W ten krem... władowałam się głupio, usprawiedliwień nawet nie szukam. Skusiło mnie połączenie ulubionych orzechów, czyli nerkowca i włoskich z ciemną czekoladą, przez co reszta faktów jakoś do mnie nie docierała. Dotarła porządnie, gdy zaczęłam planować, kiedy krem otworzyć i chociażby przepisywać skład produktu do recenzji. Otóż odkryłam (bo chyba mi umknęło), że... to krem granolowy. Orzechowy, ale z granolą w ilości takiej, że widniała na pierwszym miejscu składu. W sumie kupując nie znałam jeszcze Sticky Blenders Oatmeal Matcha Bros, więc może i tak nie włączyłaby mi się w głowie ostrzegawcza czerwona lampa, ale już po nim zaczęłam się bać. Tym bardziej, że po BrainMax Pure Activa Cashew & Cacao nie ufałam marce Brain Max w ogóle, że umieją zrobić krem, który by mnie zachwycił. Muszę też podkreślić, że krem nabyłam zimą 2022/23, a zjadłam pod koniec lata (bo daty, bo tak akurat mi się widziało). To jednak byłaby dziwna pora na publikację posta, więc uznałam, iż poczeka w kolejce na zimę. Nie wiem, jak on się ma do tego, co marka robi na zimę 2023/24.
BrainMax Christmas Cream Vegan to "świąteczny krem" na bazie bio świątecznej granoli z przyprawami do piernika (produkt własny BrainMax) oraz orzechów nerkowca i włoskich z ciemną czekoladą o zawartości 50,5% kakao, prawą do piernika i żurawiną.
Po otwarciu uderzył mnie mocny zapach piernika i ciastek korzennych. Był to charakterny piernik pokryty grubą warstwą ciemnej, choć nieco przesłodzonej czekolady oraz konkretne ciastka pełne dominującego imbiru, cynamonu i niemal przenikliwych (chyba) goździków. Ze szczyptą pieprzu? Pomyślałam o mocno wypieczonych, niemal karmelowych twardych ciastkach. Za pikanterią czułam lekką goryczkę, chyba orzechy włoskie, a do tego element nieco łagodniejszy, pewną orzechową maślaność. Czekolada niewątpliwie była ciemna, choć trochę cukrowo słodka. I ona jednak wpisała się w ciepły, palony klimat. Przez wszystko przewinęła się też goryczkowato-cierpka, owocowa soczystość. Powiedziałabym, że skórki pomarańczowej, ale niekoniecznie i nie tylko.
Na wierzchu nie wydzieliła się w zasadzie ani kropelka oleju. Zobaczyłam masę, wyglądającą na miazgowo-grudkowatą, ziarnistą i tłustawą, choć trochę podeschniętą. Była wypełniona płaskimi, sporymi krążkami o niemal czarnym czarnym kolorze. Wystarczyło jednak tylko lekkie dotknięcie łyżeczką, by z masy dosłownie wycisnęła się, wypłynęła czekolada niczym sos. Gdy zaczęłam mieszać, trafiłam na krem trochę pozbijany w grudki, ale właśnie spełniający kryteria kremu. Był wilgotny. Choć bazowo wyglądał na konkretny i zwarty, miejscami był niemal lejący jak gęsty sos czekoladowy i trochę oleisty. Mnóstwo w nim drobinek zmielonych płatków owsianych i przypraw. Z czasem okazało się, że czarne krążki wyglądające jak ciasteczka to jędrne, twardawo-soczyste żurawiny - prawie całe i połówki. Wystąpiły one też w wersji drobniejszej, posiekanej.
Wszystko to było średnio trudne do przemieszania do idealnej jednolitości, ale mniej więcej udało mi się.
W trakcie jedzenia potwierdziły się tłustość i gęstość wilgotnego kremu. Okazał się jednak miękki i rzednący w maziście-lepki, zwięzły sposób. Kremowi brakowało typowej dla kremów orzechowych masywności. Jego tłustość była trochę oleista i choć dawała się chwilami we znaki, realnie taka wysoka nie była. Krem sam w sobie cechowała czekoladowa kremowość, a także miazgowość uzyskana przez drobinki nie orzechów, a płatków owsianych (co mnie zaskoczyło). Obok nich wystąpiło trochę kryształków cukru (lub grudek scukrzonego syropu kokosowego). Za ich sprawą miał w sobie sporo z kremu ciasteczkowego. Czułam w nim jakby drobinki, okruchy twardych ciastek korzennych z cukrem. Wraz z przyprawami napędziły ziarnistość, a bliżej końca zmielona granola nadała całości twardej chrupkości. Co prawda drobinki były tak małe, że nie wymagały gryzienia, ja jednak to robiłam. Trafiło mi się dosłownie kilka większych kawałków jakby wypieczonych na twardo-krucho płatków owsianych. Czekolada wszystko to zespoiła tłustą kremowością i lepkością. Całość zalepiała i maziście pokrywała usta, po czym rozpływała się w średnim tempie, z oleiście-wodnistym zacięciem. Lekką wodnistość nakręcały rozpuszczające się wraz z otoczeniem kryształki.
W masie zatopiono dużo suszonej, ale zachwycająco soczystej i trzeszcząco-skrzypiącej żurawiny. W większości były to prawie całej jej kulki lub połówki, trochę mniej różnej wielkości kawałków. Pochwaliła się zwartością i jędrnością. Gdy gryzłam drobne elementy kremu, skórki żurawiny i drobinki płatków trzeszczały w duecie.
Po zjedzeniu, krem lekko wysuszał (od cukru i oleju kokosowego?).
Nie trafiłam natomiast - ku mojemu zaskoczeniu - na choć jeden kawałeczek orzechów.
W smaku pierwsza przywitała się czekolada, wprowadzając wysoką słodycz. Wydała mi się lekko cukrowa, ale palona, że po chwili ewidentnie karmelowa. I rześka? Wyłapałam w niej lekko kokosowe echo (jakby cukru, syropu kokosowego). Karmel wzrósł. Jednocześnie rosła gorzkość - acz ta kakaowa wydała mi się podkręcona olejem kokosowym.
Wraz z palonym karmelem pojawiło się i wzrosło ciepło przypraw. Poczułam się, jakbym zrobiła kęsa czekoladowego piernika, pokrytego ciemną, choć bardzo słodką, "deserówkową" czekoladą. Piernik jednak też miał coś do powiedzenia. Ruszył korzenny bukiet przypraw, za sprawą których po ustach rozeszła się pikanteria.
Za tym jednak zaznaczyła się też orzechowa baza, choć nie były to orzechy zbyt jednoznaczne. Pod intensywną czekoladą i imperatywnymi przyprawami, wydały mi się strasznie nieśmiałe. Lekka maślaność nerkowców mieszała z gorzkością włoskich, acz ogólnie prawie się w tym wszystkim gubiły. Jakby pełniły jedynie funkcje wplecenia maślaności (nerkowce) i podkreślenia gorzkości (włoskie).
A jednak to właśnie w goryczce raz po raz orzechy włoskie zaakcentowały się wyraźniej. Jakbym jadła piernik z małym dodatkiem tych orzechów.
Słodycz za to rosła cały czas wraz z ostrością. Czuć w niej chwilami po prostu cukrowość (niby karmelową, ale jednak cukrowość), choć starała się skupiać na palonym karmelu i ciepłej korzenności, łącząc je umiejętnie ze specyficzną "rześko-karmelowawą" nutką kokosa (syropu?). Sama korzenność też była słodka. Rozgrzewała gardło i język właśnie słodyczą i pikanterią.
Mniej więcej w połowie rozpływania się porcji masy pomyślałam o mocno korzennych ciastkach, w których dominuje soczysty imbir. I on podkręcił tę rześkość, a także zacnie zgrał ją z pikanterią. Poczułam niemal gryzące w język goździki, trochę cięższego pieprzu i cynamon. Wkomponowały się w nieco mączno-ciastkowy wątek, w którym raz czy dwa, gdy bardziej się skupiłam, doszukałam się wątku jakby zbożowych ciastek (w wersji korzennej). Sama jednak owsianość nie wyłoniła się - płatki stanowiły nośnik innych smaków bardzo neutralny, wręcz nijaki (przez co niczego nie przełamywały, a pozwalały szaleć słodyczy i pikantnej piernikowości).
Drobna ciasteczkowość kremu mieszała się z orzechowym echem, że w końcu z racji ostrego piernika i równie ostrych ciastek korzennych zupełnie można zapomnieć, iż krem jest orzechowy.
Sporadycznie pojawiała się soczystość też niejednoznaczna - wydaje mi się, że miejscami czułam żurawinę, nawet gdy akurat zagarnęłam krem bez niej. Oprócz tego za przyprawami i słodyczą chowało się echo kwaskawo-goryczkowate chyba oleju kokosowego.
Bliżej końca słodycz wydawała się palić w gardle do pary z przyprawami. Dla mnie było to do zniesienia tylko dlatego, że przyprawy całkiem nieźle ją ograły. Z czasem aż gryzły, piekły w język. Ich pikantnie korzenno-piernikowy smak umacniał się wraz z wyłaniającymi drobinkami. Nie speszyły czekoladowości, zapewniającej im palono-gorzkie tło.
Od kawałków żurawiny do kremu dolatywała cierpka soczystość i lekki kwasek. Gdy je nadgryzłam, wplatały kwaśno-soczyste ukłucie.
Smak żurawiny na dobre rozbrzmiewał, gdy ją gryzłam. Sporadycznie nadgryzałam ją gdy wszystko inne się rozpływało, ale porządnie gryzłam dopiero, gdy już zniknęło. Wtedy dała się poznać jako soczyście-kwaśna, lekko słodka i ewidentnie żurawinowa. Przygłuszała całą resztę.
Gryzione drobinki płatków owsianych wydawały się nijakie (może tylko trochę mączne?).
Drobinki i owoce gryzłam, gdy masa już zniknęła, ale wtedy i tak utrzymywał się jej wyraźny posmak. Przede wszystkim była to złożona, piernikowa ostrość. Przyprawy aż gryzły w język, ale zeszły się z karmelowo-paloną słodyczą i soczystością. Czułam też gorzką, choć przecukrzoną czekoladę i goryczkę oleju kokosowego. Orzechowość niedomagała także w posmaku. Soczyście kwaśna żurawina za to, gdy akurat ją zagarnęłam (o co nietrudno), stanowiła wyrazisty element.
Krem rozczarował mnie, ale jednocześnie zaskoczył całkiem pozytywnie (nie zachwycił, a w kontekście "mogło być gorzej"). Mam ogromny żal o to, że duet nerkowców i włoskich nie miał okazji się wykazać. To, z jakich orzechów krem zrobiono, aż uciekało pod naporem intensywnego piernika i ciastek korzennych. Wizja właśnie pikantnego, aż piekącego w język wypieku i charakternych ciastek dominowała. Czułam raczej pewną ciastkowość, nie zaś granolowość, co w sumie wyszło fajnie. Ciemna czekolada również bardzo dosadnie zagrała, acz przesłodziła. Niby dobrą robotę zrobiła żurawina swoją soczystością, ale była tak po prostu dodana, nie jakoś szczególnie wpasowana. Wydaje mi się niestety, że i ona, i ogrom przypraw (imbir, goździki, cynamon) próbowały ukryć olej kokosowy i jakoś poskromić słodycz, która była o wiele za wysoka. Konsystencja choć grudkowata, trochę lejąca, to w zasadzie wciąż kremowa, nie za tłusta. Tu więc nie mam jakiś większych zastrzeżeń - wolałabym bardziej jednolitą, a tylko z miazgowym efektem, jednak na szczęście nie była to "sucha granola upchnięta do słoika" jak Sticky Blenders Oatmeal Matcha Bros. A tego się bałam. Korzenno-czekoladowy, granolowy twór jest to więc chyba dobry, ale... czuję niedosyt orzechowości - moim kochanych nerkowców i włoskich.
Zjadłam połowę (bo tyle nałożyłam), ponieważ w zasadzie był nawet niezły i niewątpliwie ciekawy, niespotykany. Gdy jednak uciekła już ciekawostkość, a ja wczułam się i poznałam go nieźle, dotarło do mnie, że na drugie podejście nie mam ochoty. To było dla mnie... za mało orzechowe.
Krem skończyła Mama w paru podejściach. Próbowała jeść go samego, łyżeczką, ale jej nie podszedł. Podsumowała: "Sam w sobie jest za intensywny w te wszystkie smaki. Intensywny, a w zasadzie niczego wyraźnie w nim nie czuć. Uderza tak gorzką ostrością, takim za gorzkim i za ostrym, pieprznym piernikiem, uderza słodyczą, uderza kwaśnością, jak się rozgryzie żurawinę, a takie to wszystko... jakby nieprzemyślane. Żurawina dobra, ale nie wiem, czy ona tam pasuje, czy pomaga, bo taka dodana jako »byle co, aby dodać« wyszła. Bez niej byłoby co prawda gorzej, ale to tak jakby przeładowali słodycz, gorzkość i piernik, a potem kombinowali, czym przełamać, by poprawić. Orzechów specjalnie nie czuć". Większość zjadła na ponoć w miarę neutralnych ciastkach maślanych z Kauflandu. O tym połączeniu: "Na ciastkach to wyszło już bardzo smacznie. Wciąż smak był niejasny, bo i słodki, i piernikowo gorzki, ale baza z ciastek go uładziła. Wyszedł dobrze, po prostu piernikowo i ciekawie. Ostrość nie była taka silna. Połączenie było jak takie piernikowo-korzenne ciastka z kremem. Tylko tę żurawinę raczej zostawiałam, by na koniec osobno zjeść, bo dobra, ale nie wiem, czy do tego kremu".
Zgodziłyśmy się, że potencjał w nim drzemie, ale coś nie wyszło. Jak to Mama ujęła: "w tym kremie jest wszystkiego za dużo. Z niego spokojnie można byłoby dwa różne zrobić". Otóż to.
ocena: 6/10
kupiłam: brainmarket.pl
cena: 44,20 zł za 250g
kaloryczność: 505 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
kupiłam: brainmarket.pl
cena: 44,20 zł za 250g
kaloryczność: 505 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: granola (bezglutenowe płatki owsiane, krem z orzechów nerkowca, syrop kokosowy, orzechy nerkowca, olej kokosowy, starty piernik: mąka pszenna, cukier, woda, substancje spulchniające, przyprawa do piernika; przyprawa do piernika), orzechy nerkowca, orzechy włoskie, ciemna czekolada (50,5% miazga kakaowa, cukier trzcinowy, lecytyna sojowa), żurawina, olej kokosowy, cukier kokosowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.