Wiele razy się zastanawiałam, jak to właściwie jest ze mną i ze słodyczami. Z czekoladą jakoś tam całe życie byłam związana, a słodycze inne... ot, jadałam raczej epizodycznie (miewałam "bardziej słodyczowe" etapy). Zdarzało się, że wiele miesięcy nie jadłam nic słodkiego i większego braku takich rzeczy nie czułam. Ogólnie jestem raczej niesłodyczowa w takim razie. Teraz to już w ogóle nieczekolady mnie nie ciekawią: albo mnie od nich odrzuca, albo strasznie mnie nudzą. Czekoladę mogę jeść godzinami, ale pół Knoppersa Black & White nawet oglądając serial uznałam za piekielnie nużące. Są jednak takie rzeczy, że próbuję je tylko dlatego, że... byłoby mi szkoda oddać i nie spróbować, bo... już i tak dostałam, a są obiektywnie ciekawe? Chyba jakoś tak. Odkąd pamiętam uwielbiam różane smaki i zapachy, więc ciastka różane wydały mi się atrakcyjne. Ubolewałam wprawdzie, że nie dość, że maślane (nienawidzę masła, ale maślane rzeczy - albo raczej np. nuty w czekoladach - mogę znieść), to jeszcze z białą czekoladą (czyli taką, która mnie nie satysfakcjonuje). Gdy jednak już je dostałam, stwierdziłam, że w sumie mogę zobaczyć, co wiele osób tak wychwala duńskie ciastka. I właściwie o tym, że są z białą czekoladą, dowiedziałam się raptem kilka dni przed otwarciem (zabierając się do napisania wstępu). Mało tego: z tego, co mi wiadomo, duńskie ciastka powinny być maślane... te mogę nazwać jedynie margarynowymi (jeszcze gorzej), o czym też dowiedziałam się już przygotowując wstęp. Widząc skład, zwątpiłam, ale po już napisanych rozmyślaniach głupio byłoby zaniechać...
Royal Dansk Rose & White Chocolate & Raspberry Cookies to ciastka różane z białą czekoladą i malinami.
W ładnej puszce o zawartości 200g umieszczono 9 papilotek, a w każdej po 3 ciastka, skąd wychodzi, że sztuka to jakieś 7,5g.
Po otwarciu poczułam zapach malin i cukrowej, trochę pudrowej słodyczy. Odebrałam to jako dość mleczne i podrasowane aromatami (ale żadnym konkretnym), niezbyt kuszące.
Ciastka już w dotyku odznaczały się tłustością, otłuszczając palce. Mimo to sprawiały wrażenie suchych i kruszyły się niemiłosiernie. Wyglądały na pustawe, a jednak były dość twarde. Dodatków było całkiem sporo: zdecydowanie więcej średniej wielkości kawałków czekolady i małe, ale występujące często, malinowe kawalątko-pestki.
Przy jedzeniu potwierdziła się silna tłustość, ale też suchość. W ustach rozpadały się na ziarniście-grudkową masę. Szybko nasiąkały, ale i chrupały (w zależności, czy od razu się gryzło, czy chwilę się poczekało), choć nie było w tym nic przyjemnego. Przypominały grudki piasku, zawierające sporo kamiennych kawałków czekolady, która rozpływała się tylko częściowo. Oprócz niej znalazłam drobinki malin, które wydawały się głównie pestkami.
W smaku samo ciastko cechowała cukrowa słodycz i nijakość. Lekko pszeniczne, znacząco tłuszczowe, ale w dziwnym kontekście. Jakby lekko mlecznawe, na pewno nie maślane. Dziwny to był tłuszczowy, "nie do końca maślany" zarys smaku. Nijakie, a słodkie. W zasadzie tylko tyle, że słodkie...
Słodycz niemiłosiernie podbijała biała czekolada. Okazała się głównie cukrem z mleczno-maślaną nutką (w ciemno nie powiedziałabym, że to czekolada). Jednak chyba właśnie ta nuta sprawiła, że jako tako całościowo ciastko odlegle może i robiło aluzję do maślaności.
Nagle, robiąc kolejnego gryza trafiłam przy jednym kawałku czekolady na obrzydliwy kwas... Jak się po chwili okazało, smak ten pochodził od malin. Te na brzegach były dziwne: podpieczono-goryczkowate, a wewnątrz czasami dodawały kwasku, a tak to... za wielkiej roli nie odegrały. Po nich jednak całość zaczęłam postrzegać jako rzeczywiście lekko zabarwioną słodko-malinowym motywem. Niektóre smakowały po prostu kwaskawymi malinami, przy czym pobrzmiewała i słodko malinowa nuta. Te zlepione z czekoladą, przypieczone, wyszły obleśnie i dziwnie kwaśno (przez kontrast?).
Z herbatą się nie sprawdziły. Sprawiła, że kawałki czekolady w ogóle zrobiły się kamiennymi bryłkami cukru, które po rozgryzieniu po prostu znikały. Podkreśliła niemalinowy, a obleśny smak malin, ciastko wyprała z czegokolwiek... zostawiając słodko-dziwny posmak. Znikały z nią szybko (to plus przy tym, czym są?), acz np. zanurzone rozwalały się, zanieczyszczając ją.
Gdybym nie wiedziała, nie powiedziałabym że ciastka są różane.
Tłuste, nieprzyjemnie twarde i cukrowo-mdłe. Wstrętne dodatki - udawana biała czekolada, maliny niewydarzone, bo to głównie pestki. Miały być ciastka maślano-różane... a tu ani masła, ani róży.
Mamie niespecjalnie smakowały, choć przy pierwszym podejściu mówiła, że masło czuła. Co ciekawe, przy drugim już nie - uznała ciastka za mdłe. Malin nie czuła i... to pierwszy produkt, w którym także jej przeszkadzały pestki (lubi maliny i nie zwraca uwagi na pestki w rzeczach malinowych) - początkowo nie wiedziała, co to za "twarde coś" i wypluwała. Czekoladę białą też rozpoznała tylko "po opakowaniu". Co więcej, czuła jakiś dziwny posmak, ale upierała się, że to na pewno nie tłuszczowość, bo ona lubi tłuste rzeczy. Uznałyśmy, że może naperfumowali czymś, co miało udawać różę i np. dali jakiś aromat maślany, z czego wyszło... Nic. Niewątpliwie jednak resztę (ja dałam radę tylko jednemu ciastku) zjadła w dwóch podejściach, mając zastrzeżenia mniejsze od moich.
Kiedyś już próbowałam jakiś duńskich ciastek (Tivoli Delicious Cookies Exclusive Blueberry & Coconut), które... też nie były najlepsze, ale przynajmniej dało się jakieś plusy znaleźć.
ocena: 2/10
kupiłam: dostałam
cena: -
kaloryczność: nie podana (na opakowaniu, ale w internecie jest, że jakieś 519 kcal / 100 g)
kaloryczność: nie podana (na opakowaniu, ale w internecie jest, że jakieś 519 kcal / 100 g)
czy kupię znów: nie
Skład: mąka pszenna, tłuszcz palmowy, cukier, biała czekolada 12% (cukier, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, serwatka w proszku, laktoza, lecytyna słonecznikowa, ekstrakt waniliowy), laktoza, suszone maliny 1%, substancje spulchniające (wodorowęglan amonu, wodorowęglan sodu), sól, naturalny aromat, aromaty
U mnie ze słodyczami jednak jest inaczej - lubię je, raczej codziennie mam ochotę na coś słodkiego, a czekolady zdecydowanie nie stoją w mojej słodyczowej czołówce (raczej mój ranking to: desery mleczne, lody, płatki śniadaniowe, batony, ciastka i dopiero czekolady). Takie ciastka w sumie brzmią ciekawie... Ale tylko brzmią. Brak róży byłby dla mnie plusem, bo nie przepadam za różanymi smakami, ale pestki zamiast malin? Smuteczek. Tak samo udawana biała czekolada... I jeszcze olej palmowy na drugim miejscu? Cudownie po prostu :p jak zachce mi się ciastek maślanych to już wolę sobie sama zrobić na samym maśle, a nie z jakimś roślinnym oleiskiem :D
OdpowiedzUsuńMi na szczęście nigdy nie chce się ciastek maślanych, to nie muszę robić, haha. Ale... ponoć (wiedza od Mamy) ostatnio w sklepach coraz trudniej o ciastka maślane właśnie bez oleju, a z masłem. No, producentów nie zrozumiem nigdy. Przecież leniwce nawet gdyby cenę podnieśli to by kupiły (bo np. Mama jest ostatnia do pieczenia czegokolwiek).
UsuńCiastka różane? Zapowiadają się kozacko. Otwierasz, a tu puder i maliny. Od razu odechciewa się żyć. Otłuszczanie palców mi nie przeszkadza przy ciastkach. (Zależy od ilości, ale tu czuję, że jest zwyczajnie ciastkowo). Piaskowe ciastka są ok (lubię bezglutenowe, one też są piaszzczyste + twarde), ale Kawalątko-pestki malin - tragedia. Kwas malin, brr. Bryły cukru udające czekoladę też nieprzesadnie kuszą.
OdpowiedzUsuńTak, pewnie zwyczajnie.
UsuńWłaśnie, czyli wszystko, pod co powstały te ciastka to niewypał. W takim razie po co one?