Domori Chacao Bean-to-Bar Cioccolato Al Latte Bio / Organic Milk Chocolate 42 % to mleczna czekolada o zawartości 42 % kakao forastino z Wybrzeża Kości Słoniowej.
Gdy tylko otworzyłam pięknie sreberko, wystrzelił zapach soczyście-słodkich owoców... suszonych, albo "zdrowego karmelu" z nich zrobionego. Przewodziły soczyste, podsuszone, ale z zachowaną wilgocią daktyle: miękkie i zestawione ze słodziutkim, maślanym karmelem. Wszystko to postrzegałam jako mokrą, złotą papkę. Obok tego spokojnie płynęły lekko gorzkawe orzechy (włoskie i migdały?). Nachyliwszy się nad tabliczką po paru chwilach odnotowałam też wręcz nie tyle mleczną, co śmietankową nutę. Przyszło też skojarzenie ze słodką masą surowego ciasta: z mlekiem, jajami.
Przy łamaniu dość ciemna tabliczka była twarda i trzaskała głośno w... chrupki sposób. Wydawała się bardzo pełna i gęsta (także patrząc na przekrój), na co przełożyła się tłustość wyczuwalna już na dotyk.
W ustach czekolada rozpływała się bardzo powoli, ale bez oporu. Miękła, zalepiała i zmieniała się w gęsty, tłusty krem. Kojarzyła się z wszelkimi wymienianymi wcześniej gęsto-mlecznymi, wilgotnymi papkami. Pod względem struktury wydawała się mało, że aksamitna, już nawet trochę mięciutko-zamszowa.
Przerobiło się to na toffi, ewidentnie maślane. Trochę gorzkawa nutka nadała mu palonego, a więc i częściowo karmelowego wydźwięku. Wydało mi się, że czuję odrobinkę soli, to jednak znów podkreśliło raczej maślane toffi.
Zaczął narastać subtelny, szlachetny charakter kompozycji. Poczułam orzechy, chyba gorzkawe włoskie i migdały. Delikatne, nieprażone. Może młodziutkie... że nawet z leciutkim kwaskiem?
I cała ta słodycz, kwasek niosący soczystą rześkość przywiódł na myśl słodką, gotowaną masę z jabłek. Z racji goryczki może lekko przypaloną? Lepiszcze i słodziuteńkie, wydawało się to nieco przyprawione wanilią i... nutą, której początkowo nie umiałam nazwać.
To znów podkreśliło słodką papkową owocowość. Daktyle i jabłka,w wydaniu niemal zasładzającym, a jednocześnie z odrobiną soczystości bliżej końca skojarzyły mi się z jakąś masą do ciasta i właśnie samym ciastem. Dosłownie widziałam, jak ktoś miesza składniki, dolewając do nich mleko. I wyszło z tego bliżej końca... Takie jakieś ciasto: biszkoptowy spód, gęsta, wilgotna owocowa masa wewnątrz i wszystko to czy zlepione toffi, czy posłodzone wanilią...
Zaskoczył mnie tu wydźwięk słodyczy. Daktyle były przecudowne, potem to jak poprzez inne nuty mieszały się z jabłkami też wydaje się ok, ale właśnie te "inne nuty"... Budzą moje wątpliwości. Były ciekawe, ale niezbyt moje. Wanilia wciągnięta została przez ciastowo-jajeczny miks, a toffi i właśnie wysoka maślaność, nie zaś mleczność... nie są tym, co chcę czuć w ciemnych mlecznych czekoladach. Tak mi mało w niej kakao, a słodyczy i maślaności za dużo. Szkoda, że kakao nie odegrało większej roli, choć naprawdę nieźle wprowadziło owocową rześkość.
I tak mnie naszła myśl: jak ostatnio jedzona Ritter Sport Ghana 55 % Die Milde / Smooth (recenzja dopiero 17.07) była bardzo-bardzo mleczna, tak ta bardzo maślana (za sprawą tłuszczu kakaowego). I tak subiektywnie... przyjemność, jedynie częściową, dostarczyły mi podobną.
ocena: 8/10
kupiłam: Sekrety Czekolady
cena: 17,88 zł (za 50g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 591 kcal / 100 g
czy kupię znów: nie
Skład: cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, pełne mleko w proszku, miazga kakaowa
--------------
Aktualizacja z dnia: 22.12.2020
Wraz z zamówionymi z Sekretów Czekolady tabliczkami, w paczkach znajduję kilka neapolitanek Domori, za które zawsze jestem Piotrowi bardzo wdzięczna. Jedną mleczną raz przygarnęłam. Uznałam, że słów parę o miniaturce warto dopisać.
Domori 42 % Milk Latte neapolitanka to mleczna czekolada o zawartości 42 % kakao w formie miniaturki 4,7 g.
Gdy tylko rozchyliłam papierek, uderzyły mnie orzechy i silna słodycz maślanego karmelu, ugłaskane mlekiem. Zapach był intensywny, ale w przypadku neapolitanki o wiele mniej bogaty.
Neapolitanka rozpływała się znacznie szybciej od tabliczki i mniej gęsto, acz wciąż kremowo i aksamitnie. Wyszła tłusto w mleczno-maślany sposób. Dla mnie nieco za tłusto, bo poczucie tłustości zwiększało szybsze rozpływanie się.
W smaku jako pierwsze pojawiły się orzechy z leciutką goryczką, które nagle zmieniły się w wysoce słodki laskowoorzechowy krem-smarowidło. W połowie rozpływania się kęsa oczami wyobraźni zobaczyłam przesłodki, złocisty karmel. Karmel lekko palony i maślany. Dosłownie karmeluś, wręcz słodziusie toffi, który zalało mleko.
Mignęło skojarzenie z czekoladowo-orzechowym kremem rozsmarowanym na miękkim chlebie z wyczuwalną skórką, potem suszone, słodkie owoce z namiastką kwasku (daktyle?) i wszystko to zniknęło w mleku i maśle, które wraz z nieco przesadzoną słodyczą jaka osiadła w gardle zostały w posmaku.
Mleczna neapolitanka wyszła mniej ambitnie niż tabliczka, ale dobrze oddaje w skrócie, czego można się po pełnowymiarowej spodziewać.
Gdy jednak znów przy kolejnym zamówieniu dostałam neapolitanki mlecznej (sztuk 3), bez chwili wahania oddałam Mamie - po prostu mnie nie cieszą. Jej opinia... w sumie mnie nie zadziwiła, bo to nie jej typ. Stwierdziła, że: „no ta ich lekka, ale jednak, gorzkość mi przeszkadzała, a tak to przez nią i w sumie nic nie czułam; poza tym nie przywykłam do takiej pełnej tłustości, bo aż dziwnie się rozpływały, jak żadna inna zwykła mleczna. Tak dziwnie pełnotłusto” (i tu, by pokazać o co chodzi, parokrotnie wysunęła język jakby chcąc nim wypchnąć zęby”. Cóż... czekolada ani dla wielbicieli zwykłych, plebejskich mlecznych, ani dla lubujących się w ciemnych. Acz dobra jakościowo, niezaprzeczalnie. Ocenę podtrzymuję.
Piękne zapachy. Jak byłam mała i "pomagałam" mamie piec ciasta, zawsze mogłam zjeść trochę surowego. Pachniało i smakowało cudownie. Gotowana maa z jabłek kojarzy mi się babcią, do której przyjeżdżałam na weekendy (to ona robiła mi tarte jabłka z cukrem, racuchy i masę innych rzeczy z jabłek). Smaki w tej czekoladzie, na dodatek mlecznej, są w 100% moje. Jadłabym (gdyby nie kosztowała 20 zł za 50 g :')).
OdpowiedzUsuńO tak! Surowe ciasto, mm. Mimo wszelkich różnic gustów, Mama też je uwielbia i opowiadała mi parę razy, jak to swojej mamie zawsze podkradała miski i dokładnie "czyściła", mimo darcia się, jakie to niezdrowe itp.
UsuńNigdy specjalnie nie przepadałam za racuchami, bo smażone, ale ponoć po prostu już nie załapałam się na "lata świetności" babci i jej racuchów. Szkoda w sumie, może bym lubiła? Mam wrażenie, że prawdziwych to nawet na oczy nie widziałam, bo to, co funkcjonuje obecnie jako "racuchy" (myślę o gotowcach albo takich w internecie chyba udziwnianych) brzydko wygląda. A z opowieści Mamy wydają się obiektywnie fajne.
Taak - te ceny. I potem się dziwisz, że czasowo rozwlekam degustacje, haha.