niedziela, 26 lipca 2020

Lindt Excellence Apricot Intense Noir / Dark ciemna 47 % z morelami i migdałami

Mimo wszystkich wad Lindta, jakoś nadal go lubię. Gdyby zniknął, może bym tego nie zauważyła, ale jak już jest, to fajnie. Pewnie, że ma mnóstwo propozycji, które zupełnie mnie nie ciekawią, ale... Ma też dość atrakcyjne. Przez większość życia nie doceniałam suszonych moreli, ale na przełomie 2018/19 doceniłam i w sumie... pokochałam (choć nie tak, jak figi i daktyle). Lindt 70 % Edelbitter Mousse Aprikose widział mi się jako zacny kąsek, niestety w pełni nie usatysfakcjonował. Nadarzyła się okazja, by obie serie skonfrontować, co bardzo mi się spodobało. Jakąś tam sympatią darzę obie, więc... która lepiej sobie poradziła z morelami? Tak się złożyło, że dzisiaj prezentowana trafiła do mnie w miesiącu publikacji tamtej i w okolicach podjęcia decyzji o zakupie Zottera Apricot Waltz (z którym długo zwlekałam, bo nie podchodzą mi zbito-śliskie morelowe nadzienia Zottera, a ta tabliczka w dodatku wydawała się zawierać dużo alkoholu, co niezbyt mi pasowało).

Lindt Excellence Abricot / Apricot Intense Noir / Dark to ciemna czekolada o zawartości 47 % kakao z siekanymi morelami i płatkami migdałów.

Gdy tylko rozerwałam sreberko, uderzyła mnie bardzo słodka woń moreli (czy może raczej "morelowa") i cukrowo-goryczkowata woń czekolady o palono-kawowym wydźwięku. Była przesłodzona, ale i wyrazista w czekoladowość. Owocowy motyw był cudnie soczysty i kojarzył się nie tylko z suszonymi morelami, ale również ze słodziutkimi konfiturami i dżemami.

Tabliczka w dotyku była tłustawa, łamała się łatwo i w sumie raczej pykając, niż trzaskając. Sprawiała wrażenie miękkawej, choć podkradała się pod kruchość z racji dodatków, których nie pożałowano. Zwłaszcza na spodzie dostrzegłam mnóstwo płatków migdałów - jak się okazało, ułożyły się w warstwę na spodzie. Morele występowały nad nimi pod postacią malutkich kawałków suszonych owoców. Moreli trochę było, ale biorąc pod  uwagę proporcje uważam, że za mało.
W ustach rozpływała się z łatwością. Szybko przeistaczała się w miękki, tłusto-maślany krem, zalepiający paszczę i z wolna odsłaniający dodatki.
Te mogły pochwalić się świeżością.
Płatki migdałów lekko chrupały, przy czym ujawniały świeżą, trzeszczącą soczystość. Trochę robiły z tego wszystkiego zlepek-ulepek, ale nie wyszły źle - ot, były.
Morele z kolei początkowo wydawały się kamiennymi, twardymi suszcami, jednak niektóre  wilgotniały i stawały się jędrne, miękkawe i soczyste. Trafiłam na parę takich naturalnie scukrzonych. Niektóre trochę wlepiały się w zęby. Niestety, trafiło się parę twardych do końca. Podobały mi się oprócz tych paru kamiennych i oprócz tego, że strasznie je podrobiono (co wyjątkowo mnie zirytowało, gdy trafiłam na trzy drobinki jedna przy drugiej - ilość wcale nie przełożyła się na smak; za to gdy trafiłam na większe kawałki - smakowały, jak należy).

W smaku czekolada uderzyła mocnym smakiem cukru i nie za mocno palonej kawy, za którymi zaznaczyła swoją obecność słodka morela. Goryczka zaznaczyła się, nie szczędząc na wytrawnej cierpkości, umieszczając ją gdzieś na tyle. Jak kawa ze słodkim, ciemnoczekoladowym syropem. Czekoladowa baza ewidentnie była dość wytrawna, acz maślany motyw z czasem coraz bardziej przybierał na znaczeniu.

Mimo to, to słodycz dominowała. Z czasem rosła do poziomu cukrowości, mimo że migdały dodały całkiem sporo przyjemnej, jakby neutralnie-naturalnej gorzkawości. Smakowo migdały niewiele wniosły, wpisały się raczej w łagodność konsekwentnie budowaną przez słodko-maślaną nutę, ale czuć je - jako delikatne, choć z charakterem.

Dodatek moreli też niewiele wnosił. Był słodki, acz nadawał owocowy kontekst. Te twardo-kamienne w zasadzie nie posiadały smaku. Ogólnie w czekoladzie pobrzmiewała leciutka morelowa nuta, słodka i trochę konfiturowo-sztucznawa, ale przy kawałkach zmieniała się w suszoną (w 100 %-ach czystą i naturalną). Tutaj zdarzyło się nawet, że mignął delikatniusi kwasek. Niestety te najmniejsze sprawiały wrażenie wypranych ze smaku; inne z kolei wyszły wręcz soczyście.

Razem z morelami migdały podsyciły wytrawniejszy aspekt, bo a to gorzkawość, a to naturalna nutka owoców działały na korzyść. Nie przełamały słodyczy, ale przyjemnie ją zabarwiły. Jakby zasugerowały nawet jakiś likierowy wątek?

Dodatki gryzione "obok czekolady" bliżej końca dodawały swoje trzy grosze, ale nie dominowały. Gdy zebrało się ich więcej, owszem, zrównały się z nią. Końcówka należała do cukrowo słodkiej czekolady, po tym wszystkim kojarzącej się z likierową kawą, która bezkompromisowo zasładza.

W posmaku również to przesłodzenie pozostało, choć na szczęście towarzyszyły mu owocowy posmak suszonych moreli i delikatne migdały. Gdy dodatki zostawiłam sobie na koniec, wiadomo - miały posmakowe pierwszeństwo. I to z wyraźną dominacją moreli.

Całość odebrałam raczej pozytywnie, ale wiele bym w niej zmieniła. Przede wszystkim miękkość i cukrową słodycz, ale to jeszcze można skomentować jako typowe dla Excellence. Migdały były, bo były, ale morele... Czułam ich niedosyt. Nie rozumiem, po co dodawać takie mikroskopijne. Mogło być tak pięknie... Gdyby dali ich więcej (nawet kosztem części migdałów) byłoby ok. Dobrze, że ogólnie jakieś morelowe echo było, acz pięknemu zapachowi w tej kwestii smak nie dorównał.
Ta podpadła mi innymi kwestiami niż Lindt 70 % Edelbitter Mousse Aprikose (w tamtej zbyt sztuczny dżem; tu za mało suszonych moreli i straszna cukrowość) a także Moser Roth Dark Chocolate Apricot Almond (która to z kolei była bardziej cukrowo-cytrusowa niż tylko morelowa, bardzo podrasowana, choć nie sztuczna w negatywnym sensie). Zdecydowanie gorsza niż Cachet Bio Organic 57 % Dark Chocolate Apricots & Hazelnuts, która jednak niestety też była zbyt uboga w morele.


ocena: 7/10
kupiłam: Allegro
cena: 8 zł
kaloryczność: 520 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie

Skład: cukier, miazga kakaowa, migdały 5%, tłuszcz kakaowy, kawałki moreli 3%, masło klarowane, dekstroza, lecytyna sojowa, naturalne aromaty, aromat

7 komentarzy:

  1. Nie widzę sensu jedzenia takiej czekolady, w której dodatki odgrywają marginalną rolę. Jeśli już kupilabym czekoladę z migdałami i morelami (a obie te rzeczy uwielbiam) to liczylabym na to, że to one będą głównymi bohaterami, a przynajmniej żeby szły równym krokiem z czekoladą. A skoro tak niewiele wnoszą? To już wolałabym zjeść czystą czekoladę 47% (taka zawartość kakao jest dla mnie jak najbardziej na plus), bo konsystencja moreli zdaje się być straszna :D nie znoszę takich wtopionych kawałków owoców w masę. O ile migdały są w porządku, tak jakiekolwiek owoce... No nie, to nie dla mnie. Wolałabym jakiś morelowy mus albo dżem jako nadzienie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie! Tym bardziej, że czekolada jest taka... bazowa, taka, że czystej takiej bym nie chciała.
      Mus czy nadzienie - morelowe do mnie nie przemawiają, wychodzą tak gęsto-zbito. Dobry dżem morelowy? Mogłby wyjść, ale właśnie: dobry.

      Usuń
  2. Aromat raczej okej (wyobraziłam sobie biszkopty Paryskie z Biedry, których zapewne nawet nigdy nie miałaś w ręku, więc się nie odniesiesz). Konsystencja owoców kiepska. Czekolady - better. Przesłodzenie odnotowałabym nie tyle z uwagi na obecność owoców czy występowanie posmaków, co przez deserową zawartość kakao. (W takim sensie, że nawet czysta byłaby dla mnie cukrowa. I nie na wykończeniu, a w całości). Nie dla mnie taka tabliczka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaskoczę Cię! Zapach znam mniej więcej, bo co tydzień kiedyś Mama z przyjaciółką się spotykały, piły kawę i jadły różne słodycze z Biedry. te też się pojawiały. W ręku ich nie miałam, ale taak, to coś tego typu klimaty.
      Właśnie ta konsystencja czekolady, jak na ciemną, to tak... no, z dodatkami spoko, ale na czysto (jadłam też z chili) gorzej.
      Właśnie z dodatkami tej cukrowości się tak nie odbiera, płatki migdałów ją zerowały każdorazowo, ale wiem, że ta cukrowość + konsystencja uniemożliwiłaby mi zjedzenie jej na czysto.

      Usuń
    2. PS "Nie na wykończeniu, a w całości" - wiesz, że jak piszę o posmaku po zjedzeniu nie chodzi mi zawsze o posmak "po całej tabliczce", a po pojedynczym kęsie? Czasem mam wrażenie, że muszę oczywiste rzeczy tłumaczyć. Opis całej degustacji jest sumą opisów tego, co czuję, gdy mi się kęs w ustach rozpływa. Od włożenia kawałka do ust, aż do zniknięcia. Mój opis posmaku, jaki zostaje po zjedzeniu, to już podsumowanie posmaków ogółem. Przesłodzenie jest już po pierwszym kęsie.
      Tak jak w recenzji piszę "w połowie..." - mam na myśli połowę rozpływania się kęsa, nie zaś połowę degustacji / tabliczki. Gdy piszę o "po trzech kostkach" / "po zjedzeniu całości" - to mam na myśli dokładnie to, co podkreślam.
      Ale tak, takie czekolady zjadam jednego dnia, często się zacukrzając cholernie, bo wiem, że nie chciałabym drugiego dnia im poświęcać, a jak czekoladę jem parę godzin, to słodycz "łatwiej idzie".

      Usuń
    3. Racja, zapominam, że opisujemy inaczej. Uzbrój się w cierpliwość, bo to nie ostatni raz, gdy o czymś zapomnę ;> Swoją drogą, może dodasz zakładkę z opisem degustacji albo poradnikiem-przewodnikiem po recenzji?

      Usuń
    4. Tak w ogóle to teraz przyszło mi do głowy, że moje czekolady trudno byłoby opisywać Twoim sposobem, a Twoje słodycze moim. :P

      Kiedyś o tym pomyślałam, ale mnie to niepotrzebne, bo wiem, jak piszę. Myślałam też, by nieco opisać skalę ocen, ale właśnie - znów: ja je znam i czuję. Taak, pisanie dla siebie. Jednak faktycznie, jako że publikuję, przez co chcąc nie chcąc piszę też dla innych i tak mi ostatnio to podkreślasz, to może kiedyś i zrobię, ale... uważaj, będę się Ciebie radzić, bo wiesz... mój punkt widzenia dla mnie jest tak oczywisty, że nie wiem, co miałabym radzić i jak opisać opis. xD

      Usuń

Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.