Bardzo lubię miód, w dzieciństwie kanapki z nim i twarogiem były jednymi z moich ulubionych i... Zawsze preferowałam gryczany. Być może dlatego słodycze, czekolady z miodem aż tak mnie nie kręcą. Zazwyczaj producenci dodają najzwyklejszy, rzadko czuć jego specyfikę, często robią jakieś mieszanki albo w ogóle walą sztuczny i... nie satysfakcjonuje.
Markę Madecasse jednak lubię tak bardzo, że i miodowej czekoladzie dałam szansę. Wprawdzie od razu negatywnie nastawiłam się do tego, że miód dodali pod postacią kawałków do chrupania (w dodatku na bazie cukru - to, o czym pisałam!), ale w miętowej (63 % Mint Crunch) jakoś mi chrupacze nie przeszkadzały w czerpaniu radości. Liczyłam na powtórkę, mimo że była kolosalna różnica: chrupacz w tamtej to nibsy, a mięta - olejek, nie zaś jakiś "miętowy cukier". A zanim wzięłam się do otwarcia tej, chyba zdążyła wypaść z oferty. Marka zaś zmieniła nazwę na "Beyond Good" (z deklaracją, że wartości nie zmieniają).
Madecasse 63 % Dark Chocolate Honey Crystal to ciemna czekolada o zawartości 63 % kakao Heirloom z Madagaskaru z miodem, a dokładniej z chrupiącymi miodowymi kryształkami / kawałkami.
Gdy tylko otworzyłam pazłotko, uderzyła mnie intensywna woń ciemnej, rozgrzanej słońcem ziemi i soczyście kwaśnych cytrusów. Wraz z kwaskawo-cierpkim kefirem wsiąkały w tę goryczkowatą ziemię. Tutaj przejawiała się lekka słodko-palona nuta. W kwasku nabiału (kefiru, w trakcie jedzenia też twarogu) i cytrusów z czasem zaczęłam wyłapywać więcej słodszych owoców: śliwek, porzeczek.
W ciemnej masie tabliczki oglądanej pod światło dostrzegłam bursztynowe kropeczki, w dotyku zaś wydawała mi się sucha.
Przy łamaniu trzaskała zdrowo, ukazując drobne kuleczko-kryształki. Gdy odłamywałam trzecią część tabliczki, wypadła mi z rąk, po czym upadając na podłogę roztrzaskała się na wiele małych kawałków (jak kryształ). Odebrałam ją jako kruchą, mimo twardości.
W ustach rozpływała się łatwo, ale w ogóle się nie spiesząc. Odznaczała się lekko tłustawą, kremową gęstością, ale upuszczała też sporo soczystości, co dobrze współgrało z dodatkiem, którego ilość i tak uważam za przesadzoną. Nie dało się odgryźć choćby odrobinki brzegu bez niego.
Też się rozpuszczał, trochę cukrowo, wplatając się w soczystość. Robił to powoli, a część zostawała na koniec. Gdy gryzłam te drobinki obok czekolady, a to, co zostało na koniec, chrupały - jak to cukier (może nieco twardszy, chwilami jakby zawilgocony), po czym szybko znikały. Myślę, że w tym przypadku podrobienie tego to plus, acz ogólnie nadało to tabliczce ziarniście-piaszczystego efektu. Wyszło to źle, bo o ile ziarnistość ciemnych za sprawą kakao lubię, tak tu... to jednak cukier. Nie mogę powiedzieć, by było go więcej niż czekolady, ale przeszkadzał, koniec, kropka.
Od pierwszego kęsa czułam zarówno goryczkę ziemi, jak i palony, lekko słodki motyw karmelu i słodziutkiego miodu.
Ziemistość zdawała się soczysta, pojawiła się goryczka kawy i trochę grejpfruta, szybko jednak zmieniająca się.
Doszukałam się w tym podfermentowanych nut, jak... ze starego twarogu?! Wyraźnie czułam nabiałowy wątek, lekką cierpkość i kwasek, co jednak zaraz wygładziło się. Usta zalał smak twarogu / kefiru, już bardziej jako "mleczna łagodność".
Kwasek miał więc subtelny wydźwięk, osadziły się w nim też owoce. Początkowo nie za wiele: bukiet raczej słodkich cytrusów. Odnotowałam pomarańcze, łączące goryczkę i słodycz. Za nimi, w podfermentowano-goryczkowatych strefach przejawiały się porzeczko-jagódki, może ciemne drobne śliwki... jako palone konfitury? Śliwki zaczęły dominować jako kwaskawo-dojrzałe węgierki, przemieniające się w paloną konfiturę, sowicie dosłodzoną miodem.
Ziemię zdawała się zalewać soczystość świeżych owoców, a dokładniej pomarańczy i mandarynek. Obok z kolei płynął także palony wątek.
Słodycz, początkowo karmelowo-palona i mocno owocowa, przy odsłaniających się kawałkach nasilała się. Była ewidentnie miodowa. Chwilami pokazywała się z bardziej "słodziuteńkiej" strony. Odebrałam ją jednak również jako nieco opalaną i trochę goryczkowato-konkretną. W pewnym momencie wydała mi się nieco ostrawa oraz... drapiąca tym i słodyczą w gardle, ale wcale nie za silna. Cudnie łączyła owoce z bardziej czekoladowymi nutami swoją powidlaną i pomarańczową konfiturowością.
Bliżej końca, powidła śliwkowe mieszały się ze znów wyraźniejszą kawą. Kawą się to trochę "przepiło", po czym głęboko-ostrawy miód wsiąkł w twarogowe, goryczkowate nuty. Oczami wyobraźni zobaczyłam mocno palony pumpernikiel z dużą ilością twarogu właśnie, oblany miodem.
Po wszystkim pozostałam z posmakiem miodu, kefiro-twarogu, kawy i soczystości owoców (cytrusów, głównie pomarańczy i powideł). Jakbym popijała "niezasładzający posiłek na słodko" kawą i wdychała zapachy z działki, na której były przekopane grządki (ziemia).
Tabliczkę postrzegam jako "Madagaskar w swojskim wydaniu". Czuć było jego specyficzne nuty, ale przemodelowane. Wyraźnie wyczuwalny miód podniósł słodycz, ale poniekąd jakby obok bazy, mieszając się z nią tylko częściowo, co w sumie było ciekawym efektem. Kawa, twaróg i soczystość... właśnie nie tyle cytrusów i jagódek, co śliwek, konfitur i cytrusów w palono-miodowym wydaniu smakowały m. Mimo że było słodko, to nie tak zasładzająco, jak można by się spodziewać. Smakowo tylko do tej "słodziuteńkowości" mam zastrzeżenia - mogli kryształki zrobić tylko z miodu, albo np. z cukrem trzcinowym, a nie zwykłym.
Nie podobała mi się ilość chrupacza - tabliczka wyszła strasznie piaszczysta, najeżona tym do przesady. Nie haratało to podniebienia, ale odbierało przyjemność z jedzenia i odciągało uwagę od głębi.
Po wstępnej próbie resztę zabrałam na wykłady, bo w domowych warunkach za bardzo by mnie to irytowało / męczyło / nudziło przez strukturę. Gdyby nie ona, może i nad maksem punktów bym się zastanowiła.
ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 13,49 zł (za 75g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 596 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miodowe granulki (cukier, miód), lecytyna słonecznikowa
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, miodowe granulki (cukier, miód), lecytyna słonecznikowa
Kanapki z twarogiem i miodem to życie! Sama się takimi zażerałam jak byłam mała :D kiedyś nie rozróżniałam za bardzo rodzajów miodu, dla mnie ważne było tylko to żeby był lejący, nieskrystalizowany. Teraz Mama zaczęła kupować bardziej wymyślne rodzaje i stwierdziłam że najbardziej smakuje mi lipowy i wielkokwiatowy :p
OdpowiedzUsuńCzekoladę z miodem bym bardzo, bardzo chętnie zjadła... Ale nie taką. Tu nawet nie chodzi o to, że ciemna (bo tego kakao nie ma aż tak strasznie dużo) ale forma dodatnia miodu jest dla mnie chyba najgorszą z możliwych. Jak mówiłam - ja lubie miód lejący, a takie twarde kawałki to zupełnie jego przeciwieństwo. Gdyby tak zrobić czekoladę z płynnym nadzieniem miodowym... O mniam ^^ ciekawa też jestem czy ten stary twaróg który tu wyczułas to jakaś sugestia po wspomnieniu tych kanapek z twarogiem i miodem z dzieciństwa :D
Wielokwiatowy? Dla mnie to najnudniejszy i najbardziej nijaki, bo taki czysto słodki. :P
UsuńNiee, moje kanapki zawsze były ze świeżym twarogiem.
A co do czekolady z lejącym miodem. Też o takiej marzyłam i kupiłam dwie (mleczną i ciemną) i powiem Ci... że jedna wielka porażka. Recenzje za jakiś czas.
Możliwe, że gryczanego nigdy nie jadłam. Przypomniała mi się nasza rozmowa o kremowanym i moje przekonanie z dzieciństwa :D O tak, kryształowe rozsypanie się na kawałki sugeruje przyzwoitą kruchość. Zapach i bursztynowe cukry zupełnie nie dla mnie. Stary twaróg... Po Voshesie już podziękuję :') Całokształt raczej na nie.
OdpowiedzUsuńZawsze mnie zastanawiała pewna rzecz. Wypisujesz pełną cenę czy po zniżce?
Możliwe? Założę się, że nigdy, bo byś pamiętała. Jest za specyficzny. Bardzo ciemny, więc nawet na wygląd pewnie byś zapamiętała.
UsuńAle akurat z Vosges to nie czekolady wina. :<
Zawsze piszę, ile zapłaciłam. Ceny w sklepach się zmieniają, a ja na nie nie patrzę i nie kontroluję. Obchodzi mnie tylko, ile ja wydaję, haha. Aa, tylko z Zotterami sprawa wygląda inaczej.