O otwarciu tej czekolady zdecydowałam właściwie na chwilę przed otwarciem. Otóż miałam wolny poniedziałek, ale na rano nie wybrałam niczego czystego, plantacyjnego do degustacji. Miała być Madecasse z kokosem - z wielu powodów, ale ostatnim decyzyjnym czynnikiem, kiedy ją otwieram, był koniec żywota mojego szczurasa, Syriusza... Chciałam coś pewnego i dobrego, by choć trochę sobie ulżyć w cierpieniu, zająć się czymś, a ledwo zwlokłam się z łóżka i nie miałam ochoty odkrywać żadnych nieznanych nut z czystych tabliczek. Gdy otworzyłam szufladę, zwróciłam uwagę na to, że daty na Madecasse są krzywo nadrukowane i miętowa ma znacznie krótszą, niż myślałam. Jako że wcześniej myślałam, że to po prostu 63 % z chrupiącymi miętowymi kawałkami (jak Baron Luximo 70 % z granulatem miętowym), uznałam, że to ją otworzę. Nie wiedziałam jednak, czego się spodziewać: czy niezwykłej, intrygującej mieszanki madagaskarskiej cudowności z przepyszną miętą czy ot, 63 % kakaowej-czekolady, a więc dla mnie nieco za mało kakaowej, z miętowym chrupaczem. Wzięłam ją, nie do końca wiedząc (bo nie robiłam dokładnego rozeznania), z czym będę miała do czynienia i... tak oto zaserwowałam sobie kolejny dzień z nibsami (dzień wcześniej zjadłam Chocolate Tree 70 % Dark Whisky Nibs) . "Cudownie".
Madecasse 63 % Dark Chocolate Mint Crunch to ciemna czekolada o zawartości 63 % kakao Heirloom z Madagaskaru z miętą i nibsami, czyli kawałkami kruszonego kakao.
Już przy otwieraniu stało się jasne, że wszystko zdominowała "czekoladkowa", a więc nieco olejkowa mięta. To ją bowiem czułam i mimo usilnych starań, nic madagaskarskiego się nie dowąchałam, bo ciemna czekolada znaczyła się tylko nieśmiało w tle. W trakcie jedzenia już wyłapałam (na siłę?) coś palono-ziemistego, ale tylko trochę.
Ciemna tabliczka łamała się z trzaskiem, była twarda i, ku mojemu zaskoczeniu, zupełnie nie krucha, choć właśnie to sugerował ziarnisty przekrój pełen sporych chrupaczy.
W ustach znów zaskoczenie - czekolada rozpływała się kremowo i gładko, nie za tłusto, a w bardziej soczyście-wodnisty sposób, ujawniając mnóstwo nibsów (kolejne ogromne zaskoczenie) o chrupiąco-suchej, dość twardej strukturze. Oprócz sporych kawałków, trafiłam na wiele łusek, które to trzeszczały / chrzęściły.
Z racji tego, jak czekoladę najeżono dodatkiem, spróbowałam "zgryźć brzeżek" kawałka kostki i wtedy byłam już pewna, że do czekolady dodano olejek miętowy i nibsy, a nie "miętowego chrupacza" (np. nasączone miętą nibsy).
Gdy tylko odgryzłam kawałek, wystrzeliła złamana, niepełna słodycz karmelu, goniona przez łagodną gorzkość palonej kawy.
Słodycz z palono-karmelowej po chwili zrobiła się bardziej po prostu karmelowa, wzrosła, a potem znów nabrała powagi. Skłoniły ją do tego inne nuty.
Otóż gorzkość, może bardziej gorzkawość, utworzyła stateczne tło. Do kawy podkradła się wilgotna ziemistość. To właśnie przy niej najpewniej czuła się nie za mocna mięta. Docierała również do słodyczy, rozganiając jej palono-karmelowy wydźwięk. Mieszała trochę to tu, to tam.
W tym czasie w słodycz i goryczkę wstrzeliły się soczyście-goryczkowate cytrusy. Na przodzie stał grejpfrut, a zaraz za nim słodziutka, dojrzała pomarańcza. Sok cytryny przypominał, że jednak są cytrusami i starał się zapewnić odrobinkę kwasku, ale ten zatrzymywała gorzkawość z miętą.
To przywołało lekko nabiałową nutę, acz w pewnym momencie zrobiło się na tyle łagodnie, że na myśl przyszła mi raczej śmietanka, niż kefir, który niepewnie badał grunt nieco wcześniej. Gdy rozgryzałam nibsy "obok czekolady", podkreślały z kolei kefir właśnie.
Gorzkawość i mięta z czasem rozwijały się. Wyłaniające się (ale nie rozgryzane) nibsy podkreśliły gorzkość. Poczułam bardziej kawowo-ziemisty smak, który nadał mięcie naturalności i bardziej ziołowego wydźwięku.
Nibsy same w sobie były mocno palone i gorzkie, wnosiły podfermentowany akcent. Ziemistość rozkręciła się przy nich, podrasowała goryczkowato-kwaskowate owoce, a paloność trafiła na kawę, wybijając ją na wierzch.
Końcówka była właśnie palono-gorzkawa, ziemiście-cytrusowa z silną słodyczą pomarańczy, i mocno miętowa, bo ta jakby właśnie na koniec zebrała się w sobie i swoje wywalczyła. Nibsy były wyczuwalne podczas zajmowania się nimi, ale potem znów pozwoliły czekoladzie na występ. Mięta i cytrusy przywodziły wtedy na myśl orzeźwiający napar (jak naturalne ice tea?).
W posmaku pozostał olejek miętowy, cytrusowo-ziemisty, nibsowy wątek i wspomnienie nieco za słodkiej, ale przynajmniej słodyczą pomarańczy (i karmelu), czekolady o palono-wytrawnym charakterze. Utrzymywał się bardzo długo jako mięta i ziemistość.
Całość mimo mnożących się niepewności przed spróbowaniem, wyszła szokująco spójnie. Niby wystąpił kontrast między palonością, a soczystością i wilgocią, ale zharmonizowały się. Intensywny, ale spokojny smak wydaje się odpowiednio wyważony, choć dla mnie nieco za słodki.
Bardzo przyjemnie wyszły tu cytrusy z miętą na gorzkiej, ciemnoczekoladowej bazie. Kawowo-ziemisty klimat jak najbardziej pasował, tak samo jak to, że z cytrusów (mimo przebłysków grejpfruta i cytryny) to jednak słodka pomarańcza odegrała najistotniejszą rolę. Ona po prostu weszła w słodycz. To było świetne (Heidi, ucz się - myślę o Orange & Mint).
Bardzo przyjemnie wyszły tu cytrusy z miętą na gorzkiej, ciemnoczekoladowej bazie. Kawowo-ziemisty klimat jak najbardziej pasował, tak samo jak to, że z cytrusów (mimo przebłysków grejpfruta i cytryny) to jednak słodka pomarańcza odegrała najistotniejszą rolę. Ona po prostu weszła w słodycz. To było świetne (Heidi, ucz się - myślę o Orange & Mint).
Mięta i palone nibsy odwracały jednak uwagę od soczystości Madagaskaru. Nie lubię dodatku nibsów, ale tutaj wydaje mi się to dobrym pomysłem, bo nadały naturalnie-ziołowego wydźwięku mięcie.
Czekoladę uważam za dobrą i ciekawą, ale nie do końca dla mnie. Madagaskar chyba wolę "na czysto", a do mięty może mi być jakakolwiek niezła ciemna czekolada - i bez chrupacza proszę. Nic przełomowego, wyszła przystępnie i spójnie, wyraziście, nienachalnie. Tylko mocno olejkowo miętowy zapach niektórych może odstraszyć (mi nie przeszkadzał).
Może tak bardzo personalnie skłaniałabym się raczej ku 8 (wolałabym 70 %, a tak to czułam niedosyt Madagaskaru i... jednak nibsy, ech), ale nawet te pozorne wady, suma summarum okazały się zaletami. A w sumie połączenie pochodzenia ziaren i dodatków na tyle ciekawy i ryzykowny, że... niech ma te 9.
ocena: 9/10
kupiłam: Sekretów Czekolady
cena: 18,29 zł (za 75 g; dostałam zniżkę)
kaloryczność: 596 kcal / 100 g
czy znów kupię: nie
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, ziarna kakao, lecytyna słonecznikowa, olejek miętowy
Skład: miazga kakaowa, cukier trzcinowy, tłuszcz kakaowy, ziarna kakao, lecytyna słonecznikowa, olejek miętowy
Przykro mi z powodu szczurka, bo zbyt dobrze wiem ile kosztuje utrata zwierzęcego przyjaciela...
OdpowiedzUsuńW sumie już przebolałam, ale wiadomo, że i tak nigdy nie zapomnę o maluchu.
UsuńI moim zdaniem to najważniejsze... Że na zawsze pozostanie żyw w Twojej pamięci :)
UsuńSlowo "mięta" przy czekoladzie od razu mnie odstrasza :p Tobie widzę że jednak smakuje ^^ lubisz tabliczki mietowe, ale z nadzieniem czy raczej tylko tego typu bez nadzienia? :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam miętowe dobre. A już jak będzie zrobiona, to mi obojętne. Nie porównuję nadziewanych z nienadziewanymi, bo jak mam ochotę na jednego typu, to drugiego za nic w świecie mnie nie usatysfakcjonuje, choćby nie wiem, jak dobra była. Niestety jednak nadziewanych źle zrobionych jest więcej (ale np. Zotter hand-scooped to obok nienadziewanej Pacari miętowej moja ulubiona czekolada miętowa). Jak widzisz, nie da się znaleźć odpowiedzi krótkiej.
UsuńGdyby nie te nibsy to rozważyłabym zakup, bo 1/10 miętowych czekolad mi smakuje, ale tak to muszę spisać ją na straty.
OdpowiedzUsuńJa niby jestem w lepszej sytuacji, bo większość miętowych mi smakuje (mniej lub bardziej, ale jednak), ale tej? Nie wiem, jakoś szczególnie Ci nie polecam.
UsuńNibsy? W ogóle co za okrutny człowiek wymyślił tak ich dodawanie, gdzie się da...
Raczej nie dla mnie, nie lubię olejków jako dodatku do czekolady.
OdpowiedzUsuńWiem. I Tobie nie polecam.
UsuńLemur na opakowaniu uroczy ale mięcie mówimy stanowcze nie :D
OdpowiedzUsuńFakt. A zastanawiam się, taka delikatna, naturalna mięta też Wam nigdy nie odpowiada?
UsuńPrzykro mi z powodu szczurka. Przeżywałam śmierć każdego klatkowca. Utraty Rubi sobie nie wyobrażam. Po prostu nie.
OdpowiedzUsuńGęsta konsystencja supr. Suche trociny z łuskami - fe. Nazwij je nibsami, złotem, diamentami, a i tak będą fe. Myślałam, że będzie ciekawa z uwagi na miętę, ale za dużo tu goryczy, ziemi i cytrusów.
Całe szczęście, że większe zwierzaki żyją dłużej!
UsuńTwój komentarz przypomniał mi te wszelkie produkty z jadalnym złotem. Nie podoba mi się pomysł na taki dodatek.