Ta recenzja nie miała się tutaj pojawić. Nie powinna się tutaj pojawiać. Piszę ją ze smutkiem i złością. Chciałam wrócić do dziesiątkowego ciasto-batona, którego kupiłam razem z nowościami. Niestety, już zasiadając do jedzenia zauważyłam, że baton "zachowuje się" nieco inaczej. Stąd i brak typowego dla mnie zestawu zdjęć, ale że akurat z wyglądu Chiacho (recenzja z roku 2017) się nie zmieniło, nie widzę problemu.
Legal Cakes Chiacho (wersja 2020) to "baton orzechowy z nasionami chia" na bazie mąki migdałowej, chia i orzechów arachidowych.
Po otwarciu poczułam przyjemny, owszem, chałwowy, ale i orzeszkowo-michałkowy zapach. Pomyślałam o białej wersji tych cukierków (nigdy jej nie jadłam, więc to tylko wyobrażenie), jak również o czymś "zdrowo-proteinowym".
Batona tradycyjnie, jak wszystkie od LC, trzymałam w lodówce, ale wyciągnęłam, by odtajał na godzinę przed jedzeniem. Potem już tylko za talerzyk, widelczyk i...
No właśnie. Okazało się, iż baton był potwornie tłusto-mokry, aż z wydzielającym się tłuszczem i... krucho-miękki. Mięciutki i plastyczny, z tym że rozpadający się też. Jedząc odkryłam, że przypominał mokry piasek, choć po gryzieniu robiła się z niego papka z twardymi drobinkami orzeszków i migdałów, a także pęczniejącymi chia. Te zostawały w zębach jako śliskie kulki. Czekolada rozpływała się szybko, tłusto i wodniście.
Struktura batona zdecydowanie się pogorszyła - jego tłustość i piaskowa kruchość aż się gryzły, a chia pokazały tym razem cały wachlarz swoich wad.
W smaku od początku czuć silną, chłodną słodycz słodziku, która jakby zawahała się, a potem uderzyła ze zdwojoną mocą z... niedookreślonym, białkowo-słodkim motywem.
Zaraz za nią pędziła gorzkość, przy niektórych kęsach zdecydowanie silniejsza. W niej właśnie, w tle pobrzmiewała chałwa... nie w pełni sezamowa, bardziej orzeszkowa, ale zdecydowanie chałwa. Problem w tym, że nie była smakiem wiodącym.
Tym razem na pierwszym planie znalazła się proteinowa... goryczka? I dziwna, nijaka mlecznawość, a chwilami mleczność całkiem wyraźna. Orzeszkowo-migdałowy smak z czasem, zwłaszcza gdy zaczęłam to szczęką mielić i mielić, wyszedł na przód.
Nijaka mleczność i nachalna słodzikowość zeszły się, znów odlegle podsuwając mi moje wyobrażenie o białych Michałkach (ale też nie było to dokładnie to). Było to trochę waniliowe, trochę... mdłe? Słodko-mdłe? Całość szybko zaczęła słodyczą aż męczyć.
Czekolada też podbijała wypraną z wyrazistości, słodzikową słodycz oraz gorzkość. Jej gorzkość jednak gubiła się w umlecznionym i stłumionym smaku bazy. W tym wszystkim czułam... lekką roślinność - wydaje mi się, że pochodziła od chia.
Po zjedzeniu został posmak słodziku i goryczka, co wcale przyjemne nie było. Co więcej czułam się otłuszczona i... przytłoczona roślinnie-białkowym, dziwnym elementem.
Całość zepsuli: jakby wycieli większość chałwowości, przez co... niewiele uzależniających nut zostało. Za wysoka słodycz bez chałwowego klimatu przeszkadzała, a nieokreślona goryczka i mlecznawość nie współgrały. "Mlecznawość" i orzeszkowość też mi nie podeszły. Nie do tych smaków. O dziwo sama czekolada była w porządku - lepsza niż tabliczkowa The New Black - to pewne.
Z dziwnego i wciągającego batona, który wady poszczególnych składowych skomponował w coś smacznego, Chiacho stało się... niedookreślonym, dziwnym batono-ciastem proteinowym. Nie mogę powiedzieć, by teraz było złe, bo prostu brak mu "tego czegoś"; elementu, który sprawiał, że chciało się je jeść.
Kupiłyśmy z Mamą na podział, zakładając, że ja zgarniam 2/3 i w sumie zjadłam to na luzie. Jej jednak niezbyt smakowało: "Ta gorzkość taka nieprzyjemna, a tak to aż trudno coś powiedzieć. No takie papu orzeszkowe. Tylko ładnie, rzeczywiście chałwowo pachnie. Na smak, chałwy tam może i trochę było, Michałków wcale. W pewnym momencie jednak taka mocno mleczna nuta dała, przyjemna taka, dosłownie Droga Mleczna. No, orzeszków dużo, to dobrze. A te ziarenka okropnie pęcznieją i obrzydliwie śliskie zostają potem w zębach. Prawda jednak, że nie jest okropny całościowo, jak te inne proteinowe potrafią być". Myślałyśmy, że skończę i jej część, ale okazało, że jakoś nie mogłam, nie szło, przez co i tak Mama dojadła (i stwierdziła, że wystawiła by jakieś 6, naciągając o 1 punkt, "bo zdrowy"). Właśnie: o ile kiedyś było uzależniające, tak stało się ciekawostką na raz, która przy dużej ilości męczy.
Posprawdzałam skład itp. - odżywka białkowa (serwatka) wskoczyła o wiele wyżej, a i wartości nieco.
A ja... straciłam serce do LC już w ogóle (recenzje dwóch nowych batonów i czekolady ciemnej w kolejce postów już czekają - trochę to potrwa).
ocena: 7/10
kupiłam: Legal Cakes
cena: 6,49 zł (promocja; za 90 g)
kaloryczność: 484,4 kcal / 100 g; sztuka 90g - 436 kcal
czy znów kupię: nie
Skład: mąka migdałowa 29%, nasiona chia 13%, orzeszki arachidowe 13%, odżywka białkowa o smaku waniliowo-orzechowym: białka serwatkowe; olej kokosowy, substancja słodząca: erytrytol; substancja żelująca: agar; czekolada: miazga kakaowa 70%, erytrytol
Szczerze mówiąc konsystencja całkiem mi się podoba - taka tłusto - mokra, krucho miękka, piaskowa.... Troszkę mi się to z chałwą kojarzy :D ale skoro tej chalwy tak mało czuć... I w dodatku ta goryczka, fuj. Nie dość że smak nie powala, to jeszcze jak widzę jest w nim mnóstwo chia (nie znoszę ich). Już wiem od którego batona LC trzymać się z daleka :D
OdpowiedzUsuńKonsystencja kiedyś była świetna. Właśnie taka "taka tłusto - mokra, krucho miękka, piaskowa i chałwowa", a teraz to za tłusta zbitka mokrego piasku z twardymi kamykami aka orzeszkami. Była na granicy wciągającej / odpychającej, a obecnie tę granicę przekroczyła. Wiesz, o co mi chodzi? Czasem niewiele brakuje, by coś było albo super, albo tragiczne.
UsuńA czytałaś moją dawną recenzję? No właśnie... I... piona za chia!
Po obecnych doświadczeniach polecam w ogóle darować sobie ich batony, ewentualnie ostrożnie jakiś jeden czy dwa... Nie nastawiając się na coś wybitnego.
Szczerze mówiąc, nie widzę różnic pomiędzy Twoją konsystencją a tą, którą zapamiętałam :P Smak z kolei jest subiektywny, więc to musiałabym ocenić sama (w końcu ocenię). Wierzę natomiast w zmianę na gorsze, bo miałam tą samą niespodziankę podczas degustacji Kosmosu ZZ. LC ma czekoladę tabliczkową? o.0
OdpowiedzUsuńDokładnie przeczytałam teraz jeszcze Twoją recenzję. Twardość orzeszków w moim była zła, kamienna, a tłustość powalająca. Z Twojego opisu wynika, że był delikatny, miękki mimo wszystko. A teraz to miękko-tłusta zbitka z twardą drobnicą. Taka, której nie chce się jeść, kiedyś było to bardziej wyważone i wciągające.
UsuńPS Nawet trzy tabliczki. "Ciemna" paskuda, a dwa pozostałe warianty mnie nie interesują. Obstawiam jednak, że Ty na pewno niedługo rzucisz się na białą z malinami i polecą unicorny!
Hmm ... zmiana składów sporo by wyjaśniała. Ostatnio mama sprezentowała mi batona Koko od Legal Cakes. Wcześniej już jadłam go kilka razy i nigdy nie byłam nim zachwycona, ale nie był zły. Natomiast moja mama kocha kokos, więc gdy jedzie do mnie i uda się jej dorwać coś od Legal Cakes, to zawsze zostaję obdarowana właśnie batonem Koko. W tym tygodniu to ja przyjechałam do domu i zgadnij, co czekało na mnie w lodówce. Cóż, nie chciałam robić mamie przykrości. Okazało się, że baton był inny niż go zapamiętałam. Kokosowy spód miał w sobie coś likierowatego i olejkowatego, mimo że wcześniej taki nie był. Ciekawe ale trochę męczące. Wydał mi się też słodszy (niestety). Natomiast czekolada nigdy nie była dobra, ale tym razem okazała się po prostu tragiczna. Dałam mamie kawałek batona do spróbowania i nawet ona stwierdziła, że nie bardzo jej on smakuje. Miałam nadzieję, że po prostu trafiłam na kiepską partię, ale skoro zauważyłaś, że zmienili skład batona Ciacho, to pewnie "poprawili" też Koko. Po przeczytaniu Twojej recenzji, obawiam się, że zmiany mogą nie wyjść im na dobre. Kiedyś bardzo lubiłam Legal Cakes i zawsze, gdy byłam w jakimś mieście, gdzie są ich kawiarnie, chciałam tam wstąpić na ciasto i wziąć batona na wynos. Teraz mam mieszane uczucia. Na początku tygodnia odwiedzam siostrę we Wrocławiu, więc może uda mi się namówić ją i zrobimy sobie małe rozpoznanie, jak sytuacja wygląda na miejscu. Jednak czuję, że to, co zastanę, może mi się nie spodobać.
OdpowiedzUsuńJestem w szoku, bo... właśnie mi uświadomiłaś, że Koko nigdy nie jadłam! Teraz jednak nie mam zamiaru.
UsuńOsobiście lubię, jak kokos tak likierowo-olejkowo zajeżdża, ale faktycznie, że to czasem potrafi zmęczyć.
Uprzedzę Cię w takim razie, że z ich nowości Pacman dla mnie to jakaś pomyłka (w batonie np. są straszne łuski konopi, porównywalne do tych z np. płatków owsianych pod względem irytowania). Yogi mi smakował w miarę, ale tu z kolei mam ogromny zarzut, że był zrobiony byle jak - gruda czegoś nieprzemieszana, orzechy jakieś byle jak zawrzucane...
A czekolada! Napisałaś, że na batonie teraz tragiczna. Wiesz, na Chiachu była spoko, ale to pewnie dlatego, że jest jej znacznie mniej niż na Koko z tego, co widzę i pewnie po prostu nie była aż tak wyczuwalna. Jadłam natomiast ich ciemną tabliczkę - kompletna strata kasy. Wyszła jakoś tak mlecznie, że mnie zmęczyła nijakością, a nawet smakowała Mamie, która lubi słodkie, mleczne ulepki. Brawa dla Legal Cakes! Po tych nowościach całkiem straciłam do nich serce i zainteresowanie nimi.