Przed zakupieniem paru czekolad tej marki, o Goodnow Farms wiedziałam tyle, co nic. Dokładniej, że ich tabliczki są drogie. Potem doczytałam, że wielu uważa, iż pasja twórców marki przekłada się na wybitny smak. Twórcy, Monica i Tom, przedstawiają się właśnie jako pasjonaci. Sporo podróżowali po Ameryce Łacińskiej, by potem oddać w tabliczkach to, czym dane ziarno ich zachwyca. Czekolady zaczęli tworzyć na swojej farmie w Massachusetts. Zaciekawiło mnie, czym też ci Amerykanie chcieli się ze światem podzielić. Zaczęłam od Ekwadoru, bo to region dobrze mi znany i raczej niezaskakujący, więc liczyłam, że tak lepiej wychwycę specyfikę marki (o ile jakaś jest).
Jak już o regionie - tę tabliczkę zrobiono z ziaren od rodziny Salazar, mającej własną plantację, z której ponoć są wspaniałe widoki na ocean. Salazarowie i ich pracownicy sami też fermentują i suszą ziarna zbierane ręcznie.
Goodnow Farms Chocolate Signature Line Ecuador Esmeraldas 70 % Handcrafted Single Origin Chocolate to ciemna czekolada o zawartości 70 % kakao Nacional z Ekwadoru, z regionu Esmeraldas, z plantacji rodziny Salazar.
Po otwarciu poczułam słodko-kwaskawe zielona winogrona, otulone lekką słodyczą kwiatów. Ta wydawała się nasycona świeżością powietrza, wiosny. Wkradł się w nie kwiatowy miód. W kwasku kryły się też rodzynki i odrobina cytrusów. Czułam także owoce czerwone i jakieś ciemniejsze - teoretycznie kwaśne, ale... zrobione na słodko. Po głowie plątały mi się jakieś soki, dżemy z czerwonych porzeczek, wiśni i jagód. Wszystko to przeplatała gorzkość ziemi i pewna drożdżowość... jakby ciasta drożdżowego z owocami... owocową, dżemowatą masą?
Tabliczka wyglądała na kremową, mimo wierzchu o chropowatej strukturze. Wydała mi się raczej delikatna, ale przy łamaniu okazała się dość twarda i miło trzaskająco-pykająca (jej dźwięk skojarzył mi się ze strzelaniem palcami).
W ustach rozpływała się raczej powoli i bardzo gęsto-kremowo. Cechowała ją śmietankowo-maślana tłustość i gładkość. Mocno pokrywała podniebienie, chwilami jawiąc się jako trochę lepka. Z czasem rzedła, ale jakby zachowując poczucie konkretu.
W smaku jako pierwszą poczułam wysoką słodycz, zahaczającego o cukier, ale w zasadzie lekką, co przywiodło na myśl lekko skarmelizowany jasny miód. Wielokwiatowy? Jasny i bardzo słodki - to pewne.
Po chwili pojawiła się soczystość jako miodowy dżem. Przesłodzony miodem, lecz wciąż z lekkim kwaskiem. Oczami wyobraźni patrzyłam na jakiś ciemnoczerwony... W tle przemknęła odrobina soku z cytryny, którym mógł być podkręcony. A może to dżem... winogronowy? Niezbyt jednoznaczny, a słodki.
W tle swoją obecność nieśmiało zaznaczyła gorzkość rozgrzanej, ciemnej ziemi.
Słodyczy dołożyły kwiaty... Pomyślałam o białym bzie lilak, a potem ogólnie o ukwieconych krzewach. W pewnym momencie odbiły w nieco drożdżowym, cięższym kierunku... ale na szczęście tylko częściowo. Drożdżowy wątek wniósł pieczywo. Tosty?
Bez... zobaczyłam też czarny. Jako słodki syrop? Dżemy i syropy przedstawiły się jako warianty jagodowe. Może z dodatkiem wiśni? Zaraz popłynęło nieco więcej soku wiśniowego. Wszystko to sowicie posłodzone miodem. Jagodowemu dżemowi udało się wyjść na prowadzenie. Zupełnie, jakby tak na wspomniane tosty ktoś chlapnął jego ogromną ilość. Może by ukryć lekkie przypalenie?
W końcu jednak uznałam, że to nie przypalenie, a motyw ziemi z tła i tu się wkradł.
Mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa kompozycja zrobiła się nieco maślana, a drożdżowy wątek zasugerował - po połączeniu się z nią - ciasto... migdałowe? Migdały wniosły lekką gorzkość. Pomyślałam również o ciastkach z kryształkami cukru (acz bardziej o karmelowym wydźwięku, więc np. trzcinowego). Lekko pieczone nuty wskazały wypieki z owocami. Wyobraziłam sobie ciasta drożdżowe poprzekładane słodką, kleistą masą z jagód oraz ciastka z dżemem jagodowym.
Ciemne, słodkie owocowe twory z czasem jakoś tej ciastowości, ciastkom się wymknęły. Nagle z ich mieszaniny wyskoczyły winogrona. Początkowo raczej ciemne, podsycone sokiem z wiśni, lekkim cytrusem, a następnie już nie tylko ciemne. Dołączyły do nich zielone.
Końcowo umocniła się też gorzkość, chyba na zasadzie kontrastu jawiąc się jako naprawdę mocna i głęboka (nie długo jednak). Oddawała czarną ziemię, rozgrzaną wiosennym słońcem. Pieczony motyw z kolei zmienił się w odrobinę dymu.
Po zjedzeniu został posmak właśnie wyraźnie ziemisty, dymny, ale też bardzo, bardzo słodki - nieco miodowo-cukrowy. Drapało mnie w gardle, lecz nie czułam się przesłodzona. Ogrom słodyczy bowiem wpisał się w soczystość. Pobrzmiewały też niezbyt dojrzałe jagody, trochę cytryny, winogrona zielone i ciemne, a także całe mnóstwo kwiatów. Słodkich, ale dbających też o pewną świeżość.
Czekolada była bardzo smaczna i interesująca, ale nie tak porywająca, jak bym chciała. Miała cudny klimat wiosny, ale niestety dość niską gorzkość. Trochę ziemi, a tak to raczej wytrawna neutralność migdałów, przechodzących w ciasta i ciastka. Ciasta z masami owocowymi, a w końcu i same owocowe twory - głównie jakieś dżemy z jagód były to dobre, choć nieco przesłodzone. Obok nich była jeszcze wysoka słodycz kwiatów i miodu. Winogrona też dosłodziły całość, mimo że one już i na trochę kwasku się połakomiły, wsparte wiśniami i cytryną.
Trochę przesłodzona, zbyt delikatna dla mnie - tak coś czuję, że właśnie w tym przejawia się specyfika marki. W ogóle mimo ogromu kwiatów, nut ziemi, czerwonych owoców (m.in.) wydała mi się w sumie mało ekwadorska. Może dlatego, że kwiaty tak mocno związały się z miodem?
ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 90 zł (za 55g; cena półkowa; ja dostałam zniżkę)
kaloryczność: 582 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: ziarna kakao, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.