej, a i miałam pewność co do terminu itd. Oferowane przez nich słodkości jednak i tak nie wpisywały się w to, co ja szczególnie lubię, ale popatrzyłam na entuzjazm ojca i pomyślałam sobie, że w sumie skoro teoretycznie lubię wariant "cookies and cream", kiedyś próbowałam jeść twaróg z herbatnikami Oreo, ale coś mi nie grało (wciąż - to kupowanie ciastek i wywalanie kremu itd., a więc wywalanie pieniędzy i sporo roboty), a kupne jogurty z ciemnym ciastem jak np. jogurt Ehrmann Almighurt Russischer Zupfkuchen (recenzja z 2022) nie satysfakcjonowały, pomyślałam, że oreowata pasta może i u mnie znajdzie miejsce, by sobie trochę popróbować, jak wychodzi w tym czy owym. Mimo że typowymi pastami ciasteczkowymi gardzę. Tu jednak uznałam, że skoro twaróg z samymi herbatnikami był mi za słodki... to może taka pasta lepiej by się sprawdziła? W końcu one w niej były choćby mlekiem i masłem trochę... przyhamowane, gdy o słodycz chodzi?
Fudge Filosophy Oreo Cookie Spread to "wekowany krem z ciastek Oreo" cukierni Fudge Filosophy; słoik ma pojemność 200ml; krem 240g.
Po otwarciu poczułam intensywny zapach jednoznacznie wskazujący na ciastka Oreo lub tego typu, które były lekko goryczkowate za sprawą spalenizny i kakao oraz cukrowe, słodkie w ciężki sposób. Zdziwiłam się, bo wyraźnie czułam też lekką mleczność i jakby akcent maślanych ciastek jasnych, a do tego sporo waniliny. Mogłabym się założyć, że wącham krem z całych markiz Oreo, wraz z silnym, mdlącym motywem. Ten maślany akcent też trochę mnie zaskoczył.
Krem był gęsty, ale nie tak zbity, jak na to wyglądał. Gdy tylko zanurzyłam łyżeczkę, przez myśl przemknęło mi określenie "upchany" (do słoika). Przypominał kapciowate, wilgotne czy wręcz mokre ciasto, które lepiło się do łyżeczki, głośno plaskając przy tym. Widać w nim połyskujący cukier. Okazało się też tłuste.
Podczas jedzenia potwierdziła się mazistość i bardzo wysoka tłustość. To jednak nie po prostu "ciasto", mimo znaczącego elementu kojarzącego się z mokrym biszkoptem. To jakby połączenie takiego kleistego, mazistego ciasta z masą na ciasto, wykazującą mączność, pewną pylistość. Było chropowate, niegładkie, ale... dość kremowe - na tyle, na ile coś papkowato-biszkoptowego może takie być. Nie czuć w nim kryształków cukru. Zaklejało usta na dość długo. Okazało się to ciągnąco-gumiaste. Było gęste, ale nie masywne... do pewnego momentu. W pewnej chwili bowiem rzedło na mączno-pylistą i oleistą zawiesinę, po czym znikało.
Na pewno nie było ciężkie, ale konkretu nie mogę temu odmówić. Do dłuższe łyżeczkowania nieatrakcyjne, co daje do zrozumienia już malutka ilość. Ewidentnie to masa do czegoś. Niestety, obrzydliwie, osobliwie tłusta i papkowato-gumiasta.
W smaku sama w sobie... to ciastka Oreo. W dużej mierze herbatniki, acz nie tylko. Od początku jednak czuć je jako wątek główny. To splot cukru, wysokiej i aż dusznej słodyczy oraz gorzkości. W pierwszej chwili wydała mi się bardzo delikatna.
Gorzkość zaserwowała całkiem sporo prostego kakao. Wtórowała mu spalenizna, ogólną gorzkość zaraz podnosząc. Mimo to, nie wzrosła bardzo. Krem był przede wszystkim słodki. Słodycz była przytłaczająca, przywiodła na myśl cukier puder i wanilinę - a w samych herbatnikach Oreo jej tak nie czuć. Poczułam, bardzo wyraźnie tuż za oreowo-herbatnikowym wątkiem, smak obrzydliwego kremu Oreo.
Podobnie jak w zapachu, także w smaku mniej więcej w połowie rozpływania się porcji pojawił się też wątek wyraźnie maślano-mleczny. Zasugerował jasne ciastka maślane, krem wanilinowy (nie waniliowy, i nawet niekoniecznie ten z Oreo) oraz jeszcze więcej cukru pudru. A także... masę na ciasto? Coś jak cookie dough, ale oreowate. Szybko robiło się za słodko, drapiąco w gardle.
W tle pojawił się aromat i sztuczność (obstawiam syrop i olej z Oreo), a wanilina wyskakiwała na pierwszy plan kompozycji.
Może z racji kontrastu gorzki wątek spalenizny zasugerował przypalony, murzynkowato-oreowaty biszkopt kakaowy oraz rozpuszczaną w garnku/rondlu polewę kakaową, będącą mieszaniną czekolady i masła. Miało to tani wydźwięk. Osłabiło też chwilowo skojarzenia z samymi ciastkami Oreo, lecz bliżej końca do gry wracały także one.
Słodycz nie odpuszczała do końca, a nieprzyjemna słodko-duszna sztuczność jakby jeszcze wypływała na wierzch. Wtórowała jej lekka oleistość.
W posmaku została goryczka, cierpkość spalenizny i kakao, ale też przesłodzenie. To było nie tylko cukrowe, ale też ciężko-sztuczne, wanilinowe i nie do końca określone. Do tego czułam niesmak jak to po oleju palmowym. Ogółem po zjedzeniu robiło się tak nieprzyjemnie, że miałam ochotę umyć zęby.
Krem wyszedł w zasadzie... średnio, przeciętnie. Był, czym miał być - kremem zrobioną z Oreo. W sumie częściowo dopuszczałam, że tak to może wyjść, lecz nie aż tak. To znaczy... myślałam, że zmielono same herbatniki, a gdy jadłam, dotarło do mnie, że jednak razem z obrzydliwym kremem. To było więc za słodkie w ciężki sposób, za mało gorzkie. Tutaj słodycz wydała mi się uwypuklona, a goryczka bardziej rozmyta maślano-mlecznym, ciastowym epizodem. To nieco "wygłaskane", całe markizy Oreo. Kakao i ich specyficzny smak czuć przede wszystkim. Szkoda, że nie tylko herbatnikową, a razem z białym kremem. Sztuczność Oreo wyszła tu na jaw. W dodatku duet masła i mleka podkreślił się wzajemnie z wanilinowym kremem. Nie rozumiem też, po co krem jeszcze dodatkowo dosłodzono. Muszę tylko przyznać, że sugestia oreowatego cookie dough była miła.
To, przynajmniej w moim świecie, ewidentnie nie jest krem do jedzenia osobno, a do czegoś.
sam 3
Byłam wściekła, że władowałam się w krem z całych ciastek zmielonych - herbatników i kremu. Nie wiem, dlaczego wyobrażałam sobie, że zmielono same herbatniki (przez kolor?). Po spróbowaniu aż zadzwoniłam do producenta, zapytać o to. Upewniłam się, że mielą całe ciastka, wraz z kremem (co za beznadziejny pomysł).
Mama trochę spróbowała, na jej nieszczęście też osobno i podsumowała: "Niesmaczny, w ogóle jaki dziwny... Właściwie nie wiadomo, co to jest. Nie wiem, do czego to niby ma być, takie coś do niczego".
Krem lepiej, niż na czysto, sprawdził się z jogurtem. To przyszło mi na myśl jako "sernikowe połączenie".
Dodałam go do jogurtu typu greckiego Piątnicy (łychę, czyli jakieś 35g - od razu uprzedzam, że przesadziłam, to za dużo).
Zapach z jogurtem nie był już taki duszny, bo kwasek i charakterek jogurtu wkroczyły, nieco przełamując słodycz kremu i przygłuszając co gorsze nuty.
Konsystencja całości niezbyt mi pasowała, bo krem był za bardzo zbito-zwięzły, przez co trudno zagarniać go po trochu. A zdecydowanie to właśnie najlepszy sposób na niego. Dokładniejsze przemieszanie pogarszało odbiór smaku. Krem Oreo już po paru minutach zaczynał się w jogurcie lekko rozpuszczać. Chlapnięta na wierzch masa w gęstym, kremowym jogurcie na szczęście nie tonęła i dałam radę jeść, zagarniając jedno i drugie na raz, ale nie mieszając do jednolitości. Wtedy wydawała się nieco mniej tłusta niż zupełnie sama.
W smaku egzamin zdało, gdy zagarniałam łyżeczką na raz jedno i drugie. Sam krem oczywiście wciąż smakował sobą, ale jogurtowy kwasek podkreślił smak ciemnego herbatnika Oreo, przełamał słodycz. I tak była silna, ale już nie taka drażniąca. Jogurt przygłuszył też sztuczność. Goryczka kakao i spalenizny w porywach smakowała dobrze, utrzymało się też - acz mgliste - skojarzenie z oreowatym cookie dough, niestety z wpisanym akcentem jakby cukru pudru czy lukru.
Częściowo jogurt i krem wymieszały mi się kompletnie - krem się rozpuścił zupełnie i zabarwił jogurt na prawie czarny kolor. Te części były niesmaczne. Kojarzyło mi się z tanią, cukrowo-gorzkawą ciemną czekoladą, było strasznie słodkie, że aż zupełnie zabiło kwasek jogurtu, a oreowaty element uciekł. Czuć wanilinowo-cukrową, ciężką słodycz, która w nabiale bardzo mi przeszkadza.
Niestety jogurt nie wybawił mnie od niesmaku. Czułam się, jakbym najadła się całych ciastek Oreo, wraz z paskudnym kremem i całym "dobrem" w postaci syropu fruktozowo-glukozowego i oleju palmowego.
Ilościowo łycha (35g) na jogurt (150g) to zdecydowanie za dużo. Aż mnie zmuliło, bo cała kiepskość Oreo w końcu przytłoczyła jogurt. W sumie... nasuwało to na myśl lody z ciastowymi czy ciastkowymi zawijasami (tzw. cookie swirl), ale w wersji w temp. pokojowej (więc dla mnie o wiele atrakcyjniejszej).
Na pewno było lepiej niż osobno... przynajmniej było zjadliwe. Kwasek jogurtu ratował sytuację. A jednocześnie... gdybym wiedziała, jaki będzie efekt całego takiego deseru, dodałabym na pewno mniej. A gdybym wiedziała jak to wyjdzie przed otwarciem tego kremu... w ogóle bym go nie tknęła. Miałam ambitny plan jeszcze jakoś go wkomponować do różnych takich deserów, lecz w końcu uznałam, że każdy może mi tylko popsuć, że nie ma szansy wyjść w czymkolwiek dobrze, bo sam jest zły. Nie udało mi się do niego zmusić, tym bardziej, że jego skład jest po prostu niezdrowy - a takich rzeczy, gdy są niesmaczne, nie widzę sensu jedzenia.
Nie umiem za bardzo ocenić tego kremu jako element deseru. Nie smakował mi na 5, ale nie mogę krytykować kremu z całych markiz Oreo za to, że jest kremem z całych markiz... Uwierzę, że wielu osobom bardziej posmakuje, zwłaszcza tym, które lubią krem Oreo. Produkt więc no... jest czym jest.
Resztę oddałyśmy ojcu. On stwierdził, że po prostu "może być".
ocena: 5 (choć sercem jestem przy wystawieniu 4)
kupiłam: dostałam od ojca, a kupione przez stronę Fudge Filosophy na Facebooku
cena: jak wyżej (cena u nich to 20 zł za słoik 200ml)
kaloryczność: 477 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: ciastka Oreo (mąka pszenna, cukier, olej palmowy, olej rzepakowy, kakao w proszku o obniżonej zawartości 4,5%, skrobia pszenna, syrop glukozowo-fruktozowy, substancje spulchniające: węglany amonu, węglany sodu; sól, emulgatory: lecytyna sojowa, lecytyna słonecznikowy; aromat) mleko, masło, cukier
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.