O tym, jak to uwielbiam czekolady z jawajskiego kakao, mogę pisać bez końca. Hiszpańską markę Puchero dopiero zaczęłam poznawać, ale już miałam o nich dobre zdanie. Stąd gdy nadarzyła się okazja kupić coś z amerykańskiej strony, na której poznajdowałam czekolady niedostępne na stronach europejskich, zerknęłam także na Puchero. Zauważyłam, że różnicują nie tylko pochodzenie, ale też zawartości kakao - czyżby wybierali najodpowiedniejszą dla danego regionu? Bardzo się cieszyłam, że tabliczka z Criollo z Jawy dostała właśnie 75%, bo pamiętałam, że jawajska A. Morin Java Arjuna noir 70% była mi nieco za słodka. Chociaż też... co marka, to inne podejście do słodzenia.
Puchero Bean-To-Bar Chocolate Indonesia 75% Java Criollo Single Origin to ciemna czekolada o zawartości 75 % kakao Criollo z Jawy (jednej z wysp Indonezji).
Po otwarciu poczułam delikatny, złożony i niedookreślony zapach. Wydał mi się nieco wilgotnie-rześki niczym mgła, ale też mgliście rozmywający jednoznaczność nut. Na pewno czułam jakieś lekkie, w porywach wodniste owoce - melony? Gruszki...? Do nich dołączyła słodycz miodu i kwiatów. Kwiaty przyszły mi do głowy wodne. Choć całość wydawała się słodka i łagodna, kwasek też się tam znalazł. Pomyślałam o occie balsamicznym, skapującym na truskawki. W tle przewinęła się jakby pomarańcza-ale-niepomarańcza... czerwona odmiana? W dodatku zmieszana z czymś owocowym, trudnym do uchwycenia. A do tego szczypta goryczkowato-korzennych przypraw, natychmiast mieszających się z łagodzącą śmietanką.
Tabliczka w odcieniu mlecznej czekolady wydawała się masywna, co zgrało się z jej twardością. W dotyku za to obiecywała kremowość i tłustość, a przy łamaniu wydawała się krucha, krucho-skalista. Trzaskała krucho-masywnie.
W ustach rozpływała się raczej wolno, racząc mnie masywnością i gęstością. Była mazista i niby maślano-tłusta, ale też... trochę jak sopel lodu? Zdobyła się na odrobinkę soczystości na późniejszym etapie rozpływania się. Przez większość czasu jawiła się jako gładka, a tylko pod koniec nieco bardziej proszkowa, kiedy to szła w nieco zawiesinowym kierunku.
W smaku przywitały mnie słodkie truskawki. Zaraz zasnuła je odrobinę egzotyczniejsza mgiełka, zrobiły się... dziksze? Pomyślałam o poziomkach, ale to też nie były wyraźnie w 100% one.
Polała się słodycz. Wysoka i dosadna, bardzo odważna. Oddawała słodki lukier. Nasilała się, acz pod wpływem owocowości przeszła po chwili na o wiele lżejszy, kwiatowy tor. Czułam bez wątpienia kwiaty białe, ale chyba też dokładnie białe wodne. Plątała się w nich rześkość i wilgoć.
W tle zaznaczyła się subtelna gorzkość, układająca się w motyw starych książek, pergaminu. Znalazł sobie miejsce gdzieś z boku i pobrzmiewał długo, inne nuty puszczając przodem.
Do truskawek, tracących na jednoznaczności, doleciało echo kwasku octu balsamicznego. Na moment znów podkreślił truskawkowość, ale nie utrzymał jej na długo. Pomyślałam o mieszance jakby bardziej egzotycznych truskawek i poziomek polanych miodem. Kwasek... zaraz w ogóle zmienił je częściowo w... liofilizowane? Potem jednak owoce zaczęły mieszać się z łagodzącą... śmietanką? I coraz większą ilością miodu bardzo kwiatowego. Przez pewien czas trochę się rządził, znacząco podwyższając słodycz i wszystkie powyższe nuty splątał w jedno. W całej tej mieszaninie doszukałam się jeszcze czerwonego kiwi o zasładzająco-egzotycznym smaku (więcej napisałam o nim na instagramie) oraz bardzo słodkich, ale w rześki sposób gruszek - jakiś czerwonych? Gruszek w miodzie? Owoce zaczęły rozmywać się w wodnisty sposób, a ja pomyślałam o mało wyrazistych melonach.
W tym czasie, mniej więcej w połowie rozpływania się kęsa, stare książki, motyw starej biblioteki wydał mi się nieco zakurzony, po czym prawie zupełnie przeszedł w odrobinę goryczkowato-ciepłych przypraw. Wyróżniłabym chyba gałkę muszkatołową, kardamon... Ale i coś jeszcze?
Miód zaczął robić się cierpkawy, jakby też przyprawiony, acz nienachalnie. Wciąż w głowie siedział mi miód jasny i kwiatowy, tylko że właśnie doprawiony. I może podkreślony karmelem, motywem karmelizowania? Gorzkość zaś niby lekko rosła, ale też nie wydawała się jakoś szczególnie imperatywna. Może dlatego, że pojawiła się przy niej łagodząca śmietanka? W oddali raz czy drugi przypomniały o sobie jeszcze książki i zakręciła się odrobinka dymu, ale sprawiała wrażenie wręcz leniwej i wycofanej. Wraz z karmelem otarła się o rozgrzewającą alkoholem i słodyczą whisky.
Przyprawy podkręciły kwasek w owocach. Czerwony, złożony motyw zmienił się w soczyste pomarańcze czerwone, które w pewnym stopniu trochę udają grejpfruty. Mieszały się z jakimiś egzotyczniejszymi... Jakąś mieszanką z marakują i mango. Śmietanka zmieniła się w śmietankę kokosową i nagle wymieszała się z tymi owocami, tworząc jakieś bardziej złożone owocowe lassi, opierające się na mocno śmietankowym jogurcie (indyjski napój z pulpy z mango, jogurtu i mleka lub wody). Odrobinkę przyprawione, ale też trochę... rozwodnione?
Po zjedzeniu został posmak właśnie złożonego lassi, w którym plątały się czerwone owoce, czerwona pomarańcza, mango i inne egzotyczne żółte w towarzystwie śmietanki kokosowej, jogurtu mocno śmietankowego. Było znacząco, ale nijako słodko, a także kwaskawo-charakternie kwaskawo jednocześnie. Pomyślałam o cierpkim, mimo że odmiany czerwonej, kiwi. Do głowy przyszły mi też kwiatowo-wodniste melony i dosłownie odrobinka niedookreślonych przypraw.
Czekolada była ciekawa, tajemnicza, acz ta jej niedookreśloność nie chwyciła mnie. Wolałabym wyrazistsze, bardziej jednoznaczne nuty, a nie takie zamglone i wkomponowane w łagodność. Truskawko-poziomki, podobne owoce ale egzotyczniejsze zmieniały się z czasem w wodnisty splot gruszek i melonów, na chwilę rozbrzmiała wyrazistsza czerwona pomarańczy, by końcowo wszystko zatonęło w egzotycznym, mieszanym nie-tylko-mango lassi. Ogół jednak nie był aż tak do potęgi owocowy, bo co chwila pojawiały się a to kwiaty, a to miód, a to śmietanka. Nuta starych książek i szczypta przypraw, odrobinka dymu rozczochrały mnie - wolałabym, by o wiele odważniej się rozwinęły. Trochę charakteru tchnęła nutka octu balsamicznego, ale to był krótki epizod. Gorzkość była ogólnie za niska, kwasku czułam tylko odrobinkę, rządziła słodycz i śmietanka. A jednak... ta nuta książek i biblioteki była tak jednoznaczna, że jednak przesądziła o ocenie 8, a nie 7.
Kwiaty (ale cięższe), charakterniejszą niż zwykła pomarańczę (deserową), miks owoców żółtych i jogurt czułam w Beskid Chocolate Czekolada Rzemieślnicza Gorzka Indonezja Java Criollo 100 % (2023 czy 2025) - o dziwo podobniejszym do dziś przedstawianej czekolady niż Beskid Indonesia Java Criollo 80 %.
Morinowi Java Arjuna noir 70% zaś w ogóle dalej do dziś przedstawianej, acz nutka truskawek z miodem, przypraw były wspólne.
ocena: 8/10
kupiłam: barandcocoa.com (za czyimś pośrednictwem)
cena: $12 (za 70g; około 49 zł; wyszło, że nie ja płaciłam)
kaloryczność: 593 kcal / 100g
czy kupię znów: nie
Skład: ziarna kakao, cukier, tłuszcz kakaowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Moderacja włączona, żeby nie było problemów z weryfikacją obrazkową.